Po piątkowym pokazie Ani Kuczyńskiej wróciły do mnie pytania, które zadaję sobie od dłuższego czasu. Dla kogo i po co właściwie są organizowane pokazy mody? Dla prasy? Stylistów? Znajomych? Rodziny? Gwiazd? Pasjonatów mody? A może po prostu dla wszystkich? Jest takie całkowicie oklepane i sztampowe angielskie powiedzenie – „a jack of all trades is master of none”. W prostym tłumaczeniu – jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Coś mi mówi, że ta klisza językowa bardzo dobrze opisuje okoliczności w jakich odbył się pokaz. I nie piszę tego z perwersyjną satysfakcją – jest okazja żeby wbić szpilkę, bo nie o nią tu chodzi. Głównym punktem programu było niestety słowo „rozczarowanie”. A miało być tak fajnie.
Więc oto jesteśmy. Tak jak prosiła Ania w zaproszeniu punktualnie o 20:30 na ulicy Mokotowskiej, przed jej butkiem. Jest miła atmosfera, dookoła te same twarze które oglądaliśmy w Łodzi na FW. I nie tylko. Uśmiechamy się, zagadujemy, witamy. Podgryzamy pięknie zapakowane złote migdały, zastanawiając się jak będzie wyglądać pokaz. Pomysł jest ciekawy. Zamknięta ulica, światła latarni. Jest klimatycznie. Mimo listopadowego chłodu dookoła panuje pozytywna atmosfera. Możemy chwilę pomarznąć, w końcu czekamy na sporą dawkę dobrej mody i charakterystycznego stylu Kuczyńskiej. Jesteśmy jednak trochę zdezorientowani bo nie ma tradycyjnego wybiegu. Tylko przestrzeń ulicy ograniczona sporym tłumem. Przyznaję, frekwencja na piątkę. W końcu pokaz się zaczyna. Opóźnienie jak na warszawskie warunki minimalne. Tym razem nie musieliśmy czekać aż pani „x” aktorka serialu „y”, aktualna twarz makaronu/mydła/proszków na odchudzanie zrobi sobie zdjęcie na ściance sponsorskiej. Wiem wiem, sponsorzy, publicity, pudelek i inne „obligi”, które są czasami konieczne ale i tak pozostawiają duży niesmak. Zaczynamy! Muzyka. Światła. Modelki pojawiają się w butiku, wchodzą po kolei na obrotową platformę, odgrywają swoją scenę „swobodnego i improwizowanego” tańca po czym… Zastygają w oknach witryny. I tak przez piętnaście minut. W tym momencie bardzo żałuję, że mam klaustrofobię i nie posiadam zdolności rozpychania się w tłumie. Być może trzeba było w imię mody wbić komuś łokieć pod żebro (albo w nerkę) i przedrzeć się do miejsca z lepszą widocznością. I jeszcze ten stres, który podpowiada mi, że za mną stoi kolejna porcja widzów, którym prawdopodobnie zasłaniam widoczność. Bardzo chciałem zobaczyć ubrania, niestety widziałem tylko głowy. Przyznaję – fryzury i makeup były fantastyczne. Muzyka rewelacyjna. Ciuchy? Czarno-białe. Trochę luźnych sylwetek. Nie napiszę więcej bo byłoby to nieprofesjonalne z mojej strony. W końcu nie wypada pisać o czymś czego się nie widziało. Na koniec modelki „wyszły do ludzi” ale zakrył je tłum fotografów. Nastąpiła szybka ewakuacja bo śpieszyłem się na urodziny przyjaciółki.
Wnioski? Założenia były na prawdę ciekawe. Bardzo doceniam niebanalny pomysł, miejsce i muzykę. Zabawę w modelkę, która staje się też manekinem uwięzionym w szklanej witrynie. Jednak był to pomysł nietrafiony. Jest szansa, że okażę się jedynym malkontentem. Być może innym podobała się się ta konwencja. I tutaj następuje ten moment gdzie musimy zweryfikować swoje oczekiwania. Ja przyszedłem na pokaz Ani zobaczyć ubrania. Efekt? Zmarnowałem 45 minut. Szkoda.
Aha, w pokazie wystąpiła Doda. Najwyraźniej droga do USA biegnie przez ulicę Mokotowską.
Tobiasz Kujawa
PS. Nagranie z pokazu możecie zobaczyć na FB K Maga.
1 komentarz