Dziennikarze na pokazach rejestrują swoje wrażenia w rozmaity sposób. Tradycyjni i romantyczni trzymają na kolanach notatniki z Muji albo Moleskine. Piszą, skrobią, czasami rysują kwiatki. Inni korzystają z dyktafonów. Daje to dużo radości widzom, którzy siedzą obok. Szczególnie wtedy, kiedy pokaz nie zachwyca. Są też tacy, których los obdarzył fantastyczną pamięcią. Ci nie muszą notować ani robić zdjęć. Zazdroszczę. Szczerze! Ja mam pamięć tak zwanej złotej rybki, dlatego na pokazach korzystam z telefonu. W elektronicznym notatniku wpisuję sobie krótkie hasła-klucze. Łączę je później ze zdjęciami i wrażeniami. Te notatki stają się esencją, którą po pokazie cierpliwe rozcieńczam, aż powstanie pomysł na recenzję a myśli się wyklarują. Czasami trwa to kilka godzin. Czasem kilka dni. Dziś po raz kolejny przeglądam swoje zapiski z pokazu Dawida Wolińskiego. Nie jestem w stanie stwierdzić, który to już raz. Być może setny? Czytam kolejne punkty. Ciekawe – większość zaczyna się od słów „piękne”, „fantastyczne”, „wspaniałe”.
Ok. Przyznaję. Na samym wstępie zepsułem dramaturgię recenzji. Nic jednak na to nie poradzę, że pokaz Dawida Wolińskiego pozostawił we mnie właściwie same dobre wrażenia. A żeby móc jak najszybciej przejść do opisu kolekcji dodam tylko, że wydarzenie odbyło się na w hali przy ulicy Domaniewskiej (w której kilka miesięcy wcześniej swoją kolekcję Ultra 2 pokazał Mariusz Przybylski). Że był tłum gości i spore opóźnienie. Skandal w pierwszym rzędzie! A solówka na skrzypcach, która otwierała pokaz była stanowczo za długa. I co? Nieważne! Bo po tym wszystkim na wybiegu zobaczyłem prawdziwą modę. A w takim przypadku dodatkowe okoliczności schodzą na drugi plan.
Piękna w swojej prostocie scenografia przypominała halę dworcową. W tej przestrzeni, która kojarzy się z nostalgią, emocjami i lekkim sentymentalizmem, najnowsza kolekcja Dawida Wolińskiego odnalazła się idealnie. Powstała fantastyczna, integralna całość. Spójna i estetyczna. Choć słowo „estetyczny” samo w sobie nie brzmi dobrze, to jednak świetnie opisuje kolekcję Dawida. Na wybiegu nie widziałem ani jednej sylwetki, która byłaby brzydka. Żadnego modelu o którym można by napisać, że był nieudany. Każda stylizacja była perfekcyjnie dopracowanym elementem dość skomplikowanej układanki, jaką zazwyczaj jest kolekcja. To, co najbardziej zwróciło moją uwagę, szczególnie w damskiej części, to genialne odszycia. Widoczna w każdym detalu świetna znajomość materiałów. Tego, jak pracują, jak poruszają się na sylwetce, jak współgrają z innymi tkaninami. Możliwość oglądania takich ubrań w ruchu to prawdziwa radość.
Kolorystyka kolekcji jest typowo, niemal kanonicznie zimowa. Królowały ciemne barwy, odcienie bieli i brązu. Od czasu do czasu urozmaicone złotem, połyskliwą i matową szarością, granatem, wyblakłym błękitem. Typowo zimowe były też futra, ogromne kołnierze, szale i piękne zabudowane płaszcze. Dawid Woliński wymaga od swoich klientek perfekcyjnego ciała – głębokie rozcięcia, dużo przeźroczystości, podkreślone talie i krótkie spódniczki nie są dobrym rozwiązaniem dla wszystkich kobiet. Wymaga też pewnej dozy bezpruderyjności – wiele kreacji należy nosić obligatoryjnie bez bielizny. Nie ma to jednak nic wspólnego z tanią wulgarnością. Odsłonięte ciało w seksownych sukienkach aż się prosi, żeby przykryć je szlachetnym futrem. Mężczyzna Wolińskiego jest skromniejszy. Bardziej zachowawczy, ale jednocześnie awangardowy. Nosi spodnie z obniżonym krokiem, proste i gładkie plamy kolorystyczne. Pozwala sobie na ekstrawagancję ukrytą w detalach – łańcuszki z delikatnym wisiorem, złoty kołnierzyk, nietypowy fason płaszcza lub kurtki. Tutaj znowu muszę (muszę!) podkreślić jak świetnie wystylizowany był ten pokaz. Ubrania, dodatki, biżuteria, fryzury, makijaż. Wszystko tworzyło idealną całość, którą prosto z wybiegu można przenieść w jak najbardziej realne sytuacje. Choreografia była poprawna. Tradycyjna i stworzona bez niepotrzebnych udziwnień co jest ostatnio rzadkością. Muzyka tworzyła idealne tło dla pokazu. Modelki i modele poruszali się bez zastrzeżeń.
Po pokazie niektórzy twierdzili, że kolekcja jest ładna, ale równie dobrze można ją było włożyć między ubrania (na przykład) Kupisza i nikt nie zauważyłby różnicy. Nie zgadzam się z tym. Powiem więcej: jest to ewidentne kłamstwo. Podobna paleta kolorystyczna w żaden sposób nie zbliża tych (i innych) kolekcji do siebie. Pomysł na zasadzie „szary do szarego” można rozpatrywać w kategoriach bluźnierstwa. Ja bym użył sformułowania „szary szaremu nie równy”. W ubraniach Wolińskiego widać totalne opanowanie tematu, nie ma tam miejsca na przypadkowość. Jest żelazna konsekwencja i kunszt – zarówno projektancki, jak i krawiecki. Padł też zarzut, że kolekcja nie jest spójna. Że męskie sylwetki za bardzo różnią się od damskich, a casual miesza się z modą wieczorową. Przyznaję, w kolekcji widać różne inspiracje – mamy tam przekrój mody (a raczej delikatnych wpływów) od lat 20-tych aż do 90-tych. Całość została zbudowana na zasadzie kontrastów. Różnych fasonów, krojów i przeplatających się motywów. Na przykład połączenie krótkiej, seksownej spódniczki z luźnym bluzo-swetrem z opuszczonymi rękawami. Można to rozpatrywać jako niekonsekwencję, ale dla mnie taki zestaw ma coś z dziewczęcej, rozerotyzowanej niesforności. Taka modelka genialnie wygląda obok faceta w szarych luźnych spodniach, wyciągniętym golfie i prostym kożuchu z ogromnymi klapami. Być może taka jest specyfika klientki Wolińskiego. Kobiety, która nie chce być jednoznaczna i nie ogranicza się do jednego konkretnego stylu zachowując jednocześnie potencjał oryginalności i swobody kreowania swojego wizerunku. Ostatnim elementem pokazu była mini kolekcja złotych kreacji. Na wybiegu pojawiło się stadko błyszczących nimfetek w kusych kreacjach. Ten element też wzbudził spore kontrowersje. Ja odebrałem to bardziej jako żart. Udany!
Wnioski? Dałem się zaskoczyć. Przyznaję. Moje oczekiwania przed pokazem i wrażenie po pokazie są diametralnie różne. Bardzo się cieszę, że Dawid Woliński umiał oddzielić swój wizerunek medialny od jakości swoich projektów. Z oczywistą korzyścią dla tego drugiego. Sprawił też, że z ciekawością czekam na jego kolejną kolekcję. Już dawno nie miałem w sobie takiej radości po obejrzeniu pokazu. A Ci, z którymi spędziłem resztę wieczoru mieli okazję zobaczyć ją na własne oczy… Właśnie takie emocje wywołuje we mnie dobra moda!
PS. A o co chodzi z tym sztucznym śniegiem? Na koniec zaplanowany był mały pokaz efektów specjalnych. Z armatki poleciał sztuczny śnieg. Chyba coś jednak nie zadziałało, bo zamiast w wybieg trafił prosto w widownie. A dokładnie w tę część, w której przypadło nam siedzieć. Wygrzebując z ubrań i włosów kawałki białego plastiku żartowaliśmy sobie, że iskamy się niczym małpy. Jakie to szczęście, że pokaz był dobry. Inaczej byłoby straszne zgrzytanie zębów. Bo ludzie związani z modą mają oczywiście ogromne poczucie humoru i niesamowity dystans do samych siebie. Jednak to poczucie humoru i ten dystans są często bardzo kapryśne i labilne. Ale to już zupełnie inna sprawa…
Tobiasz Kujawa (tobiasz.kujawa@fashionmagazine.pl)
Jak zwykle piękne podziękowania dla panny Marty Mitek za korektę, opinie i cierpliwość!
Złoty finał można by postrzegać jako żart, gdyby Dawid nie pokazał tych sukienek w kluczowym momencie finału Top Model. W końcu występuje tam dla autopromocji. I tzw. kreacje Triumph i Lilou – wciśnięte w kolekcję na siłę i po prostu nieciekawe. Cały świat szyje z przezroczystych tkanin i odsłania ciała, a Woliński robi tiulową bluzkę, żeby wyeksponować tani staniczek od sponsora. Mogłoby być lepiej.
PolubieniePolubienie
Dobre spostrzeżenie z tym oddzieleniem wizerunku medialnego od jakości kolekcji. Też czekam na więcej.
PolubieniePolubienie
Coraz bardziej podobają mi się elementy kolekcji Dawida Wolińskiego prezentujące modę męską. Nad każdą fotografią zamieszczoną tutaj zatrzymywałem się na chwilkę i prawie za każdym razem jakaś część stylizacji spodobała mi się na tyle, że chciałbym aby znalazła się w mojej garderobie. Muszę przyznać, że czekam na kolejne kolekcje.
PolubieniePolubienie