Zaczniemy od przykrej i dość dramatycznej plotki. Nikt jej nie zakomunikował wprost, nikt z tej okazji nie zamieścił nekrologów ani nie stworzył ujmującego epitafium. Nie było informacji w prasie ani w TV. Nie było łez, rzucania się do grobu i wzruszających przemówień o tym jak to dobrze, że „on” kiedyś był wśród nas a teraz już go nie ma. Nikt nie wspomniał, jakie to straszne i niesprawiedliwe, no bo przecież był jeszcze taki młody! No i oczywiście nikt się nie zastanawiał, jak my sobie teraz bez niego poradzimy. Szokująca plotka rozpuszczała swoje wici i macki pocztą pantoflową. Powtarzana z wypiekami na twarzy i przerażającą satysfakcją ograniczała się do stwierdzeń:
Ha! Wiedzieliśmy, że tak będzie.
Ha! Należało mu się.
Ha Ha Ha! Sam jest sobie winny.
A jaka to właściwie plotka? Osoby ze skłonnością do nerwic i psychoz proszę o nieczytanie, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie. Macie mocne nerwy? Ok. A więc musicie wiedzieć (jeśli jeszcze tego nie wiecie), że podobno polski Fashion Week… Umarł! Odszedł od nas bez pogrzebu, a towarzyszył mu tylko szum słów wypranych z wszelkiego zrozumienia. Jest to o tyle szokujące, że jakimś cudem ten uśmiercony przez znudzonych spekulantów byt ciągle dyszy. W końcu – jeżeli nie byłem na Fashion Week’u, to gdzie spędziłem cztery dni? Może popadam w paranoję i stworzyłem sobie alternatywną rzeczywistość. Nie, aż tak źle nie jest. Są zdjęcia, mam dowody. Fashion Week się odbył. Plotki o śmierci są nieprawdziwe. Mogę zaświadczyć w sądzie.
Skoro mamy już pewność, że największa, polska impreza związana z modą ciągle żyje, trzeba wziąć jeszcze pod uwagę fakt, że w każdej plotce jest ziarenko prawdy. Być może żyje, ale toczy go jakaś straszna choroba, która prędzej czy później ten biedny Fashion Week pośle do piachu? Żeby postawić diagnozę, trzeba przeprowadzić badania. Wiadomo, że każdy organizm składa się z różnych organów i tak samo jest w przypadku FW. Wczoraj badałem OFFy i choć ich kondycja nie jest może kondycją doświadczonego maratończyka, to na pewno daleko jej jeszcze do śmierci. Dzisiaj przyjrzyjmy się sercu całego wydarzenia, czyli pokazom Designer Avenue, dzięki którym krew w żyłach krąży szybciej, walka o pierwsze rzędy nabiera sensu, a niektórym gwiazdom chce się przyjechać aż z dalekiej Warszawy.
Zapraszam na spacer po alei gwiazd. Będzie ostrzej niż w przypadku OFFów. Wychodzę z założenia, że DA zobowiązuje do wysokiego poziomu. Są to kolekcje zbudowane z wielu sylwetek i pokazane w realiach profesjonalnego wybiegu przed bardzo dużą publicznością. Tu nie ma miejsca na półśrodki.
Aha, i znów jeszcze mała informacja techniczna. Projektanci są podlinkowani – po kliknięciu zostaniecie przekierowani na stronę lub profil na FB. Zdjęcia są high-res. Po kliknięciu otworzy się większy obrazek z widocznymi detalami. Miłego czytania i oglądania!
Piątek. Monika Błażusiak.
Pierwsza sekunda pokazu – widzę fryzurę modelki i nachodzi mnie szybka myśl: o, kopia z Alexandra McQueena. Kolejna refleksja – oj, nie będzie dobrze. Po jakimś czasie uświadamiam sobie, że skopiowanie hełmów ze spinek do włosów (które pojawiły się w pokazie jesień/zima 2011) okaże się najmniejszym problemem. To był tylko szczyt ogromnej, białej jak kolekcja Błażusiak góry lodowej, z którą przyszło nam się zmierzyć. Projektantka (albo stylista) postawiła na total-look. Białe ubrania, białe akcesoria na białym wybiegu. Białe szaleństwo! Jest to pewnego rodzaju kontynuacja stylu Moniki Błażusiak, bo jej poprzednie kolekcje były dla odmiany całkowicie czarne. Być może wyczerpawszy tym razem kolor biały, za pół roku będziemy mieli okazję zobaczyć kolekcję zieloną. Skoro Picasso miał swoje kolorowe okresy, może je również mieć projektantka. Dzięki niej moja awersja do białych outfitów znalazła bardzo solidne uzasadnienie. Nie pomógł fakt, że kolekcja jest typowo zimowa i to, że pojawiają się w niej ciekawe detale – na przykład multiplikowane kołnierze, wielowarstwowość i porcelanowa biżuteria (która wyglądała na ekstremalnie niewygodną). Nie pomogło też to, że skóry, szyfon, wełna i dzianiny wyglądały na porządne. Nie potrafię się przekonać do tej kolekcji, bo pojawiło się w niej zbyt wiele elementów, których nie lubię i nie uznaję za estetyczne. Wydaje mi się, że motyw baskinki wyczerpał się kilka miesięcy temu i należy dać mu spokój na jakiś czas, a jeżeli chodzi o parzoną wełnę to uważam, że należy jej dać spokój na zawsze. Ubrania nie układały się idealnie, a kopiowanie pozornie prostej i ikonicznej sukienki Gucci (zaprojektowanej przez genialnego Toma Forda) nie jest proste i należy się dwa razy zastanowić przed dokonaniem takiej próby. Jeżeli miałbym szukać pozytywów, to największym z nich jest bardzo wyraźna inspiracja – przez większość sylwetek przewijał się motyw spękanego lodu. I tym właśnie jest kolekcja Moniki Błażusiak – stąpaniem po cienkim lodzie, czyli bardzo karkołomnym pomysłem.
Piątek. Jarosław Juźwin.
Na początku myślałem, że pokaz Jarosława Juźwina należy do tych, które albo się pokocha, albo znienawidzi. Później zacząłem analizować poszczególne elementy jego propozycji na jesień/zimę 2012/2013 i po skomplikowanym procesie myślowym doszedłem do dość wstrząsającego wniosku – projektant chciał mnie oszukać! Wykorzystał dobre sztuczki. Puścił skoczną muzykę, po czym wysłał na wybieg modeli i modelki w dzianych i wesołych ubrankach. We wszystkich kolorach tęczy! Mało kto ma w Polsce odwagę używać koloru (bo mało kto w naszym kraju potrafi to zrobić to dobrze). Myśl, że modą można się bawić większość naszych projektantów już dawno wyparła ze świadomości. Na podstawie tych faktów wymyśliłem sobie teorię, że Jarosław Juźwin chciał zrobić wszystkim na przekór, dlatego stworzył kolekcję zabawną, ironiczną, naiwną, bardzo kolorową, czyli mocno „funky”. I w tym przekonaniu trwałem aż do dzisiaj. Po czym nastąpił moment krytyczny – po kolejnym przejrzeniu zdjęć doszedłem do wniosku, że ta kolekcja jest trochę zbyt intensywna, a to co początkowo brałem za uroczą naiwność jest jednak zbyt pretensjonalne. Nie twierdzę, że jest to zła kolekcja. Fasony na pograniczu sportowego casualu na pewno nadają się do noszenia na co dzień. Sylwetki były ładnie wystylizowane, a włosy i make-up pasowały do całości. Jednak w tym gąszczu wesołych ubranek zabrakło ubrań. Bardzo doceniam próbę wykorzystania idei color-blocking i odwagę, żeby nie powiedzieć brawurę, niektórych pomysłów (na przykład wełnianych, grubo dzianych spodni). Jest to z pewnością ciekawa metoda na ożywienie polskiej szaro-burej mody i za to należy się projektantowi uznanie. Z chęcią zobaczę kolejną kolekcję, bo coś mi mówi, że Jarosław Juźwin będzie chciał podążać swoją niepokorną drogą. Na koniec chciałbym się tylko zapytać, czemu projektant zrobił tak ogromną krzywdę Ilonie Felicjańskiej. Jeżeli do pokazu zaprasza się gwiazdę, to przecież nie po to, żeby ją ośmieszyć…
Piątek. TOMAOTOMO by Tomasz Olejniczak.
Tomasz Olejniczak jest projektantem, który (jak sam twierdzi) „poszukuje modernistycznego kształtu w połączeniu z utęsknionym klasycznym brzmieniem mody”. Przedstawia siebie również jako piewcę kobiecego piękna, a swoje projekty jako drzwi do „imaginarium współczesnego ubioru”. Przyznaję, że brzmi to bardzo ładnie, niemal wzruszająco. Co prawda zazwyczaj tego typu deklaracje mnie nie przekonują, bo nie przepadam za dorabianiem niepotrzebnej ideologii do dość przyziemnej sprawy, jaką jest moda. A już na pewno nie lubię szafowania określeniem „haute couture”, bo w Polsce projektantów haute couture nie ma i jeszcze długo nie będzie. No ale cóż, inspirację można czerpać zewsząd, a mierzenie wysoko dowodzi dużych ambicji. Dobrze jest mieć duże ambicje, ale jeszcze lepiej mieć świadomość swoich ograniczeń. Niestety nie jestem pewien, czy na ostatnim FW Tomasz Olejniczak wywiązał się ze wszystkich swoich wygórowanych zobowiązań. Szukam jednego słowa, które jest w stanie opisać kolekcję i jedyne, co mi przychodzi do głowy to „nuda”. Projektant pokazał szereg ładnych i banalnych strojów, które w jakiś sposób korespondują z jego wizją kobiety. Było seksownie, estetycznie i klasycznie. Nie zobaczyłem żadnego poszukiwania nowych form, absolutnie nic, czego wcześniej nie było. Kolorystyka jest typowo zimowa – śliwka, granat, ożywione czerwienią i cekinami. Z deseni pojawiła się krata (na przykład w dość ciekawym połączeniu z cekinowym topem). Uzupełnieniem stały się zimowe akcesoria – nauszniki, mufki i leg warmers’y. Jeżeli miałbym poszukać czegoś co mi się na prawdę podobało, to będzie to kurtka szyta na bejsbolówkę. Największa wpadka? Ograniczająca ruchy sukienka, w której modelka szła powolnym krokiem gejszy. Niestety, modelka całą swoją osobą, ruchami i mimiką dawała nam wyraźnie do zrozumienia, że chciałaby z tej sukienki jak najszybciej wyskoczyć. Wątpię, czy wyidealizowana kobieta Olejniczaka powinna tak reagować na jego kreacje.
Piątek. Berenika Czarnota.
Przyznam się od razu – bardzo lubię twórczość Bereniki Czarnoty! Jest to jedna z niewielu projektantek, gdzie intryguje mnie nie tylko efekt, ale i sam proces twórczy. Bo w jej przypadku proces jest równie ważny jak efekt. Berenika jest znana ze swoich kunsztownych, ręcznie robionych swetrów. Na ich podstawie stworzyła tożsamość marki. Oczywiście, mogłaby się na tym zatrzymać i co sezon pokazywać nam kolejne, bajeczne dzianiny w coraz to innych odsłonach. Mogłaby, ale tego nie robi. I całe szczęście, bo Berenika równie dobrze radzi sobie z tkaninami. Oprócz standardowych wełnianych kreacji w kolorach od ciepłego oranżu aż po chłodne szarości zobaczyliśmy sukienki i płaszczo-narzutki. Kolekcja nie wygląda na perfekcyjnie spójną. Podobno inspiracją była walizka spakowana na każdą ewentualność. Przyznam, że sam bym się tego nie domyślił, ale to wytłumaczenie sprawia, że kolekcja ma inny, nieco bardziej konsekwentny wydźwięk. Swetry jak zawsze były piękne, a część fasonów ocierała się o unisex, ale to ciągle za mało – czuję niedosyt, bo nadal marzą mi się męskie modele! Nie była to kolekcja typowo zimowa i to też jest minus. Stylizacje, mimo że ciekawe, były jednak zbyt letnie. Fryzury, make-up i head-dressy ładnie współgrały z zaprezentowanymi sylwetkami. Z przykrością muszę przyznać, że dużo większe wrażenie zrobiła na mnie kolekcja na zimę 2011 – “Between Heaven And Earth” z lisimi maskami. Zastanawiam się czy w tym przypadku jest to kwestia gustu. Mam nadzieję, że nie, bo recenzując kolekcje staram się zawsze zminimalizować myślenie „to bym założył a tego nie”. Wychodzę z założenia, że opieranie się tylko na własnej estetyce jest złym podejściem. Oczywiście gust to ważny czynnik, ale nie zawsze powinien być weryfikujący. Ciężko mi się przyznać do tego, że czuję rozczarowanie. Jest to idealny przykład na to, że kiedy lubi się jakiegoś projektanta i śledzi jego poczynania, pojawiają się również emocje. Mimo wszystko jestem przekonany, że w przyszłym sezonie Berenika znowu wróci do maksymalnej formy.
Piątek. Piotr Drzał.
To była pierwsza kolekcja na Designer Avenue, po obejrzeniu której wiedziałem, że muszę iść na backstage i wsadzić nos w każdy rękaw, dekolt i nogawkę. Mam teraz tak wiele pozytywnych skojarzeń i myśli związanych z tym pokazem, że najzwyczajniej w świecie nie wiem od czego zacząć. Patrzę w swoje notatki i widzę hasło „detal!”. Tak, Piotr Drzał to mistrz detalu. Jego ubrania są pod tym względem maksymalnie dopieszczone. Zapięcia w dwurzędowych koszulach, kołnierze, futrzane aplikacje, printy, pikowania i odcięcia. Niektóre szczegóły są widoczne na pierwszy rzut oka, inne bardziej poukrywane. Wszystkie niezwykle ciekawe i urzekające! Kolekcja jest utrzymana w klimacie wyważonej nonszalancji i niezobowiązującej elegancji. Wszystkie sylwetki były idealnie wystylizowane tworząc spójną, konsekwentną i bardzo estetyczną kolekcję. Co ważne i rzadkie w przypadku wybiegowych looków – da się je w całości przenieść na tak zwaną ulicę. Ubrania Piotra oddychają, dzięki temu można je łączyć ze sobą nie tworząc jednocześnie wrażenia, że jest się przestylizowanym. Kolorystyka jest bardzo zimowa – srebro, czerń, brudny błękit i brąz Mój ulubiony model? Pikowana bluza i srebrne koszule – rewelacja. Minusów nie stwierdziłem. Nie ma sensu się więcej rozwodzić na temat kolekcji Piotra Drzała. Trzeba oglądać, zamawiać, kupować i nosić z dumą, że mamy tak świetnych projektantów w Polsce!
Piątek. Orsay.
W wielkim skrócie, bo nie pojechałem na FW, żeby oglądać sieciową modę. Dla marki Orsay projektuje teraz Berenika Czarnota. Było to widać na pokazie, bo kolekcja była nadzwyczaj dobra, jak na możliwości i styl tego brandu. Część looków była odszyta specjalnie na potrzeby pokazu i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że było to ładne i spójne danie podane w uroczej oprawie z baniek mydlanych, które wypełniły całą halę.
(z jakiegoś powodu Fashion Week nie zamieścił zdjęć z tego pokazu na FTP)
Piątek. Agata Wojtkiewicz.
Styl Agaty Wojtkiewicz nie jest spełnieniem moich marzeń o wyjątkowej modzie. Projektanta porusza się w przestrzeni koktajlówek, mody ślubnej i sukni wieczorowych. Zazwyczaj wiąże się to z dużą ilością satyny, draperii i upięć, a taka moda rzadko mnie intryguje. Tym razem jednak jest trochę inaczej. Propozycja Wojtkiewicz na nadchodzący sezon jesienno-zimowy to miks kilku całkiem ciekawych pomysłów. Przede wszystkim bardzo fajny print w kolorze szarości i toksycznej, neonowej zieleni. Bardzo trudny kolor, który został użyty w świetny sposób. Kolorystyka jest dość zróżnicowana, najbardziej spodobała mi się szafirowa zieleń i morski błękit. Do tego wszechobecna czerń. Fasony w większości są dokładnie takie, jakich można się spodziewać po projektantce wieczorowej mody. Dużo zwiewnych szyfonów i błyszczących satyn. Po materiałach wykorzystanych w kolekcji widać, że są bardzo wysokiej jakości. Ostrości dodały skórzane rękawiczki do łokcia, a także płaszcze i kurtki o mocnych fasonach, lekki powiew romantyzmu to moherowe, opływające swetry. Kolekcja jest zróżnicowana i zbudowana na zasadzie kontrastu – miękkość vs. ostrość. Pomysł i realizacja na bardzo dobrym poziomie.
Sobota. Grome Design.
Kolejna marka, której stylistyka leży dość daleko od mojego poczucia estetyki. Jest to też tysięczna marka, która komunikuje swoje kolekcje jako „kierowane do pewnych siebie, aktywnych kobiet, które lubią bawić się modą. Marka łączy casual z elagancją”. Gratuluję unikalnego podejścia i po raz kolejny zadaję pytanie – czy nie ma już na tym świecie kobiet delikatnych, wstydliwych i nieśmiałych..? A jeżeli są to skąd biorą ubrania? Z Caritas Polska? A może nie wychodzą z domu… Jeżeli takie jesteście, to nie kupujcie w Grome Desing. Ta marka nie jest dla was! A teraz zastanówmy się, jak właściwie wygląda kobieta pewna siebie, aktywna i lubiąca bawić się modą, czyli kobieta, którą Natalia Grott-Mess chce ubierać. Na podstawie ostatniego pokazu mogę stwierdzić, że owa kobieta zakłada okropnie nudne ciuchy. Gorzej, czasami przybiera postać „kobiety ziemi” spowitej w brązy, która zasłania się wielką tubą i filuternie wystawia jedno ramię. Kolekcja Grome Design jest niby zimowa, ale jakoś nie do końca. Niby zdecydowana, ale jednak mocno naiwna. Jest mdła, nudna i mało zaskakująca. Co z tego, że sylwetki są harmonijne, kiedy wykończenia pozostawiają dość dużo do życzenia. Gra w kontrast błysku i matu też nie jest już ekscytująca. Zabrakło zarówno mocnej inspiracji jak i motywu przewodniego – kolor to zdecydowanie za mało, żeby spiąć kolekcję w całość. Grome Design ewidentnie poszło w „ilość” przedstawiając ogromną ilość sylwetek. Następnym razem, jeżeli mogę coś doradzić, lepiej zrobić mniej, a lepiej.
Sobota. Nenukko.
Zacznę od małej anegdoty. Na pół godziny przed pokazem poszedłem odwiedzić dziewczyny na backstage’u. Widok był zaskakujący. W tak nerwowym momencie, na chwilę przed wypuszczeniem modelek na wybieg, projektantki nenukko z uśmiechem na twarzy siedziały po turecku na podłodze i ze stoickim spokojem czekały na swoją kolej. Ich spokój, pogoda ducha, dystans i prostota są podstawą marki, co widać zarówno w ich zachowaniu, jak i w projektach. Nenukko narzuciło sobie bardzo duże restrykcje w kreowaniu kolekcji. Materiały, z których korzystają, są wegańskie – żadnych skór, futer, absolutnie nic pochodzenia zwierzęcego. Paleta kolorystyczna jest zawsze do bólu oszczędna. Taki styl można nazwać „współczesną ascezą”. Wyobrażałem sobie, że ciężko jest wymyślać nowe kolekcje w tak ograniczonych warunkach. Byłem w błędzie. Nenukko udowadnia, że to, co pozornie je ogranicza tak na prawdę jest niewyczerpanym źródłem pomysłów i inspiracji. W kolekcji na jesień/zimę pojawiają się nowe materiały – czesana wełna (oczywiście syntetyczna i świetnej jakości) i dość grubo tkany sztruks. Kolekcja składa się z elementów które bardzo lubię. Sylwetki są zabudowane i wielowarstwowe. Pojawiają się asymetryczne zapięcia i dużo poziomych linii, które w ciekawy sposób modyfikują sylwetkę. Do tego świetne koszule i rewelacyjne akcesoria. Kolorystyka została rozwinięta o bardzo ładne odcienie brązu, beżu i rdzy, co widać szczególnie dobrze na melanżowych swetrach. O nenukko mogę pisać bez końca, bo jest to projekt, któremu niezmiennie kibicuję. Projektantki mają bardzo jasno wytyczoną drogę, którą konsekwentnie podążają. Wykreowana przez nie estetyka sprawia, że ciężko nenukko pomylić z innym brandem. A co najważniejsze – nenukko nieustannie się rozwija i z kolekcji na kolekcję przedstawia coraz dojrzalsze propozycje co sprawia, że już się nie mogę doczekać kolejnego sezonu!
Aha, fryzury do pokazu wykonała Jaga Hupało, były rewelacyjne!
Sobota. Bizuu.
O tym pokazie szybko i na temat. Falbanki, żakieciki, bufki. Słodko, naiwnie, dziewczęco. Proste stylizacje ratowały przesłodzony klimat sukienek niebezpiecznie kojarzących się z japońskimi lolitami. I jeszcze jedna ciekawostka – Bizuu zgarnęło największe owacje w trakcie Fashion Weeku wykorzystując do tego celu uroczą dziewczynkę, która wzięła udział w pokazie. Bizuu pyta – Do you? A ja odpowiadam – No, thanks!
Sobota. Ptaszek for Men.
Monika Ptaszek ma w głowie fantastyczną wizję mężczyzny. Elegancki, lekko awangardowy, męski. Nic, tylko się zakochać! Facet, którego ubiera Ptaszek (swoją drogą, jak to brzmi!) jest tak pewny swojej męskości, że może sobie pozwolić na szczyptę szaleństwa – biżuterię, kamizelkę nabijaną nitami albo garnitur w dużą żółto-czarną kratę. Nie do końca przemawiają do mnie farbowanie tkanin i motyw czarnych zacieków. Rozumiem jednak, że taki był główny koncept kolekcji, szczególnie, że stylizacji dopełniały gumiaki. Pokaz był bardzo estetyczny, a kolekcja spójna i interesująca. Nic dodać, nic ująć. Good Job!
Ze względu na długość notki, w tym miejscu polecam wam zrobić sobie małą przerwę. Odpocząć, odetchnąć świeżym powietrzem. Wrócić za kilkanaście minut.
Sobota. Michał Szulc.
Wysmakowany, oszczędny w formie, minimalistyczny. Taki jest Szulc (a raczej – kobieta Szulca) jesienią i zimą 2012/2013. Kolekcja jest spektakularna w swojej prostocie. Co ciekawe, jeszcze lepiej niż na wybiegu prezentuje się w kontakcie bezpośrednim, czyli (mówiąc kolokwialnie) w macaniu i dotykaniu! Po pokazie pobiegłem w podskokach na backstage i jakość odszyć naprawdę zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Bardzo wysoki poziom krawiectwa widać w każdym detalu – w perfekcyjnych szwach, łączeniach dzianin wykonanych tak kunsztownie, że prawie niewidocznych i świetnych konstrukcjach. Pokaz Michała był chyba najbardziej obleganym wydarzeniem na tegorocznym Fashion Weeku – sala pękała w szwach. Michał jest też jednym z niewielu projektantów, którego na wybieg przywołały gromkie brawa. To jest moda, z którą naprawdę chce się obcować – bardzo wymagająca i wbrew pozorom trudna. Ubrania na takim poziomie łatwo zepsuć nieumiejętną stylizacją czy niepotrzebnymi dodatkami. Dlatego wybiegowe looki były bardzo oszczędne – proste, lekko niedbałe fryzury i minimalny makijaż. Projektant postawił na gładkie plamy kolorystyczne: złoto, brudny błękit, zieleń, beż, czerń i szarość. Do tego dodał skórzane wykończenia – na ramionach, lamówkach dekoltów, kieszeniach lub w formie prostych aplikacji. Część sylwetek była odszyta z materiału w geometryczny, czarno-biały deseń. Obłędny! Proste dzianiny zostały urozmaicone drapowaniami i nabudowaniem warstw. Były to zaskakujące, ale jednocześnie proste pomysły. Dalej? Proszę bardzo – tuniki z koszulowym dołem. Kolejny dowód na to, że proste pomysły to najlepsze pomysły. Po pokazie, kiedy rozmawialiśmy o kolekcji Szulca niektórzy zastanawiali się nad sensem czerwonego koloru, który pojawił się w kilku sylwetkach. Dla mnie kolekcja Michała jest kolekcją skończoną i całkowicie świadomą. Nie było w niej żadnego zbędnego elementu ani niczego w niej nie brakowało. Wielkie brawa!
Sobota. MMC.
Jedna z najbardziej zimowych kolekcji na ostatnim FW. Wiem, że jestem totalnie nudny w ciągłym szukaniu obecności sezonu (a raczej jego braku) w kolekcjach polskich projektantów. Do tego tematu wrócę zresztą ze zdwojoną siłą w przypadku pewnego niedzielnego pokazu, który dosłownie zwalił mnie z nóg. Ale to jeszcze przed nami. Pokaz MMC okazał się jednym z większych sukcesów tej edycji. Kolekcja jest mocna, drapieżna (a nawet agresywna) utrzymana w świetnej, czarno-srebrnej kolorystyce. Znalazły się w niej wszystkie elementy, które powinny się znaleźć w zimowej kolekcji – ciepłe płaszcze, puchówki, futro, wełna, pikowania. Nic w tym dziwnego, bo ilość sylwetek była ciężka do zliczenia. Płodność duetu MMC nie zna granic – i całe szczęście, bo ich kreatywność również jest ogromna. To połączenie sprawiło, że pokaz się nie nudził nawet przez chwilę. Warto zauważyć, że był to jedyna kolekcja zaprezentowana w trakcie polskiego tygodnia mody, którą projektanci uatrakcyjnili chociaż odrobiną scenografii. Wejście na wybieg było ozdobione reflektorami, które tworzyły ciekawą i interaktywną kompozycję. Mnie zachwyciło bardzo współczesne podejście MMC do mody. Bez ukrytych kompleksów, odważne, bezkompromisowe i nowoczesne. Elementy takie jak dżinsy w najróżniejszych odsłonach (od inspirowanych bryczesami aż po mocno pankowe klimaty przetarć i dziur) sprawiły, że kolekcja zyskała bardzo komercyjnego sznytu. Widać, że nikt tu nie uprawia „sztuki dla sztuki”, ale tworzy ubrania, którymi można zapełnić butik na prawdziwie światowym poziomie. Mnie najbardziej spodobały się futrzane detale – ogromne rękawy i bardzo ciekawe połączenia dwóch rodzajów futer. Pojawiła się też jedna całkowicie czarna sylwetka, która zdobyła moje serce. Inspirowana trochę Annie Hall (ale w bardziej nowoczesnej wersji) – szerokie, proste spodnie mocno wytaliowane paskiem i wkasana koszula. Jest to kwintesencja eleganckiej nonszalancji. Potencjalne klientki Grome Design powinny skierować się właśnie do MMC. Patrząc na ich kolekcję widzę „pewne siebie, aktywne kobiety, które lubią bawić się modą”. Na koniec pokazu, niczym wisienka na torcie, pojawiła się Joanna Horodyńska. Trochę onieśmielona wdzięcznie przemknęła przez wybieg. MMC nie mogło wybrać lepiej, bo Joanna świetnie wygląda na wybiegu i powinna być wyznacznikiem gwiazd, które projektanci chcą zapraszać do takich akcji.
Sobota. NuNo Gama.
Pokaz gościnny, a ja tu przecież chcę pisać o polskiej modzie. Krótko mówiąc – porządna męska kolekcja i mnóstwo śmiechu na pokazie. Modele mieli pod nosem zawiązane czekoladowe wąsy, które bezwstydnie oblizywali patrząc się jednocześnie widzom prosto w oczy. Połowa publiczności pospadała z krzeseł. Byłem w tej połowie. 😉
Niedziela. Ewelina Klimczak.
Kolejna poprawna kolekcja, która nie wzbudziła większych emocji. Dość minimalistyczna i lekko futurystyczna, o ograniczonej kolorystyce i nie do końca pochlebnych fasonach. Czerń, opalizująca biel, brązy stały się podstawą dla dyskretnych detali – poziomych pikowań, plis, zakładek, drapowań, aplikacji z patchworku, podwójnych klap. Całość została ożywiona kwiatowymi printami (bardzo ładne!) i ciekawą biżuterią. Fatalne okazały się odszycia – sukienki miały za wysokie wcięcia, przez co mogliśmy zobaczyć bieliznę modelek w sytuacjach, w których nie powinno było jej widać, a płaszcze miały źle odszyte doły i wyłaziła z nich podszewka. Niechlujności nic nie usprawiedliwia.
Niedziela. Łucja Wojtala.
Polska królowa dzianiny i deseni została w tej edycji skonfrontowana ze złośliwością rzeczy martwych. Będzie to parszywe co powiem, ale pech Wojtali stał się przyczyną mojego szczęścia. Ekran, który odmówił współpracy na godzinę, pozwolił mi wygodnie ułożyć się na najwyższej trybunie i zdrzemnąć. Po drzemce człowiek wstaje z lepszym humorem, więc siłą rzeczy miałem w sobie dużo dobrych emocji. Łucję Wojtalę cenię za niewiarygodną wręcz wyobraźnię przy projektowaniu dzianin. Co prawda jej kolekcje są zazwyczaj bardzo podobne, ale ma to zarówno swoje plusy, jak i minusy. Plus to z pewnością rozpoznawalność – jej dzianiny są tak charakterystyczne, że nie sposób ich pomylić z innymi. Minusy? No cóż, staje się ofiarą zarzutów o wtórność i nudę. Całe szczęście projektantka postanowiła wszystkim pokazać, że nie stoi w miejscu i szuka nowych rozwiązań. Z nowości mieliśmy ciekawsze i bardziej unikalne formy. Dużo więcej pracy ze strukturą dzianiny, a nie tylko z jej wzorem. Oczywiście, desenie są jak zawsze na najwyższym poziomie – mnie szczególnie spodobały się te lekko trójwymiarowe z motywem przestrzennego kwadratu. Kolekcja nie ma stałej kolorystyki. Pojawia się mnóstwo kolorów w mniej lub bardziej intensywnych odcieniach. I bardzo dobrze, ciągle brakuje nam barw, więc jeżeli ktoś ma ochotę ich używać – nie będę tego negować. Ubrania Łucji Wojtali są pięknie uszyte. Desenie przylegają do siebie idealnie na szwach i genialnie układają się na sylwetce. Jest to bardzo udana kolekcja. Tak. Lubię Łucję Wojtalę i nadal jest mi głupio, że tak się cieszyłem z problemów, które musiały jej dostarczyć sporo stresu! Ale jak to mówią – nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Niedziela. PITCHOUGUINA.
Projektantka kryjąca się za tym niezwykłym nazwiskiem to ciekawa osoba, której prace śledzę już od jakiegoś czasu. Tym razem Pitchougina otworzyła lekko zakurzoną szufladę z pamiątkami. Od bardzo dawna nikt tam nie zaglądał. Co znaleźliśmy w środku? Pożółkłe fotografie, zaschnięte kwiaty, koronki, skrawki materiałów, wstążki, wspomnienia i stary drewniany grzebień. W trakcie pokazu miałem wrażenie, że widzę coś bardzo osobistego, niemal intymnego. Wydawało mi się, że projektantka włożyła w te ubrania wiele czasu i serca. Rzadko mam okazję oglądać coś tak unikalnego w polskiej modzie. Przyznaję, że jest to dość trudny temat. Moda wyciszona, kameralna, stworzona dla bardzo wąskiego grona odbiorców. Tu nie ma sensu mówienie o trendach czy standardowych wytycznych, które można zastosować w przypadku większości projektantów. Gdybym oglądał ten pokaz na OFFie z pewnością podobałby mi się dużo bardziej. Kolekcja jest jednak zbyt naiwna jak na warunki Designer Avenue a jasne światła i biały wybieg odarły ją z magii. A szkoda. Na koniec powiem tylko, że nadal będę obserwować tę projektantkę, bo wiem, że jeszcze nie raz i nie dwa mnie zaskoczy swoim niebanalnym podejściem do mody.
Niedziela. Viola Śpiechowicz.
Wracamy do tematu-rzeki, czyli sezonowości polskich kolekcji. Nie jest to jedyny powrót, bo również sama projektantka, która sprowokowała tę dyskusję, wróciła po dość długim okresie nieobecności na rynku. Nie wiem kto (lub co) oderwał Violę Śpiechowicz od pracy z indywidualnymi klientkami na rzecz tak szalonego pomysłu jakim była kolekcja, którą obejrzeliśmy na Fashion Week’u. Ciągle nie mogę znaleźć słów, żeby opisać to, co zobaczyłem. Najprawdopodobniej projektantka spędziła ostatnie lata w strefie tropikalnej, robiąc co jakiś czas wypady do Indii, Japonii i innych egzotycznych krajów. Być może na pokazie mody w Los Angeles kolekcja sprawdziłaby się idealnie. W Polskich realiach tabun orientalnych księżniczek z aplikacjami z dżetów to pomysł co najmniej abstrakcyjny i nietrafiony. Kilka modeli mogłoby się jeszcze obronić, gdybym został poinformowany, że oglądam pokaz mody plażowej. Na Fashion Weeku, który zapowiada kolekcje na jesień i zimę takie wydarzenie jest tylko i wyłącznie pomyłką. Zresztą zdjęcia mówią same za siebie.
Niedziela. Wiola Wołczyńska.
Wiola Wołczyńska to dla mnie pewniak. Przewidywałem, że pokaże kolekcję, która mnie nie zawiedzie i tak właśnie było. Wiedziałem też, że nie pokaże kolekcji, która mnie zachwyci totalnie, ale to też nie było wielkie zaskoczenie. Jest to kolejna projektantka, która wytworzyła swoją własną estetykę, w której czuje się dobrze i bezpiecznie. W jej kolekcjach nie widać wielkich eksperymentów, ale porządne podejście do tematu i ciekawe inspiracje, które przerabia w charakterystyczny dla siebie sposób. Jest to moda, na którą miło się patrzy. Tym razem inspiracją stały się lata 20., 30. i 40. (tak to przynajmniej postrzegam) w bardzo interesującej reinterpretacji. Typowe fasony dla tych lat – opuszczone talie i marszczenia, opływające linie w sukienkach, spodnie z podwyższonym stanem szyte na męską modłę (które elegantki z lat 30. wprost uwielbiały), żakiety i marynarki. A do tego charakterystyczne toczki zmieszane z czapką pilotką i skórzane płaszcze – czyli taki militarny wkręt, który dodał stylizacjom wyrazu. Bardzo ciekawym dodatkiem stały się ogromne rękawice. I chociaż zabrakło mi jakieś mocnego koloru, który ożywiłby całość to nadal uważam, że kolekcja Wioli należy do udanych.
.
Niedziela. Annette Görtz.
Nie znam tej zagranicznej projektantki i nie zamierzam nadrabiać zaległości. Jej pokaz skutecznie mnie do tego przekonał.
Niedziela. Natalia Jaroszewska.
Natalia Jaroszewska ma chyba fobię na punkcie mocnych kolorów. Na jej ostatnim, jubileuszowym pokazie w warszawskim Vitkacu obejrzałem rewię wszystkich odcieni beżu, jakie istnieją na tym świecie. Na Fashion Weeku było podobnie, ale nie widzę powodu, żeby to krytykować. Projektantka ma ugruntowaną pozycję w polskiej modzie. Z góry było wiadomo, czego można się po niej spodziewać i moim zdaniem spełniła oczekiwania jakie w niej pokładano. Kolekcja co prawda mało zimowa, ale estetyczna, z pewnością trafi w gust grupy kobiet, do której Natalia Jaroszewska kieruje swoją modę. Porządne materiały, dobre odszycia. Widać tutaj doświadczenie i pewność siebie. Czy mi się to podobało? Nie musiało. Żyjemy w innych bajkach.
I w ten sposób mamy wszystkich. Jeżeli udało wam się przebrnąć przez wszystkie opisy to szczerze gratuluję. Powiem wam tylko, że wysiłek, który trzeba włożyć w czytanie recenzji kolekcji jest absolutnie nieporównywalny do wysiłku, który trzeba włożyć, żeby je wszystkie obejrzeć i przeanalizować. O tym będzie jednak w trzeciej i (chyba) ostatniej notce w której podsumuję całe wydarzenie. Postarm się też przedstawić wyniki moich badań i odpowiedzieć na pytanie, czy Fashion Week żyje, kona czy właściwie już umarł… Stay tuned!
Tobiasz Kujawa, tobiasz.kujawa@fashionmagazine.pl
PS KOREKTA! Miss Marta Mitek, wróżka przecinkowa!
PS2 – Zdjęcia ilustrujące tekst – dzięki uprzejmości FashionPhilosophy Fashion Week Poland
Przeczytałam. Całość. Dokładnie!
Przede wszystkim dzięki Tobie już kojarzę tę nieszczęsną wąską sukienkę z jej projektantem. Bo zachodziłam w głowę od paru dni, u kogo ona się pojawiła…
Z niektórymi przemyśleniami się zgadzam, z niektórymi nie za bardzo, ale gdyby wszystko podsumować, to Twoja recenzja jest najbliższa moim wrażeniom.
Jeszcze tu wrócę i napiszę więcej.
A tymczasem gratuluję nie tylko wytrwałości i joyce’owskich rozmiarów tekstu, lecz przede wszystkim cudownego wstępu ;).
PolubieniePolubienie
Bardzo jestem ciekaw tych „nie za bardzo” i bardzo się cieszę, że się pojawiły! Dyskutujmy, polemizujmy, rozmawiajmy a nawet się kłóćmy ale tylko po to, żeby było lepiej!
t.
PolubieniePolubienie
Według mnie Berenika Czarnota była w jak najlepszej formie. Nie podejrzewam Cię o to, byś dał się zwieść urokowi lisich masek, których tym razem zabrakło, choć o nich tu wspomniałeś ;). Po prostu o tęsknocie za tamtymi maskami słyszałam od kilku osób – co uważam za w pewien sposób ukrytą informację (może nawet przed nimi samymi), że ubrania ubraniami, ale ogólna kreacja czy stylizacja pokazu wzięła górę. Przymrużyłam oko na surfing, pory roku, a nawet na tamte maski swego czasu. Być może wynika to z faktu, że bliżej mi do potencjalnej klientki niż speca od mody i bardzo trudno mi wyłączyć własną estetykę. Ale gdybym zaczęła tę myśl rozwijać, chyba za bardzo odeszłabym od tematu… To chyba jedyna, nazwijmy ją, rozbieżność, która wydała mi się warta wspomnienia.
Nie znaczy to, że jeszcze tu nie wrócę, jak sobie coś więcej przypomnę ;).
PolubieniePolubienie
Wstęp – Mistrzostwo ! Reszta relacji również bardzo ciekawa i rzetelnie opisana. Podoba się, nawet bardzo ;-))
PolubieniePolubienie
Dzięki wielkie! Niezmiernie mi miło. Wstęp był eksperymentem, ale najwyraźniej okazał się udany.
t.
PolubieniePolubienie
nie straszne mi literki — też zapoznałam się z całością (nawet wychodząc na papierosa zabrałam ze sobą komputer, żeby nie przerywać czytania). to pierwsza w tym sezonie rozsądnie ( i z polotem) napisana recenzja, której faktycznym tematem jest moda i prezentowane kolekcje. bez zbędnej wredoty i nieuzasadnionego malkontenctwa, z materiałoznawczą świadomością (to rzadkość! włos mi się jeży, kiedy czytam tony bzdurnych określeń materii użytych w kolekcjach). taki tekst bardzo cieszy. dzięki.
PolubieniePolubienie
Ja też dziękuję za miły komentarz!
t.
PolubieniePolubienie
he, he świetnie napisane, błyskotliwie i na temat…aż chce się czytać.
PolubieniePolubienie
Super. Przebrnęłam przez wszystkie recenzje i czekam na więcej!
Pzdr!
PolubieniePolubienie
Bardzo fajnie,
Nie słodzisz….ale i nie przesadzasz w kąsliwoci…..Widac ze masz duża modowa wiedze…..czekam na inne posty ze sfery modowej
PolubieniePolubienie
A ja czekam na przyszły sezon, coś nawet lepszego od lisich masek i chociaż jednego faceta na wybiegu!
t.
PolubieniePolubienie
Dziękuję za tak obszerną relację. Na FW w Łodzi byłam raz i od tamtego czasu wybieram jednak internet, bo trauma po fatanej organizacji pozostała. Poziom kolekcji też nie zachwycał. Oglądając zdjęcia nie żałuję swojej decyzji…
PolubieniePolubienie
Organizacja była tym razem rewelacyjna. Wszystko jak w zegarku. Ale o tym w trzeciej części relacji.
t.
PolubieniePolubienie
Po pierwsze szacun za odjazdową recenzję, ale bez obaw, ci co wiedzą o czym to jest ( w jakościowym ujęciu). Chciałam podziękować za profesjonalną i dość obiektywną recenzję. Za szczegółowość ( nie wierzę, że bez kartki, bo notes musiał być)… żeby Polska była dumna z takich dziennikarzy.
PolubieniePolubienie
Notatek była moc. Staram się być obiektywny tak bardzo jak tylko pozwala mi na to moje sumienie dziennikarskie. O obiektywności niech świadczy fakt, że widziałem wszystkie pokazy i o każdym wspomniałem. Nie tworzyłem selekcji, bo jest ich wystarczająca ilość (uważam też, że to pójście na łatwiznę). Nie widzę powodu, żebym się z kimś w tej materii powtarzał. Recenzja jest skierowana przede wszystkim do ludzi, którzy na FW nie byli. Każdy może teraz wybrać swoje własne top 5.
t.
PolubieniePolubienie
Dziękuję za relację! Świetnie napisane! Cieszę się, że są w Polsce publicyści, którzy oglądają dokładnie kolekcję, widzą kolory i czują inspirację projektanta;-)
PolubieniePolubienie
Bardzo chciałem iść na backstage i zobaczyć rzeczy z bliska ale nie dałem rady. Ale w najbliższym czasie nadrobię zaległości. Zastanawiam się nad Twoimi pilotkami. Teraz jestem łysy więc może sobie taką sprawię 😀
t.
PolubieniePolubienie
zapraszam! coś wymyślimy;-)
PolubieniePolubienie
Czemu tak krytycznie, co do Gortz?
PolubieniePolubienie
Na Polski FW jeżdże po polską modę. Oczywiście doceniam starania organizatorów, żeby uatrakcyjnić program zagranicznymi pokazami, ale akurat ten pokaz nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, więc w tym przypadku darowałem sobie recenzję. Proszę o wyrozumiałość – opisanie wszystkich pokazów i tak zabrało mi niesamowicie dużo czasu 😀
t.
PolubieniePolubienie
Przeczytałam całość z wielkim entuzjazmem. Nie wiem czy jest jeszcze jakaś osoba, która pojechała na FW, dokładnie obejrzała, oceniła i odwaliła tak dobrą robotę jak Ty. Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na ostatnią część:)
PolubieniePolubienie
Jako osoba nieobecna na tygodniu mody – dziękuję za recenzję 🙂 Podobała się 🙂
PolubieniePolubienie