Istnieje teoria, że trzecia kolekcja w dorobku projektanta jest kolekcją szczególną. Założenie jest proste – trzy kolekcje dają solidną podstawę do analizy nie tylko konkretnego sezonu, ale też bardziej kompleksowego spojrzenia na markę. Trzecia kolekcja weryfikuje styl, który stworzył (lub odtworzył) projektant i konkretne założenia, które postanowił realizować w ramach swojej interpretacji mody. Ostatni pokaz Roberta Kupisza stał się idealną okazją do sprawdzenia, czy owa teoria ma jakiekolwiek odzwierciedlenie w rzeczywistości. Moja bezgraniczna miłość do mądrości ludowej jest już wam znana. Dlatego nawet nie próbuję się powstrzymać i z radością przytoczę dość oklepane powiedzenie – podobno “do trzech razy sztuka”. Banał? Być może. Ale jaki prawdziwy!
Pół roku temu zastanawiałem się, kim właściwie jest Robert Kupisz i jak nazwać jego działalność związaną z tworzeniem ubrań. Podstawowym problemem stało się umiejscowienie go w jakiś ramach. Nie chciałem go wtedy nazwać projektantem i przyznam, że dopiero trzeci pokaz w pewien sposób otworzył mi oczy. Dziś mogę bez wyrzutów sumienia powiedzieć, że Robert Kupisz jest projektantem ubrań a mój mały problem z określeniem tego co robił do tej pory miał bardzo prostą przyczynę. Kupisz to chyba jedyna autorska marka tego typu w Polsce. Brand, który nie tworzy mody przez wielkie “M”, ale prezentuje duże, bardzo rozbudowane kolekcje ubrań. Podobnie działa na przykład MMC, ale w ich kolekcjach pojawia się nieporównanie większa świadomość projektowania. Od razu uprzedzam wszelkich tropicieli intryg i sensacji – nie uważam, że nazwanie kogoś projektantem ubrań (a nie mody) ma stanowić ujmę czy obelgę. Wśród wielu projektantów z wielką pretensją do projektowania “MODY” Robert Kupisz stał się ciekawą i unikalną alternatywą. Bo oto ugruntowała się mainstreamowa marka, który chce ubierać ludzi zamiast tworzyć tysięczną wariację “kiecki z trenem” na czerwony dywan. To dość awangardowe podejście jak na nasze warunki coraz bardziej zaczyna mi się podobać – jest coś niezwykle kuszącego w tej wizji.
Żeby tradycji stało się zadość trzeba opisać okoliczności. Pokaz odbył się we wtorkowy wieczór na terenie Soho Factory. Nie wiem czy Robert wykupił tam abonament na najbliższą dekadę, ale prawdą jest, że jego ciuchy i postfabryczne hale to duet doskonały. Deszcz lał niemiłosiernie, taksówka wlokła się przez miasto niczym w kondukcie pogrzebowym. Na miejsce dotarliśmy spóźnieni – grubo po 21. Frekwencja była jak zawsze znakomita. Ilość ludzi i kapryśna pogoda sprawiły, że przy wejściu nikt nawet nie poprosił mnie o zaproszenie. Było to bardzo sympatyczne – odniosłem wrażenie, że każdy jest tu bardzo mile oczekiwanym gościem, niczym na otwartym evencie. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to wybieg, a raczej ogromna ściana ze słomy na której dumnie prezentował się neon z logo Kupisza czyli znane połączenie czcionek łacińskiej, greckiej i rosyjskiej. Pomysł na tę prostą scenografię był fantastyczny. Idealnie oddawała klimat kolekcji czyli inspirację dzikim zachodem. Efekt wschodzącego i zachodzącego słońca był imponujący a w połączeniu ze świetnie dobraną muzyką przeniósł nas prosto w świat westernów. Robert Kupisz konsekwentnie realizuje wizję pokazu jako modowego show, które za każdym razem zaskakuje dobrą choreografią i reżyserią. Podzielony na segmenty, mimo ogromnej ilości looków nie nudził się nawet przez chwilę. Utrzymanie dramaturgii w przypadku tak rozbudowanego pokazu staje się kluczową sprawą. Szczególnie w przypadku casualowych kolekcji. Projektant dobrze o tym dobrze wie. Trzeci pokaz w końcu dał mi wyraźnie do rozumienia jakim projektantem jest Robert Kupisz. Chyba najlepiej podsumuje go określenie “wizja totalna”. Każda jego kolekcja ma bardzo wyraźną inspirację. Na początku ta dosadność trochę mi przeszkadzała, bo momentami ciężko było stworzyć granicę między ubiorem a kostiumem. Teraz już wiem, że taką właśnie drogą podąża projektant i najwyraźniej nie zamierza z niej zrezygnować. Ma to swój niewątpliwy urok naiwności, ale świadczy też o całkowitej świadomości tego co Robert Kupisz chce realizować i jakie środki będzie wykorzystywać. Nie wspominając o tym, że konsekwencja w tworzeniu marki daje mu ogromny i niezaprzeczalny atut – rozpoznawalność.
Kolekcja “Wanted” to podróż do świata kowbojów. Po wybiegu przechadzały się wszystkie możliwe wariacje na temat kobiety z dzikiego zachodu. Widzieliśmy urocze ladacznice, ostre i seksowne kowbojki, wyuzdane kurtyzany, skromne sklepikarki, dzikie Indianki, mieszczki, kilka wariacji na temat Doktor Quinn, lekko zagubioną córkę pastora i uroczą pannę młodą. Jeżeli chodzi o konstrukcje i wykończenia to raczej nie doczekaliśmy się wielkich zaskoczeń. Projektant ma już zestaw swoich standardowych (można nawet powiedzieć flagowych) zagrywek. Luźne sylwetki, przetarcia, farbowania i lekki oversize. Widzieliśmy to w poprzednich kolekcjach i pewnie zobaczymy w następnych. Oczywiście inspiracja wymagała dodania nowych elementów takich jak na przykład falbany i halki. Całość została urozmaicona skórzanymi akcesoriami, przypominającymi uprzęże. Kolorystyka jak zawsze mocno spłowiała, w charakterystycznej “nadgryzionej przez czas” stylistyce. Nie jest to z pewnością kolekcja unikalna. Podobne rzeczy widzieliśmy już u marek takich jak Pepe Jeans, Wrangler, D&G, Diesel i Dsquared2. Czy to źle? Oczywiście nikt nie ma monopolu na kowbojskie inspiracje, nie ma więc nic złego w tym, że Robert Kupisz również po nie sięgnął. Oryginalność nie jest tu najważniejszym czynnikiem. Ubrania są przede wszystkim bardzo użytkowe – do noszenia na co dzień. Jest seksownie, kobieco i co bardzo ważne – uniwersalnie. Ekstremalnie wcięte szorty, przeźroczyste sukienki i bluzki, podkoszulki odsłaniające brzuch to oczywiście temat zarezerwowany dla dziewczyn ze świetnym metabolizmem i zaawansowaną miłością do siłowni. Jednak szerokie spódnice, płaszcze, dżinsowe koszule, genialne skórzane kurtki i bluzki z powodzeniem znajdą swoje miejsce w szafach pań o (mówiąc dyplomatycznie) większych rozmiarach. Na pewno nikomu nie będę polecać przenoszenia niektórych sylwetek prosto z wybiegu do codziennego życia. Wybiegowe stylizacje uzupełnione kapeluszami, kowbojkami i pióropuszami tworzyły integralną całość z muzyką, światłem i scenografią. Jednak takie rozwiązanie nadaje się tylko na potrzeby pokazu lub na imprezę tematyczną. Ciuchy z kolekcji “Wanted” trzeba po prostu przełamać rzeczami utrzymanymi w innej stylistyce. Mają jednak taki potencjał, że ilość możliwych rozwiązań staje się właściwie nieograniczona. Muszę jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy – fryzurach. Genialne, proste i idealnie pasujące do stylizacji. Pomysł z “dużymi włosami” okazał się strzałem w dziesiątkę.
Zrobiło się niezwykle różowo więc czas przejść do minusów. Tym razem będą one jednak bardzo subiektywne. Najmniej do mnie przemawiała kolorystyka niektórych ubrań. Szczególnie tych farbowanych na biało-błękitno. Jest to dość ciężkie połączanie kolorystyczne, mało popularne i bardzo rzadko wykorzystywane. Pojawiło się też kilka wykończeń, na które reaguję alergicznie. Były to na przykład znienawidzone przeze mnie szczypanki, które pojawiały się na bluzkach. Rozumiem jednak, że dosłowność tej kolekcji wymagała użycia rozwiązań charakterystycznych dla tego stylu. Nie podobały mi się też nadruki na t-shirtach. Biorąc jednak pod uwagę popularność “orzełków” z poprzedniej kolekcji jestem przekonany, że co druga fashionistka będzie śmigać w koszulce “wanted”. Jest jeszcze jeden aspekt, do którego nie potrafię się ustosunkować. Robert Kupisz wybrał sobie dość bezprecedensowy sposób wprowadzania kolekcji. Zamiast tworzyć je z wyprzedzeniem pokazuje kolekcje na aktualnie obowiązujący sezon. I chociaż jest to teoretycznie wiosna/lato to tak na prawdę Robert Kupisz stworzył własne sezony: lato/jesień i zima/wiosna. Zabrakło mi też męskich looków. Nie wiem czemu projektant zrealizował kolekcję stricte damską. Było to jednak bardzo odczuwalne w trakcie pokazu – inspiracja aż się prosiła o kilku prawdziwych twardzieli takich jak John Wayne, Clint Eastwood czy James Stewart. Ostatnim minusem mogą być ceny ubrań. Projektant wyceniał swoje poprzednie kolekcje bardzo wysoko. I coś mi mówi, że tym razem kwota na metce nadal dla większości młodych ludzi będzie zaporowa. Jednak prawa rynku są nieubłagane – tak długo jak klienci będą gotowi płacić takie a nie inne ceny tak długo będą miały one rację bytu.
Na koniec napiszę jeszcze o jednej rzeczy, którą Robert Kupisz podbił moje serce bez reszty. Chodzi mi o końcówkę pokazu. Projektant wskrzesił dawno zapomnianą tradycję, kiedy to każdy pokaz wielkich domów mody wieńczyła prezentacja sukni ślubnych. Ostatni look – śnieżnobiała kreacja nadal utrzymana w konwencji dzikiego zachodu. Modelka trzyma w ręku skromny bukiet, idzie powolnym krokiem, niczym do ołtarza. Magia! Było to piękne zagranie, bardzo świadome i insiderskie. I za to należą się projektantowi wielkie brawa.
PS. Teoria “do trzech razy sztuka” okazała się prawdziwa.
PS2. Dla przypomnienia dodaję link do recenzji „Niepierwszej świeżości” czyli poprzedniej kolekcji Roberta Kupisza.
PS3. Właśnie się dowiedziałem, że kolekcja „Wanted” jest przeznaczona na sezon Lato 2013. Szczerze mówiąc nie sądziłem, że ktoś może wpaść na pomysł pokazywania kolekcji z rocznym wyprzedzeniem (!!). Zastanawiam się też, co Robert Kupisz będzie sprzedawać, skoro ostatnia kolekcja była przeznaczona na zimę 2012. Jest to jedna wielka zagadka tym bardziej, że T-Shirty z nadrukiem „Wanted” można już jednak kupić w jednym ze sklepów internetowych. Jak zwykle okazuje się, że nic nie może być proste. Tak się kończą eksperymenty z mieszaniem w sezonach. A może mamy już 2013 rok, tylko ja coś przegapiłem? Jeśli tak to powiedzcie proszę kto wygrał Euro!
Tobiasz Kujawa
tobiasz.kujawa@fashionmagazine.pl