Różne oblicza pokazów. Odcinek nr 1 – Paprocki&Brzozowski czyli wydarzenie, na którym trzeba się pojawić.

Moda jest pełna paradoksów i ciekawych zjawisk. Do kalendarzowego lata zostało jeszcze kilka tygodni, a my już od kwietnia myślimy o jesieni i zimie. Zresztą, co tam zima – Robert Kupisz z kolekcją na lato 2013 (tym razem z pominięciem wiosny!) wyprzedził świat mody o cały rok. To dość oryginalne podejście uważam za warte odnotowania – nagle wznosimy się ponad projektowanie ubrań i płynnie przechodzimy w długodystansowe przewidywanie trendów. Oczywiście nie jest to jedyny kwiatek-paradoks, jaki wyrósł na naszej lokalnej, żyznej ziemi. Jest ich dużo więcej. Co chwila zakwita kolejny, tworząc uroczy krajobraz polskiej modowej łączki. Zostawmy jednak lato 2013 w spokoju. I tak wrócimy do niego za pół roku. Jak na razie skupiamy 100% uwagi na tym, co polscy projektanci proponują na nasze jesienne, depresyjne deszcze i zimowe kałuże urozmaicone śniegiem o tajemniczym, żółtawym odcieniu.

Moda jest również pełna sprzeczności. Od dłuższego czasu ten mało odkrywczy, choć niezmiennie intrygujący temat zaprzątał mi głowę. Jednak dopiero okoliczności ostatnich dwóch dni sprawiły, że mała, natrętna myśl przerodziła się w temat wart rozwinięcia. Postanowiłem sobie kiedyś, że każdy pokaz będę rozpatrywać jako osobne i autonomiczne wydarzenie. Oczywiście można sklasyfikować „pokaz mody” jako konkretne zjawisko i opisać je wytycznymi, które zawsze w pewnym stopniu stopniu się pokryją. Niezmiennym elementem pokazu jest wybieg lub określona przestrzeń, na której pojawiają się modelki. Na modelkach znajdują się ubrania, ewentualnie bielizna, a od czasu do czasu nawet moda. Dookoła wybiegu (lub owej przestrzeni) siedzą widzowie. Z głośników leci muzyka, a światła, jak to mają w zwyczaju – świecą. Pod koniec pokazu entuzjastycznie bijemy brawa, a potem idziemy w kuluary na ploty. Jednak dwa ostatnie dni dały mi bardzo dużo do myślenia. Przyczyniła się do tego dość ciekawa kumulacja – tak się zdarzyło, że w ciągu 48 godzin miałem okazję zobaczyć trzy diametralnie różne wydarzenia z modą w roli głównej. Mogłoby się wydawać, że pokaz sam w sobie to banalna sprawa i nie ma w nim żadnej szczególnej filozofii. Błąd. Projektant, zapraszając nas na prezentację swojej kolekcji, czyli efektu kilku miesięcy ciężkiej pracy, w pewien sposób zaprasza nas też bezpośrednio do swojej głowy. W żadnej innej sytuacji nasze postrzeganie ubrań nie będzie tak zbliżone do jego wizji. Multimedialność pokazu – choreografia, stylizacje, światła, scenografia, muzyka i dobór gości sprawiają, że te dwie godziny stają się specyficznym mikrokosmosem. To najlepszy i właściwie jedyny moment, żeby w pełni pokazać swoje inspiracje i intencje. Zaprezentować „wizję totalną”. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś ją posiada. Dwa dni i trzy pokazy. Trzy zupełnie różne światy. W poniedziałek Ania Kuczyńska i Plich, a we wtorek Paprocki&Brzozowski. Teoretycznie podobne do siebie (w końcu to pokazy), paradoksalnie jednak nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Zaburzam chronologię i zaczynam od największego wydarzenia, czyli kolekcji duetu Marcina Paprockiego i Mariusza Brzozowskiego na AW 2012/2013.

Maksymalizm.

Pokaz w wersji MAX jest kategorią, na którą mogą sobie pozwolić tylko nieliczni. Na przykład Maciej Zień, Dawid Woliński, Robert Kupisz i oczywiście Paprocki&Brzozowski, bo nich właśnie mowa. Taki pokaz to kwestia potężnej i rozbudowanej kolekcji, kilkuset zaproszonych gości, poważnych sponsorów, niezliczonych fotografów, kilku ścianek z mapą logotypów i dużej ilości pań w sukienkach koktajlowo-wieczorowych, niekoniecznie w dobrym guście. Na takim pokazie trzeba być. Jak cię na nim nie ma, to znaczy, że najwyraźniej nie interesujesz się modą ergo nie wiesz co modne. Dalsze wnioski wyciągnijcie sami. Cóż zrobić, traf chciał, że i ja i moja towarzyszka też się tą modną modą interesujemy, więc siłą rzeczy również tu jesteśmy. Tak, nie mylicie się – znowu w Soho Facotry na warszawskiej Pradze. Na zewnątrz tradycyjny kocioł – pozowanie do zdjęć, szukanie znajomych lub świeżego powietrza. W zależności od tego, co komu było aktualnie potrzebne. Z zaproszeniem w formie plakatu – czyli w wersji MAX (bo to pokaz MAX) wchodzimy do środka. A tu niespodzianka – hala została podzielona na dwa segmenty. Część pokazowa jest zasłonięta czarną tkaniną, dzięki czemu powstało coś na kształt foyer. Ludzka wyobraźnia nie zna granic, więc od razu zacząłem sobie tworzyć w głowie wizje jakiejś niesamowitej scenografii, która skryła się za tą tajemniczą, czarną kotarą. Okazało się, że poza neonem „Hotel” żadnej scenografii niestety nie było. Nadal nie wiem, po co ukrywać coś, czego nie ma. Być może była w tym jakaś głębsza myśl, której po prostu nie zrozumiałem. Recepcja trwała godzinę. Był to pokaz w wersji MAX, więc można powiedzieć, że właściwie wcale nie czekaliśmy. Światła tradycyjnie gasną, neon jarzy się na niebiesko, didżejka na żółto, a pokaz się zaczyna. Paprocki&Brzozowski zapraszają nas do swojego świata.

Po przydługim wstępie czas na konkrety. Kolekcja na jesień/zimę 2012/2013 nie posiada wyraźnej inspiracji. Elementem, który miał ją spoić były blond peruki, nawiązujące do fryzury Nico (muzy Warhola, niemieckiej piosenkarki i modelki). Pełna grzywka, luźno i symetrycznie opadające włosy do ramion, przywodzi na myśl koniec lat 60. i początek 70. Tytuł kolekcji i neon to nawiązanie do eksperymentalnego filmu Andy Warhola  „Chelsea Girls” (na dole dodaję link, możecie cały film zobaczyć na Youtube). Jednak w samej kolekcji inspiracji tymi dwiema rewolucyjnymi dekadami i kultowym filmem  już nie widać. Nawet jeżeli doszukamy się pewnych porównań, to nie są one oczywiste i klarowne. Ciężko jest analizować ten pokaz, bo pojawiło się w nim niesamowicie wiele różnych wątków i rozwiązań. Każda kolejna modelka na wybiegu sprawiała, że motyw przewodni stawał się coraz mniej jasny. Owszem, zaistniało kilka (a może nawet kilkanaście) „bloków tematycznych”, ale były to raczej wariacje na temat różnych fasonów a nie konkretnych inspiracji. Sytuacja powtarza się też w przypadku kolorystyki. Paleta jest dość szeroka i raczej przypadkowa – od kości słoniowej, beżów, brązów, spranych pomarańczy, przez szarości, błękity i miętę, aż po połyskujące i matowe czernie. Kolorystyka ciekawa, chociaż momentami niebezpiecznie idąca w kierunku nieśmiertelnej „kobiety ziemi”. Szczególnie w połączeniu z barwami metali (złota, miedzi i srebra) i organicznymi deseniami. Mocniejsze kolory pojawiały się rzadko. Potraktowane po macoszemu sprawiały wrażenie wykorzystanych bardziej na siłę niż z przekonania. Bardzo ciekawy miętowy błękit zamiast podbijać nudny beż i oklepaną czerń dał im się całkowicie zdominować. Mimo wszystko kolorystyka jest jednym z największych atutów tej kolekcji – nie jest aż tak oczywista i wyświechtana jak w większości jesienno-zimowych pokazów. W kolekcji pojawia się dużo dzianin we wszystkich możliwych odsłonach – jednokolorowe i melanżowe, gęsto dziane i ażurowe, gładkie i puszyste. Oprócz dzianych materiałów było też dużo skór, trochę futra, jedwabny szyfon i coś, co przypominało transparentny, połyskujący ortalion. Ilość detali również była ogromna. Większość sukienek była wykończona widocznymi suwakami. Patent oklepany, widoczny właściwie w każdej kolekcji, co nie zmienia jednak faktu, że skutecznie odmładza sylwetkę i sprawia, że pasmanteryjny dodatek staje się również czymś pomiędzy ozdobą a aplikacją. Były też metalowe napy, skórzane wstawki, bardzo dużo asymetrycznych, ukośnych przeszyć, bogate łącznia materiałów, przeskalowane poły w płaszczach, krata, przetarcia i przeźroczystość. Oglądając pokaz, miałem wrażenie, że w pewnym momencie solidna dawka chaosu zbytnio zdominowała kolekcję. Dziwny jest też rozstrzał między sylwetkami – niektóre z nich są bardzo archaiczne, inne mocno nowoczesne. Kolekcja jest niczym sinusoida – ciekawy płaszcz, a po nim kolejny look z koszmarnymi rybaczkami, następnie ładna, harmonijna stylizacja a po niej pończochy połączone ze skórzaną mini albo szwedy sparowane z kwadratową bluzką bez ramion (kobieta kolumna). Ostatnio narzekałem na cekiny, które podobnie jak transparentne bluzki, stały się żelaznym elementem większości polskich kolekcji. Paprocki&Brzozowski również pokazali cekinowe kreacje, ale muszę przyznać, że chociaż nudne, to na dobrze oświetlonym wybiegu prezentowały się całkiem widowiskowo. Przeźroczysta bluzka oczywiście też miała swój mały epizod. Mam szczerą nadzieję, że w końcu na jakimś uroczym evencie, któraś z naszych lokalnych celebrytek zdecyduje się wprowadzić ten trend w życie. Jak na razie piersi na wierzchu lansują wszyscy, ale tylko na odcinku: początek wybiegu – koniec wybiegu.

Ciągle się zastanawiam nad tą przedziwną, chaotyczna kolekcją. Mam wrażenie, że po zdjęciu pokracznych blond peruk i rozebraniu stylizacji na części pierwsze, znajdzie się w niej sporo ciekawych ubrań. Może nie zaskakują one totalną oryginalnością, ale wiele z nich ma potencjał, barwę i treść. Pokaz sam w sobie był zrealizowany poprawnie. Wybieg miał kształt prostokąta, co było bardzo dobrym pomysłem – takie ułożenie sali pozwala na stworzenie większej ilości miejsc siedzących z dobrą widocznością. Muzyka – soundtrack z filmu „Drive”, ładnie wybijała rytm prostej choreografii. Jak to często bywa zabrakło finałowej kreacji – pokaz nie skończył się żadnym mocnym akcentem. Dla spokoju sumienia jeszcze raz przeglądam notatki, oglądam zdjęcia. Beż, beż, beż. No właśnie – taki beżowy pokaz. Nic dodać, nic ująć.

To oczywiście nie koniec. Niedługo (choć to pojęcie mocno względne) pojawi się „Odcinek nr 2  – Plich, czyli wydarzenie, na którym można się pojawić” i (od razu zdradzę, że mój ulubiony) „Odcinek nr 3 – Ania Kuczyńska, czyli pokaz inny niż wszystkie”.

PS. Korekta – Miss Marta Mitek – serdeczne podziękowania, jak zawsze!

Tobiasz Kujawa

tobiasz.kujawa@fashionmagazine.pl 


3 Comments

  1. Annkie pisze:

    Po lekturze książki amerykańskiego „wybieg bez tajemnic” uważam, że chłopcy znają się na rzeczy. I niebieska tonacja ubrań idealnie wpasuje się w klimat zimy, gdzie biel miesza się z szarością. Motyw przewodni bardziej kojarzy się z Berlinem i dzielnicą paryską, ale to krok w modzie polskiej. Krok, który dąży do innowacyjnych działań w modzie, a co jest wskazane dla rozwoju. Co do scenografii, było dobrze, nie wypasiono… ale taki miał być Hotel.

    Polubienie

  2. zwykły gość pisze:

    dziwne ze autor skoro zajmuje się zawodowo modą nie był wstanie zrozumieć konceptu. Czarna przestrzeń była idealną scenografią, projektanci pokazali ze można z Soho zrobić coś innego niż standardowe ustawienie.. A ja jak wchodziłem poczułem klimat miejsca, minimalistycznie ale mega klimatycznie i ta muzyka.
    kolekcja kwestia gustu, mnie się podobała, nie była nudna, pokazywała szerokie spektrum, ale z jasno określoną wizją i to w chłopakach cenię!

    Polubienie

    1. Autor już kilka razy wypowiedział się na temat tego co sądzi o polskim podejściu do „minimalizmu”. Brzydko naciągnięty na ściany czarny materiał nie jest minimalistyczny, a już na pewno nie jest „idealną scenografią”. Ten sam efekt można było osiągnąć używając odpowiedniego oświetlenia. Ponadto, wyżej wspomniany autor ma ciągle w pamięci spektakularną scenografię z urodzin magazynu Malemen i pokazu Rage Age, gdzie w tej samej hali zmieścił się kadłub ogromnego statku a modele chodzili po kontenerach żywcem przeniesionych z portu. Nie jest też rolą autora recenzowanie kolekcji przez pryzmat „swojego gustu” co również wiele razy podkreślał. Na koniec autor doda, że w recenzji ani razu nie pojawiło się stwierdzenie „nuda” odnośnie całej kolekcji.

      Autor radzi bardziej wnikliwe czytanie tekstu, lub szukanie opinii na popularnych portalach.

      Pozdrawiam serdecznie,
      autor.
      t.

      Polubienie

Dodaj komentarz

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s