Są takie pokazy, które zapadają w pamięć na wiele lat. Łączą w sobie rozmaite, kluczowe składniki, takie jak kolekcja (wyjątkiem potwierdzającym regułę jest „nagi” pokaz z filmu Prêt-à-Porter, w reżyserii Altmana), oprawa graficzna, choreografia, atmosfera, lokacja i reżyseria. Takie pokazy są ponadczasowe a ich wartość i przekaz nigdy się nie zdewaluują. Mam w głowie listę takich wydarzeń, do których od czasu do czasu z przyjemnością wracam. Na przykład do kolekcji Husseina Chalayana na sezon jesień/zima 2000/2001. Finał tego pokazu zapiera dech w piersiach. Na scenę wchodzą cztery modelki. Zatrzymują się obok kompletu mebli: cztery fotele i stolik. Zdejmują z tych mebli pokrowce i… zakładają je na siebie. Kilka suwaków, zatrzasków, napów i nagle powstają cztery fantastyczne kreacje z niezwykłą, skomplikowaną konstrukcją. To jednak nie koniec. Pojawia się obsługa techniczna, która składa szkielety foteli zmieniając je w poręczne walizki. To nadal nie wszystko – finał ciągle przed nami. Na scenę wkracza piąta modelka. Dosłownie wchodzi do środa stolika, który nagle zmienia się w spódnicę. Brzmi to niewiarygodnie ale tak właśnie było. Podobne wrażenia wywołuje we mnie pokaz Dior Haute Couture na wiosnę/lato 2007. Cudowna inspiracja kulturą Japonii, spektakularne ubrania, skomplikowany wybieg składający się z kilku scen i udramatyzowana choreografia. Takich pokazów było wiele i nie ma potrzeby ich wszystkich wymieniać. Przynajmniej nie dzisiaj. Najważniejsze jest to, co je łączy – wizja totalna. Chęć przeniesienia widza na kilkanaście minut w zupełnie inny świat. W miejsce wypełnione fantazją i niczym nie skrępowaną kreacją.
Nigdy nie żałowałem, że w Polsce takich wydarzeń nie ma. Z dość prostego powodu – kolekcje naszych projektantów są zbyt zachowawcze i nie wytrzymałyby konfrontacji ze skomplikowaną oprawą i reżyserią. Każda taka próba zmieniłaby pokaz w nieszczere i pretensjonalne wydarzenie. Tak było aż do wczorajszej prezentacji kolekcji Jungle Gardenia, autorstwa Bartka Michalca. Projektant marki ZUO Corp. udowodnił, że w klaustrofobicznym i lekko zakurzonym świecie polskiej mody jest miejsce dla wydarzeń na światowym poziomie.
Zacznijmy jednak od początku. Jest wtorkowy, ciepły, wiosenny wieczór. Pod małą aulę Warszawskiej Politechniki przyjeżdżamy punktualnie o 21:30. Na zewnątrz panuje genialna atmosfera. Lokalna fontanna delikatnie szumi, wieje lekki wiatr, dookoła mnóstwo znajomych. W powietrzu czuć ekscytację – wszyscy podejrzewają, że tego wieczora ZUO Corp. zaserwuje nam coś niezwykłego. Razem z moją przeuroczą towarzyszką Zuzią z magazynu Joy (w tym miejscu serdecznie Zuzię pozdrawiam) wchodzimy do środka. Aula robi niesamowite wrażenie. Odgrodzoną przestrzeń, na samym środku sali, wypełniają równo rozstawione kubiki. W tle widać konstrukcję z białych schodów. Równie białe ściany są podświetlone na niebiesko. Ponieważ nie ma krzesełek stajemy przy barierce i czekamy. W tle słychać śpiewające ptaki. Jednostajne dźwięki natury przerywa od czasu do czasu zawodzenie żywego pawia albinosa, który był elementem scenografii (Autorstwa Natalii Mleczak). Sala powoli się zapełnia widzami, zarówno parter jak i galeria na pierwszym poziomie. Jest dość duszno a od niebieskiego światła trochę bolą oczy. Goście wachlują się wielkimi zaproszeniami i popijają musujące wino. Szum rozmów potęguje podekscytowanie. Podłoga pokrywa się coraz gęstszą warstwą mlecznobiałego dymu. Po 30 minutach czekania zaczyna się pokaz. I to jaki pokaz!
Na “scenę” wchodzą modelki. Na głowach mają czarne welony/woalki. Kolejno ustawiają się na podświetlonych kubikach. Utrzymanie równowagi na małej przestrzeni świecących sześcianów nie jest proste. Dziewczyny żonglując środkiem ciężkości za wszelką cenę starają się nie spaść. Modelka, która stała obok nas była wybitnie zdenerwowana. Biedna, trzęsła się niczym chora na malarię. Mimo stresu udało jej się przetrwać do końca pokazu bez spektakularnego fikołka. Nie dziwię się, że dziewczyny zjadał stres. Jeden fałszywy ruch, chwilowy brak koncentracji lub błąd w choreografii mógł sprawić, że perfekcyjna wizja pokazu ległaby w gruzach. To ogromna odpowiedzialność rozdzielona na kilkanaście modelek. Kiedy wszystkie kubiki były już zajęte następuje kolejny segment prezentacji. Modelki, jedna po drugiej, zdejmują woalki. Aulę coraz bardziej wypełnia jasne światło. Dziewczyny odwracają się o 45 stopni. Na schodach pojawia się biała, finałowa kreacja. Barierki zostają zdjęte a goście wkraczają w zazwyczaj niedostępne dla nich terytorium. Możemy podejść do każdej kreacji, zobaczyć wszystkie detale z bliska. Pokaz tak na prawdę nie miał końca, widocznej klamry, która zamknęłaby prezentację. Modelki w tłumie gości zeszły z kubików i zniknęły na backstageu. Na „scenie” zastąpili je widzowie. Nastąpiło płynne przemieszczenie energii. Pokaz się nie skończył – trwał dalej, ale w innej strefie. Wrażeń, uczuć i rozmów zgromadzonych gości.
Jungle Gardenia to kolekcja, która w pełni zasługiwała na taką oprawę. Są to kreacje, które dosłownie ociekają modą. Pierwszą prevkę mogliśmy zobaczyć na imprezie promującej wejście Toni&Guy na rynek polski. Te kilka sylwetek, które wtedy pokazano zapowiadały bardzo ekscytującą i unikalną jak na polskie warunki kolekcję. Pierwsze co rzuca się w oczy to inspiracja wielkimi światowymi markami i historią mody. Piękne, diorowskie spódnice z koła z mocnym wytaliowaniem i kurtki z charakterystycznymi rękawami à la Balenciaga prezentują się doskonale. Kolekcja ma mocne, krawieckie konstrukcje. Zachwyca detalami – łącznia materiałów o różnych fakturach odbiegają od banału, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Zamiast oklepanych łatek na ramionach pojawiają się ciekawe, graficzne plamy, które (na przykład) płynnie przechodzą z poły żakietu na rękaw. Zróżnicowanie materiałów w tej stosunkowo niewielkiej kolekcji jest ogromne, nie wpływa to jednak w żaden sposób na jej spójność. Stylizacje (Alicja Werniewicz) pokazowe były nienaganne. Piękne fryzury z kunsztownych warkoczy, welony, buty Kazar, wzorzyste rajstopy i srebrna biżuteria stworzyły inspirującą wizję na niezwykle wysokim poziomie. O samej kolekcji jeszcze napiszę po wycieczce do pracowni ZUO Corp.
Jungle Gardenia to również nazwa kultowych perfum, stworzonych w 1932 roku w Nowym Jorku. Zapach ten był reklamowany przez dekady jako “najbardziej egzotyczny na świecie”. Co prawda nie był on inspiracją kolekcji, ale w ciekawy sposób z nią koresponduje. Wczorajszy pokaz należał bowiem do najbardziej egzotycznych w polskiej modzie. Warto też dodać, że był to trzeci pokaz w dorobku marki – poprzednie dwa miały miejsce na łódzkim Fashion Weeku.
Pokaz, Performance i Perfekcjonizm – Jungle Gardenia wpisuję na listę moich ulubionych wydarzeń modowych. Z pewnością nie raz i nie dwa do niego wrócę.
PS. Bardzo żałuję, że nie udało mi się wejść na backstage. Chciałem w trochę spokojniejszych warunkach zrobić kilka zdjęć i przyjrzeć się ubraniom, może następnym razem się uda. Jak myślisz Łukaszu? 😉
PS2. Miss Marta Mitek niestety jest nieuchwytna, więc korekty brak. Autor prosi o przychylność wszelkich interpunkcyjnych detektywów.
PS3. Zdjęć z pokazu w tej chwili praktycznie nie ma. Niestety. Jest za to zatrzęsienie zdjęć ze ścianek sponsorskich. Mam nadzieję, że niedługo będę mógł zrobić update.
PS4. Uprzedzam dociekliwych – doskonale pamiętam pokaz Davida Tomaszewskiego z łódzkiego Fashion Week. Przyznaję, koncepcja i realizacja były podobne. Jednak inspiracja a kopia to dwa odległe tematy.
Tobiasz Kujawa
tobiasz.kujawa@fashionmagazine.pl
(Autor i Zaproszenie na tle redakcji Fashion Magazine i MaleMen)
A na deser bajka, która znalazła się na tym zaproszeniu. Tekst jest autorstwa mojej redakcyjnej koleżanki – Gabrysi Czerkiewicz, która napisała go specjalnie dla ZUO Corp!
Krew Królowej
Drzwi były otwarte. Lukrecja weszła do środka. Hrabina już na nią czekała. Dziewczyna nie waha się, doskonale wie po co tu przybyła. Wiedziała od samego początku i teraz podniecona, nie może doczekać się spotkania. W końcu komnaty, przy oknie widzi stojącą nieruchomo damę. Jej serce na chwile zamiera. Nie widziała Hrabiny nigdy wcześniej. Jej obraz zawsze pozostawał w sferze wyobraźni i młodzieńczych fantazji. Wyglądała dokładnie tak jak sobie ją wyobrażała. Synonim kobiecego bóstwa. Nieprzeciętnie piękna, o kruczoczarnych włosach upiętych w warkocze na szczycie głowy, alabastrowej cerze. Jej twarz przypominała Lukrecji wenecką maskę. Suknia, niczym najpiękniejszy obraz, uszyta była z przetykanego złotą nicią materiału i pokryta milionami drobnych kamieni i pereł. Talię miała zarysowaną w ostrym kontraście do biustu i bioder. Biała kryza upięta wysoko pod brodą ukrywa zmarszczki na szyi.
Nieobecną myślami Hrabinę przywołał zapach młodej dziewczyny. Lukrecja pachniała bezpośrednio zmysłowo. Tak mogła pachnieć tylko dziewica. Zapach niewinności unoszący się w powietrzu, przyprawił Hrabinę o zawrót głowy. Oddałaby życie za piękno i młodość Lukrecji. Za jej długie szczupłe nogi, gładką skórę, za delikatną twarz o bladej karnacji i lekko zaróżowione poliki. Za lśniące, jasne włosy opadające swobodnie na ramiona. Ona swoich nigdy nie rozpuszcza, bo to jeszcze bardziej ją postarza. Mogła odetchnąć z ulgą – za chwilę znowu poczuje się młoda.
Strach przed starością nie opuszcza Hrabiny odkąd skończyła 40. lat. Młodość staje się jej obsesją, nie umie myśleć już o niczym innym. Codziennie spędza godziny przed lustrem szukając kolejnych oznak upływającego czasu. Pragnie by piękno trwało i nie cofnie się przed niczym by je zatrzymać. Na swoim sumieniu ma około 300 niewinnych dziewcząt. Pewnego dnia uległa zapewnieniom spotkanej przypadkowo wiedźmy, że szlachetna krew dziewic to jedyna metoda na wieczną młodość. Okrutna i bezlitosna. Hrabina nie wahała się ani przez chwilę. Ze swojego sadyzmu czerpie nawet pewną przyjemność. Uwielbia kąpiele w upuszczonej z dziewic krwi. Każdą ze zbrodni skrupulatnie portretuje w swoim pamiętniku. Kiedy kończy się zapas młodych służących, aby zapewnić sobie stały dostęp do krwawego kosmetyku, otwiera szkołę dla szlachcianek z niezbyt bogatych domów.
Lukrecja jest jedną z nich. Gdy miała 16 lat rodzice, w imię lepszej przyszłości, oddali ją do szkoły przy zamku. Hrabina wskazuje dziewczynie miejsce przy stole. Lukrecja jest ostatnia. Najlepszą spośród uczennic zostawiła sobie na koniec. Śmiało siada przy stole i zastanawia się co będzie dalej. Nie boi się, chce ponieść najwyższą ofiarę. Tak jak żołnierze giną w imię króla, tak ona chce oddać bohatersko życie za młodość Hrabiny. Ciekawa jest tylko jednego- jak ją opisze.
1 komentarz