Pewne schematy, zarówno w modzie jak i w przyrodzie są niezmienne. Nie od dziś wiadomo, że „po nocy przychodzi dzień”, „po burzy spokój”, a „na kilka dni przed eventem pojawi się zaproszenie”. Kto robi w branży ten wie, że zaproszenia to niebezpieczne stwory. Zasadniczo można je podzielić na trzy gatunki. Wszystkie są wyjątkowo zdradliwe i każde z nich posiada swoje podstępne sztuczki, które wykształciła bezlitosna ewolucja. Pierwszy, najstarszy rodzaj ukrywa się w fikuśnych kopertach. Przychodzi tradycyjną drogą w niewinnej torbie listonosza, po czym leniwie gnieździ się na naszych biurkach, mości w kalendarzach lub czaruje przypięte do tablicy korkowej niczym martwy motyl na szpilce. Drugi gatunek to zaproszenie przesłane mailem. Atakuje komputer, pojawia się za każdym razem, kiedy przeglądamy skrzynkę, a na dodatek rozmnaża się przez system przypomnień „już za tydzień!”, „już jutro!!”, „już za 5 minut!!!”. Ostatni gatunek jest najbardziej perfidny i w swojej perwersyjnej konstrukcji przypomina trochę chorobę weneryczną, bo jest przekazywane z ust do ust, a raczej z ust do ucha. Ogranicza się najczęściej do daty i dwóch najważniejszych informacji, które brzmią: będzie wino i giftpack. MUSISZ przyjść. Oczywiście wszystkie te gatunki kazirodczo mieszają się ze sobą, wydając na świat przedziwne chimery, o których strach wspominać. Co gorsza, koegzystują z ogromną ilością innych organizmów, żyjąc z nimi w patologicznej symbiozie. Może być to na przykład roślina o wdzięcznej nazwie RSVP albo wirus znany jako Facebook. Pamiętajmy też o słynnej, krwiożerczej kreaturze – pani PR, która nie zazna spokoju, dopóki nie powiemy jej, że na pewno przyjdziemy. Mówię wam – z zaproszeniami trzeba uważać.
Są wakacje, zaproszenia teoretycznie odleciały na Majorkę albo do innego Egiptu wyczyniać swoje tajemnicze rytuały. Okazuje się, że nie wszystkie. Ostatnio dotarł do mnie zagubiony reprezentant drugiego gatunku.
Nazwa: SHOWROOM Day&Night
Organizator: platforma SHWRM.pl
Miejsce: Na Lato, ulica Rozbrat 44, Warszawa.
Czas: 19:30
Idea jest ciekawa, pięcioro prelegentów ma przedstawić swój (w wielkim uproszczeniu) pogląd na temat mody w Polsce, z naciskiem na tę niezależną (czytaj: biedną i pokrzywdzoną). Dałem się uwieść i oczarować – duża rola w tym pewnej Joasi, która za pomocą łagodnej perswazji przekonała mnie, żeby przyjść.
Wstęp mamy już za sobą, więc możemy przejść do meritum, czyli opisu wydarzenia. I oczywiście polemiki. Nie tyle z samą imprezą SHOWROOM Day&Night, ale raczej z informacjami, które mieliśmy szansę usłyszeć, i które zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Przychodzimy z Ewą Kosz (Ultra Żurnal) punktualnie. Siadamy sobie z przodu sali i grzecznie czekamy. Rozglądamy się dookoła – dużo znajomych twarzy. Jest Ewelina Kustra z SHE/S a Riot, młoda projektantka Ola Bajer, promotorka polskiej mody niezależnej – Ania Pięta (Ściegi Ręczne), Gabriela Czerkiewicz z naszej redakcji, stylista Oskar Dąbkowski, Bartek Malewicz – kolejny piekielnie zdolny projektant, blogerka Aga Lewcio (Jaga Design) i wielu innych ludzi. Frekwencja znakomita. Zaczynamy z małym opóźnieniem.
Oto dramat Polskiej Mody Niezależnej w trzech aktach!
Akt I – Część Depresyjna. Monodram Piotra Zachary pod tytułem „Dlaczego Polska Prasa nie lubi Polskiej Mody i co z tym można zrobić?”
Czemu? Według Piotra Zachary jest to banalnie oczywiste. Polska Moda nie generuje pieniędzy..! I właściwie w tym momencie mógłbym skończyć ten akapit, ale sumienie mi nie pozwala, więc pozwolę sobie kontynuować wątek. Piotr Zachara jako przedstawiciel popularnego magazynu InStyle, który jest wydawany przez duże wydawnictwo ma pełne prawo tak stwierdzić. Magazyn jest tworem komercyjnym ergo ma zapewnić oczekiwany zysk, który dają (między innymi) reklamy. Polska moda autorska nie przynosi pieniędzy, bo nie wykupuje layoutów reklamowych. Proste jak przysłowiowy drut? Tylko w teorii. Tak jak Polskę dzieli się na dwie kategorie „A” i „B”, tak polską modę można analogicznie podzielić na kategorię „A” i (niestety) „Z”. Do pierwszej kategorii należą projektanci ze starej gwardii i silna ekipa Pudelkowa, o której się mówi w kontekstach wszelkich (choć najczęściej mało modowych) i których nie wolno za nic krytykować, bo to gwiazdy i nie wypada (temat banicji towarzyskiej poruszałem już kilka razy). Do drugiej kategorii należy cała reszta, która podobno jest nieciekawa, nudna, odtwórcza i nie szyje szyfonowych kreacji na czerwony dywan. Szczególnie bolesny jest ten ostatni aspekt, bo szyfonowa, wieczorowa kreacja jest podwaliną szafy każdej salonowej lwicy. Ale zaraz! Kiedy ostatni raz widzieliście layout reklamowy znanego polskiego projektanta? Szukam w pamięci i do głowy przychodzi mi tylko Natalia Jaroszewska, a potem jedno wielkie nic. No właśnie… Idąc dalej tym tokiem rozumowania, możemy się zastanowić, co właściwie sprawia, że skoro nikt tych mitycznych pieniędzy nie przynosi, to o jednych się pisze i ich pokazuje (albo raczej pokazuje z nimi), a innych nie? Czyżby chodziło o medialność? Wiadomo, że lepiej się grzać w świetle odbitym od popularnego projektanta, którego wszyscy znają, a noszą tylko wybrani, niż inwestować czas, makijaż i nerwy w młodych projektantów, którzy są bardzo niepewną lokatą. Nikt w Polsce nie chce być Isabellą Blow. Oczywiście wielu ma takie możliwości finansowe, ale nie jest to gra warta świeczki. Z tego co mówił Piotr wynika, że nasi dziennikarze nie mają absolutnie żadnych ambicji do odkrywania nowych talentów. Mówienie, że Polska Prasa nie lubi Polskiej Mody to jednak ogromne uproszczenie. Przyczyna leży dużo głębiej. Owszem, można nie lubić fasolki szparagowej, kotów albo deszczu, ale jeżeli się pracuje w modzie to powinno się ją przyjmować jako całość – zbiór najróżniejszych zjawisk. Z tego modowego kociołka wybiera się widelcem gustu i wiedzy to, co naszym zdaniem będzie interesować czytelnika. Tak wygląda moja wizja profesjonalizmu. Polska Prasa nie lubi Polskiej Mody? Nie. Ponieważ Polska Moda nie posiada żadnej konkretnej tożsamości, Polska Prasa nie wie, jak się z nią obchodzić. Nie rozumie jej. Nie wie, jak o niej pisać i co najgorsze – nie ma zielonego pojęcia jak w naturalny i nieinwazyjny sposób połączyć ją z międzynarodowymi markami odzieżowymi i starymi wyjadaczami.
Wnioski z Aktu I – Drodzy projektanci, jeżeli chcecie odnieść sukces musicie: poznawać dziennikarzy, kontaktować się z nimi, przygotowywać piękne zdjęcia, odszywać porządne ubrania, odwiedzać redakcje, wystawiać się na Yard Sale’ach, zdobywać kontakty.
Ps. Ale i tak nie ma to większego sensu, bo przecież Polska Prasa nie lubi Polskiej Mody.
Akt II – Część Komediowa. Kabarecik Bartka ‚Abażura’ Żurowskiego i Bernarda Saczuka pod tytułem „Ogarnij się… Czyli o błędach na początku kariery na rynku mody!”.
Zaraz zaraz. Na czym? Na rynku mody? Na polskim rynku mody autorskiej? Nie ma czegoś takiego! Zgodzę się na słowo ryneczek. Tyle i nic więcej. Kilkadziesiąt lat komuny i dwie dekady wolnej amerykanki wykastrowały nasze społeczeństwo z potrzeby autorskich projektów. Naród postrzega taką modę jako fanaberię, a nie użyteczny produkt. Ton nadaje smutny szereg naszych pseudo-skandalicznych gwiazd, którym dramatycznie brakuje gustu. Krąg się zamyka. Bartek i Bernard udowodnili swoją prezentacją, że temat, który poruszyli nie jest w Polsce traktowany poważnie. Skoro mamy ryneczek to zrobimy z niego kabarecik. I w ten sposób dowiedzieliśmy się, że projektanci nie potrafią łączyć materiałów, nie są w stanie sklecić porządnej prezentacji w formacie PDF, a wypełnienie formularza zgłoszeniowego dwukrotnie przerasta ich możliwości intelektualne. Z tym aspektem nie będę dyskutować – całe szczęście nie muszę przeglądać zgłoszeń na Polski Fashion Week, wystarczy mi oglądanie pokazów. W ten sposób mogę zachować złudzenia, że selekcja została przeprowadzona profesjonalnie i nikt nie został pokrzywdzony albo niesprawiedliwie potraktowany. Kolejny grzech to podobno plagiatowanie. Projektanci kopiują się wzajemnie bez najmniejszego zażenowania, żeby na koniec dokonać samobójczego autoplagiatu. Patologia goni patologię. I być może byłoby to choć trochę ekscytujące, gdyby nie fakt, że wszystkie te argumenty można podać w kontekście każdego możliwego kraju, w którym codzienny strój przekracza poziom ozdobnego penisarium albo trawiastej spódniczki. Różnica polega na tym, że w innych krajach istnieje zjawisko rynku autorskiej mody. Ludzie inwestują w niego realne pieniądze. Dokonują tam prawdziwych plagiatów. W sądach są prawdziwe pozwy. My mamy kabarecik, ryneczek i plagiaciki. I z całym tym wesołym dobyteczkiem ciągle siedzimy w naszej modowej piaskownicy. Z tej prezentacji nie dowiedzieliśmy się absolutnie niczego. Dla większości ludzi zgromadzonych na sali moda to praca. Nie wiem jak dla was, ale dla mnie praca to poważna sprawa. Jeżeli spotykamy się w zamkniętym gronie i rozmawiamy na temat naszej pracy, to nie po to, żeby się „uhahać” przy średniej jakości slajdach, tylko po to, żeby wynieść racjonalną, konkretną wiedzę. Taka sytuacja nie miałaby prawa zaistnieć w żadnej innej branży. Powiem szczerze, nie lubię, gdy się marnuje mój czas. Jeszcze bardziej nie lubię, gdy robi się ze mnie idiotę. To, że przedstawiciel największej imprezy modowej w Polsce pozwala sobie na taki rodzaj prezentacji przed takim gronem uważam za skandal. Z całym szacunkiem, ale jeżeli ktoś nie jest w stanie przeczytać regulaminu nadsyłania zgłoszenia na Fashion Week, to powinien znaleźć zajęcie, które będzie adekwatne do możliwości i predyspozycji. Nie trzeba należeć do Mensy, żeby móc wypełnić druczek i przeczytać regulamin. Codziennie przeżywam konfrontację z faktem, że idioci są wśród nas, nie trzeba mnie o tym informować po raz kolejny. Oczywiście, można zaznaczyć w prezentacji, że dobre zdjęcia są ważne, że trzeba dbać o spójność kolekcji i wymienić tysiąc innych truizmów. Zróbmy to jednak w sposób, który nie ośmiesza prelegentów i nie obraża widzów.
Epilog aktu II – Młodzi naiwni, chcecie mieć pokaz na Fashion Week’u? Musicie się uśmiechać, wystrzegać plagiatów, dobrze czytać regulamin, rozdawać ubrania znajomym, a przed wysłaniem zgłoszenia umówić się na konsultację z Bernardem.
Ps. Śmiech to zdrowie!
Akt III – Część Poradnicza. „Jak sprzedawać Polską Modę w internecie?” czyli Jasiek Stasz i Michał Juda z SHWRM.pl radzą jak okiełznać internet.
Zdecydowanie najlepsza, najciekawsza, najbardziej konstruktywna część wieczoru. Ogromna ilość informacji, którą podali twórcy platformy warta jest spisania, zapamiętania i wprowadzenia w życie. Szczególnie przez projektantów, chociaż każde z nas wyniosło z tej prelekcji wiedzę przydatną w naszej pracy. Praktycznym radom dotyczącym social media, e-commerce i marketingowi towarzyszyła świetna prezentacja stworzona z charakterystycznych dla platformy prostych inforgrafik. Było profesjonalnie, obiektywnie i konkretnie. Nic dodać, nic ująć.
Epilog aktu III – Początkujący kreatorzy mody, marzycie o fortunie? Musicie się uczyć Internetu, ciężko pracować, być konsekwentnym i traktować to, co robicie poważnie.
Ps. Internet to potęga, rynek nie zaczyna się (a już na pewno nie kończy) w Polsce – podbój świata, to jest to!
Dramat oczywiście nie zamknął się w tych trzech aktach. Jest obecny tu i teraz, i będzie trwać dalej. Zaczynamy litanię żalów! Prawda jest taka, że ani dziś, ani za rok nie zdarzy się żaden cud. Ilość projektantów w Polsce jest porażająca. Co więcej, ciągle rośnie, chociaż jest kompletnie niewspółmierna do realnego zapotrzebowania. Ich oferta również pozostawia wiele do życzenia. Nadal brakuje im rozsądnego podejścia do rynku. Moda na pograniczu awangardy przeważa nad funkcjonalnymi i użytecznymi ubraniami. Zadrukowane bluzy i fantazyjne t-shirty są z pewnością ciekawe i popularne, ale co ma zrobić kobieta po trzydziestce, która chce zainwestować w młodego twórcę, jednak zamiast poszarpanej tuniki wolałaby kupić ciekawy żakiet, albo spódnicę, którą będzie mogła założyć do biura? Problemy można wymieniać w nieskończoność. Młodzi projektanci nie mają pojęcia, jak przygotować sensowny biznesplan, stargetować się na konkretną grupę odbiorców, promować swoją markę. Nie ma w Polsce fundacji wspierających modę, a instytucja mecenatu istnieje w strefie abstraktów i bytów całkowicie nierealnych. Konkursy, w których warto wziąć udział można policzyć na palcach jednej ręki. Firmy odzieżowe nie widzą potrzeby angażowania się w rynek mody autorskiej. Prasa pisze o projektantach jak o efemerydach, które w dziwnych warunkach wyrastają nie wiadomo skąd i traktuje ich jako sezonowe ciekawostki. Nie ma żadnego systemu odsiewu, selekcji. Brakuje miejsc i autorytetów, które mogłyby obiektywnie wskazać co jest warte uwagi, a o czym należy jak najszybciej zapomnieć. Stacjonarne multibrandy nie są w stanie przygotować ciekawej oferty, bo projektanci nie mają pieniędzy na odszycie kilkunastu sztuk każdego modelu – nie osiągają odpowiednich zysków. Otwarcie autorskiego butiku dla większości jest jeszcze trudniejsze do zrealizowania. Nie mamy żadnego portalu kompleksowo archiwizującego polskie kolekcje, gorzej, sami projektanci tego nie robią na swoich stronach (jeżeli je w ogóle posiadają). Gdzie wobec tego leży problem? Kto jest winien? Ta wiecznie knująca, kopiąca pod sobą dołki, pełna (jak to pisała Alicja Kowalska) donosów prasa? Blogerki i szafiraki, które nie pokazują polskich projektów? Niewykształceni projektanci pozbawieni koniecznego warsztatu? Klienci rozpuszczeni przecenami w Zarze, niepotrafiący docenić wartości autorskiego produktu?
Oczywiście, możemy sobie po prostu dać spokój. Po co nam to całe zamieszanie, nerwy, dyskusje. Przecież to tylko ubrania! Na świecie są dziesiątki tysięcy marek odzieżowych i projektantów. Ciuchów starczy dla wszystkich. Może najwyższa pora schować nasz modowy patriotyzm do kieszeni. Skoncentrujmy się tylko i wyłącznie na projektantach, którzy już osiągnęli sukces, pootwierali butiki i realizują porządne autorskie pokazy. Do tego dodajmy fashion w wersji international i zamknijmy się w kolorowej bańce mydlanej.
SHWRM.pl zrobił niezwykle cenną rzecz. Rozpoczął dyskusję. Wsadził kij w mrowisko. Być może nie takie były intencje, ale właśnie to się wydarzyło. Czy moda autorska jest nam potrzebna? Dlaczego schematy, które skutecznie funkcjonują na świecie, z jakiegoś powodu nie potrafią zaistnieć w naszym kraju? Dlaczego tak niewielu dziennikarzy pofatygowało się w ten wtorkowy wieczór do klubu Na Lato? Panel pokazał, że nie potrafimy (lub nie chcemy) dobrze mówić o niezależnej modzie autorskiej, która jest stosunkowo nowym bytem. A co najgorsze – nie traktujemy tej strefy jako materiału na poważny biznes.
Faktem jest, że istnieje grupka zapaleńców, która mimo wszystko chce pchać ten chybotliwy i pokraczny wózek mody niezależnej przed siebie i chwała im za to. Ciekawe tylko, kiedy skończy się ich cierpliwość?
Tobiasz Kujawa
tobiasz.kujawa@fashionmagazine.pl
PS. Koretka i wsparcie merytoryczne – niezastąpiona Miss Marta Mitek
Sensowny komentarz, a punkt o tym, iż trudno kupić ubrania od polskich projektantów, które służyłby nie tylko lwicom salonowym to strzał w dziesiątkę. Dlaczego modny musi oznaczać – odpałowy do tego stopnia, że tylko blogerzy to założą? Jest dużo osób, która chce kupować ciekawe, kolorowe, ale przede wszystkim praktyczne ubrania, za które nie będzie przepłacać. Amen!
PolubieniePolubienie
Czyli istnieje nisza rynkowa, dla autorskich produktów – racjonalnie wycenionych i dobrze zaprojektowanych. Ale to już pozostaje tylko i wyłącznie w gestii projektantów, żeby tę lukę wypełnić. Ciekawe to jest zjawisko, że jest tak wiele marek a wybór jest paradoksalnie bardzo mały.
PolubieniePolubienie
Trafne spostrzeżenia,zbieżne z moimi odczuciami po wykładach.
Choć dla mnie żadna z części nie była stratą czasu, bo jestem początkująca, mam dużo pokory, jeszcze chętnie słucham wszelkich dyskusji dotyczących polskiego rynku mody, chętnie przyglądam się znanym postaciom i wysłuchuję opinii osób mających większe doświadczenie, to rzeczywiście przesłanie merytoryczne pierwszych dwóch częsci zdołowało skutecznie…
Zdecydowanie największe brawa dla najmłodszych wykładowców III części: ich prezentacja była rzeczowa, profesjonalna, najciekawsza i co najważniejsze- przekaz, w odróżnienu od dwóch pozostałych, był zdecydowanie pozytywny. Liczę na kolejne spotkania!
PolubieniePolubienie
Nie powiem, że to była kompletna strata czasu. Te wykłady dały mi podstawę do kolejnej analizy sytuacji w Polsce i bardzo wiele materiału do przemyśleń. Problem polega na tym, że nie mając 15 lat doświadczenia w branży (jak Piotr) mam jednak spore pojęcie jak to wygląda od drugiej strony. Czyste rękawiczki chowają brudne ręce.
Każde takie doświadczenie jest cenne. Sprawia, że temat zyskuje grunt pod nogami, wbija się w świadomość. Również mam wielką nadzieję, że będą kolejne edycje i że pojawi się na nich więcej ludzi, którzy mają wpływ na to co się dzieje w Polsce.
Prelekcja Michała i Jaśka – świetna!
PolubieniePolubienie
Ja powiem tak- chciałabym kupować polską, autorską modę. Staram sie- jestem na bieżąco z internetem i wszelkimi targami, ale czy jest projektant, albo polski brand który szyję modę nie awangardową, nie przekombinowaną i w cenach dostępnych dla młodej osoby? Ja nie znam. Albo ciuchy bardzo orgianlne, albo kiepsko odszyte, wiskozowe tuniczki za klikaset zł. Jeśli byłby produkt znalazłby się kupiec.
PolubieniePolubienie
Są, są, ale po pierwsze: mało, po drugie: bardzo o nich cicho. Niestety, wyszukiwanie takich projektantów jest trudne. I właśnie – wyszukiwanie, bo dla „przeciętnej” (nie lubię takiego generalizowania, ale powiedzmy, że opieram się na wymianie zdań ze znajomymi, którzy są przeciętnie zainteresowani modą) osoby przeszukiwanie internetu w poszukiwaniu fajnej bluzki czy sukienki od projektanta, to po prostu strata czasu – jeśli w każdej gazecie/znanym portalu/w sklepie ma podane X innych propozycji.
Polską modę oglądam codziennie, codziennie oglądam masę ubrań, dodatków, akcesoriów. Dostaję dużo e-maili, informacji prasowych, jeszcze więcej znajduję sama. Ale… moja cierpliwość już się kończy. Bo niestety, rzadko spotykam się z …. szacunkiem. Nie z poważaniem (broń Boże.), ale z szacunkiem do czasu, pracy drugiego człowieka. Robię coś, co lubię i sprawia mi to przyjemność, ale… zastanawiam się, jak długo ten stan się utrzyma 🙂
PolubieniePolubienie
Ala, zapraszam Cię do nas, na Mokotowską 7/14 (HI-END) – o jakość tkanin dbamy wyjątkowo, współpracując z włoskimi dostawcami, precyzyjność odszycia gwarantuję własną ręką (większość modeli odszywana jest na miejscu w pojedynczych ezgemplarzach), a ceny ustalane są na podstawie realnej wyceny kosztów produkcji, co sprawia, że są bardzo przystępne. Podobną politykę realizuje pracownia RARAMODO, Dream Nation, Marcin Badurzyński z VOTO Eyewear czy Agata Bieleń. Czasem mam wrażenie, że uprawiamy trochę działalność misyjną, starając się przywrócić równowagę na rynku, ale skoro konsekwencja i upór w realizowaniu tej misji pozwoliły nam w ciągu dwóch lat od założenia marki, stworzyć autorską siedzibę w sercu Warszawy, to chyba – można (bez mecenatu, inwestorów i koneksji).
Swoją drogą cieszę się, że mogłam przeczytać tak wnikliwą relację z wydarzenia, na które również byłam zaproszona, a w którym nie udało mi się uczestniczyć z przyczyn zawodowych, czego do teraz nie mogę odżałować.
Tobiaszu – jeśli znajdziesz chwilę, odwiedź nas na Mokotowskiej. Chętnie wymienię się z Tobą na perspektywy. 🙂
PolubieniePolubienie
Harel i kilka innych, zaprzyjaźnionych blogerek bardzo was wychwalały! Postaram się znaleźć wolną godzinę, żeby w końcu odwiedzić wasz butik. Marki, które wymieniłaś znam z internetu, również z SHWRM.pl, bardzo je cenię zarówno za konsekwencję jak i dobrze zaprojektowany produkt. Udowadniają, że można się w tym całym bałaganie odnaleźć, chociaż rzeczywiście wymaga to ogromnego wysiłku, uporu i samozaparcia. Jednak jak na kraj, w którym mieszka 38 milionów ludzi to jedynie kropla w morzu hipotetycznych możliwości.
Moniko, dzięki za zaproszenie i miłe słowa.
PolubieniePolubienie
O, jak miło!! Prastare porzekadło o tym, że kropla drąży skałę pozostawia cień nadziei ;).
Do zobaczenia zatem (mam nadzieję – rychłego!).
PolubieniePolubienie
Ja liczę, że w Polsce zaczną powstawać tzw. pop up store’y, które będą chciały sprzedawać różnorodne style ubrań od „mniejszych” projektantów. W Warszawie i w Krakowie są pojedyńcze multibrandowe sklepy tego typu, ale chyba trudno sie do nich dostać w komis. Dostałam jedną ofertę wejścia do takiego sklepu, ale warunki były zaporowe (niemały czynsz miesięczny+prowizja 40%), w dodatku w Zielonej Górze… Chyba na razie pozostaje mi internet i zapraszanie klientek do mieszkania…
PolubieniePolubienie
Mnie jako dziennikarkę zaszokowało, że naczelny gazety o modzie mówi, że jeszcze 2 lata temu nie potrafił wymienić kilku fajnych, młodych polskich projektantów… I szczerze mówiąc, u mnie w redakcji (Avanti) nikt nie miałby czasu zejść na dół i spotkać się z projektantem, który niezapowiedziany pojawia się ze swoją kolekcją. A maile jednak czytamy! Poza tym, nie ma szans, żeby bez zaproszenia przedostał się ktoś przez elektroniczne bramki….
Słuchałam sobie tego wszystkigo i zastanawiałam się, czy komukolwiek z ludzi na sali w czymś te wykłady pomogły, bo ja nie dowiedziałam się niczego nowego – no może poza tym, że rada programowa FW nie ogląda w realu kolekcji, które zaprasza potem na wybieg. (!)..
Żałuję, że nie zostałam na trzeciej prezentacji, po dwóch pierwszych poddałam się…
PolubieniePolubienie
Spotykanie się z redaktorami brzmi bardzo pociągająco, ale jest niestety nierealne. Nie wypada mi krytykować środowiska, do którego sam należę, ale łatwo się domyślić jaka byłaby reakcja większości dziennikarzy, gdyby niezapowiedziany projektant wpadł z wieszakiem ubrań. Prasa jest leniwa. To, że na spotkaniu było tak mało przedstawicieli gazet i magazynów jest symptomatyczne. Traktują polską modę jako chwilową zajawkę, modnie niemodny temat, który jest zapchaj-dziurą. Oczywiście zgadzam się z tym, ze brakuje packshotów, które są podstawą pracy każdej redakcji. Ciężko pokazać przedmiot, który nie został sfotografowany, a nie każda redakcja ma możliwość tworzenia własnych packshotów, szczególnie jeśli nie jest pismem stricte shoppingowym. Tutaj wina leży po stronie projektantów, sfotografowanie kolekcji i wysłanie płyt do redakcji nie jest niewykonalne. Ale niestety wymaga wysiłku.
O radzie programowej wolę się już nie wypowiadać. Pisałem o tym przy recenzjach pokazu z ostatniego FW. Ciągle wierzę w ten projekt, uważam, że to ważna impreza. Jednak pewne kwestie organizacyjne i personalne są bardzo kontrowersyjne.
Co do ostatniej prezentacji to szczerze powiem, że masz czego żałować. Ale z tego co wiem, okazji, żeby posłuchać Jaśka i Michała będzie jeszcze wiele. I całe szczęście!
PolubieniePolubienie
Dobrze, że takie spotykania się odbywają. Dobrze, że ktoś pobudza do dyskusji. Może wspólnie uda nam się przekonać społeczeństwo, że autorskie projekty, rękodzieło mają sens. Może pomału ludzie dojdą do tego, że fajnie mieć swój styl, że nie wszystko musi być takie samo i „made in China”. Pozdrawiam !
PolubieniePolubienie
Witam.
Zgłaszam drobą korektę do II części dotyczącej Fashion Week. Bernard występował w imieniu części Offowej a nie do końca całego FW ponieważ nawet nie bierze udziału w zebraniach Rady Programowej do Designers Avenue i raczej opisywał zjawiska aplikowania projektantów offowych którym przewodzi.
Zasady weryfikacji projektantów do FW i Designers Avenue uległy w tym roku zmianie (mam nadzieję ,że na lepsze) i są opisane na stronie http://www.fashionweek,pl. To wspólna decyzja wszystkich członków Rady Programowej.Rada w tej edycji wytypowała kilkanaście nazwisk bez koniecznosci przygotowania prezentacji.Zaproszenia miesiąc temu dotarły do zainteresowanych. Aplikacje dotyczyć będą tylko tych co do których Rada ma wątpliwości.
(uwaga: Oglądanie kolekcji przez Radę Programową na 3 mies przed edycją FW jest niemożliwe bo tylko Dawid Tomaszewski ma w tym czasie coś do pokazania.)
Wracając do Benka i Abażura:Chyba wyszydzenie designerów nie było celem prowadzących a raczej sygnalizowało jeden z problemów bo w końcu sposób przygotowania prezentacji to jeden z elementów procesu świadczących o warsztacie i przygotowaniu do zawodu. Niestety możemy się obrażać ale znam opinie ludzi z London Fashion Week czy kupców z Berlina którzy wytykają podobne błędy po stronie polskich projektantów co na starcie ich dyskwilifikuje bo świat modowy na Świecie pędzi i nie ma czasu czekać jak ktoś się doedukuje. W kwestii marketingu i autopromocji jestesmy naprawdę w drugiej setce krajów Swiata. (Jesteśmy jedynym krajem gdzie niektórzy designerzy oczekują wynagrodzenia finansowego za udział w FW).
Trudno było więc oczekiwać ,że w ciągu godziny można rozwinąć choćby znaczną część problemów dotykających polskiej sceny modowej.. Problemów typu profesjonalna przentacja są setki.
Na koniec aby nie rozciągać tematu: dyskusja na temat sceny mody w Polsce jest niezwykle potrzebna. Odbywa się lokalnie w wielu miejscach (choćby we Wrocławiu w Szkole Wyższej Dziennikarstwa) czy podczas paneli dyskusyjnych ZPPM Lewiatan. W tym roku w listopadzie w Łodzi odbędzie się 2 dniowe Forum Gospodarcze z najbardziej właśnie akcentowanym panelem branży Mody.Już dziś zapraszam do udziału.
Mnie pozostaje ubolewać że nie dojechałem do Wawy i nie miałem szansy zabrać głosu.
PolubieniePolubienie
…zastanawiałem się czy w ogóle komentować powyższy tekst. Robić swoje i tyle. Ale wczoraj odwiedziłem jedną z projektantek. Przywitała mnie słowami „Witaj w moim atelierku, tam widzisz stoi moja maszynka do szycia, jest overloczek. Tu właśnie przygotowuję moją kolekcyjkę”. Kolekcyjkę którą z dużym prawdopodobieństwem będziesz mógł zobaczyć na feszynłiczku, no i oczywiscie jako dziennikarzyk opisać w artykuliku. Pod warunkiem że podstępne i zdradzieckie zaproszonko nie wystraszy Cię na śmierć… :))))))
Pzdr
Dyrektorek Bernaś Saczuś
PolubieniePolubienie
Zaproszonko? Mój drogi, co pół roku z podkulonym ogonem wypełniam zgłoszenie akredytacyjne na waszej stronie.
Co do reszty się nie wypowiadam bo mam migrenę. Migrenkę?
Pozdrawiam Dyrektora!
PolubieniePolubienie
Problem polega na tym, że – także przez leniwe media – pokutuje przekonanie, że ubrania od projekantów zarezerwowane są dla elit.Bo nasze media uparcie kreują wizję modowej posuchy serwując nam sieciówkową sieczkę. Zamiast promować rodzimy design, pisać rzetelnie o modzie i edukować ludzi w kwestii ubioru, wolą uskuteczniać kącik wzajemnej adoracji i opisywać designerskie zapędy celebrytów. Jasne, wiele jeszcze do zrobienia, ale uważam , że i tak szybko edukujemy się w kwestiach mody. Nie możemy porównywać się do Mediolanu czy Paryża, kiedy do niedawna jeszcze żyliśmy w krainie octu i szarego mydła.
PolubieniePolubienie