Cofam się w czasie. Powiedzmy dwadzieścia-kilka lat. Hmm… Nie. Dokładnie dwadzieścia. To dobra i bezpieczna liczba. Jestem w przedszkolu. Widzę wątłą Natalkę, która wybrzydzała przy każdym posiłku. Przypominam sobie Martę, która rozkochiwała w sobie wszystkich kolegów i co tydzień miała nowego chłopaka (ja też musiałem odsłużyć swoje, jako romantyczny cel tej małej kokietki, chodząc z nią za rękę po przedszkolnym ogrodzie). Był też Pawełek, który dziwnym trafem wolał się bawić lalkami niż samochodzikami. Chyba wszyscy wiemy co to oznacza… Pewnie został projektantem mody! No i ten mały brutal, który pewnego dnia połamał patyczaki (!!), tak pieczołowicie hodowane przez nas w terrarium. Imię tego małego psychopaty wymazałem z pamięci. W tym sentymentalnym porywie przypominam sobie ile radości dawało nam lepienie ludzików z kasztanów i budowanie nieskończonych miast w piaskownicy, podejrzanie pachnącej kotami. O ubraniach nikt wtedy nie myślał. A jeżeli już, to najwyżej w kontekście ton piasku przyniesionych do domu w kieszeniach spodni, ku rozpaczy naszych mam i babć. Wszyscy biegaliśmy w wygodnych dresikach, sztruksach i flanelach, które dziwnym trafem wróciły ostatnio jako styl retro i były dla mnie jasnym sygnałem, że człowiek się starzeje szybciej niż mu się wydaje. Pamiętam, że nasza wychowawczyni nie należała do pasjonatek swojego zawodu. Była za to bardzo szczwana i wymyśliła perfidny system migania się od obowiązków. Wybierała spośród nas ambitnych delikwentów, którzy już potrafili czytać. Taki osobnik (inaczej zwany ofiarą) siedział potem na stołku i dukał, sylaba po sylabie, niesamowicie nudne bajki. Zwolniona z obowiązków wychowawczyni, ze słuchawkami na uszach, poprawiała sobie manikiurę albo przeglądała kolejne ezoteryczne pisemko z wróżbami. Jednym ze sztandarowych zajęć w przedszkolu było oczywiście rysowanie siebie w przyszłości. Kim będziecie jak dorośniecie? Świat był prosty i nasze myślenie również było proste. Dlatego małe, zasmarkane rączki rysowały koślawych policjantów, strażaków, nauczycielki, kolejarzy – pełen przekrój tak zwanej budżetówki. Ja zazwyczaj rysowałem smutnego pana na tle jakiegoś obrazu, bo zawód kustosza, o którym wiedziałem tylko tyle, że istnieje, wydawał mi się nad wyraz atrakcyjny. Traf chciał, że kustoszem nie zostałem. O zawodzie krytyka mody albo stylisty nikt nam nawet słowem nie wspomniał. Nie żałuję. I tak bym go pewnie nie narysował. Niemniej, jedno jest pewne – życie zatacza dziwne kręgi.
Wracamy do teraźniejszości. Jestem sobie tu i teraz. Obserwuję ten dziwny świat przez okienko monitora. Codziennie za pośrednictwem internetu mam kontakt z niczym nie ograniczonym strumieniem informacji, zdjęć i opinii. Moda, moda, moda – prawie jak mantra. Wszędzie dookoła. Moda, jest jak każda inna dziedzina naszego życia. Dla jednych może być pracą a dla innych hobby a jak by nie patrzeć to w mniejszym lub większym stopniu dotyczy dosłownie każdego. W moim przypadku jest jednym i drugim. Nie ma w tym jednak nic wyjątkowego, bo teraz jest tak, że dosłownie każdy jest stylistą i krytykiem mody. Czemu? Bo moda to łatwa i przyjemna rzecz. Żeby się interesować (teoretycznie) fizyką kwantową trzeba mieć: predyspozycje, anielską cierpliwość i wiedzę. Wymaga ona też ogromnego wysiłku intelektualnego i tysięcy godzin spędzonych na uczeniu się. A moda? Żeby się znać na modzie wystarczy kupować ubrania. Jakie to banalne! Czytam magazyny, wiem co i kiedy jakaś gwiazda miała na sobie, znam ofertę sieciówek na pamięć i kojarzę kilku projektantów. Interesuję się modą i wobec tego będę teraz wyrokować! Więcej! Zostanę internetowym krytykiem mody i stylistą. Bajecznie proste.
Właśnie tak. Dzisiaj biorę pod lupę ten dziwny gatunek internauty, dla którego moda to praca po godzinach. Gdzie można go spotkać? Możliwości jest wiele. Facebook, blogi, portale internetowe. Tu można być każdym i nikim, całkowita wolność w kreowaniu swojej osoby stwarza ciepłe i bezpieczne warunki. Zazwyczaj taki gad jest zbyt leniwy, żeby zrobić coś samemu więc nie produkuje, tylko żeruje na innych. Ma oczywiście wiele wymówek – musi wyrobić swoje 8 godzin dziennie w pracy a potem jest przecież zmęczony. Ewentualnie siedzi w szkole lub zajmuje się czymś równie nudnym i wymagającym wielkiego wysiłku. Generalnie nie musi nic nikomu udowadniać, bo jego kompetencje powinny być uznane per se. Nie założy bloga – bo to głupie, nie udowodni swoich racji – bo niby czemu? Ale za to będzie charytatywnie komentować i oceniać, bo przecież mu wolno! Z takimi specjalistami mam do czynienia na co dzień. Nie uznają żadnych kompromisów, nie potrafią sformować porządnej opinii ale za to wyrokują. Co pasuje do czego, a co nie. Co było za krótkie, a co za długie. Co jest oryginalne, a co odtwórcze. Najczęściej mam do tego dystans. Żyjemy (podobno) w państwie demokratycznym, posiadamy cudowny przywilej wolności słowa, więc z niego korzystamy. Jednak w pewnych momentach bywa to irytujące. Oczywiście, jak zawsze podkreślam – każdy kto przedstawia swoją twórczość musi się liczyć z krytyką i oceną. Zarówno dziennikarze jak i styliści czy blogerzy. Jest to naturalny bieg rzeczy. Jednak tym, co mnie najbardziej zadziwia, jest ta niczym nie skrępowana potrzeba wyrażania swojego zdania i złudzenie, że ma ono jakiekolwiek znaczenie. Internetowy krytyk-amator i stylista-hobbysta mają swoją wizję perfekcyjnego świata. Najczęściej ograniczonego do strefy własnej szafy i kilku postaci, na których się wzorują. Wszystko co odbiega od ich normy jest złe, niefajne i głupie. Brzydkie. Cierpiąc na permanentną ciasnotę umysłowo-światopoglądową nie zauważają, że świat jest wielki i różnorodny. Prędzej napiszą „to wygląda f a t a l n i e” niż, „ta bluzka nie pasuje bo…” lub „te spodnie skracają ci nogi”. Bywa jeszcze gorzej. Czytając komentarze „nie”, „słabe”, „obciach” lub wszelkiej maści onomatopeje, zastanawiam się, czy wolność słowa na pewno powinna być dostępna dla wszystkich. Agresywna bierność. Nie ma w nich żadnej konstruktywnej postawy. Jedyne co posiadają to nigdy nie kończące się źródło jadu i złości, bo ktoś ma odwagę i determinację, żeby tworzyć i czerpać z tego radość. Rozumiem, można mieć gorszy dzień. Można mieć w sobie rozczarowanie, że ktoś żyje życiem, którym sam chciałbyś żyć. Że inni mają lepiej, więcej i w ogóle fajniej. Ale czy ośmieszanie samego siebie jest dobrą metoda na pozbycie się tych problemów? Można też dokonać dość brawurowego założenia. Przyjmijmy, czysto hipotetycznie – osoba, która krytykuje ma szczerozłote, dobre intencje. Tutaj wykorzystam konkretny przykład. Jest sobie blogerka o wdzięcznym imieniu Tamara i jeszcze wdzięczniejszym pseudonimie Macademian Girl. Styl Tamary i mój dzielą lata świetlne. Ona lubi zmieszać tysiąc wzorów i kolorów, ja jestem chory jak ma na sobie więcej niż trzy barwy. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, bo stylizacje MG uwielbiam. Jest szalona, odważna, pełna fantastycznej wyobraźni. Widać, że jest przesiąknięta modą od podeszwy swoich niebotycznie wysokich obcasów aż po awangardowe stroiki na głowie. Lubię ja tak bardzo, że od czasu do czasu wrzucam jej stylizacje na profil naszego magazynu. Moje intencje są dość naiwne. Zawsze mam nadzieję, że tak zwany „przeciętny użytkownik” zobaczy coś innego, nowego. Zainspiruje się, znajdzie odwagę, żeby zrealizować jedną z głęboko skrywanych, modowych fantazji. Przekona się, że istnieje alternatywa dla gotowców w postaci manekinów z wystaw i katalogów. Niestety, zawsze znajdzie się jakieś indywiduum, z wachlarzem swoich genialnych rad. Po co? Cóż takiego musi siedzieć w człowieku, żeby popularnej blogerce o ugruntowanej pozycji, ogromnej bazie fanów i świadomie skonstruowanym stylu doradzać? Czy wam się wydaje, że dziewczyna nie ma w domu lustra i jedyne co może ją teraz zbawić od kolejnej „modowej wpadki” to wasz komentarz? W mojej hierarchii wartości taki scenariusz powinien przebiegać dokładnie odwrotnie. Jeżeli ktoś ma komuś doradzać, to prędzej popularna blogerka swojemu odbiorcy, pod warunkiem, że zwróci się do niej z taką prośbą. Oczywiście przykład Tamary to tylko czubek góry lodowej. Krytyk-amator i stylista-hobbysta nie uznają absolutnie żadnych autorytetów i poprawią każdego. Kadrowanie Tima Walkera, stylizację Anny Dello Russo, projekt Rafa Simonsa. A ponieważ modą się „interesują”, to mają do tego „święte” prawo. Nie podoba się? Ok, nie ma w tym nic złego. Można przecież wyrazić swoją dezaprobatę w sposób (powiedzmy) kulturalny i konstruktywny. Choć ta konstruktywność jest ostatnio bardziej internetowym mitem, niż czymś faktycznie istniejącym. Ale czy koniec końców nie lepiej dać sobie spokój? To właśnie dlatego Facebook nie chce wprowadzić przycisku „nie lubię”, o który modlą się tysiące frustratów. Nie ma go, bo rzeczywistość jest już wystarczająco skomplikowana, nie ma sensu jej dodatkowo utrudniać. Istnieje wiele możliwości – setki stron i dziesiątki tysięcy ludzi, którzy zajmują się modą. Znalezienie tych konkretnych, których styl koresponduje z waszym nie jest trudne. Czy nie lepiej koncentrować się na tym co sprawia wam przyjemność? Po co tracić cenny czas i energię na to, czego nie lubicie?
Zastanawiam się, kiedy powstało przekonanie, że moda to taki łatwy temat? Miłe, bezproblemowe zajęcie, do którego nie trzeba mieć żadnych predyspozycji. Czemu nie szafujemy tak lekko opiniami w kwestii sztuki, gospodarki czy tej mitycznej fizyki kwantowej? Podsumowanie jednym zdaniem stylizacji, zdjęcia czy projektu nie sprawia żadnego problemu. Mój największy zarzut dotyczy zarówno treści jak i formy. Komentarze nie są budowane na zasadach subiektywnej opinii tylko na mocnym, autorytatywnym orzeczeniu, które nie podlega już żadnej polemice. Radykalność tych poglądów mogłaby zawstydzić niejednego konserwatystę. Przyczyna? Wydaje mi się, że w pierwszej kolejności jest nią okrutny brak wyobraźni. Rolą stylisty, krytyka mody a co za tym idzie również blogera jest wydobycie maksymalnego potencjału z mody, pokazanie jej w nowym świetle i unikalnym kontekście. Dla nich moda nie może być jednoznaczna, bo to ograniczałoby zarówno pracę jak i rozwój. Przedziwne, że w tak kolorowym temacie wielu ludzi chce się poruszać jedynie po czarnych i białych rejestrach. Moda to przestrzeń, która daje niezwykle dużo możliwości. To właśnie ten aspekt jest dla mnie najbardziej pociągający. Ta niesamowita, przeogromna różnorodność. Nigdy nie zrozumiem czemu niektórzy nie są w stanie jej docenić.
Podsumowując, podobno kiedy nie ma się nic miłego do powiedzenia to lepiej się nie odzywać. Być może warto przemyśleć tę zasadę i wprowadzić do własnego życia? Jeśli jednak nie możesz się powstrzymać, potrzeba wyrażenia opinii pali cię w środku niczym najgorsza zgaga i musisz wylać potok swoich wszystkich przemyśleń istnieje bardzo prosty sposób. Załóż bloga! W moim przypadku ta metoda zdziałała cuda!
Tobiasz Kujawa
tobiasz.kujawa@fashionmagazine.pl
PS. Miss Marta Mitek jest w rozjazdach. Miejmy nadzieję, że Tauron nie wykończył jej wątłego zdrowia. Korekty brak, wszystkich purystów przecinkowych serdecznie przepraszam.
PS2. Ta wątpliwej urody fotomontaż, ilustrujący felieton jest niestety mojego autorstwa.
Nie mogę wyjść z podziwu, jak bardzo zgadzamy się w tej kwestii. Tyle razy wyrażałam takie poglądy wśród moich znajomych czy rodziny, że czytając ten artykuł miałam wrażenie jakby mnie ktoś nagrał i spisał 🙂 zaglądam codziennie na dziesiątku blogów i do głowy by mi nie przyszło by kogoś krytykować za jego styl. Czasem coś zasugeruję o według mnie źle dobranym kolorze fluidu czy fasonie danego ubrania i na tym kończę 🙂 Nie podoba mi się to zamykam stronę i życie toczy się dalej 🙂 Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie
Dzięki za miłe słowa! Również serdecznie pozdrawiam! 😀
PolubieniePolubienie
No to słowem dopowiedziena dotknę dwóch kwestii:
po pierwsze, większość osób deklarujących „zainteresowanie: moda” faktycznie interesuje się wyłącznie ubraniami w głębokim poważaniu mając wyjaśnienie dlaczego coś wygląda jak wygląda. Znajomość zawartości sklepów (czyli „bycie nie bieżąco z trendami”) to dopiero wierzchołek góry lodowej. Jest cała historia ubioru pokazując jak i dlaczego nasze ubrania się zmieniały, socjologia mody tłumacząca co jest tak fascynującego w tym zjawisku, że tłumy lecą za nim jak ćma do ognia, jest fotografia mody – pokazująca jak zmieniał się sposób fotografowania ubiorów. Tymczasem napisanie na blogu „czytam książkę o modzie” czyli biografię Chanel plus zasady stylu według Niny Garcii robi z blogerki „specjalistkę od mody”. No i oczywiście „czytanie” bloga Scotta Schumana 😉 Z kolei odbiorców też raczej jakieś tam historyczne szczegóły w większości nie interesują – chcą „być na bieżąco” i wiedzieć, co jest trendi, jak dobrze wyglądać. Czy to jest złe? A gdzie tam, to naprawdę fajnie, że blogi ze stylizacjami inspirują ludzi do własnych prób, wychodzenia poza szablon. Ale ograniczenie mody do stylizacji powoduje, że z kolei wielu osobom „moda” kojarzy się z wielogodzinnym przymierzaniem ciuchów przed lustrem – i tylko z tym. No i może coraz częściej z pokazywaniem – poza własną stylizacją – własnego mieszkania, tego, co spoczywa na talerzu, zachodu słońca itp. I to też jest ok jak długo nie nazywamy tego modą – blog „personal style” jest chyba najlepszym określeniem. A własny styl nie musi mieć nic wspólnego z modą.
I druga sprawa: to nieszczęsne komentowanie. Moim zdaniem większość osób wołających o „wolność wyrażania swojego zdania” zapomina, że z tym jest związana również odpowiedzialność za wygłaszaną opinię. Czyli owszem, ktoś mi może nawrzucać, że jestem mało rozgarnięta, a ja mogę podać to do sądu – krótka piłka. Myślę, że gdyby te wszystkie „hejty” musiały być podpisywane imieniem i nazwiskiem, to ich ilość spadłaby znacząco.
To tak gwoli krótkiej refleksji po Twoim tekście 😉
PolubieniePolubienie
Jak najbardziej podpisuję się pod tymi refleksjami! Nic dodać, nic ująć. 😀
PolubieniePolubienie
Podziwiam za talent i umiejętne obranie w słowa swoich myśli. Nie dawno sama pokusiłam się o taki post z tą różnicą, że dużo krócej. Niestety w momencie przelewania mysli na papier uciekają mi powoli. I zostaje ich tylko garstka.
Co do artykułu zgadzam się z Tobą doskonale, dobry przykład, ale ona i tak nie jest tak bardzo krytykowana jak np. ludzie, którzy jej się podobają. (Nie dawno wrzuciła dwa zdjęcia, dyskusja jaka tam rozgorzała przeszła moje najśmielsze oczekiwania, żałuję, że nie mamy w sobie więcej tolerancji na inność innych)
PolubieniePolubienie
Zacznę od lekkiej krytyki: aż się prosi o akapity – czytałoby się jeszcze przyjemniej :).
A teraz do rzeczy.
Czym jest moda dla przeciętnego człowieka? Niczym innym niż to, co pokaże jedna czy druga stylistka w telewizji śniadaniowej, co jedna czy druga gwiazda ma na pudelkowych zdjęciach oraz – czasami – 365 najmodniejszych swetrów zaserwowanych przez magazyny „shoppingowe”. Koniec. Więc co się dziwić „dobrym radom” skierowanym w stronę stroików Tamary? Moda nie ma historii, nie ma aspektów socjologicznych. Moda to najnowszy katalog H&M oraz buty Lady Gagi z ostatniego teledysku.
A prowadzenie bloga wymaga nielada poświęcenia. Komu się chce? Przecież wygodniej mądrości swe wylać w komentarzu na fejsie.
PolubieniePolubienie
Tak jak odpowiedziałem Tattwie w komentarzu poniżej. Ludzie nie rozumieją, że ubieranie się i moda to dwie bardzo bliskie, ale nie równoznaczne zjawiska.
Całe szczęście są ludzie, którym się chce i którzy działają!
A co do akapitów, jakoś ich nie czuję. Ale zrobię eksperyment następnym razem. A nuż się polubimy…?
PolubieniePolubienie
Fotomontaż jest świetny. Akapity faktycznie pomogłyby w czytaniu, ale co tam, jakoś przeczytałem i bez tego.
PolubieniePolubienie
Dzięki za słowa uznania! Mój czytelnik nie ma ze mną łatwego życia. Michał Zaczyński ciągle mi powtarza, że za piszę za długie teksty, ale cóż. Taka jest koncepcja i będę się jej trzymać!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
och, 20 lat wstecz to akurat tyle żebym i ja wylądowała w przedszkolu, w nieśmiertelnych sztruksach lub kolorowych rajtuzach w gruby prążek. na ubrania nie zwracało się wówczas większej uwagi, bo ubrań nie było – może czasy głębokiej komuny odchodziły już w niebyt, ale w sklepach wciąż nie można było dostać nic ładnego. a jeśli już coś się trafiało, to w astronomicznych cenach. jednak już wtedy ostro walczyłam o możliwość noszeniach tylko tego, co mi się podobało, odmawiając na przykład wciągania na tyłek paskudnych brązowych sztruksów o kroju tzw. „marchew”.
i może to właśnie dlatego – że nie mając tego wcześniej z powodów politycznych i ekonomicznych, my, Polacy, zachłysnęliśmy się teraz modą, która jest (jak się wydaje) na wyciągnięcie ręki? kariera w modzie wydaje się łatwa – ostatecznie pisać może każdy, bo papier zniesie wiele, a klawiatura komputera jeszcze więcej. lustrzanki cyfrowe tanieją, każdy jest swoim własnym stylistą, zatem dlaczego nie wystylizować innych?
plusem tej sytuacji jest na pewno to, że nieliczne talenty mają okazję wybić się, pokazać szerokiej publiczności, wyrobić sobie nazwisko. jeśli przyjrzeć się z bliska środowisku blogerów modowych, można na pierwszy rzut oka wyróżnić kilku, którzy mają potencjał aby zaistnieć profesjonalnie w świecie mody – jako fotomodele, modele, styliści, dziennikarze modowi, fotografowie. niestety, za tymi najlepszymi podąża stado tych całkiem przeciętnych i ci naprawdę kiepscy, za to przekonani o własnym geniuszu.
co do hejterów, to tekst chyba uchwycił sedno problemu. wydaje mi się, że u źródła tego wszystkiego nie leży zazdrość, co zwykle wymienia się jako grzech podstawowy hejtera, ale właśnie przekonanie o własnej nieomylności. w przypadku mody jest to jeszcze łatwiejsze, bo przecież koń, jak jest – każdy widzi.
ale w rzeczywistości to także prosty mechanizm społeczny – zunifikowana pod względem myśli i wyglądu grupa nie chce, aby ktokolwiek od niej odstawał. ceną za oryginalność często bywa ostracyzm – ale trudno powiedzieć, co jest gorsze, uznawanie inności za dziwactwo, czy ślepe uwielbienie ludu wobec „ikon stylu”…
PolubieniePolubienie
Zgadzam się, ale nie do końca. Czy porządne prowadzenie bloga nie jest już samo w sobie profesjonalnym udziałem w branży? Prawda jest taka, że prasa zjada własny ogon i nie ma absolutnie żadnych szans w starciu z internetem. Cała przyszłość, czy nam się to podoba, czy nie, leży w sieci.
Piszesz o unifikacji. To jest totalny paradoks, bo moda stoi w opozycji do unifikacji (chyba, że celowo ją wykorzystuje jako inspirację), więc jeżeli ktoś się nią interesuje to nie ma prawa wyznawać takich zasad. To jest podstawowy i największy błąd. Ubieranie się i chęć wyglądania ładnie i modnie nie ma nic, absolutnie nic wspólnego z „interesowaniem się modą”. To tak jak by powiedzieć, że każdy kto jeździ samochodem interesuje się motoryzacją…
PolubieniePolubienie
jestem w szoku. Jak Ci sie udalo wlezc do mojej glowy i napisac dokladnie to co na ten temat mysle? 🙂
A tak powaznie – nie rozumiem ludzi. Moze jestem jakas dziwna, ale nie wyobrazam sobie ”jechac po kims” tylko dlatego, ze ma inny styl niz ja. Szczyt szczytow. Zamiast cieszyc sie, ze nie wszyscy sa klonami klonow, ludzie wylewaja zolc z Bog wie jakiego powodu. Zeby prowadzic bloga trzeba miec naprawde twarda d… .
PolubieniePolubienie
Słucham i obserwuję ludzi po czym wyciągam wnioski. To bardzo prosta metoda.
Co do ostatniego zdania – zgadzam się w 100 % 😀
PolubieniePolubienie
Polacy, jak wiadomo, znają się na kilku rzeczach: polityce, medycynie, piłce nożnej…najwyraźniej trzeba tu dopisać modę.
PolubieniePolubienie
Nie zapomnij o gotowaniu, od niedawna gotowanie to również nasza narodowa specjalność!
PolubieniePolubienie
Mogłabym pod tym felietonem podpisać się imieniem i nazwiskiem. Jedną z najtrudniejszych rzeczy dla mnie będzie chyba zrozumienie ludzi i ich motywacji do pozostawiania takich jadowitych komentarzy. Pod wszystkim. Uwielbiam blog Tamary i chociaż nie mogłabym pokazać się w żadnej jej stylizacji, to podziwiam jej odwagę i to, że jest sobą, bo to doskonale widać w sposobie, w takim nosi swoje ubrania.
Dlatego z utęsknieniem czekam na chwile, kiedy komentarz „Żałosne” nawiasem mówiąc najpopularniejszy przymiotnik internetu, zacznie wybierać „Nie dla mnie, ale fajnie że jesteś sobą”, a motto „Najpierw zmień siebie, a kiedy zobaczysz, że jesteś doskonały zmieniaj świat wokół” będzie towarzyszyło każdemu z nas.
PolubieniePolubienie
Przepraszam za literówkę, miało być oczywiście *wypierać a nie wybierać 🙂
PolubieniePolubienie
bloga Tamary śledzę niemal od początku. Mam też swojego, ale nie zdołałam się przebić póki co.. widzę też co się dzieje na blogach ‚modowych’ prowadzonych przez 13-letnie dziewczynki. W opisie jedyne co można przeczytać to ‚I love fashion’, ‚interesuję się modą’, ‚kocham modę’ i nic więcej… zero własnego zdania, klonowanie tego co znajdzie się w sieci. A jeśli ktoś pokombinuje i założy np. rozkloszowaną spódniczkę do bluzki z baskinką, od razu odzywa się rzesza znawczyń: ‚do takich bluzek to tylko wąskie spódnice! zaburzasz proporcje!’… schematyczność, zachowawczość i ograniczenie..
PolubieniePolubienie
I nie zapomnijcie o logo, ulotkach i wnętrzach 🙂
Tobiaszu K., po prostu uwielbiam Ciebie czytać.
PolubieniePolubienie
Zastanawiam się czasem, czy ci, którzy tak pieczołowicie skreślają każdą możliwą opublikowaną stylizację na moim blogu, czy też na innych, tak samo jadowici są w rzeczywistości – że idąc ulicą potrafią na głos strzelać jadem w kierunku osób „inaczej” ubranych, czy może jednak działa to na zasadzie odreagowania ciężkiego dnia w pracy i wynagrodzenia sobie tego, że ma się mniej odwagi niż ktoś, kto postanowił się „wylansować”. Chciałabym zobaczyć kreacje tych wszystkich złośliwych autorów – i jak mi przykro (chociaż już coraz rzadziej, bo nie biorę tego do siebie), wyobrażam sobie piszących komentarze autorów we flanelowych piżamach i rozdeptanych kapciach – od razu lepiej. :))) Może jestem jakaś dziwna, ale we wszystkim wolę dostrzegać pozytywne rzeczy, niż karmić się negatywnymi… I naprawdę ważne są dla mnie jako bloggerki opinie, które coś wnoszą, jeden taki komentarz jest dla mnie cenniejszy niż 10 anonimowych typu „obrzydliwe”, „fuj”.
PolubieniePolubienie
CO ZA ŻENADA, BEZNADZIEJNY WPIS
(żart.) nie mam wątłego zdrowia (khe, khe). a tak po prawdzie to mam wrażenie, że niestety ten tekst, który mógłby zawstydzić wielu hejterów, został przeczytany jedynie przez ludzi szczerze zainteresowanych. ci, którzy zawsze mają coś negatywnego do powiedzenia raczej nie poświęcą tyle czasu i uwagi, żeby przeczytać coś dłuższego od statusu na fejsbuku (albo komentarza do stylu gwiazd, żeby zapamiętać sobie jakieś uszczypliwości). domaż!
PolubieniePolubienie
Prawie nic mnie tak nie irytuje jak te durne komentarze w stylu „beznadzieja”, „ale tandeta”, „fuj” – kim jesteśmy, żeby kusić się o takie wyroki? Nie lubię takiej krytyki i chociaż samej mi się zdarza pomyśleć „to mi się nie podoba” – nie komentuję. Proste. Obawiam się tylko tego, że ostatnio jakakolwiek krytyka odbierana jest jako zarzut/hejterstwo/zazdrość. Można napisać naprawdę przemyślany, merytoryczny komentarz i uargumentować nasze zdanie….i spotkać się z bluzgami. A potem mamy milion słodkich komencików, ociekających lukrem i obłudą – teraz tak myślę, że to jest coś, co irytuje mnie prawie tak bardzo jak negatywne komentarze wspomniane na początku 🙂
PolubieniePolubienie
Chyba pan trafił w target czytelniczy, panie Tobiasz, nie ma co!
Powtarzać się nie będę, pisząc, że ‚się podoba wpis’ i że ‚z ust mi to wyjęto’
Dwie rzeczy – po pierwsze myślę, że nie ma czegoś takiego jak ,,zbyt długie” pisanie, o ile ma się rzeczywiście coś do powiedzenia, nie leje się wody słów zbędnych i mówi się w wyniku przemyśleń i uczuć z tematem powiązanych (a tu jest właśnie tak).
Przez pisanie ‚zbyt krótkie’ padnie nam niebawem śmieszna machina medialna, znana szerzej jako na:temat, gdzie wpisy to parę nędznych linijek obliczonych na dziesięć (chociaż może i pięć…) minut przeciętnego odbiorcy.
Rzecz druga – chciałabym, żeby w Polsce ludzie umieli dostrzegać modę, w czymś co jawnie ‚modowym’ (taa, wiem, że słowo takie nie istnieje) nie jest.
W drobiazgach, niekoniecznie rzucających się w oczy, bo prostu świetnie wymyślonych, designerskich, dobrych jakościowo.
Jakkolwiek Tamarze ci i owi doradzają i odradzają, to jednak ma ona u nas status ikony, jej blog jest bardzo popularny i tzw. ‚hejterów’ ma mało.
Podejrzewam za to, że ktoś taki jak Ivania z loveaestetics nie miałaby szans przebić się jako bloggerka z Polski, na ulicy nikt nie zwróciłby na nią uwagi, a jej pomysły zostałyby niedocenione.
Kolejny aspekt, to przymus ,,seksownego” wyglądu, o którym swego czasu pisała bodajże nieoceniona Harel. Dla przeciętnego krytyka-amatora wszystko jest heteronormatywne, więc dziewczyna ma mieć szpilki oraz spódnicę/sukienkę, wszystko musi być wyszczuplające, wysmuklające i podkreślające talię/biust (ale to już temat na oddzielną dyskusję/post, milknę więc)
Moda i estetyka mają setki, jeśli nie tysiące odbić. Ich wspólnym mianownikiem będzie dla mnie zawsze zwracanie uwagi na urodę rzeczy (jakkolwiek definiowaną), historia mody, rola mody w historii, jej socjologiczny aspekt są tylko nadbudową
PolubieniePolubienie
Zacznę od tego, że słowo „modowy” istnieje. To, że jest podkreślone na czerwono w edytorze tekstu nie ma żadnego znaczenia. Ludzie kształtują język, jeśli jakieś słowo jest potrzebne, to powstanie. Jak powstanie to zacznie być używane. Kiedy trafi do ogólnej świadomości, w końcu trafi też do słowników.
Aspekt seksualności w modzie siedzi mi w głowie już od dłuższego czasu, na razie mam szkic takiego tekstu, jak tylko znajdę trochę wolnego czasu to zacznę nad nim pracować.
PolubieniePolubienie
Napisane naprawdę pięknie! Zgadzam się zarówno z tekstem, jak i z większością komentujących. Chciałabym jedynie dodać, że oprócz „nie” i „ble” moimi ulubionymi „konstruktywnymi” komentarzami są „w życiu bym się tak nie ubrała/nie wyszła na ulicę”. Widziałam już go tyle razy, że mi ręce opadają. Tak jakby to, że anonimowa panna z kozaczka nie założyłaby czegoś takiego, świadczyło w jakikolwiek sposób o jakości tego ubioru…
PolubieniePolubienie
To jest zupełnie jak z ocenianiem sztuki. „Fu, takiego obrazu w życiu nie powiesiłbym w salonie”. 😀
PolubieniePolubienie
W zasadzie zgadzam się z większością Szanownych Przedmówców. Jednak nie daje mi spokoju jedna myśl – co mianowicie uprawomocnia komentowanie rzeczywistości. Moda jest jej częścią, podobnie jak film, muzyka, literatura, teatr. Żadnej z tych dziedzin nie studiowałam (ani w sensie formalnym, ani jak sądzę, w jakimkolwiek innym), ze wszystkimi z pewną intensywnością obcuję. I na ogół mam jakieś zdanie. Co więcej przyznaję sobie prawo do dzielenia się nim dowolnie szeroko i dowolnie często. Dlaczego? Otóż dlatego, że twórca wystawiając swoje dzieło na widok publiczny dał mi je. I jako odbiorcy, dzieło może mi się podobać bądź nie podobać, poruszać, pozostawiać obojętną i co tam jeszcze z dowolnych powodów. Tak jak mam pełne prawo powiedzieć, że książka X mnie nudzi z powodu opisów przyrody, tak samo mogę powiedzieć, że kolekcja projektanta Y nie przypadła mi do gustu, bo nie ma w niej nic różowego. A w mojej optyce obecność różowego jest warunkiem sine qua non piękna. Wolno mi? Wolno. Podobnie jak komuś innemu wolno mieć przekonanie, że dla dobra świata różowy powinien być zakazany pod karą więzienia. Który z tych sądów jest prawdziwy? Oba i żaden. Pewnych rzeczy nie da się zobiektywizować. A ekspertyzm to nie mniejsza pułapka niż ignorancja.
PolubieniePolubienie