Ilustracja – Paulina Mitek.
Człowiek Pończocha i Pan Ochroniarz – scena rodzajowa z kwiatami. Pixele na monitorze + PS. 2012 rok.
Przed wami trzecia część mojego tryptyku, poświęconego ostatniej edycji łódzkiego Tygodnia Mody. Przyznaję, długo kazałem wam czekać na zamknięcie tego tematu. Być może zbyt długo? Istnieje ryzyko, że temat zmienił się w stary kotlet, którym nikt nie jest dłużej zainteresowany. Zdaję sobie sprawę z tego ryzyka. Do napisania trzeciej części sprowokowała mnie jedna myśl – perzcież kolekcje na wybiegach to tylko jeden z wielu aspektów tego wydarzenia. Kiedy recenzuję pokazy, staram się robić to kompleksowo, z uwzględnieniem wszystkich możliwych detali. FashionPhilosophy również zasługuje na takie traktowanie. Dlatego ze świeżym spojrzeniem, odrobiną uroczej złośliwości i bez niepotrzebnych emocji chciałbym dzisiaj napisać o innych, niekoniecznie modowych tematach dotyczących naszego swojskiego, łódzkiego tygodnia mody.
Organizacja – punkt widzenia zależy od oddalenia*
Temat rzeka. Niestety nie jak rzeka Tara w Czarnogórze (słynąca z niezwykłej urody i czystości), ale raczej jak gęsty i zawiesisty Ganges, który już na płyciźnie jest w stanie posłać w zaświaty osoby o słabszym zdrowiu i kiepskiej odporności. Paradoksalnie wątek ten jest prostszy niż się wszystkim wydaje. Istnieją trzy wersje zdarzeń i można je łatwo sklasyfikować.
Organizatorzy twierdzą, że jest coraz lepiej i że widać progres. Przyjeżdża coraz więcej gości z zagranicy, pojawiają się szalone ilości publikacji w prestiżowych portalach i tytułach. Mówią, że projekt z sezonu na sezon się rozrasta i jest coraz bardziej ambitny. Na krytykę lub kontrargumenty odpowiadają, że specyfika polskiego rynku mody (a raczej jego permanentnego braku) jest ciężka, a tak zwana “branża” mocno podzielona. Projektanci nie są dobrze przygotowani, mają bardzo roszczeniowe podejście a przecież powinni być wdzięczni, bo gdzie indziej musieliby płacić. Organizatorzy zapominają jednak, że FW bez projektantów nie miałby absolutnie żadnej racji bytu. Projektanci z drugiej strony, bez FW jakoś przeżyją. Podejście jest jednak proste – generalnie wszyscy bez wyjątku powinni docenić, że twórcy wzięli na plecy ciężki, pełen drzazg krzyż i dzielnie niosą go na zbolałych plecach, mimo kopniaków, kalumnii i pustej sakiewki. Misja, moi drodzy. MISJA!
Projektanci twierdzą, że nawet jeśli jest lepiej, to ciągle wiele brakuje do ideału. Goście z zagranicy i publikacje nie mają podobno żadnego przełożenia na rzeczywistość. Modelki nadal pozostawiają wiele do życzenia (szczególnie na OFFie), backstage są niefunkcjonalne, a impreza zaściankowa, bo nie ma Mercedesa i Moët & Chandon. A na dodatek brak tych mitycznych kupców, którzy są dosłownie wszędzie, wydając jakieś niesamowite sumy, tylko złośliwie nie przyjeżdżają do Polski. Czemu? Przecież to proste – fatalna organizacja. No bo przecież przyczyną nie mogą być słabe kolekcje. Jednak wizja pokazu, który nie wymaga inwestycji sporych pieniędzy nadal jest kusząca. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś się dostał do programu przez wysłanie zgłoszenia lub został oficjalnie zaproszony przez organizatorów. Kto się nie zmieścił w tych klamrach musi słono zapłacić. Nie będę wymieniać kwot, bo nie mam na nie dowodów, ale plotki, które krążą natrętnie, jak muszki owocówki nad zbrązowiałym bananem, są porażające.
Goście twierdzą... No i tutaj następuje pewna rozbieżność. Media, które grzeją tyłki w pierwszych rzędach złego słowa nie powiedzą, bo następnym razem mogą nie znaleźć kartki z nazwiskiem i będzie wstyd przed znajomymi. Zresztą – polska moda to temat niewart nadmiernej ekscytacji. Wyjątkiem są pewniaki na dobrych stołkach, ale powiedzmy sobie szczerze – ilu naczelnych przyjeżdża do Łodzi na wszystkie pokazy? Pytanie obcesowo zostawię bez odpowiedzi. Media, abstrahując od tego, czy któreś z nich tak naprawdę wnosi do dyskusji nową jakość, trzeba jednak szanować i kropka. To stwierdzenie nie podlega polemice. Jest to system nierozerwalnych naczyń połączonych. Publikacje o pokazach FW ograniczają się niestety do dużej ilości zdjęć i bardzo skąpych opisów, których nie będę nawet złośliwie parafrazować, bo to trochę jak kopanie leżącego. Jednak można zauważyć pewną analogię. Pisanie o polskiej modzie zrobiło się dość modne. I tak jak powoli podnosi się poziom kolekcji tak również poprawia się dyskurs dookoła mody. Do gości zaliczam też ludzi, którzy zapłacili realne pieniądze, żeby zobaczyć pokazy, blogerki, „krewnych i przyjaciół królika” i entuzjastów mody, którzy wygrali zaproszenia w różnych konkursach. Do tego dochodzi miks ludzi pracujących w PR, fotografów, stylistów, gwiazd i innych osób powiązanych z tematem. Jedni przyjeżdżają na pokazy, inni na imprezy. Jak się mówi o FW w środowisku modowym? Jest jeden dominujący trend – mieszanka pobłażliwości, ironii i dystansu. Skoro już robią tę imprezę, to można jechać na dzień lub dwa, pobawić się na afterze a potem trochę narzekać, że to w sumie nic ciekawego i specjalnego, ale wypada się pojawić chociaż na chwilę. Na koniec zostają jeszcze media zagraniczne. Ich przedstawiciele są na samym szczycie łańcucha pokarmowego i traktuje się ich dobrze, żeby owe zagraniczne publikacje się pojawiły. Podejrzewam, że oni na organizację raczej nie narzekają.
Jak jest naprawdę? Z mojej perspektywy każda kolejna edycja jest coraz lepsza. Zarówno jeśli chodzi o kolekcje jak i organizację. Wiosną program działał jak w zegarku – i był to ogromny plus. Opóźnienia, praktycznie się nie zdarzały, a jeżeli już, to były minimalne. Z małym wyjątkiem pechowej Łucji Wojtali, ale była to przysłowiowa złośliwość rzeczy martwych. Rozliczanie publikacji i zysków zostawiam bezpośrednio zainteresowanym. Pewne jest jedno – znamy już pełną listę potwierdzonych projektantów na jesienną edycję i w żadnym wypadku nie są to słabe nazwiska. Nie ma gwiazd, ale jest za to mocna ekipa młodych, zdolnych ludzi. Część z nich realizuje pokazy kolejny raz. Skoro wracają to oznacza, że gra jest warta świeczki. Wolę nie rozpatrywać tego stanu w kategoriach desperacji. Jest to raczej inwestycja. Miejmy nadzieję, że się zwróci obu stronom.
Uczestnicy – kreacje, stylizacje, wariacje
Kto widział zdjęcia z FW ten wie, że teren wydarzenia przypomina plan zdjęciowy Piątego Elementu. Co prawda bez pięknej Milli i twardego Bruce’a, ale za to z totalnym przekrojem najróżniejszych freaków w roli bohaterów drugiego planu. W Piątym Elemencie kostiumy projektował Jean Paul Gaultier, a akcja działa się w przyszłości. Dziwne fryzury, awangardowe kreacje, naiwny futuryzm – to wszystko ma swój niewątpliwy urok, szczególnie oglądane na szklanym ekranie. W Łodzi, na niezbyt reprezentacyjnej czerwonej wykładzinie pięknie skontrastowanej z trawą i plastikowym budowlanym podestem, rajsko-kolorowe ptaki wyglądają równie ekscytująco co plama na dywanie. Nie jest to ładne, na pewno nie cieszy oka, ale za to strasznie irytuje. Oczywiście jako zwolennik teorii „niech sobie każdy nosi co mu się podoba” nie mam zamiaru nikogo nawracać. Jakość stylizacji i tak wypada bardzo dobrze, bo do Łodzi przyjeżdża wielu fantastycznie ubranych ludzi. Jednak pośród nich zawsze znajdzie się jakieś ekstremum. Dlatego chciałbym zadać pytanie poprzedzone kilkoma zdaniami. Tak, wszyscy wiemy, że Fashion to twoja Passion. Jesteś tu, przyjechałeś na FW. Wszystko rozumiem. Kochasz modę. Więcej – żyjesz modą! Chcesz żeby każdy zobaczył, jak każdy centymetr twojego ciała został dosłownie pokryty przez 100-procentową MODĘ. W rodzinnym mieście nie masz okazji na to, żeby sobie zaszaleć, założyć coś naprawdę awangardowego. Ale dlaczego w tym nieskrępowanym szale autokreacji musisz się przebierać za pończochę albo techno-wielkiego ptaka? To nie jest fajne. To nie jest modne. To jest absolutnie kuriozalne i tandetne. Na miejscu organizatorów wprowadziłbym na FW „Fashion Police”. Patologicznie groteskowy wygląd byłby karany wydalaniem poza modową osadę. I choć atmosfera jest miła, a alkohol na afterach leje się strumieniem szerokim jak Wisła, to wypada pamiętać, że wiele osób przyjechało tam do pracy. Bal przebierańców (nie mający absolutnie nic wspólnego z modą) to temat na karnawał. Szacunek do innych osób wyraża się również swoim wyglądem. Przebieranie się za „człowieka pończochę” (to jeden z kilku najbardziej patologicznych przypadków) jest ewidentnym brakiem szacunku okazanym innym uczestnikom. Nie widzę powodu, dla którego ktoś ma dokonywać estetycznego gwałtu na naszych oczach. Szczególnie, kiedy po trzech godzinach snu i z dłońmi trzęsącymi się po poprzedniej nocy, staram się ze skupieniem oglądać kolekcje. A potem, niespodzianie wyskakuje fashion-monstrum. Można dostać zawału serca!
Przestrzeń – jak się odnaleźć na 9 tysiącach metrów kwadratowych
Czym jest FW? Prestiżowym, zamkniętym wydarzeniem dla branży czy imprezowym festiwalem dla szukających rozrywki? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Kiedy jestem na pokazach, zarówno w strefie Off jak i na Designer Avenue, mam wrażenie, że odbywa się dobrze zorganizowane, profesjonalne wydarzenie modowe. Oprawa, ustawienie sali, światła, muzyka, trybuny – wszystko jest na swoim miejscu. Niestety, kiedy wychodzę z pokazu okazuje się, że trafiam w sam środek Open’era. Z jednej strony miła i luźna atmosfera jest ogromnym plusem. Nie ma sensu udawać, że właśnie się odbywa najważniejszy Fashion Week na świecie i w tej chwili rozstrzygają się losy światowej mody. Jednak wrażenie profesjonalizmu psuje wiele małych, ale istotnych szczegółów. Część z nich jest bardzo trywialna. Przykład pierwszy z brzegu – jest za mało miejsc, w których można spokojnie usiąść i przeczekać 20 minut do kolejnego pokazu. Kilka smętnych kanap i leżaków, przeznaczonych dla zwykłych śmiertelników, którzy nie mają dostępu do Vip Roomu i Press Roomu to stanowczo za mało. Obejrzenie wszystkich kolekcji brzmi jak lekkie i niewymagające wysiłku zajęcie. Niestety tak nie jest. Po kilku godzinach można poczuć zmęczenie, co skutkuje tym, że czerwona wykładzina upstrzona niedopałkami papierosów staje się miejscem pikników. Miłe? W pewnym sensie tak. Prestiżowe? Nie. Niedopracowań jest więcej. Infrastruktura FW nie należy do przyjaznych. Jest zbyt mała ilość punktów gastronomicznych. To, że nie ma gdzie kupić wody między pokazami jest absolutnie fatalne, a dwa mikroskopijne barki kawowe w żaden sposób nie poprawiają sytuacji. Brakuje też dobrego systemu informującego o rozpoczęciu pokazów. Namiot, w którym przyznawane są akredytacje był niczym strefa tropikalna. Press Room, choć tym razem odrobinę lepszy (posiadał dopływ powietrza) jest nadal stanowczo zbyt mały, nie wspominając o tym, że został umiejscowiony zbyt daleko od Alei. Takich szczegółów jest sporo i trzeba mieć świadomość, że w istotny sposób wpływają na postrzeganie całego wydarzenia. Kolejny wątek, o którym chciałbym napisać jest na tyle kontrowersyjny, że mało osób go do tej pory poruszało. A jeśli już, to nie na forum publicznym. Otóż, jak doskonale wiemy, jesteśmy ludźmi. Ludzie, jak wszystkie zwierzęta, posiadają fizjologię. Nie powinno być to dla nikogo szokujące, że spędzając 8 godzin w jednym miejscu, prędzej czy później każdy będzie musiał… Powiedzmy, że będzie musiał złożyć hołd naturze. Targany tym strasznym i bardzo mało modnym tematem, tak zwany uczestnik zmierza więc (przykładowo) w „naćwiekowanych” litach, galaktycznych leginsach, miętowych, asymetrycznych spódnicach, ewentualnie w pawich piórach lub owinięty taśmą magnetofonową do ustronnego miejsca znanego również pod nazwą: toaleta. A tam? Obraz nędzy i rozpaczy. Strefa trzeciego świata, przy której dziura wykopana pośrodku leśnej polany wydaje się czymś niemal luksusowym. Organizatorzy poczynili ostatnio inwestycję. Podobno poprawili stan sanitariatu co, cytuję, było prowizorycznym remontem. Z przyczyn ode mnie niezależnych nie zauważyłem poprawy. Nawet prowizorycznej. Jedyne wspomnienia z pobytu w toalecie, które posiadam to makabryczno-higieniczny koszmar. Brak mydła, podejrzany zapach i dekoracje – kwiatki w małych wazonikach. Z tego co pamiętam (choć mogę teraz kłamać) były to gerbery.
Pozwolę sobie użyć cytatu, który pozostanie anonimowy:
I tak, jest to żenująco-poniżające doświadczenie, kiedy w swojej tiulowej spódnicy i szpilkach do nieba (nie zapominając o toczku, który w tym czasie zsuwa mi sie na oczy) muszę kucać na wiadomym przyrządzie, w zębach trzymając torebkę, jednocześnie jedną ręką trzymając spódnicę a drugą klamkę, bo oczywiście na ma zamka. Nie jestem malkontentką ani ‚paniusią’, ale która to już edycja przepraszam bardzo?
Pracownicy – co się dzieje po drugiej stronie lustra
Wszystko pięknie, przyjechaliśmy sobie do miasta Łódź pooglądać polską modę (no bo przecież nie po to, żeby siedzieć w toalecie), ale trzeba pamiętać, że ktoś to musiał to wszystko zorganizować. I nie piszę tutaj o tych najważniejszych, czyli organizatorach z górnej półki, ale o bezimiennych żuczkach-szaraczkach, które dźwigają rozłożony na setki ludzi ogromny ciężar odpowiedzialności.
Kiedy już przybędziemy na miejsce to pierwszym istotnym zadaniem jest odebranie akredytacji. O tej procedurze mogę pisać tylko i wyłącznie z perspektywy mediów, bo jako media (czasami też jako medium, najczęściej o 4 nad ranem) mam przyjemność w tej imprezie brać udział. Panie i panowie na recepcji są fantastyczni. Uprzejmi, uczynni i grzeczni, co przy temperaturze 40 stopni i gęstym słońcu sączącym się przez przeźroczysty, plastikowy dach, raczej nie przychodzi im łatwo. Chciałbym powiedzieć, że staram się nie narzucać i nie stwarzać problemów. Byłoby to kłamstwo. Zazwyczaj mam tysiąc spraw do załatwienia przy recepcji. Odbieranie zaproszeń dla znajomych, ładowanie telefonu, prośby o katalogi, zostawianie swoich bambetli (mimo ewidentnego zakazu). Prawda jest taka, że obsługa recepcji nie ma ze mną lekkiego życia. A jednak – zawsze uczynni i uśmiechnięci. Pełen profesjonalizm.
Przy pokazach sytuacja się trochę komplikuje. Wolontariusze usadzający gości mają ręce pełne roboty. Kategorii widzów jest wiele, każda z nich (teoretycznie) ma swoje wydzielone miejsce. Dość powiedzieć, że wszyscy bez wyjątku czują się ważni, a co za tym idzie, skołowani wolontariusze nie zawsze wiedzą, jaka jest faktyczna gradacja tej ważności. I potem zdarzają się wpadki. Pamiętam sytuację, kiedy Wiola Wołczyńska, która przed sekundą skończyła swój pokaz, chciała zobaczyć następną kolekcję. Usiadła sobie w pustym pierwszym rzędzie, po sekundzie została jednak w bardzo niegrzeczny sposób wyproszona hen daleko, bo (co szokujące) nie wolno jej usiąść przy wybiegu. Nikt nie wymaga, żeby wolontariusze znali z twarzy, imienia, nazwiska i rozmiaru buta, każdego, kto pracuje w branży, ale pewne pozory należy zachować. Brak wiedzy na temat projektantów, którzy pokazują swoje kolekcje to niewybaczalny błąd. Oczywiście, z każdej sytuacji można wyjść z twarzą. Wystarczy przeprosić. Grzecznie i miło. Świat się przecież nie zawalił. Generalnie trzeba pamiętać, że nigdy nie wiadomo z kim ma się do czynienia. Ludzie związani z modą są bardzo drażliwi, czasami przewrażliwieni. Zamiast się przepychać, tracić energię i nerwy najlepiej zapytać Michała. Michał wie wszystko i zna każdego (kogo warto znać). I jeszcze jeden aspekt. Bieganie. Wolontariusze, niczym japońskie korpo-mrówki, uwielbiają biegać. Nie jest to wdzięczny power-walk czy spacer po wybiegu a la Heidi Klum, ale bieg na pełnych obrotach, z rozwianym włosem i paniką w oczach „boże, dramat, dzieje się, szybko szybko, akcja-rewelacja”. Nie stwarza to dobrej atmosfery. Takie emocje się udzielają – kiedy pracownik biega spanikowany, to widzom automatycznie włącza się lampka – dzieje się coś złego. Profesjonalizm nakazuje anielski spokój, a goście nie powinni być świadomi żadnych problemów. Nawet jeśli jakieś się pojawiły.
O nasze bezpieczeństwo, jak na każdej masowej imprezie, dba ochrona. Podejrzewam, że panom i paniom w czarnych uniformach, nie stawia się wymagania – niezbędne zainteresowanie modą. Paradoks sytuacji polega na tym, że ochrona jednak modą się interesuje. Co więcej – czasami pozwala sobie na znaczące spojrzenie, komentarz, lub beztroski rechot nie wspominając o pokazywaniu palcem. Zgadzam się, pan przebrany za pończochę stanowi widok dość nieoczekiwany i zaskakujący. Na pewno będzie świetnym tematem do niewybrednych żartów i doskonałą anegdotką, którą można uraczyć rodzinę przy kolacji albo kolegów na spotkaniu przy piwie. Ktoś jednak powinien pouczyć panów z ochrony, że ich pracą nie jest komentowanie, a pilnowanie. Albo jedno, albo drugie. Nawet kiedy się widzi przed oczami „człowieka pończochę”. Trzeba się opowiedzieć po jednej ze stron. Jest to jedna z przyczyn, dla których nie pracuję jako ochroniarz.
Kiedyś Marcin Świderek powiedział mi, że powinno się najpierw pisać o plusach, a dopiero później o minusach (najlepiej minimalistycznie). Kto czyta mojego bloga, ten wie, że bardzo staram się nie stosować tej zasady, podyktowanej dobrą wolą doświadczonego redaktora. W pewnych sytuacjach minusy stają się równie ważne, a nawet ważniejsze niż plusy. Dlaczego? Bo pozytywy powinny być standardem, a negatywy powinno się eliminować. Fashion Week to młody twór, ciągle rośnie i uczy się nowych rzeczy. My uczymy się razem z nim. Do perfekcji jest jeszcze bardzo daleko, ale nie zmienia to faktu, że to wydarzenie na stałe jest wpisane do mojego kalendarza.
Tobiasz Kujawa
tobiasz.kujawa@fashionmagazine.pl
PS. Korekta, pogotowie przecinkowe, wsparcie moralne, pomoc stylistyczna – nieoceniona i jedyna w swoim rodzaju Miss Marta Mitek!
PS2. Na koniec dodam, że line-up jesiennej edycji zapowiada się doskonale – Michał Szulc, Berenika Czarnota, Agata Koshmieder, Hyakinth, Łukasz Jemioł, Aga Pou, Justyna Charabelska, nenukko, Piotr Drzał, Polygon, Maldoror, Monika Ptaszek, Wiola Wołczyńska, MMC Studio, Jakub Pieczarkowski, Paulina Plizga, Ola Bajer, Joanna Startek. To właśnie dla takich projektantów warto do Łodzi jechać! To oni w tej imprezie są najważniejsi.
PS3. Temat nadal się nie wyczerpał. FW to ogromne przedsięwzięcie i mnóstwo imprez towarzyszących. Jest całkowitą niemożliwością, żeby jedna osoba mogła zobaczyć i opisać wszystko. Nie ma wyjścia – trzeba się sklonować.
*Jak to pisała Alicja Kowalska.
ilustracja mnie powaliła, świetna!
genealnie, bardzo dobrze wszystko opisałes, bez owijania w bawłenę, nic dodać, tak było, chociaż nie czepiałbym cię aż tak bardzo pana owiniętego w „pończochę”
PolubieniePolubienie
Człowiek Pończocha jest traumą na całe życie! Tylko większa trauma jest w stanie usunąć ten obraz z mojej pamięci. Jednak taka trauma mogłaby mnie równocześnie zabić.
Co do ilustracji to dziękuję w imieniu cudownej Pauliny!
PolubieniePolubienie
Panie Tobiaszu – dobrym krawcem Pan jest ! Umiejętnie uszyty tekst, szpilki wbite tam gdzie trzeba 😉 „Kolorowych ptaków” widziałam ostatnim razem trochę więcej – przypuszczam, że podczas zbliżającej się edycji kolejnych nie zabraknie 🙂 Ekipa projektantów zacna – najbardziej ciekawi mnie Maldoror. Nie tylko jego kolekcja, ale całe widowisko – do tej pory umiejętnie zaskakiwał swoimi wizjami.
PolubieniePolubienie
Kolorowe ptaki wrócą mimo chłodnej, październikowej pogody. To jest pewne!
A jeżeli chodzi o Maldorora, to dla mnie największym zaskoczeniem byłby normalny pokaz. 😀
PolubieniePolubienie
A kiedy wyniki konkursu Great Gatsby ? Z góry dziękuję za odpowiedź
PolubieniePolubienie
Były wieki temu. Jak się nie śledzi uważnie bloga to się później zadaje takie pytania. Wyniki konkursów są publikowane w „Piątym…”
PolubieniePolubienie
wszystkiego nie wyeliminujemy od razu, ale małymi kroczkami.. owszem. Dodam, że to dośc subiektywne, to że wolontariusze biegają nikt im nie nakaże stać w miejscu, a kultura ochrony .. zależy od nich samych.
PolubieniePolubienie
Każdy pracownik ma swojego przełożonego, jego rola jest dopilnowanie swojej ekipy.
Oczywiście, że będzie lepiej, jestem o tym przekonany. Nigdy nie twierdzilem inaczej. Nie chciałoby mi sie tracić czasu na impreze, która nie miałaby żadnego potencjału. A FW poświęcam bardzo dużo czasu. To chyba o czymś świadczy? 😉
PolubieniePolubienie
Ooooo…dziekujemy za szansę.
PolubieniePolubienie
Ależ Panie Jacku, proszę bardzo. I proszę Pamiętać, że ZAWSZE mogą państwo na mnie liczyć!
Pozdrawiam serdecznie!
PolubieniePolubienie
Panie Tobiaszu. I liczę na Pana nadal choć głównie w sferze świata mody:) W tym temacie mało kto Panu dorównuje . Zresztą wielokrotnie nie ukrywałem podziwu dla Pana bloga i rzetelnej analitycznej pracy zwłaszcza na polu polskiego rynku modowego (bo przecież wielu blogerów z tzw topu nawet nie pochyla się nad polskim projektantem ze o FW nie wspomnę ).Ale zagadnienia produkcji eventu nie pozostawiają tyle przestrzeni do oceny co moda. Tutaj coś jest dobre ,średnie albo słabe. I łatwo to wykazać i podważyć….Literatury tu nie ma co tworzyć. Od tego są raczej inni specjaliści. Liczę ,że Pan to zauważa…:)
PolubieniePolubienie
Moda była, jest i zawsze będzie głównym przedmiotem mojego zainteresowania. Z naciskiem na polską modę. Nie zmienia to jednak faktu, że czynniki, które dotyczą jej w mniejszym stopniu, ale nadal na nią wpływają, również mnie ciekawią. Sposób prezentowania ubrań, okoliczności, atmosfera, organizacja są bardzo ważne i mało osób wie o tym tak dobrze jak Pan. Jeżeli widzę jakąś niedoskonałość to ją opisuję, taka moja rola, takie mam założenie (które się sprawdza) i tego będę się trzymać.
Cały czas twierdzę, że podpisuję się pod tym co napisałem. Jako organizatorzy możecie się z tym zgodzić, lub nie. Wasze prawo. Jedno jest pewne, nie piszę tego żeby kogoś skrzywdzić i nie czerpię satysfakcji (no może czasem malutką, z pewnych niewielkich złośliwości) z krytykowania. Wydaje mi się, że pewnych rzeczy możecie po prostu nie dostrzegać. Stąd ten wpis. Nie roszczę sobie prawa do bycia bezbłędnym, ale być może w niektórych punktach mam jednak rację?
Macie we mnie wiernego fana, który od wielu edycji jeździ do Łodzi (a przy jednej był nawet wolontariuszem, który odbierał Waszych gości z lotniska w warszawie). Bardzo wierzę w ten projekt, uważam, że już w tym momencie jest najważniejszym wydarzeniem modowym w Polsce, co więcej – jestem przekonany, że będzie tylko i wyłącznie lepiej.
PolubieniePolubienie
Mamy swiadomosć błędów i zawsze po kazdej edycji robimy analizę a potem upgrate-aby pozbyć sie tego co złe. Opisane gesty ochrony dały mi do myslenia i na pewno na to zwócę uwagę.:) (czynnik ludzki zawsze jest najtrudniejszy). .Parę innych wyjasnię w rozmowie w 4 oczy:)
PolubieniePolubienie
Jakoś niekoniecznie zgadzam się z tym, co zostało tutaj napisane. No bo zastanówmy się – czy edycje FW w innych państwach to odzwierciedlenie czystości, stuprocentowej harmonii działań i bajkowy backstage? Nie wydaje mi się. Chyba każdy FashionWeek jest pełen chaosu.
PolubieniePolubienie
Będę powtarzać do znudzenia – nic-mnie-nie-obchodzi jak jest gdzie indziej. Obchodzi mnie jak jest u nas. Taki sposób usprawiedliwiania jest najgorszym pójściem na łatwiznę.
PolubieniePolubienie
Trzeba jednak mieć w głowie kontekst miejsca,czasu i możliwości.Jesli pada argument ,że oczekujemy od polskiego FW (który utrzymuje produkcję 50 pokazów z czego 85% non profit ) więcej od FW w którym projektant za pokaz płaci 20 000 EUR(Berlin,Moskwa) -to tracimy chyba rozsądek.
PolubieniePolubienie