Ilustracja – jedyna i niepowtarzalna Paulina Mitek.
Szedłem sobie ostatnio do redakcji. A raczej przemieszczałem się. Nie wiem czy macie tego świadomość, ale podobno nasza cywilizacja już nie chodzi sobie ot tak po prostu bez celu, tylko właśnie przemieszcza się. Na przykład z punktu „a” (który może być mieszkaniem) do punktu „b” (na przykład do pracy). Potem kolejno, przez cały dzień przenosimy się między punktami „c”, „d” i „e” jak etc. – spotkania, zakupy, randki, w zależności od tego, jaką mamy aktualnie potrzebę duszy lub ciała. Podobno jest to bardzo smutne i zwiastuje nasz rychły koniec, bo straciliśmy umiejętność poruszania się w czterech wymiarach, nie posiadając wcześniej zaplanowanego celu. Czy to źle? Nie wiem. Temat jest frapujący – to na pewno, ale nie czuję się na siłach, żeby go bardziej rozwinąć. Więc wracam do współczesnych nomadów. Jak już wspominałem, przemieszczam się przez centrum Warszawy, z mieszkania – punktu „a”, do redakcji – punktu „b”. Idę sobie, myślę o rzeczach natury błahej, rozglądam się na boki i patrzę co też ludzie noszą. Ale wyjątkowo nie na sobie, tylko ze sobą. I doznałem małego, prywatnego olśnienia. Owszem, myślałem o torebce jako dopełnieniu stylizacji, albo jako rzeczy stricte użytkowej, ale nie było w tym żadnej głębszej analizy. A tu nagle bum! Czegoż to ludzie ze sobą nie noszą. Co trzymają w tych pakunkach? Jakie mają metody przenoszenia swoich klamotów? Czemu chodniki w Warszawie mają tyle dziur? No właśnie. To była ostatnia myśl, kiedy się potknąłem i stłukłem sobie kolano.
Torebunia poręczna – mała i wdzięczna.
Klasyfikację zacznę od torebuni. Mieści się w niej tyle co nic, czyli klucze, portmonetka i chusteczka higieniczna. Czasami można tam jeszcze wcisnąć błyszczyk, mały flakon okrutnych perfum albo tampon, jeśli właścicielka torebuni ma danej chwili taką fanaberię (podobno jest to powiązane z pełnią księżyca). Torebunia została wymyślona na wyjścia wieczorne, na rozkoszne randez-vous z uroczym mężczyzną, albo na shopping. Weekendowy, w przypadku szaraczków, lub w ogóle na shopping. Na przykład we wtorkowe południe. Dotyczy to głównie gimnazjalistek na zaplanowanym gigancie. I oczywiście klasy próżniaczej, co z kolei implikuje posiadanie szofera i generalny brak większych, życiowych zmartwień, tudzież refleksji. Torebunia na pewno nie nadaje się do codziennego użytku, bo mało kto jest w stanie przeżyć kilkanaście godzin na jednej, smętnej chusteczce higienicznej. Prawdziwe elegantki wiedzą jednak, jak sobie z tym zmartwieniem radzić. Dlatego można zaobserwować przypadki pań o aparycji, hmm… nazwijmy ją nonszalancko-bazarową, które dumnie niosą torebunię pod pachą, a drugą dłoń mają uzbrojoną w siaty. Są to oczywiście tak zwane siatkarki. Aż by się chciało zanucić – „Siata moim orężem, siatą cię przezwyciężę”. Owe naręcza starych reklamówek skrywają w sobie np. drugie śniadanie i termos z kawą, sweter 120% poliestru, zmaltretowaną parasolkę w drapieżną panterkę, najnowsze wydanie Życia na Gorąco, gdzie można poczytać o rozmaitych wydarzeniach kulturalnych (np. o ślubie Oli Kwaśniewskiej). Taka siata to w większości przypadków obraz cierpiącej nędzy i rozpaczy. Smutna, wytarta, zblakła reklamówka z H&M albo nieśmiertelny, czarny BOSS. Lepiej! Zdarzają się perełki prawdziwego vintage style. Niedawno widziałem panią, która była uzbrojona w żółtą, plastikową torbą Pewexu. No i kto mi powie, że to nie było doświadczenie historyczne? Coś niesamowitego! Siatkarki mają również swoją dyscyplinę sportową. Tak zwany „Rzut Siatą”. Zawody odbywają się w komunikacji miejskiej. Polegają na celnym rzucie siatą, przez całą długość owego środka komunikacji, w jedyne wolne miejsce. Ta, która zwycięży ma prawo usiąść i zakomunikować współpasażerom i całemu światu – „TO MOJE MIEJSCE!!”. Robi to najczęściej skrzeczącym głosem, który niszczy szare komórki i powoduje drastyczne samo-wypłukiwanie się magnezu z ciała. Respekt dla siatkarek! Do rodziny torebuń możemy zaliczyć też jej eleganckie siostry kopertówki, które lubią brylować na rozmaitych eventach. W wydaniu uniseks, ekwiwalentem torebuni jest śledź (zwany też nadupnikiem lub nerką). Istnieje też dziadkowa „pederastka” – skórzana saszetka, która odchodzi z tego świata wraz ze starszym pokoleniem. Co starsi dżentelmeni trzymają w tych męskich torebuniach? No jak to co! Cuksy dla wnucząt i grzebień do porządkowania zaczeski. Głupie pytanie.
Średnia torebka – dość pojemna i krzepka.
Jarzmo klasy średniej. W dawnych czasach, kobieta z rejonów bardziej uprzywilejowanych prędzej padłaby trupem, niż została dostrzeżona przez eleganckie towarzystwo z jakimkolwiek pakunkiem. Damie wolno było nieść co najwyżej robótkę, książeczkę do nabożeństwa, różaniec albo sakiewkę na jałmużnę, dla sierot i ludzi poszkodowanych przez panoszącą się biedę (albo najmodniejszą w danym czasie zarazę). Nieść większy pakunek? Nigdy! To dobre dla przekupek, albo wieśniaczek targających ziemniaki, chrust czy inne badyle z lasu do rozklekotanej chaty. No ale czasy się zmieniły. Najpierw były emancypantki potem sufrażystki, a na koniec feministki. Kobiety zaczęły pracować i studiować. Pojawiły się nowe obowiązki. Trzeba było przynieść maszynopis dla szefa, albo poszerzyć spektrum lektur o pozycję „Obsługa maszyny do pisania dla średnio-zaawansowanych” – książeczka od katechezy i zawoalowany, różowo-pluszowy romans okazały się nagle niewystarczające do robienia tak zwanej kariery. Albo bandaże i butelkę koniaku, bo swoje trzy grosze dołożyły też wojny. I tak pojawiła się torebka. Zmieści się w niej kanapka, klucze do posiadanego spożywczaka lub innego establishmentu generującego życiowe zyski, jakieś czytadło i kilka kosmetyków. Może uda się tam wcisnąć jeszcze kalendarz i kamyk, który ma z niezrozumiałych przyczyn przynosić szczęście, ale miejsca na laptopa czy książkę nikt tam nie uświadczy. I w tych przypadkach znowu pojawia się syndrom siatkarki. Jednak tym razem w wydaniu high fashion czyli z wykorzystaniem ponadczasowej papierowej torby z Zary. Może ma już trochę przetarte rogi a logo sieciówki zblakło, ale dla modnej studentki równie modnego kierunku, dajmy na to psychologii, wspomnienie tej cudownej, „mientowej”, asymetrycznej spódnicy niesie tak ogromny ładunek pozytywnych wspomnień o udanych zakupach de lux, że po prostu nie może się z nią rozstać. Więc chyżo ładuje tam zeszyty, książki z biblioteki i baletki, na wypadek gdyby nowe szpilki zdarły jej piętę aż do samej kości. Zara to przecież nie jest jakaś-tam-byle-jaka siata ze spożywczaka! Zara = moda.
Wielkie torebiszcze – kto ją udźwignie jest mistrzem
(przepraszam za niską jakość rymu, ale nie znalazłem nic lepszego)
To jest taka torba, co się zowie! Takiego stwora nosi ze sobą autor. Dzień w dzień! Torebiszcze można porównać do spersonalizowanej galaktyki z indywidualną, prywatną czarną dziurą, w której bez wieści giną najróżniejsze przedmioty. Zmieści się w niej… Właściwie nie ma rzeczy, która się w niej nie zmieści. Zaglądam do swojej: laptop, ładowarka do laptopa, ładowarka do telefonu, kabelek do telefonu, kosmetyczka (pasta do zębów, szczoteczka, płyn do płukania ust, perfumy, lusterko), prowizoryczna apteczka (plastry, tabletki na różne stany psycho-fizyczne, krople do nosa, krople do oczu), kalendarz, zeszyt, 8 długopisów, portfel, pojemniczek na wizytówki, skarpetki, dwa kasztany (bo taki jestem jesienno-romantyczny), lniana siata na zakupy (do tematu dziadówy jeszcze wrócimy), parasol, pół wafelka, coś do picia, gumy do żucia, saszetka ketchupu (?!) cukierki, klucze, zagubiona biżuteria, scyzoryk, chusteczki, słuchawki, koperty, książka i wiele, wiele przypadkowych, często krępujących przedmiotów, o których wolę nie wspominać. A to tylko ja. Co do takiej torby może jeszcze dorzucić kobieta? Dużą torbę można przyrównać też do pakietu survivalowego. Dzięki niej da się przeżyć tydzień na bezludnej wyspie. Sprawdzi się w każdych warunkach i we wszystkich niebezpiecznych sytuacjach. Niestety taki pakunek ma swoją cenę. Wymaga krzepy i mocnego kręgosłupa. Torebiszcze nie jest rozwiązaniem dla mięczaków. Dodatkowo, jeśli nie posiada dobrego systemu kieszonek i przegródek, to zlokalizowanie małych przedmiotów może wymagać małpiej zręczności, szóstego zmysłu i cierpliwości mnicha tybetańskiego. Cóż, nie ma rozwiązań idealnych. Są za to rozwiązania optymalne. Torebiszcze ma jednak ten jeden ogromny i niepodważalny plus – pojemność. Kto ma dużą torbę nie musi być siatkarką. Życie to sztuka wyborów.
Tornistry, plecaki – lubią je fajne chłopaki
Mężczyźni nie przepadają za wielkimi torbami, bo wiadomo, że żaden szanujący się maczo torby do ręki nie weźmie. Chyba, że w trakcie upojnej randki w centrum handlowym, kiedy to łaskawie potrzyma torebunię swojej ukochanej, która z kolei jest zajęta szukaniem gustownych cyrkonii w celu późniejszego umieszczenia ich na swoich tipsach (akryle, żele, cokolwiek). Jakie wobec tego istnieją alternatywy? Oczywiście z pomocą przychodzi plecak. Najlepiej taki, który powstał z rozmaitych wariacji na temat poliestru i plastiku. Powinien być też oznaczony logotypem znanej firmy sportowej. Preferowany jest czarny kolor. Kostki chyba zupełnie wyszły z mody, albo ja mam pecha i dziwnym trafem nie widuję metalowych dzieci. Plecaki skórzane i płócienne w rozmaite wzory to domena prawdziwych fashioistów, a tych niestety jest jak na lekarstwo. Panów siatkarzy jest równie mało, a jeśli się zdarzają, to możemy ich scharakteryzować w następujący sposób: typ spod ciemniej gwiazdy, który nosi skarpetki do klapek i szorty (wyglądające jak bielizna), a na łydce ma powalający, tribalowy tatuaż. Dodatkowym atutem takiego samca są znaczne braki uzębienia i szeroko rozwinięta nienawiść do świata. Tekstylni gwałciciele, co oni trzymają w tych siatach? Nawet nie chcę wiedzieć. Podejrzewam, że odcięte palce swoich ofiar…
Aktówki, nesesery – poważne bajery
Takie akcesoria noszą biznesmeni, ale ci niestety nie rozbijają się komunikacją miejską, więc stanowią bardzo rzadki okaz do obserwacji. Jest za to gatunek, który zazwyczaj podsumowuję słowem „informatyk”. Początkowo myślałem, że to troszkę niesprawiedliwe określenie, ale potem przejrzałem w swojej głowie wszystkich przedstawicieli IT jakich znam i doszedłem do wniosku, że to jednak sama prawda. Panowie z brzydkimi, czarnymi pokrowcami na laptopa. Paskudne, plastikowe wykończenia i generalna bezpłciowość projektu tworzy dla nich bezpieczną opcję, która nie kojarzy się pod żadnym pozorem z torebką. Jasno i głośno obwieszcza światu, jak bardzo właściciel nie przywiązuje uwagi do swojego wyglądu. Laptop i kabelki są chronione przez ścianę z jakiejś-tam pianki, użyteczność zwyciężyła estetykę, bajty (bity?) są bezpieczne! Możliwość nabycia ładnego, skórzanego pokrowca na cennego laptopa nie dociera do takich indywiduów. Odzianych najczęściej we flanelę, która jest tak stara, ale to tak niesamowicie stara, że pamięta… Nie. Ona już właściwie niczego nie pamięta. Sklerotyczna flanela! A przecież ładna, skórzana aktówka / torba na laptopa / dokumenty to cudowny detal, który pasuje zarówno kobietom jak i mężczyznom. Dla mnie niepraktyczna, bo nie można jej trzymać na zgięciu łokcia lub na ramieniu. Ale jakby nie patrzeć nie noszę przy sobie tajnych dokumentów czy kontraktów na zyliardy euro, a laptop mieści się w moim torebiszczu. Nesesery to kolejny gatunek trudny w obserwacji. Ostatni raz widziałem mężczyznę z neseserem na lotnisku. Wniosek na przyszłość – badania na temat podręcznych walizek trzeba przeprowadzać w środowisku dobrze ustawionej finansjery. Jeśli jakimś dziwnym trafem czyta to przedstawiciel dobrze ustawionej finansjery to po prawej stronie jest mój mail. Proszę o kontakt i kontrakt, które podsumujemy później słowem „lukratywny” niczym tona lukru! Mniam.
Płócienna dziadówa – eko stylówa
Moje podejście do płóciennych toreb jest mocno dwuznaczne. Nazywam je pieszczotliwie „dziadówami” i wychodzę z założenia, że w swoim podstawowym założeniu są bardzo przydatne. Ale tylko w pewnych sytuacjach. W moim torebiszczu zawsze jest miejsce na awaryjną dziadówę, bo nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać. Najczęściej używam jej przy transportowaniu zakupów z warzywniaka do mieszkania, albo targaniu magazynów i gazet w siną dal. Nie przepadam jednak za noszeniem dziadówy jako samodzielnej torby. Szczególnie, kiedy ma powtykane przypinki lub inne szałowe ozdoby. Oczywiście są sytuacje, kiedy sprawdzają się idealnie. Wakacyjny wypad – jak najbardziej. Do noszenia na co dzień, w mieście? Jakoś mi to nie pasuje. A już na pewno nie zimą. W takich sytuacjach manifestuje się mój modowy konserwatyzm. Porządna, skórzana torba, to rzecz, która nigdy nie zawodzi. Dziadówa ma w sobie coś nieprzyjemnie niedbałego. Tak jakby rzeczy, które do niej wkładamy nie miały dla nas większego znaczenia. Brak wewnętrznych kieszeni, zamka, przegródek – to wszystko jest bardzo irytujące i niepraktyczne. Niemniej znam totalnych wielbicieli dziadówek. Moja przyjaciółka jest w nich tak zakochana, że nie zawahała się wydać 50 funtów w Tate Modern na płócienną siatę, która właściwie niczym nie różni się od torby reklamowej, poza faktem, że jest wielokrotnego użytku. Pozostawię to bez komentarza, bo Mai jest zawsze przykro, kiedy śmieję się z jej ukochanej dziadówy. W tej zacnej kategorii należy również uwzględnić ulubioną torba stylistek – czyli granatową, wielką siatę z Ikei. Jej pojemność, dostępność i cena tworzą niezwykle kuszącą kombinację. Jeśli będziecie kiedyś chciały zaszpanować lookiem „na stylistkę” to już wiecie, co jest podstawą takiej stylizacji. Dodatkowo, możecie taką torbę zapełnić ciuchami i dokonywać w ciągu dnia nieoczekiwanych przebiórek! Koleżanki umrą z zazdrości!
Czary Mary – Filcowe Koszmary
Torby z filcu są tematem, które wymagają osobnego akapitu. Nie wiem kto wymyślił modę na filc, ale ktokolwiek to był, zasługuje na karę. Ten materiał stał się równoznaczny najgorszej odsłonie rękodzieła. Sam w sobie jest dość wdzięczny – sztywna struktura daje bardzo duże możliwości. Jest bardzo plastyczny a jednocześnie trzyma geometryczną formę. Da się go szyć na domowej maszynie. Nie trzeba go obrębiać, bo się nie siepie. Można na niego naszyć niezliczoną ilość koralików albo wyhaftować kogutka. Niby wszystko pięknie, ale filc ma to do siebie, że szybko traci gładką strukturę, pokrywa się gruzełkami, łapie kłaczki i wyciera się. W końcowym stadium wygląda jak ochronna podkładka, którą podklejamy krzesła, żeby nam się nie zarysowała luksusowa, lakierowana podłoga za ciężkie pieniądze. Filc niezmiennie kojarzy mi się z kobietą ziemią, która uwielbia parzoną wełnę, przydługie spódnice, naszyjniki z orzechów włoskich, ma włosy do pasa, je głównie ciecierzycę i czyta na głos swoim roślinom i armii czternastu kotów dość zaawansowaną poezję o elfach. Kolejne skojarzenie, jeszcze gorsze – bo publiczne, to straszne kapelutki, ozdobione filcowymi (a jakże!) kwiatkami i koralikami, które można kupić na straganach z rękodziełem. Podsumowując – filc absolutnie nie kojarzy mi się z niczym przyjemnym. Oczywiście nie należy mylić filcu ze szlachetną pilśnią. Obie odmiany należą do tej samej rodziny i są uzyskiwane podobną techniką. Nie są ani tkane ani dziane tylko ubijane. Wełniane włókna na skutek tarcia rozwarstwiają się i plączą tworząc sztywną, chropowatą strukturę. Pilśń ma to do siebie, że jest gładsza i dużo milsza w dotyku. Przypomina trochę aksamit, ale nadal posiada zbitą strukturę filcu. Klasyczny pilśniowy kapelusz to piękna sprawa. Filcowe broszki, jakieś naszyjniki z kulek, kolczyki z krążków – paskudztwo. Zostawmy go do podklejania krzeseł, ewentualnie jako pokrowiec na piękne biżu od Ani Orskiej!
Na troski najlepsze wnioski
(jakość rymów spadła drastycznie, są coraz gorsze i jest to ewidentny znak, że należy kończyć)
No i tak sobie podróżujemy przez czasoprzestrzeń, my – współcześni nomadzi, objuczeni najróżniejszymi pakunkami, które umożliwiają nam wielogodzinne zdobywanie pieniędzy, łupów i strawy. Nosimy torebunie, torebki, torebiszcza, ciągniemy za sobą rozmaite siaty i siatki. Oczywiście powyższy przegląd to tylko kropla w morzu możliwości. Gdyby wgłębić się bez reszty w świat toreb, to można by stracić połowę życia. Nie wolno przecież zapomnieć o sędziwych staruszkach z wózeczkami, bazarowych torbach w charakterystyczną kratę, workach i sakwach, sportowych torbach na siłownię, tornistrach do szkoły… I kolejnych wariacjach tych wszystkich gatunków, fasonów, materiałów i stylów. Czy w tak rozległym temacie można mieć jakieś konstruktywne wnioski? Jak najbardziej! To znaczy, nie wiem jak wy, ale ja je mam. Akcesoria są zawsze najlepszym dopełnieniem stylizacji. To się tyczy zarówno biżuterii, butów jak i torebek. Prostą sukienką można podbić świetnym, oryginalnym dodatkiem. Matową sukienkę podkreślić błyszczącą kopertówką. Zestaw utrzymany w prostej kolorystyce skontrastować mocną, barwną torbą. Oryginalny albo nawet awangardowy fason torby może stanowić świetne uzupełnienie total-looku. Trzeba też pamiętać, że nawet najpiękniejszą stylizację zniszczy tandetny dodatek. Takie rzeczy zawsze ujawniają się najmniej odpowiednim momencie. I nie ma tu znaczenia czy mówimy o wieczorowym wyjściu czy codziennym zestawie. Nie ma nic gorszego niż popękany plastik albo wystające nitki. Ekolodzy będą się na mnie gniewać, ale nadal twierdzę, że skórzana (albo wykończona skórą) torebka jest najlepszą, możliwą inwestycją. Jeżeli będziemy o nią umiejętnie dbać to przeżyje z nam wiele lat. Żadna eko-imitacja nie przetrwa intensywnego użytkowania więcej niż dwa-trzy sezony. Co więcej, prawdziwa skóra dobrej jakości będzie się pięknie starzeć i z czasem zyska dodatkowe walory. Podobnie dzieje się z dobrym płótnem, które stopniowo płowiejąc odkrywa swoje kolejne atuty. Owszem, można kupić stylizowaną torbę, ale to nie będzie to samo. Zamiennik nie zawsze jest ekwiwalentem.
Miałem tutaj dodać jakąś wydumaną puentę, ale wszystkie pomysły brzmiały tak pretensjonalnie, że szkoda gadać. Dlatego, na sam koniec, znane i lubiane powiedzenie „Diabeł tkwi w szczegółach”. No i tak…
Tobiasz Kujawa, który nie ubiera się u Prady.
tobiasz.kujawa@fashionmagazine.pl
PS. Korekty brak. Miss Marta Mitek jest zajęta tworzeniem nowego numeru, a ponieważ jest sekretarzem redakcji to wszyscy mają do niej jakieś romanse. Nie miałem serca zawracać jej głowy.
Witaj w klubie wielgachnych toreb. Ja w mojej mam dosłownie wszystko i faktycznie czuję się mistrzynią dźwigania. A puenta (bo jednak jakaś tam jest, tak widzę:)) mistrzowska. Jak zwykle zresztą. Czapki z głów.
PolubieniePolubienie
czapki z głów, kapcie z nóg! ❤
PolubieniePolubienie
Co akapit, to mam ochotę się wypowiadać. Może uda mi się to jakoś zgrabnie podsumować. Torebki – jak każda prawdopodobnie kobieta – uwielbiam. Przy czym nie znoszę sztucznej skóry, żółtych plastików z napisem Polskie Książki Telefoniczne oraz kopertówek, w których nic się nie mieści, a jak już się zmieści, to wypada w najmniej oczekiwanym momencie (przytoczę pierwsze spotkanie Carrie z Bigiem – przez tę cholerną kopertówkę wozili się jak żuraw i czapla przez kolejnych dziesięć lat… ).
Za to uwielbiam dziadówy. I nawet nie wiem kiedy z pięknych skórzanych toreb niemal całkowicie się na nie przerzuciłam. Prawdopodobnie to kwestia wakacyjnego nastroju, w który lubię się wprowadzać, jak tylko noc zrówna się z dniem, a czas zmieni na letni. Ku Twej zgrozie, do moich dziadówek przypinam znaczki – taki hołd dla modsów i kultury Nothern Soul (tak to sobie tłumaczę – tak naprawdę jestem fetyszystką przypinek :)).
P.S. Jedynym człowiekiem, u którego toleruję plastikową reklamówkę jest Nino Quincampoix. Chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego :).
PolubieniePolubienie
Boże, wstyd się przyznać, ale miałem kiedyś totalną obsesję na punkcie Amelii. Widziałem ten film chyba 50 razy. Teraz mi już trochę przeszło, mam inny punkt widzenia, ale nadal mam sentyment.
A co do noszenia dziadówy – wiesz dobrze, że ja wyznaję zasadę „niech sobie każdy nosi co chce”. Ale musisz wiedzieć, że ładna aktówka idealnie by się wpisała w twoją nową stylówę „Scully” z X-Files! 😀
A nawiązanie do SAC – cudowne!
PolubieniePolubienie
Co do plecaków – mnostwo dzieciaków, płci obojga, nosi kostki, metale nadal mają się dobrze 😉
PolubieniePolubienie
Wobec tego muszę się wybrać pod jakieś liceum abo gimnazjum!
PolubieniePolubienie
„Torebunie” i „kapelutki” wpisuję do swojego codziennego słownika 🙂 O torbach wypowiem się krótko – są dla mnie tak samo ważne jak i buty, im większa tym lepsza, chociaż przyznam, że w przypadku tych w rozmiarze XXL często miewam kłopoty z odnalezieniem niezbędnej w danym momencie rzeczy…
PolubieniePolubienie
w kwestii formalnej: randez-vous
PolubieniePolubienie
Czujne oko. Już poprawione! Merci! 😀
PolubieniePolubienie
Jestem jak najbardziej po stronie przepastnych. Gdzie zmieściłby się mi pojemnik na jedzenie, spinacz biurowy, pompka do roweru (noszona ze sobą bez różnicy jakim środkiem transportu się poruszam), szalik albo i dwa… Zauważyłam, że im większa torba, tym więcej gratów- zawsze wypełniam przestrzeń w 100%.
PolubieniePolubienie
Wielkie torebiszcze-kto je udżwignie jest MISZCZEM (proponuję niesmiało)
PolubieniePolubienie
Myślałem o tym, ale nie miałem odwagi! 😀
PolubieniePolubienie
A mi się marzy, żeby ludność polubiła designerskie torby ,torebunie i torbiszcza 🙂 Wszystkich fanów minimalizmu i rodzimego designu zapraszam do oglądania moich torebkowych propozycji.
PolubieniePolubienie
Twoje torby i kopertówki to małe dzieła sztuki! Jesteśmy z Martą absolutnymi wielbicielami Biskup Handbags!
PolubieniePolubienie
Najnowszą kolekcję będzie można zobaczyć na Fashion Weeku w piątek 26.10 o 12:30 Zapraszam już nieoficjalnie a niedługo zaproszę oficjalnie 😉
PolubieniePolubienie
Idealnie wpisuję się w charakterystykę nomadzkiego posiadacza czarnego plecaka. Co za tym idzie rzeczywiście przewoże w nim kupę bardzo potrzebnych rzeczy, które bywają potrzebne zazwyczaj dopiero w momencie gdy zapomnę ich spakować… Ehhh…
PolubieniePolubienie
Dobra dziadówa nie jest zła.. zawsze się przydaje w warzywniaku lub żeby co nieco przerzucić z wielkiej torebiaszczy jak kręgosłup już nie daje rady.
Ale filcowe torby.. o zgrozo! Dobrze, że Cepelii coraz mniej w tym kraju
PolubieniePolubienie
Odkopuję stare tematy, bo jest sesja, więc czytam całego bloga!
Obrażasz torebunie! Moja cudna torebka z lumpa (Charles Jourdan za 15zł, tego samego dnia oxfordy/ oxfordopodone buty z COS za 22 <3) mieści: komórkę, wielki portfel o dł. 18cm, chusteczki, 3 szminki, lusterko, krem do rąk, żel dezynfekujący, klucze, orbitki, długopis, ipoda, torbę na zakupy, mały, śmierdzący dezodorant, jakąś ukrytą czekoladkę, milion paragonów, plastikowe nakrętki, butelkę wody. Ok, to raczej torebunia średnia, bo wymiary to ok.28×20 (mierzone dłonią, najlepsza metoda mierzenia dla leniwych). Średnia torba czuje się obrażona jeszcze bardziej. W środku: chromebook, myszka, portfel, duży zeszyt, klucze, szminki, lusterko, krem do rąk, siata, chusteczki, myszka do chromebooka, woda. Kluczem do sukcesu są kieszonki!
Jasne, że do torby bez nich zmieszczę więcej, ale wtedy muszę grzebać niczym Hermiona Granger w swym magicznym woreczku.
W sumie często tak robię. Ale co ja wtedy tam mam! Wszystko co w średniej + książka, jakieś zakupy ze spożywczego (a to cebulka, ogóreczek, jaja, bułki), czapka, rękawiczki i wiele skarbów sprzed lat, o których przypominam sobie w Dzień Oczyszczania. Nawet najlepszy gej nie schowa do torebki tyle co kobieta, sad but true.
Nawiążę do posta, którego nie chce mi się szukać. O pięknym zdjęciu czarnej Pani, przez którego facebook zablokował profil FV (? czy prywatny, whatever) na trzy dni. Ludzie, którzy tym się zajmują to Ci sami, którzy pracują w call center wielkich korpo dla krajów anglojęzycznych (chyba coś nielogicznie napisałam), czyli ludzie z Indii.
Mnie bardziej fascynuje cenzura w reklamie bielizny. A przeglądałam sobie co MyHabit ma mi do zaoferowania, czego jak zwykle nie kupię, bo nie wiem gdzie rzuciłam kartę kredytową i ten skarb ujrzałam. Bielizna dla kobiety pozbawionej sutków i warg sromowych http://ec2.images-amazon.com/images/I/91NvFam7c5L._UY576_CR0,0,430,576_.jpg
Mju
PolubieniePolubienie