Kiedy wracam z Łodzi, moi znajomi, kompletnie niezwiązani z modą, majzą zawsze te same pytania. I jak było? Dobrze się bawiłeś? Odpocząłeś na wyjeździe? Zrelaksowałeś się? Wtedy dosłownie opadają mi ręce i mam ochotę gryźć. Nie mam pojęcia jak to się stało, że w powszechnej świadomości moda kojarzy się jedynie z przyjemnością, czymś lekkim, niezobowiązującym i bajecznie prostym. Otóż nie. Nie odpocząłem. Mimo tego, że spałem w przepięknym hotelu Andel’s, w strefie spa byłem raz i to tylko dlatego, że gdybym nie poszedł na saunę, to moje zatoki prawdopodobnie by eksplodowały. Ponieważ wyznaję politykę 100%, łódzkie noce służą dosłownie wszystkiemu, tylko nie odpoczynkowi. Cztery dni oglądania pokazów (przy niektórych trzeba pilnować, żeby oczy nie uciekły nam w siną dal), cztery dni wypełnione imprezami po których człowiek ledwo chodzi, cztery dni w nieustannym ruchu, niczym znerwicowany chomik zamknięty w kołowrotku. Przez kilkanaście godzin jesteśmy ograniczeni przestrzenią Fashion Weeku. Odbijamy się jak piłeczka ping-pongowa z sali do sali. Czekasz na pokaz, oglądasz pokaz, wychodzisz z pokazu. 15/30 minut przerwy, które trzeba w jakiś sposób zagospodarować, po czym powtarzamy schemat. Kilkanaście-kilkadziesiąt razy dziennie. To ma być odpoczynek? Wolne żarty. Absolutnie się nie skarżę, nie o to mi chodzi. Jednak trzeba mieć świadomość, że moda to nie zawsze lekki i przyjemny temat. Obejrzenie wszystkich pokazów jest na granicy próby samobójczej. No ale cóż, chyba drzemie we mnie ten autodestrukcyjny instynkt leminga.
Dziś przechodzimy do recenzji pokazów i kolekcji z Designer Avenue. Tekstu i zdjęć jest zatrzęsienie, dlatego daruję sobie dalsze wywody. Dodam tylko, żebyście się nie sugerowali fotografiami, które troszkę oszukują. Aha, i jeszcze jedna sprawa – w tym tekście opisuję tylko polskie, autorskie marki.
Macie pod ręką kawę, valium i piłeczkę antystresową? Tak? Ok, możemy zaczynać.
Berenika Czarnota
Jedni mogą pamiętać inni nie. W poprzednim sezonie trochę zrzędziłem, że Berenika porusza się na twórczej sinusoidzie. Raz prezentuje świetną kolekcję a potem trochę gorszą. Całe szczęście po tej gorszej przychodzi czas na lepszą. I tak właśnie było tym razem. Berenika coraz więcej eksperymentuje z tkaninami. Co pół roku wprowadza ich coraz więcej i coraz odważniej. W najnowszej kolekcji, otwierającej pokazy na Designer Avenue, Berenika zabrała nas w jakiś bliżej niezidentyfikowany zakątek ziemi. Oczywiście biorę pod uwagę, że pozostaje on niezidentyfikowany tylko dla mnie. Ciężko mi znaleźć punkt odniesienia dla masek, które stanowiły ważny punkt kolekcji. Może było to Bali, może Wyspy Wielkanocne a może Ameryka Południowa? Do tego egzotycznego miejsca, ot tak po prostu, Berenika przeniosła eleganckie turystki – obwieżyświatki. Zamiast ciężkich butów i ochronnej odzieży te panie przechadzają się w ażurowych swetrach, rozkloszowanych spódnicach, kapeluszach. Elegancko ale i na luzie. Trochę zobowiązująco, bo lubią czuć się modne. Ale nienachalnie. Mieszają różne rodzaje i faktury dzianin, integrują się z tubylcami nosząc wzory lokalnych masek i deseni, a zamiast drogich kamieni zakładają naiwne „śmieciowe” koraliki, niczym lekko kiczowate pamiątki z podróży. Podoba mi się ta wycieczka. Chętnie bym się wybrał do tego miejsca. Jest o tyle ciekawe, że mało kto miesza kolory tak jak Berenika. Pastele, fluo, brązy, biele. W jednej kolekcji? Tak to się może udać. Mam tylko nadzieję, że dzianinowy komplet kąpielowy był bardziej żartem niż czymś, co faktycznie ma służyć do noszenia na co dzień. Szkoda, że nie miał jakiejś transparentnej narzutki. Czegoś, co by go trochę ukryło. Za to, bardzo, ale to bardzo podobały mi się trencze. Uwielbiam fakt, że projektantka coraz bardziej zmierza w kierunku tkanin. Co prawda spódnice były odszyte z dość dziwnego materiału, który był chyba gumowany (choć cienki, to zaskakująco dobrze trzymał formę) ale prezentowały się bardzo przyjemnie. Jeszcze jedna sprawa – Bereniko, nie powtarzaj sinusoidalnego schematu. W następnym sezonie trzeba dalej piąć się do góry. Może kolejna podróż powinna być już kosmiczna?
Wiola Wołczyńska
Co tu kryć. Bardzo lubię Wiolę Wołczyńską. Lubię jej podejście do mody i rozumiem jej estetykę. Podoba mi się, jak projektantka czerpie z poprzednich dekad, nie kopiując, a jedynie wybierając sobie poszczególne fragmenty. Inspiracja – tak, ale bez kostiumu czy dosłowności. Wiola nie siedzi po uszy w trendach. Projektuje za to solidne, rozbudowane, sezonowe kolekcje. Może do niej przyjść zarówno piękna kobieta o ciele modelki jak i mały pączek z grubymi łydkami. Obie wyjdą zadowolone. Kolekcja na sezon SS 2013 to mocna kontynuacja wszystkich wątków, o których napisałem powyżej. Mamy tu lekki, sportowy klimat. Bardzo ładną paletę zbudowaną na tradycyjnych szarościach, kobalcie, srebrze, czerni, granacie i poukrywanych różowych akcentach i różu jako takim. Do tego koronka (która nie należy do moich ulubionych dodatków, ale w konfrontacji z innymi materiałami wychodzi obronną ręką), bardzo estetyczne printy i desenie (na przykład przeskalowana kurza stopka). Co mi się nie podoba? Otóż to, że znowu nie było męskich ubrań! No i kontrastujące, wykładane kołnierzyki – temat już mocno wyeksploatowany. Aha, zapomniałbym. W pokazie była muzyka na żywo, śpiewała Kari Amirian, która powolutku wyrasta nam na jedną z najlepiej ubranych artystek młodego pokolenia.
Aga Pou
Kto myślał, że dalej będzie tak pluszowo-różowo, bardzo się pomylił. Pokaz Agi Pou co wrażliwszych mógł przyprawić o atak serca. Orgia kolorów połączona z fikającym po wybiegu, nieznanym mi piosenkarzem, który niemiłosiernie wył do mikrofonu, sprawiła, że nagle chciałem znaleźć się zupełnie gdzie indziej. Ilość tekstylnych koszmarków, które przeszły przez wybieg ciężko zliczyć. Podziwiam Agę Pou (dodam, że absolwentkę Akademii Sztuk Pięknych), że udało jej się rozwinąć potencjał tandety do tak niesamowicie wielkich rozmiarów. Tutaj nic nie pomoże. Ani ciekawe konstrukcje, ani opływowe zszywanie tkanin a już na pewno nie odważne łącznie różnych wzorów i barw. Jest to kiczowata, estetycznie nieakceptowalna i na dodatek brzydko układająca się kolekcja. Obronić się mogą, jeśli w ogóle możemy tu szukać jakiejkolwiek lini obrony, sylwetki w spłowiałych kolorach. Asymetryczne baskiny są jeszcze gorsze niż te zwykłe, symetryczne, wymęczone już na wszelkie możliwe sposoby. Poziom dziwnie pojętej awangardy w tej kolekcji jest absolutnie nie do zniesienia. Niespójność dodatków krawieckich – kompletna przypadkowość użytych guzików prowokuje u mnie niekontrolowane zgrzytanie zębów. A na koniec dodam, że pomysł z użyciem sino-fioletowej szminki i malowaniem ust pod kolor butów, był bardzo niesmaczną, lekko podgniłą wisienka na tym ciężkostrawnym torcie we wszystkich kolorach tęczy.
Rina Cossack
Kolejna kolekcja, która orbituje tak daleko mojego gustu, jak to tylko możliwe. Modelkom na wybiegu spływał z oczu tusz i eyeliner. To oznacza, że płakały. Czemu płakały? Bardzo dobre pytanie. Gdyby ktoś kazał mi założyć wieczorowy peniuar z naramiennikami albo tysięczną szyfonową suknię na gumce też bym płakał. Właściwie to sam byłem bliski płaczu, w trakcie oglądania tej kolekcji. Nuda. Nuda nuda nuda. I kicz. Nie ofensywny, czy urągający modzie w sposób niewybaczalny, ale mimo wszystko kicz. Paleta kolorystyczna postawiona na gryzących się kolorach – błękicie i oranżu, została rozwinięta bielą, beżami i czernią. Oczywiście czarne looki były najlepsze, bo czerń prawie zawsze się obroni. Zestaw pomarańczowa spódnica i czarna, skórzana kurtka również wyglądał całkiem nieźle. Równie nieźle wypadły też stylizacje – biżuteria, buty, wszystko było na swoim miejscu (poza koszmarnym makijażem, co to za pomysł?!). Co ciekawe, najbardziej podobały mi się męskie spodnie. Tylko gdzie modele pogubili koszulki? Nie wiem. Może zerwały je płaczące modelki z kołtunami na głowach. Muzyka była straszna, a wizualizacje jeszcze bardziej. Nie zmienia to faktu, że w przypadku tej kolekcji jak najbardziej mogę sobie wyobrazić kobiety, które będą nią zainteresowane. Podejrzewam, że na tego typu modę nadal istnieje spore zainteresowanie. Czy to dobrze? Pozwolę sobie nie odpowiadać na to pytanie.
Kamila Gawrońska-Kasperska
Po tym pokazie dosłownie pobiegłem na backstage obejrzeć rzeczy z bliska. Nie mogłem uwierzyć – te ubrania są uszyte z powietrza! Inspiracja owadami nie ograniczyła się tylko do motywu skrzydeł. Kolekcja na sezon SS 2013 dosłownie fruwa, jest lekka jak piórko. Kamila stworzyła ulotny, efemeryczny i dziewczęcy sezon. Zupełną odwrotność kolekcji Diesel, która była ciężka, soczysta i bardzo mroczna. Cenię Kamilę za pomysły. Za to, że wychodzi poza konwencję. Tym razem urzekła mnie wycinankami-aplikacjami w kształcie owadów, pięknymi plisowaniami, chińskimi kołnierzykami i bardzo miękko prowadzoną linią. Stylizacje były świetne, dopełniły je piękne torebki Kasi Biskup. Paleta kolorystyczna to biel, perła, białe złoto, cudowna zieleń (dawno żadna zieleń tak bardzo mi się nie spodobała), szarości i wino. Gra przeźroczystością i warstwami została przeprowadzona na bardzo wysokim poziomie. Jak na polskie warunki wręcz unikalnym. Ta kolekcja może się nie podobać. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale niedocenienie wysokiego poziomu zarówno wzornictwa, wykonania, jak i całego konceptu byłoby prawdziwą zbrodnią. Doskonały pokaz!
Projekt Zoa
Czekałem, żeby opisać ten pokaz i się doczekałem. Specjalnie na potrzeby tej kolekcji maksymalnie wyostrzyłem pazury, wymyśliłem całe spektrum złośliwości, podłych porównań i wymyślnych form retorycznych. Ale ich nie użyję. Napiszę tylko, że konglomerat (idealnie pasujące słowo!) ludzi ukrywających się za tym przedsięwzięciem powinien jak najszybciej rozważyć zmianę zawodu. A na koniec dodam, że żadna kolekcja, tak wulgarnie brzydka i całkowicie bezsensowna, nigdy więcej nie powinna (a raczej nie ma prawa) zaistnieć na FW.
Polygon
Kolejna marka, która całkiem nieźle się rozwija i jeszcze lepiej rokuje na przyszłość. W zeszłym sezonie Polygon zachwycił wszystkich nowatorskim podejściem do męskiej mody. W tym sezonie trochę zmienił kierunek, ale nadal trzyma dobry poziom. Kolekcja jest dużo bardziej stonowana od poprzedniej. Trochę prostsza i odrobinę nudniejsza, ale za to o wiele bardziej uniwersalna. Dodatkowo rozszerzona o nową grupę docelową, czyli panie. Szalenie mi się spodobał męski garnitur odszyty z tkaniny w szary, trójwymiarowy wzór. Porosty ale jednocześnie bardzo efektowny. Ta bezpieczna szarość przewija się przez większość dobrych, każualowych (ta pisownia jest moim nowym odkryciem i musicie się do niej przyzwyczaić, bo zamierzam ją wprowadzić na stałe) sylwetek. Proste formy urozmaicone są stylizacjami i bardzo świadomym detalem – na przykład skórzanymi wykończeniami albo ładną, delikatną lamówką. Dopełnieniem stylizacji była biżuteria Ani Orskiej z kolekcji Dukaty. Prosta kolekcja więc podsumowanie również będzie proste. Polygon to intrygująca marka, z pewnością warta uwagi.
Grzegorz Kasperski
Jeżeli któryś z polskich projektantów chciał stopniem skomplikowania swoich kreacji zbliżyć się choć odrobinę do tego, co nazywamy Haute Couture, to był to właśnie Grzegorz. Niesamowicie rozbudowana, przebogata kolekcja, która wywołała we mnie bardzo sprzeczne uczucia. Na miejscu projektanta okroiłbym ten pokaz o połowę. Już mówię czemu. Nie chodzi mi o powtarzalność fasonów czy nudę, ale o fakt, że ta kolekcja porusza się w dwóch kierunkach – góra / dół. Chyba żaden inny pokaz nie zostawił we mnie tak mieszanych wrażeń. Kolekcja Kasperskiego to pełen przekrój ostatnich stu lat mody. Jedne sylwetki są zinterpretowane na nowo, inne z kolei zbyt archaiczne i dosłowne. Wrażenie potęguje kolorystyka i bardzo duża ilość dodatków krawieckich. Piórka, kamyczki, paski z wężowej skóry, cekiny, blaszki, kontrasty, desenie, mat/błysk… A do tego trójwymiarowe struktury, marszczenia, drapowania. Za dużo szczęścia na raz. W niektórych przypadkach nagromadzenie detali było tak duże, że nie wytrzymywała tego konstrukcja ubrań. Efekt? Źle się układały. Najlepsze były sylwetki proste utrzymane w świeżych, nowoczesnych fasonach i piękne płaszcze. Warto też dodać, że jest to bardzo kobieca kolekcja a odszycia (wywijałem tymi ubraniami na na wszystkie możliwe strony ) są niemal kunsztowne. To jest chyba przypadek, w którym ambicja projektanta, trochę przerosła jego możliwości. A szkoda. Odrobina spokoju, trochę więcej skromności i mogłoby być świetnie. A tak jest po prostu dobrze. Dla kobiet szukających mody szykownej, wieczorowej, bogatej, propozycje Kasperskiego będą świetnym rozwiązaniem.
Piotr Drzał
Po tym pokazie więcej niż o ubraniach mówiono o dziwnych fryzurach i makijażach. Dlatego zamiast „gdybyać” poszedłem do Piotra i zapytałem się, o co mu chodziło. Piotr powiedział, że to inspiracja różnymi, nieraz traumatycznymi historiami z dzieciństwa. Zapytałem, czy wie, że nikt się tego nie domyśli. Powiedział, że tak. Kolejne pytanie – czy mogę o tym napisać? Znowu przytaknął. Więc teraz już wiecie skąd się wzięły te dziwne makijaże i fryzury, możemy spokojnie zamknąć temat i płynnie przejść do kolekcji, całkiem zresztą udanej. Piotr nadal kontynuuje wątek sportowego każualu (no jak tu nie kochać tej pisowni?). Ta kolekcja nie jest ani lepsza ani gorsza od poprzednich. Można powiedzieć, że projektant ciągle podtrzymuje pewien standard i estetykę, które sobie wypracował. Kolekcja ma ciekawą paletę – szarość, biel, fiolet i brąz. Do tego dochodzą „poplamione” printy i bardzo, ale to bardzo kontrowersyjne paski. Piszę oczywiście o tym dżinsie, o którym sam projektant powiedział, że jest dokładnie na granicy kiczu. Gdybym zobaczył ten dżins w opalizujących kolorach brązu, błękitu, bieli wyrwany z kontekstu kolekcji i zwinięty w belkę, to pewnie bym się przeraził. W wybiegowych sylwetkach, o dziwo, sprawdził się doskonale. Porządna, nowoczesna, mocna kolekcja, której na pewno nie trzeba się wstydzić przed zagranicznymi gośćmi. Wiem o tym doskonale, bo sami mi powiedzieli, że im się podobało.
Anna Poniewierska
Oglądałem ten pokaz i nie mogłem uwierzyć. Nie sądziłem, że ktoś w naszym kraju jest w stanie stworzyć kolekcję tak oryginalną, tak ciekawą a jednocześnie tak ascetycznie prostą. W mojej interpretacji propozycja Anny jest na wskroś japońska. Nie wiem czy taka była inspiracja, ale według mnie każda z tych rzeczy opowiada część pięknej historii o japońskiej estetyce. Zebrane razem na wybiegu stworzyły urzekająco prostą, bardzo wyciszoną całość. Co ciekawe, każda sylwetka została odszyta przy wykorzystaniu innej tkaniny. Każdy fason został urozmaicony innymi szwami, przeszyciami, marszczeniami, zakładkami, zaprasowaniami. Ilość poukrywanych detali, wykorzystanie geometrii, stosunkowo trudnych fasonów (piżamka, pudełko) i całkowita rezygnacja z jakichkolwiek cytatów czy klisz sprawiła, że absolutnie zakochałem się w tych ubraniach. Nie wiem czy zdjęcia są w stanie oddać pomysłowość i siłę tej kolekcji. Jest pięknie! Ta czwarta kolekcja Ani Poniewierskiej. Z pewnością nie powinna być ostatnią. Boje się tylko, że ten sposób projektowania nie ma żadnego przełożenia na nasz rynek. To są ubrania dla koneserów. Dla kobiet, których pojmowanie mody wykracza poza trendy, sezon czy banał. Mam jednak nadzieję, że od tej pory będę mógł oglądać ubrania Ani Poniewierskiej co najmniej dwa razy do roku. Dla czystej przyjemności obcowania ze świetnym wzornictwem.
Łukasz Jemioł Basic
To był bardzo sprytny ruch ze strony Łukasza, kiedy ogłosił, że zamierza zrobić kolekcję Basic. Mówił, że będzie prosto, ponadczasowo i na luzie. Z tego co sobie przypominam, to nigdzie nie zadeklarował, że będzie tanio. Fajnie, ale drogo, tak brzmiały zarzuty, które słyszałem po jego pokazie. Myszki, ta kolekcja nie jest dla przypadkowych ludzi. Łukasz odkrył, że jego klientka posiada również normalne życie. Czasami musi pojechać na zakupy, do kosmetyczki albo odebrać dziecko z przedszkola. Chce wtedy być ubrana ładnie ale i na luzie. Najlepiej w ciuchy od swojego ulubionego projektanta. Ot cała magia. Prawda jest taka, że rzeczy są warte tyle, ile ludzie są w stanie za nie zapłacić. Ubrania Jemioł Basic są warte dokładnie tej kwoty, jaka widnieje na metce. Nic dodać nic ująć. A jaki jest ten Basic? Zacznę od małej historii. Przed pokazem mogliśmy oglądać część kolekcji w strefie K Mag. Czyli od początku było wiadomo, że nikt tu rewolucji w modzie nie wprowadza i co więcej, nie zamierza tego robić. Że nie będzie tajemnicy tylko fajne, proste kroje, uniwersalne wdzianka i wygodne, porządnie odszyte każuale. Kiedy tak sobie buszowałem w wieszakach podszedł do mnie Łukasz i zapytał, co sądzę o jego ciuchach. Pogadaliśmy sobie chwilę, po czym Łukasz wziął jedną rzecz z wieszaka, i kazał (to nawet nie była prośba) przymierzyć. Dzianinowa bluzka z kangurkiem, totalny uniseks w granatowym kolorze. Trzy przeszycia na plecach, kaptur. Bardzo miły ciuch. Koniec końców dostałem go w prezencie, co było zarówno miłe jak i nieoczekiwane. Piszę o tym, bo to nie jest żaden sekret, a nie chcę, żeby jakaś sprytna osoba zarzucała mi później branie pokątnych łapówek. A potem był pokaz, o którym jedni mówili, że podobny do Kupisza a inni, że nie. A tak naprawdę to jak zwykle nie ma to żadnego znaczenia. Siedziałem sobie, oglądałem show i tak zwana twarz mi się cieszyła. Luz, brak zadęcia, radość z prostoty i bezpretensjonalności. Prościutka paleta kolorystyczna i bardzo miłe w dotyku materiały. Ładne, zwykłe ubrania, które stanowią świetną podstawę do budowania szafy (jeśli kogoś na nie stać). Bluzkę już raz wyprałem, trzyma kształt i kolor idealnie, czyli potwierdzam – jakość też stwierdzono. Ten pokaz ani przez sekundę nie czarował i udawał, że chodzi o coś innego niż dobrą, komercyjną kolekcją. Wszelka większa ekscytacja jest absolutnie zbędna. A z tego co wiem, to między Robertem i Łukaszem jest wszystko ok. Tropiciele sensacji muszą znaleźć inną pożywkę.
Monika Błażusiak
W poprzednim sezonie o białej kolekcji Błażusiak napisałem „I tym właśnie jest kolekcja Moniki Błażusiak – stąpaniem po cienkim lodzie, czyli bardzo karkołomnym pomysłem”. W tym sezonie mogę sam siebie sparafrazować (to chyba lekka megalomania, ale cóż mogę poradzić?) i napisać „I tym właśnie jest kolekcja Moniki Błażusiak – skokiem na głęboką wodę, czyli bardzo ryzykownym przedsięwzięciem”. Zamiast lodu jest woda, bo zamiast białego szaleństwa tym razem mieliśmy niebieskie odmęty. Jest odrobinę lepiej niż w zeszłym sezonie. Fasony jakby ciekawsze, sylwetki trochę nowocześniejsze. Jednak jest coś w projektowaniu Moniki, co zupełnie do mnie nie trafia. Oglądam te ubrania i mam wrażenie, że co druga sylwetka jest „jakby” skopiowana. Absolutnie nie zarzucam projektantce plagiatu, mam na myśli raczej brak czegoś, co mogłoby być jej sygnaturą. Te pomysły, fasony, jest w nich jakaś powtarzalność, wtórność. Niby dzieją się tu ciekawe rzeczy – wycięcia, konstrukcje przypominające uprzęże, ale wszystko jest pokazane w takim wydaniu, że hasło „to już było” namolnie krąży między uszami. Chyba najbardziej przeszkadzają mi te płaskie plamy kolorystyczne. Może przydałby się jakiś kontrastujący akcent? Jakiś unikalny detal? Przyznaję, to są ładne ubrania. Ale mówienie tak o modzie, to jak określenie człowieka słowem „sympatyczny”. Czyli taki zwrot grzecznościowy, wyprany z wszelkich emocji. Jakość materiałów wyglądała nieco wątpliwie, choć fasony są miłe dla oka (i o niebo lepsze niż w poprzednim sezonie). Bardzo spodobała mi się sylwetka „sukienka na sukience”. Wyglądało to ciekawie. Koniec końców na pewno jest to dużo lepszy sezon od poprzedniego. Ale to ciągle za mało.
Tomasz Olejniczak
Kilka dni temu, już po pokazie, Tomasz przezornie napisał do mnie z pytaniem, czy chciałbym wiedzieć, jakich tkanin użył w swojej ostatniej kolekcji. Oczywiście, że chciałem! Dlatego zacznijmy może od informacji, których mi udzielił. Podstawa kolekcji to jedwabna surówka, jedwab z elastanem, żakardy i jedwabny ryps. Pojawiają się też koronki, jedna z jedwabną nicią, druga zielono-złota Calais i hiszpańskie gipiury. Blachy są aluminiowe, poddane procesowi, które pozwala je prać chemicznie. Ok, skoro mamy już wyjaśnione szczegóły materiałów, to możemy przejść do form, które zmaterializowały się w tych prestiżowych surowcach. Coś mi się zdaje, że Tomasz bardzo tęskni za wielkimi stolicami mody, za blichtrem najbardziej prestiżowych czerwonych dywanów, za (przepraszam, ale użyję kliszy) ponadczasową elegancją. Ta tęsknota przebija się praktycznie w każdym projekcie. Moda wieczorowa to dla mnie odległy temat. Nie dlatego, że mnie nie interesuje, ale jest mi znacznie bliższa moda codzienna, bardziej utylitarna. Jednak i na pierwszą i na drugą istnieje zapotrzebowanie, dlatego nie powinno to stanowić żadnej wytycznej przy recenzowaniu kolekcji. Podoba mi się fakt, że Tomek coś tam sobie kombinuje, eksperymentuje wewnątrz konwencji eleganckiej mody. Wymyślił sobie te blaszki i w swojej istocie nie był to zły pomysł. Czasami na granicy rozsądku, bo w niektórych sylwetkach wygląda to bardzo niepraktycznie, ale jest to motyw wart uwagi. Niestety w większości przypadków pojawia się czynnik „przedobrzenia”. Za dużo szczęścia na raz – koronka i blaszka, blaszka na górze i blaszka na dole, blaszka dookoła szyi, na rękawach i na spódnicy. Niepotrzebnie. Mając tak ciekawy motyw można go było użyć oszczędniej, dzięki czemu byłby o wiele bardziej efektowny. W niektórych kreacjach tkanina niestety nie utrzymywała ciężaru i formy metalu, powodowało to brzydkie odkształcenia. Nie myślałem, że to napiszę, ale najbardziej trafiają do mnie najprostsze, białe sylwetki. Połączenia kolorystyczne – biele, beże, błękit, srebro było poprawne, ale bez rewelacji. Doceniam fakt, że Tomasz szuka. Może jeszcze nie znalazł tego „czegoś” ale kto wie, być może jest na dobrym tropie? Aha, jako podsumowanie dodam, że koszmarną pelerynkę trzeba jak najszybciej wyrzucić z tej kolekcji a zamiast niej doszyć kilka ładnych płaszczy albo trenczy. Najlepiej z bardzo małą ilością blaszek.
Nenukko
Przed Fashion Weekiem Kamila, piarowiec nenukko, powiedziała mi (mniej więcej bo nie pamiętam dokładnego cytatu) – Jest to najbrzydsza kolekcja w historii marki. To chyba jakiś większy trend, bo to samo twierdziła Wiola Wołczyńska i Kuba Pieczarkowski też. Może to jest dobra metoda? Po pokazach tej trójki malkontentów mogę stwierdzić – kochani, róbcie brzydkie kolekcje, bo wychodzi wam to zdecydowanie na korzyść. Nenukko ma specyficzny koncept, co już wielokrotnie podkreślałem. Mówiłem też, że nie jest łatwo projektować narzucając sobie tylko ograniczeń odnośnie form, tkanin i estetyki. Zastanawiałem się, czy marka może w ten sposób funkcjonować i jednocześnie nadal co sezon zaskakiwać. Jeśli miałem jeszcze jakiekolwiek okruchy wątpliwości, to zdecydowanie należą one do przeszłości. Rozwiał je ostatni pokaz. Nenukko po raz kolejny pozytywnie zaskakuje! W kolekcji SS 2013 pojawiają się elementy, z których marka jest już dobrze znana – szare, luźne, lekko przeskalowane wdzianka, czyli tak zwany miejski, nowoczesny każual. Jednak to dopiero rozgrzewka. Projektantki postawiły sobie spore wyzwanie. Postanowiły „odczarować” materiały uznawane za kiczowate, brzydkie i nieciekawe tworząc z nich nowoczesne i estetyczne formy. Nadal nie wiem, które to konkretnie tkaniny. Efekt jest tak dobry, że nie jestem w stanie stwierdzić czy materia z której powstała kolekcja była początkowo ładna lub brzydka. Nie ma to jednak absolutnie żadnego znaczenia. Ważne jest, że nenukko nieustannie rozwija skrzydła. Konsekwencją zbudowało stabilny grunt a teraz pozwala sobie na coraz większe eksperymenty. Jestem przekonany, że nikt (łącznie ze mną) nie spodziewał się w ich pokazie połyskującej na turkusowo, holograficznej tkaniny, fluorescencyjnych kolorów i tak wielu białych sylwetek. A jednak. Pojawiły się i wyglądały świetnie. Jest coś niesamowitego w tym, że nenukko potrafi być jednocześnie niszowe i uniwersalne. Ten paradoks sprawia, że marka wydaje się jeszcze bardziej ciekawa. Pokaz był genialnie wystylizowany. Złożyło się na to wiele czynników – fryzury stworzone przez team Jagi Hupało, dopełnienie stylizacji sportowymi butami Nike (również korkami) i butami (uwaga, to będzie szokująca informacja) Crocs. Stylizacje stworzyło nenukko, bo jak twierdzą na tym etapie pracy nie mają zaufania do żadnego stylisty. Przepiękną choreografię stworzył Waldek Szymkowiak. Mój hit z tego pokazu to kurtka z gradacją okrągłych, trójwymiarowych pikowań. Jestem tym pokazem absolutnie urzeczony, jego konsekwencją i (to będzie dziwne zdanie) faktem, że od początku do końca był tym czym miał być. Wielkie brawa dla nenukko, dla każdej z osobna i dla całej trójki razem!
Maldoror
Słyszałeś co zrobił Maldoror? Spytała mnie jedna z dziewczyn pracująca przy pokazach. Na twarzy miała wypieki jakby za sekundę miała stracić dziewictwo. Albo je odzyskać. Co kto woli. Posłuchałem, uśmiechnąłem się myśląc, że to jakiś całkowity absurd i poszedłem na kolejny, „ekscytujący” OFFowy pokaz. Plotka rozniosła się równie szybko co dżuma za czasów Trzeciej Pandemii. Wszyscy dookoła świadomie i nieświadomie realizowali stricte określony plan. Grzegorz to szczwany lis i na dodatek rudy, co tylko potwierdza moją zwierzęcą teorię. Zawsze robi to co chce i najlepsze jest to, że większość ludzi również robi to co on chce, żeby zrobili. Wszyscy mieli mówić o jego pokazie i tak właśnie było. Niesmaczne, szokujące, straszne, kontrowersyjne. Szok i skandal! Moja opinia na ten temat była całkowicie pozbawiona emocji. W tym natłoku nijakości, plotka o matce Madzi stanowiła przynajmniej jakąś ekstrawagancję, która będzie godną zapamiętania. Koniec końców (nie)sławna kobieta nie pojawiła się na pokazie. Czyjeś oczekiwania nie zostały spełnione? Szalenie mi przykro. Może następnym razem. Ja zamiast jakiejś absurdalnej postaci, z którą kompletnie nie identyfikuję mojej rzeczywistości i mojego życia, oczekiwałem dobrej kolekcji i dobrego pokazu. Okazało się, że nie były dobre. Były doskonałe! Grzegorz stworzył kolekcję szalenie pozytywną, przepełnioną energią, zabawą i jak zawsze ironią. Czuć w tych projektach dystans do świata. Kolorystyka jest futurystyczna i optymalna – czerń, srebro, opalizująca biel. Urozmaiceniem stała się holograficzna tkanina. Sylwetki są dość proste. Cały impakt poszedł w materiały i konstrukcję. Tak jak zawsze, w kolekcji pojawia się dużo nagości. Seksownej nagości. Czasami pokazana jest bardzo wprost, czasami zawoalowana transparentną tkaniną. Często bardzo nieoczekiwana – na przykład w męskich szortach, które na wysokości kości ogonowej lekko odsłaniają pośladki. Dramaturgia pokazu należała do wyjątkowych. Najpierw został zbudowany suspens – modele przechadzali się w ciemności, a potem był już tylko świetny, dynamiczny show. O jakości projektowania Maldorora świadczy to, że nigdy do końca nie możemy być pewni, cóż takiego znowu wymyśli. Czy nam się to podoba czy nie, to w ostatecznym rozrachunku chcemy, żeby nas zaskakiwał. Wodził za nos. Szokował. Czasami pokaże nam środkowy palec. Chwilę później zabierze na księżyc. I w takiej sytuacji trzeba schować naszą fatalną, wątpliwą moralność i pruderię do kieszeni. Maldoror jest tego wart.
Agata Wojtkiewicz
Ostatnia kolekcja Agaty Wojtkiewicz była na tyle wyraźna i ciekawa, że wliczyłem ją w selekcję 10 najlepszych pokazów poprzedniego sezonu, którą przygotowałem dla Fashion Magazine. Tym razem sytuacja jest trochę inna. W trakcie pokazu na sezon SS 2013 nie mogłem się oprzeć wrażeniu okropnej „bylejakości”. Kolekcja jest osadzona w powietrzu, zupełnie jakby Agacie zabrakło mocnego pomysłu na spięcie wszystkich sylwetek w stabilną całość. W zeszłym sezonie były to świetne, szaro-zielone nadruki. Tym razem mamy propozycję zbudowaną na bielach, błękitach, rdzy, brązach i czerni. Projekty są mocno komercyjne (nie jest to absolutnie żadna wada) i bardzo kobiece. Pojawia się sporo detali – asymetria, celowy (mam nadzieję) brak wykończeń, pęknięcia, dość ciekawe staniki podkreślające biust. I wszystko byłoby ok, gdyby nie to wrażenie niedbałości. Szwy się marszczyły, materiały wyglądały na wymięte a niektóre elementy kolekcji prezentowały się wyjątkowo niedbale. Staram się szukać pozytywów. Więcej! Udaję, że nie widzę estetycznie kontrowersyjnych biało-niebieskich przecierek. Niestety. Tym razem się nie uda. Ta kolekcja to jedno z większych rozczarowań tej edycji. Jest mi autentycznie przykro.
Michał Szulc
Michał Szulc z sezonu na sezon staje się coraz bardziej sensualny. Jest to powolny i bardzo spokojny proces. Jego projekty posiadają pewną zasadę. Mają delikatnie uwypuklić kobiece piękno. Stanowić pewnego rodzaju ramę, tło dla naturalnej urody. Wyciszone, elegancko skromne, nigdy nie zagłuszają swoich głównych bohaterek. Wewnątrz tej estetyki projekty Michała przechodzą ewolucję. W tym sezonie widzimy więcej nagości. Otwarte płaszcze odsłaniają staniki, żakiet jest zarzucony wprost na ciało. Sylwetki nie krępują ruchów, miękko opływają kobietę albo zamykają ją w pudełkowym fasonie. Kolorystyka jak zawsze maksymalnie dopieszczona – czerń, kobalt, złamana biel, turkus, malinowa czerwień, złoto i srebro. Do tego desenie – czarno-białe nieregularne pasy i wielokolorowy print, który w niektórych miejscach spływa niczym świeżo nałożona na papier akwarela. Kontrastu dodają czapki-bejsbolówki, z napisem VIOLENT. Gwałtowny, silny, niepohamowany. Ta furia to chyba bardziej delikatne mrugnięcie okiem do widza, niż coś faktycznie istniejącego. Modelki miały w sobie totalny brak emocji spotęgowany przez ciemne okulary. Finałowa sukienka, prosta w formie, surowa w kolorystyce jest kwintesencją tego pokazu. Kobieta Szulca nikomu nie musi nic udowadniać. Świetny wygląd to dla niej standard, a nie żadne wielkie osiągnięcie.
Natalia Jaroszewska
Drugi pokaz na który niestety nie dotarłem.
Justyna Chrabelska
Sportowy szyk. Tak chyba najlepiej i najłatwiej podsumować wiosenno-letnią kolekcję Justyny. Sportowe, energiczne fasony. Chociaż opływowe i luźne, to cięte ostro i geometryczne. Dynamikę kolekcji spowalnia kolorystyka. Dużo to beżów, szarości, żółci, brązu, bieli i srebra. To dobra decyzja, gdyby projektantka poszła w ostrzejsze barwy zaburzyłaby całkiem zgrabne osiągnięte proporcje. Gładkie plamy urozmaicają printy – nieregularne plamy i paski. Kolekcja na pierwszy rzut oka może się wydawać trochę pusta, ale widać, szczególnie w połączeniu z naturalnymi fryzurami i bardzo delikatnym makijażem, że właśnie taki był cel projektantki. Sportowa wygoda, użyteczność i maksymalne uproszczenie formy. Pikowania są dość nietypowym wyborem w przypadku kolekcji letnich, ale tutaj stanowią bardziej rodzaj dodatku, wykończenia. A zresztą – lato w Polsce bywa kapryśne, więc pikowana bluza zawsze się przyda.
MMC
Duet Ilona Majer i Rafał Michalak to żelazny pewniak każdej edycji Fashion Week. O tym, że ich kolekcja będzie dobra wiedzieli wszyscy, zanim ją jeszcze zobaczyli. Na pokaz MMC nikt nie idzie się z pytaniem „czy pokażą dobrą kolekcję?”. Pytanie brzmi „jak bardzo dobra będzie kolekcja, którą zobaczymy?”. Jeśli nie żyliście zamknięci w komórce przez ostatnie kilka miesięcy (premiera miała miejsce w Lizbonie) to prawdopodobniej już doskonale wiecie, że ta kolekcja nie jest ani dobra, ani bardzo dobra tylko po prostu rewelacyjna. Ja również się pod tą opinią podpisuję. Ten pokaz był niezwykle miłym wydarzeniem. Może nie sprowokował u mnie płaczu, tak jak u Harel, ale dostarczył mi ogromnie dużo, bardzo pozytywnych wrażeń estetycznych. Ta kolekcja jest zdecydowanie na światowym poziomie. Broni się na każdym możliwym pułapie – od koncepcji, przez poszczególne projekty, zróżnicowanie sylwetek, piękne odszycia, ciekawe formy aż po stylizacje wybiegowe. Pokaz był podzielony na kilka segmentów. Każdy z nich mógłby stanowić zamkniętą całość. Wszystkie razem stworzyły spektakularnie ciekawą, kompleksową kolekcję. Jej kolorystyka jest bardzo zróżnicowana – czerń, srebro, limonka, róż, kawa z mlekiem, złoto, miedź. Dla mnie głównym i najważniejszym motywem tej kolekcji stało się eksperymentowanie z proporcjami. Dotyczy to zarówno fasonów obszernych, pudełkowych bluzek jak i szerokich spódniczek. Mała ilość deseni została zrekompensowana skomplikowanymi formami przeskalowanych, bogatych w formie kołnierzy, wielowarstwowością, bardzo ciekawym nabudowaniem i drapowaniem materiału zmieniające go w plastyczne, miękkie formy. Wyglądało to pięknie, szczególnie na plecach, choć w jednym przypadku konstrukcja nie trzymała symetrii, więc… A zresztą, czy to ma jakieś znaczenie? Czepiam się! Na deser dodam, że w pokazie szła cudna Joasia Horodyńska. Ukryta za maską z czarnego makijażu, wdzięcznie przemknęła przez wybieg w swoim, dobrze już wszystkim znanym, różowym mundurku. Cieszę się, że Joanna na stałe zagościła w pokazach MMC. Bardzo miło oglądać ją na wybiegu.
Agnieszka Orlińska
Cicha, delikatna i bardzo kobieca kolekcja. Za pomocą skromnych środków Agnieszka stworzyła przyjemne dla oka ubrania, które może nie krzyczą „high fashion” ale za to są ciekawą i nowoczesną interpretacją romantycznego stylu. Bardzo stonowana kolorystyka – róż, kawa z mlekiem, kredowy zielony, puder. Do tego wykończenia z koronek, delikatne przeźroczystości i mała gra kontrastów zrealizowana za pomocą ćwieków i skóry. Kolekcja jest utrzymana w konwencji nude. To wrażenie spotęgowały bieliźniane ramiączka w bluzkach. Pojawiają się też drobne, dziewczęce plisowania, hafty i ciekawe wykorzystanie zaszewek, które zastąpiły ściągacze. Wszystko zamknięte w ujmujących, dobrze skonstruowanych fasonach. Agnieszka dostała za tę kolekcję specjalne wyróżnienie Elle. Czy słusznie? Na pewno nie była to najlepsza kolekcja na całym Fashion Weeku, ale zasługuje na docenienie. Nie jest prostą sprawą zrealizować tak prostą kolekcję, bez wrażenia pustki, nudy i niedokończenia. Agnieszka jest taką trochę projektantką a trochę poetką. I choćbym narzekał, że takie koronki kojarzą mi się z firankami, i że niespecjalnie przepadam za tą estetyką, to muszę przyznać, że w swojej kategorii jest to jedna z lepszych kolekcji jakie widziałem od dłuższego czasu.
Hyakinth – Jacek Kłosiński
Jak bazując na lekko infantylnym motywie zrobić porządną i ciekawą kolekcję? Jacek wie. Dlatego stworzył męską, choć grającą z tradycyjną konwencją „garderoby dla facetów”, kolekcję. Jest radośnie, na luzie, młodzieżowo. Motywem, który przewija się przez większość sylwetek jest auto. Kolorystyka jest lekka i wiosenna, błękit, biel, rdza, kredowy seledyn, granat i różne odcienie szarości. Pojawia się kilka kontrowersyjnych fasonów – na przykład męskie spódnice (bardzo dobrze odszyte, dokładnie tak powinna się układać męska spódnica, która nigdy nie powinna być kopią spódniczki z damskiej szafy), piżamka albo kurtko-bolerko odsłaniające brzuch. Cy jacyś panowie będą skłoni to założyć? Kilku oryginałów pewnie tak, chociaż jak na polskie realia może być to ryzykowny wybór. Niemniej w sytuacji wybiegowej, te sylwetki prezentowały się ciekawie. Kolekcja jest prosta i niezobowiązująca. Marynarki układały się jak marzenie, a kurtka o przeskalowanych połach wyglądała świetnie. Trochę żałuje, że Jacek nie poszedł o jeden krok do przodu. Mam wrażenie, że chciał stworzyć kolekcję „na granicy” ale z jakieś powodu zrezygnował z tego pomysłu w połowie pracy. Nie mam nic przeciwko komercyjności tych projektów, ale gra konwencją męskie/damskie mogła zostać bardziej rozwinięta. Zabrakło mi jakiegoś mocnego punktu, ale nie zmienia to faktu, że jest to porządna, konsekwentna i mocno użytkowa kolekcja.
Roboty Ręczne
Jak bardzo bym nie lubił ręcznie dzianin, to niestety muszę przyznać, że Roboty Ręczne popełniły błąd wystawiając swoją kolekcję na Fashion Weeku. I nie chodzi o to, że oferują zły lub nieciekawy produkt. Po prostu – taka kolekcja nie ma prawa się sprawdzić w warunkach wybiegu Designer Avenue. Największym plusem tego pokazu było ułożenie sylwetek. Była zachowana dramaturgia, kolekcja miała swój początek, rozwinięcie i koniec. Widać było, że to nie przypadkowe wysyłanie modelek na wybieg, ale przemyślana decyzja. Niestety dziane ciuszki w bardzo skromnej kolorystyce (beże, zielenie, szarości) wyglądały na wybiegu ubożuchno. Największą ekstrawagancją był sweter łączący różne sploty i dziana baskina. Niestety to zdecydowanie za mało, żeby obronić kolekcję. Kolejny zarzut to stylizacje. Projektanci są od dłuższego czasu zafascynowani kobiecym biustem i o instytucji zwanej stanikiem wszyscy zapomnieli. W większości przypadków nie mam nic przeciwko brakowi stanika, ale jeżeli ktoś wysyła na wybieg sweter ze sporymi oczkami, to przebijające przez materiał sutki nie wyglądają ładnie. Sprawia to wrażenie, jakby wszystkie swetry patrzyły się na widza. Bardzo dziwne uczucie… Kolejną bardzo mało podniecającą perwersją jest dziane body. Sprawa wygląda tak, że dzianinowe kostiumy nie funkcjonują już od około 70 lat i nie ma powodu do nich wracać. Mamy nowoczesne materiały przystosowane do takich celów, więc zmuszanie babci do dziergania nam kostiumu jest kompletną stratą czasu. Nie jest to ciekawe ani na wybiegu a już tym bardziej w realnej sytuacji. Roboty ręczne to ciekawa marka, ale jeżeli będą chciały kiedykolwiek znowu zaistnieć na pokazie, to muszą przestawić myślenie na inny tor i pomyśleć więcej nad słowem faktura.
Ptaszek
Monika idzie jak burza! I bardzo jej kibicuję, bo mało jest w Polsce projektantów, którzy są w stanie tworzyć ciekawą, męską modę, która nie zmierza w kierunku unisex czy zniewieściałości. Projektantka lubi facetów. To widać. Wysyłając na wybieg mieszankę modeli i zwykłych mężczyzn doskonale wiedziała co robi. Udowodniła, że w jej ciuchach będzie wyglądać dobrze każdy chłop. Wysoki i niski, z brzuszkiem i bez, z barami jak kulturysta i chudzina. Odważna to decyzja, bo wprowadzanie „zwykłego człowieka” na wybieg jest zawsze ryzykowną sprawą. Nie bez powodu istnieje zawód modela. Człowiek o pięknej sylwetce zawsze lepiej zaprezentuje ubrania – to oczywiste. Ptaszek zdecydowała się zaryzykować i zdecydowanie na tym wygrała. Sportowa, rozbudowana, autorska choć mocno komercyjna kolekcja broni się od początku do końca. Fasony są nowoczesne i energiczne, stylizacje niepokorne (szczególnie te podciągnięte podkolanówki) a kolorystyka bardzo męska (czerń, granat, krata). Widzimy też ciekawa gra materiałem – tkanina, z której są uszyte spodnie, pojawia się również jako podszewka kurtki. Cieszę się, że projektantka zdecydowała się zostawić naiwne wykończenia w spokoju (w zeszłym roku były to plamy z farby) na rzecz nadruków, które przedstawiają logo marki. Momentami jest to ździebko ostentacyjne, ale jak by nie patrzeć zarówno Monika jak i jej klient absolutnie nie mają powodów, żeby się wstydzić loga „PtASZEK”.
Kędziorek
Czy mi się to podoba czy nie to widok sukienki-wazonu będzie mnie prześladować do końca życia. Rozpatruję go jako estetyczny zamach na moje życie, który poskutkował traumą i zrodził nienawiść do tulipanów. Tak, dobrze czytacie, sukienka wazon. Nie sukienka inspirowana wazonem, czy przywodząca na myśl wazon, ale autentyczna kreacja, która miała dookoła dekoltu konstrukcję z małych, materiałowych tubek, w które były powtykane kwiaty. Brzmi koszmarnie naiwnie, wyglądało jeszcze gorzej. Cała kolekcja utrzymana w kolorystyce bieli, oliwki, beżu i granatu została zaprojektowana z nieznośną, szkolną manierą. Bardzo archaiczna, nieciekawa i niestety dla mnie niezrozumiała. W rytm muzyki wykonywanej na żywo (również archaicznej) po wybiegu przechadzały się modelki w całkowicie nudnych, bezpłciowych, brzydko wystylizowanych zestawach (naszyjnik z pasmanteryjnych kulek??!!). Podejrzewam, że miało być pięknie. Zwiewnie i romantycznie. Włosy ozdobione opaskami w stylu la dwudziestych. Jakieś ponaszywane kwiatki, zasłonkowe desenie, narzutki na ramiona. Nawet jeśli w tej kolekcji były rzeczy ciekawsze lub zdatne do noszenia to zostały wszystkie bez wyjątku wymordowane przez akcesoria i te feralne stylizacje. I choć doceniam pomysł z butami (drewniana podeszwa przewleczona wstążkami) to z przykrością stwierdzam, że chyba każdy uczeń projektowania ubioru choć raz w życiu takie obuwie popełnił. Nie ma sensu dalej katować mariażu chodaków i sandałów.
Ewa Kozieradzka
Od chwili kiedy Pani Ewa powiedziała mi, że ona żadnej wielkiej mody nie robi, tylko ubrania do noszenia, po czym jeszcze dodała, że na koniec dnia lepiej mieć sprzedane ciuchy niż kurzące się, wymyślne kreacje, zdobyła moje serce. A potem było tylko i wyłącznie lepiej. Jest to o tyle ciekawe, że kolekcja na sezon wiosenno-letni odszyta została w ogromnej większości z lnu. Materiał ten doceniam, znam jego właściwości, ale szereg niekorzystnych skojarzeń zawsze prowadzi do jednego wniosku. Len = kobieta ziemia. A jednak dałem się zaskoczyć. Okazuje się, że z lnu można projektować ciekawie i nowocześnie. Kolekcja Ewy Kozieradzkiej to takie swoiste miejskie safari. Czerń, szarość, kobalt, biel. Do tego kilka różnych printów, trochę skóry i dżinsu, ładne detale (na przykład potrójne zaszewki, przyjemnie kształtujące sylwetkę). Udane stylizacje zostały urozmaicone przez biżuterię Agnieszki Gajos. Szalenie mi się podoba takie podejście do mody, szczególnie jeśli grupą docelową mają być panie, które właśnie rozpoczynają okres „pięknej, szalonej czterdziestki lub pięćdziesiątki”. A zresztą, patrzenie w metrykę jest nieeleganckie. Panie na wybiegu prezentowały się fantastycznie. Był show, była energia i bardzo dużo klasy. Nic tylko pogratulować kolekcji i pokazu!
Dawid Tomaszewski
To jest moda, która zapiera dech w piersiach. Spektakularna, głośna, ostentacyjnie piękna. Nie lubię słowa „przeestetyzowany” ale w tym przypadku pasuje jak ulał. Kreacje Dawida, te jedwabne-żakardowe cuda, to moda przez duże M. Całkowicie niepodobna do tego co pokazują nasi rodzimi projektanci. Bogata, pełna przepychu i niepraktycznych rozwiązań, które mają tylko jeden cel – cieszyć oczy i zmieniać kobietę (mężczyznę trochę mniej) w dzieło sztuki. Słów brakuje, żeby opisać jak piękne są te rzeczy. Nabudowane plastyczne formy, zdobienia, jedwabie fruwające w powietrzu, kunszt wykonania, fasony, detale. Wszystko idealnie spójne, udramatyzowane, czasami wręcz teatralne. Dominują biel, czerwień, puder i srebro. Czuć w tych projektach szczyptę orientu i odrobinę europejskiej dekadencji. Nie ma za to kopiowania czy oglądania się na innych. Czysty, autorski strumień kształtów i rozwiązań. Oglądanie tej kolekcji byłoby niezwykłą przyjemnością gdyby nie jeden, nie taki malutki detal. Stylizacje. A konkretnie buty. Dużo za duże. Dawno nie widziałem, żeby modelkom z luksusowych szpilek wystawały chusteczki do nosa (!!). Kto nosił za duże szpilki ten wie, że trzeba je przytrzymywać palcami. A jak się je przytrzymuje palcami to nie można wygodnie zgiąć kolana, co z kolei skutkuje krokiem posuwistym, sugerującym brak stawów kolanowych. Niby głupi detal, a tak dramatycznie potrafił zepsuć radość oglądania tego pokazu, który zamykał FW. Szkoda. Podziwiam Dawida za to, że potrafi zużyć na jeden tren kilka metrów przedniego jedwabiu. Jego moda jest hojna, a nawet rozrzutna. Za kwotę zamkniętą w tej kolekcji, niejeden polski projektant mógłby przygotować cztery, pięć sezonów. Jest to wręcz upajające. Oglądanie takich kreacji na żywo to wielki przywilej. Bardzo się cieszę, że Dawid znów pokazał swoje dzieła w łódzkich realiach. Mam nadzieję, że nie był to ostatni raz.
Wniosków dziś nie będzie. I tak czuję, że nadużyłem waszej cierpliwości. Każdemu kto przebrnął przez ten wpis za jednym podejściem gratuluję. Jak zbiorę w sobie siły to przygotuję trzecią część z anegdotami, większymi i mniejszymi historiami, oraz opowiem wam jak pan Jacek Kłak stojąc na drabinie sprzątał śnieg z dachu.
I tym optymistycznym akcentem kończę
Zmęczony Autor, któremu wypłynęły oczy
Tobiasz Kujawa
tobiasz.kujawa@fashionmagazine.pl
PS1. Jeżeli pojawiły się jakieś literówki lub małe błędy – serdecznie przepraszam. Maglowałem ten tekst tyle razy, że w końcu straciłem dystans i znam go już prawie na pamięć. Niestety w przypadku tak rozbudowanych postów, małe wpadki są trudne do uniknięcia.
PS2. Jak zawsze zapraszam do polemiki.
PS3. Powstanie też osobny wpis o kolekcjach dyplomowych ASP. Ale to za jakiś czas, jak otrząsnę się z wrażeń OFF i DA.
PS4. Pozdrawiam też całą obsługę sali i recepcji. Dziewczyny, chłopaki – jesteście cudowni!
Ważne słowo do zapamiętania: każual! 🙂
Już nie zliczę ile razy pisałam lub mówiłam, że uwielbiam Cię czytać. A Twój dowcip jest mi bardzo bliski.
Co do opisu kolekcji, niezwykle trafne (jak zawsze, ech..), ale brakuje mi epitetów na temat pewnej wampirzej kolekcji, które tak uroczo wygłaszałeś po pokazie 🙂
P.S. Pozdrowienia i z niecierpliwością czekam na anegdotki!
P.S.2 Myślę, że nikt nie będzie miał problemu przeczytania tego tekstu na raz.
PolubieniePolubienie
Dzięki wielkie za dobre słowa! ❤ Wampirza kolekcja? Widzisz, ja mam zawsze tyle myśli i komentarzy w głowie, że niektóre niestety wylatują równie szybko jak się pojawiają. 😀
PolubieniePolubienie
Przebrnęłam. Uffff….! Czuję się zaproszona do polemiki, ale chyba najpierw muszę dać oczom odpocząć ;)))
PolubieniePolubienie
Błagam, poczekaj chwilę. Muszę dojść do siebie!
PolubieniePolubienie
Przeczytałam i potwierdzam, że dla Autora Fashion Week to nie przelewki! Dzielnie robił notatki i wcale nie odpoczywał, sama widziałam!
PolubieniePolubienie
Dlatego Autor teraz ledwo zipie. Mimo wszystko dobrze, że istnieją świadkowie zaangażowania Autora!
PolubieniePolubienie
Dzięki Tobiaszu za takie pozytywy!:-) Kamień z serca mi spadł :-O
Lecę tylko poodpruwać kołnierzyki ;-D
PolubieniePolubienie
Oj Wiolu! 😉
Te kołnierzyki to już mnie prześladują. Ładne? No ładne. Ale już za dużo ich wszędzie. Niech sobie chłopaki-kołnierzyki trochę odpoczną. Ale cała reszta? Cud-miód!
PolubieniePolubienie
Dobra, rzetelna, choć zdecydowanie subiektywna recenzja 😉 W jednym poście pomieściłeś esencję tego, co w łódzkim evencie najważniejsze. Co prawda nie byłam na FW, ale dzięki takim artykułom widzę, że moda w Polsce ma się coraz lepiej.
Jedyne co mnie martwi – nasze modelki. Mówi się, że Polki są najpiękniejsze – tu tego nie widać. Żadna z nich nie miałaby szans na światowych wybiegach – krępe sylwetki, okropne, grube nogi jak słupy, często krzywe, dziewczyny za niskie i nieurodziwe – szkoda, bo przez to ubrania wiele tracą…
PolubieniePolubienie
Zdecydowanie nie subiektywna. Jeżeli potrafię się wyabstrahować z własnej estetyki tylko po to, żeby zrozumieć kolekcję, która na pierwszy rzut oka mi się nie podoba, to znaczy, że nie jestem tylko i wyłącznie subiektywny. Jeśli stwierdzam, że jakaś kolekcja jest zła, to również nie subiektywnie. Subiektywna może być opinia mojego czytelnika. Ja swoją buduję na wiedzy i intuicji. Czytelnik bazujecie swoją na własnym guście. Dwa odległe światy.
A co do modelek, to dla mnie na FW wybiegu istnieje tylko cudowna Marzena. I tak widać ogromny progres, dziewczyny w tym sezonie chodziły lepiej niż kiedykolwiek. Szczególnie te na Offie. Narzekałem przez cztery ostatnie edycje, tym razem będę chwalić.
PolubieniePolubienie
oj masz rację:-( jak je robiłam to zatrzęsła mi się ręka i finalnie miały zostać pod bluzką, no ale chochlik zamieszał i znalazły się na bluzkach:-(
Przyrzekam kołnierzyki wyrzucam z repertuaru 😉
PolubieniePolubienie
Gdyby były POD to byłby CIOS! Szkoda wielka, że chochlik się pojawił, ale te skubańce już tak mają. No ale cóż, było, minęło. Idziemy dalej i się cieszymy bo jest ok!
PolubieniePolubienie
tak:-)
PolubieniePolubienie
własnie skończyłem czytać……i coż…polemiki nie będzie bo ja się na modzie nie znam i krytykiem nie jestem i w te obszary się nie zapuszczam.To co mnie urzekło -urzekło i autora więc satysfakcja jak u Rolling Stonsów prawie:) .le tak po krótce dlaczego satysfakcja: Dawidowi jestem gotów wybaczać jego szalone pomysły i nawet kaprysy w zamian za jego talent bo też mam odczucie ,że dotykam czegoś niesamowitego i światowego mimo ,że z polskim nazwiskiem (niektórym to wystarcza aby od razu odjąć punkty ).Cieszę się z Gawrońskiej bo mam wrażenie ,że to rozwijający się talent,który już dziś nagrodziliśmy zaproszeniem do luksusowego showroomu w andelsie w kwietniu 2013, ciszę się z Kozieradzkiej bo taka właśnie jest Ewa,a pokaz po prostu mnie wzruszył ale zgoła z innych powodów ,bo jak się nie wzruszać kiedy widzi się team modelek które chodziły po wybiegu razem w czasach kiedy niektóre słynne bloggerki były dopiero w planach swoich rodziców ( nie ma się czego wstydzić dziewczyny ,że ma się ponad 40 ci lat -wyglądałyście rewelacyjnie).Cieszę się z recenzji o Poniewierskiej,Orlińskiej, Ptaszek,Hyakinth,Jemioł, Nenukko,chyba z większoscią pozostałych też się zgodzę ,choć nie na wszystkich jednak pokazach byłem osobiście. Moją rolą bowiem nie są pokazy ale wszystko to co się dzieje wokół .Chyba dlatego najważniejsza będzie dla mnie część trzecia:) .Pozdrawiam i jak to się mówi wśród niektórych: wielki szacun za kawał dobrej roboty. J.
P.S.
wieszaczki do WC kupiłem i kazałem zamontować w aurze konflktu z ekipą budowlaną ,dla której to nie był priorytet .Nie wiem czy goście nie urwali pierwszego dnia, bo już brakło czasu aby wszystko sprawdzić . Coż ….stało się to moją obsesją( gdziekolwiek jestem) sprawdzanie czy montuje się wieszczaczki w polskich toaletach . i powiem jedno: w wielu znanych i popularnych miejscach jak choćby na Żurawiej i Trzech Krzyży są one rzadkością. Nie rozstaję się niemal nigdy z wielką ciężką torbą w której mam swoje małe biuro i i zawsze mam problem co z nią zrobić w tak intymnym miejscu jak WC bo niestety podłogi nawet w wielogwiazdkowych hotelach budzą grozę. To chyba nasz narodowy problem:).Kto nie kojarzy skąd ten wywód o wieszaczkach niech nie dochodzi bo to mało istotne…….
PolubieniePolubienie
Aha….słowo o modelkach. Wbrew obiegowym opiniom,nie zabraniamy i nie blokujemy drzwi jesli designer przyprowadza sobie swój team (tak jak Ewa Kozieradzka) i podobnie jak na całym cywilizowanym świecie-jesteśmy bardzo pro jeśli modelki sam sobie dobiera i opłaca projektant. Wychodząc jednak naprzeciw sytuacji w której budżet projektanta na to nie pozwala-zapewniamy team w którym wprawdzie nie ma Anii Rubik ale wszystkie modelki na codzień pracują w dużych polskich Agencjach i nie ma ani jednej której wcześniej nie przerobiła na wybiegu w Wawie Kasia Sokołowska. Myślę ,że z czasem wraz z rosnącym portfelem projektantów-będziemy oglądać modelki ze światowych Agencji (IMG,NEXT,Fashion, Elite, Woman,One,Why not itp) bo wydatek 1000-1500 EUR za pokaz dobrej modelki nie będzie stanowił bariery finansowej dla dobrego i dobrze zarabiającego projektanta.:) Chyba wyjaśniłem…
PolubieniePolubienie
Przeczytałam jednym tchem! Jak zwykle super, chcę więcej i czekam na anegdotki. Najlepsze jest to, że pokazując wczoraj mamie zdjęcia z pokazu Piotra Drzała, tłumaczyłam, że te makijaże i fryzury są podobno inspirowane dzieciństwem. Moja mama odparła zaś, że ktoś chyba miał bardzo traumatyczne dzieciństwo 😀 Teraz widzę, że jej interpretacja była nad wyraz trafiona, haha. A Maldoror i Nenukko wiadomo, milion serc ❤
PolubieniePolubienie
Najwyraźniej Mama ma 6 zmysł do mody!
Dzięki za miłe słowa, dobrze wiedzieć, że są ludzie, dla których 6 tysięcy słów to nie męczarnia tylko przyjemność! 😀
Pozdrawiam ciepło!
PolubieniePolubienie
Na FW zwyczajowo nie dotarlam,mimo parania się wdzieczna fucha stylizowania roznorakich jednostek w wymiarze czysto komercyjnym.wszelkie moje rozterki pt.” Znowu nie dojechalas i nie kleisz z czym co się je” zostaly zgrabnie i niesztampowo,z wielkim polotem odegnane dalej niz siega faszyn from raszyn.niniejszym (w sposob mniej rozbudowany) skladam hold werbalny autorowi powyzszego elaboratu.jest genialny,jak moja faworytka Kasperska-Gawronska i MMC.thx i czekam na reszte zapowiedzianych smakowitosci!
PolubieniePolubienie
a mnie niezwykle interesuje co z toaletami na tej edycji? 😀 obyło się bez akrobacji?
przebrnąłem przez recenzje na trzech herbatach i zgadzam się w zupełności.
PolubieniePolubienie
Odkryłem toalety na backstage Designer Avenue. Niemal luksusowe!
PolubieniePolubienie
Paaanie Tobiaszu. Te toalety na offie były od samego początku:):):)!
PolubieniePolubienie
Z wielką przyjemnością przeczytałam każde słowo Autora, którego jako jednego z niewielu widziałam chyba na każdym pokazie – zapisującego skrzętnie w swoim notesiku trafne, jak widać w powyższym tekście, uwagi! Jakże miło było mi widzieć, godzina po godzinie, dzień po dniu, nieustępliwą obecność i dziennikarskie zdeterminowanie!
PolubieniePolubienie
W końcu trafiłam na godnego następcę Hanny Gajos, której komentowanie mody, zawsze zatrzymywało mnie w jednym miejscu, choć to niełatwe, bo jestem adhdowcem. Dziękuję za recenzje i zapewnienie dobrego humoru!
PolubieniePolubienie
Ojj, to jest taki piękny komplement, że aż dostałem rumieńców. Dzięki wielkie!!
PolubieniePolubienie