(Ilustracja – Paulina Mitek)
Jakiś czas temu moja zaprzyjaźniona dziennikarka i stylistka opowiedziała mi o pewnym ciekawym zdarzeniu ze swojego życia zawodowego. Historia jest na tyle symptomatyczna, że posłuży jako wstęp do dzisiejszego felietonu. Otóż owa koleżanka, nazwijmy ją koleżanką „X”, pracowała, jak to dziennikarze mają w zwyczaju, w pewnym redakcyjnym padole. Konkrety nie są w tym przypadku aż tak istotne. Zresztą otoczka tajemnicy i niedopowiedzenia potrafi skutecznie podkręcić atmosferę. Przełożony Koleżanki „X” był (a właściwie nadal jest) dość szanowanym dziennikarzem mody. Nazwijmy go Panem „Y”. Koleżanka „X” należy do gatunku ambitnych bestii – dysponuje dużą i rozległą wiedzą. Ceni sobie takie drobnostki jak elokwencja, stylistyka, ortografia, czy interpunkcja. W swojej rozkosznej naiwności chciała o modzie pisać konkretnie, szczerze i merytorycznie. Dziwna fanaberia, doprawdy. Pan „Y”, próbując ukrócić jej zapędy i chęć realizacji zawodowej, stwierdził, że tak być nie może, bo co ona sobie właściwie myśli. Jego wieloletnie doświadczenie nauczyło go przecież, że o modzie w naszym kraju nie wolno pisać krytycznie. Nie jest to ani potrzebne ani mile widziane. Należy pisać dobrze, a jak się nie ma nic miłego do powiedzenia, to lepiej zatrzymać opinie dla siebie. Czyli mówiąc kolokwialnie nakazał Koleżance „X” trzymać buzię na kłódkę. Pan „Y” stwierdził też, że Koleżance „X” kategorycznie nie wolno pisać w pierwszej osobie, dopóki nie będzie „kimś”. W tym przypadku najprawdopodobniej chodziło o „bycie” właśnie panem „Y” (albo jak to później dodał, Kingą Rusin – ?!). Uważam, że nie bycie „kimś” jest w tym przypadku dużym szczęściem dla Koleżanki „X”, ale to tylko moja, skromna opinia. Słuchając tej opowieści nie mogłem wyjść ze zdumienia…. Jak zawsze w takich sytuacjach, niczym przykładne dziecko Internetu, pognałem na Wikipedię, skarbnicę wiedzy wszelakiej.
Krytyka (łac. criticus – osądzający) – analiza i ocena dobrych i złych stron z punktu widzenia określonych wartości (np. praktycznych, etycznych, poznawczych, naukowych, estetycznych, poprawnych) jako niezbędny element myślenia.
Może dotyczyć wielu dziedzin np. nauki (krytyka naukowa), poprawności formalnej (krytyka logiczna), poprawności merytorycznej (krytyka merytoryczna lub krytyka empiryczna), metod (krytyka metodologiczna), etc.
W swoim idealistycznym podejściu, Koleżanka „X” miała oczywiście dużo racji. Pan „Y” również posiada pewne w miarę sensowne argumenty. Prezentując drugą stronę medalu, bardziej pragmatyczną i bezpieczną, zachowuje tak zwany chłopski spryt. Czy da się połączyć te dwa sposoby myślenia? Czy krytyka mody jest do czegokolwiek potrzebna? A jeśli tak, to komu? I kto może krytykować modę? Jak to robić? Według jakich zasad? Standardowa sytuacja – wiele pytań, a odpowiedzi brak.
Zacznijmy od truizmów. Moda jest formą kreacji, wypadkową procesu twórczego i potrzeby ubierania się, która w zależności od potrzeby może iść w kierunku artyzmu albo utylitaryzmu. Niezależnie od intencji projektantów, sam proces najczęściej przebiega podobnie. Szukanie inspiracji, zbieranie pomysłów i referencji, tworzenie moodboardów, szkiców, etc. Aż do finalnego produktu lub dzieła. Tu dokonujemy istotnego rozgraniczenia, ponieważ moda, jak każda dziedzina naszego życia, może realizować się wielotorowo. Jedni tworzą awangardowe sukienki z pleksi – i to jest moda. Inni produkują hurtowo bluzy z nadrukiem hamburgera – i to też jest moda. Wiadomo – moda modzie nierówna, ale nie zmienia to faktu, że każdą manifestację rozmaitych materiałów w kontekście ludzkiego ciała można zaklasyfikować właśnie jako modę. Oczywiście, nie mówimy tu o modzie, jako mechanizmie socjologicznym, w którym jakiś element naszego życia staje się wyjątkowo popularny, tylko o ubraniach. Tak, „tylko” o ubraniach.
Zjawisko krytyki występuje w każdej strefie naszego życia intelektualnego i społecznego. Krytyce podlega sztuka we wszystkich swoich odsłonach – od muzyki, przez malarstwo aż po teatr. Podobnie jest z literaturą, polityką, kulinariami, zrachowaniami, wypowiedziami, sytuacjami. Nawet krytyka może podlegać krytyce! Każda dziedzina posiada specjalistów, których zadaniem jest zweryfikowanie, czy dana rzecz jest dobra, neutralna albo zła. W teorii piastują oni rolę przewodników dla osób mniej zaznajomionych z konkretnym tematem. Za pomocą wskazówek (nadal w teorii) możemy później podjąć decyzje. Czyli, ciągle czysta teoria, rolą krytyka mody jest wskazanie „dobrej” i „złej” mody. Aby taka sytuacja zaistniała nie tylko w teorii, ale i w rzeczywistości, musi zostać spełnionych kilka istotnych warunków. Przedstawię je w pięciu punktach, które są dla mnie wyznacznikiem rzetelności i podstawą krytyki.
Autorytet
Przede wszystkim krytyk powinien być autorytetem w swojej dziedzinie. I w tej oczywistej oczywistości pojawia się problem. Polska moda jest obdarta ze swojej tożsamości. Goła i niewesoła. Sprawa nie dotyczy tylko projektantów, ale też dziennikarzy, krytyków i stylistów. Panuje totalna, niczym nie skrępowana, wolna amerykanka, w której weryfikacja talentu opiera się głównie na takich czynnikach, jak znajomości, szczęście, zasobność portfela rodziców (kochana lub partnera również) i stara-dobra kombinatorka. Oczywiście, te składniki przydadzą się w każdym miejscu na ziemi, w którym zakłada się więcej niż trawiastą spódniczkę, ale tam konkurencja jest tak duża, że bez talentu nawet największy szczęściarz się nie przebije. Kto w Polsce ma predyspozycje do wiążącej, obiektywnej (co za fatalne słowo) i merytorycznej oceny mody? Nie wiemy i długo się nie dowiemy, bo nie ma osób, które byłyby w stanie to zweryfikować. Czyli tkwimy w takim błędnym kołowrotku. I jak tu zdobyć autorytet, w tych przedziwnych warunkach? Nie ma wyjścia – ciężką i sumienną pracą. Szczerością. Ciekawymi publikacjami. Krok po kroku. To bardzo proste i jednocześnie wyjątkowo trudne. Na własnym przykładzie sprawdziłem, ile wyrzeczeń i problemów można spotkać na takiej drodze. Autorytet zdobyty wśród czytelników to jedno. Autorytet wypracowany u projektantów, to zupełnie inna sprawa. Niestety, rzadko dochodzi do sytuacji, w których krytyk może wejść w realną polemikę z projektantem. Ich dyskurs przebiega na dwóch różnych pułapach. Projektant wypowiada się za pomocą kolekcji i pokazów, krytyk za pomocą słów. Jeśli taka interakcja przebiega na gruncie superlatyw i komplementów, to życie jest słodkie jak słoik miodu. Gorzej, kiedy pojawiają się przysłowiowa łyżka dziegciu. Gorzkie słowo faktycznie potrafi w jedną chwilę zmienić smak. A wtedy zaczyna się robić nieprzyjemnie. Generalnie mechanizm, który sprawdziłem również na własnej skórze jest taki – negatywna ocena jakiejś kolekcji wywołuje niemałą euforię u innych. Wtedy sypią się maile pełnie niewypowiedzianej radości „że ktoś w końcu pisze jak jest”. Czyli tym razem opinia krytyka pokryła się z opinią odbiorcy. Gorzej kiedy reflektor negatywnej recenzji trafi na tych „innych”, którzy jeszcze przed sekundą dosłownie tryskali entuzjazmem. Euforia zmienia się w żal, zgrzytanie zębów i smętną szeptaninę. Czasem cichszą, a czasem głośniejszą. Nic ma w tym nic dziwnego, wiele razy już podkreślałem, że poczucie krzywdy projektanta jest zrozumiałe. Hipotetycznie jego praca włożona w kolekcję i pokaz jest większa niż wysiłek recenzenta włożony w tekst. Ale! Każdy kij ma dwa końce. Recenzent nie czeka przecież na dwie kolekcje jednego twórcy. Jeśli chce być na bieżąco, to powinien być zaznajomiony z większością kolekcji – zarówno regionalnych, jak i światowych. I tu zaczynają się schody. Obejrzeć, przeanalizować, zapamiętać kilkaset kolekcji co pół roku? Życzę powodzenia. Ale ta sytuacja to tylko i wyłącznie myślenie roszczeniowe. Tak jakby powiedzieć, że każdy lekarz przykłada się do swojego zawodu. Powieść fantasy.
Platforma
Po drugie krytyk powinien mieć platformę dla swoich tekstów. Kiedyś sprawa była prostsza. Nie było Internetu, więc krytyk albo pisał do magazynu lub gazety albo go po prostu nie było. Dziś każdy może sobie stworzyć własną platformę i krytykować, hulaj dusza i klawiatura, do woli. To dotyczy również Freestyle Voguing, który idealnie wpisuje się w ten schemat. Prasa stopniowo podupada i cieszy się coraz mniejszą popularnością. W Polsce nie ma periodyków, które traktowałaby projektantów serio. O wszystkich się pisze dobrze, każda kolekcja jest hitem, każdy pokaz cudownym wydarzeniem. Redaktorzy boją się postawić w pozycji autorytetu, krytyka ich przeraża, bo wiąże się z konsekwencjami. Zablokowanie wypożyczeń, brak zaproszeń, zlikwidowanie zniżki w butiku. Koszmarne konsekwencje… No i świadomość, że każdy jest czyimś znajomym. Skoro jednego dnia piło się z projektantem wódkę przy barze, to jakoś tak głupio źle o nim pisać. Magazyny kreują na siłę wizję idyllicznej bajki, w której wszyscy się kochamy. Nic dziwnego, że ta energia musiała w końcu znaleźć jakąś kontrę. Pałeczkę przejęli blogerzy. Pisanie o modzie staje się coraz bardziej popularne. Nawet szafiarki, których krytyka mody była do tej pory bardzo szczera i bezpośrednia – selekcja polegała po prostu na zakładaniu konkretnych rzeczy, coraz częściej sięgają po słowo pisane. W ten sposób dochodzi do ciekawych wynaturzeń. Za przykład weźmiemy popularną blogerkę Jessicę Mercedes. Po ostatnim łódzkim FW, Jess napisała o pokazie Wioli Wołczyńskiej:
O pokazie Wioli Wołczyńskiej wiele osób mówiło negatywnie. Ja nie wiem co powiedzieć, dla mnie to prosta, casualowa kolekcja, która bardziej przypomina projekty z Inditexu, niżeli prace polskiego projektanta. Co tu krytykować? Szary basic, to szary basic, każda kobieta coś takiego potrzebuje w swojej szafie. Nie orientuję się, jakie są ceny tych ubrań, ale domyślam się, że nie są przystępne. Bardziej zastanawia mnie, co ma klienta przyciągnąć do zakupu takiej szarej tuniki , skoro coś takiego możemy kupić w sieciówce? Jakość ta sama (100 % bawełna), krój podobny. Wiadomo, że własność intelektualna projektanta również musi zostać opłacona, ale klient o tym nie myśli, jeśli mu się spodoba i jest za drogo, znajdzie tańsze i tyle
Nie przeszkodziło to Jess chwilę później pójść w pokazie Łukasza Jemioła, który wręcz histerycznie krzyczał (pokaz, nie Łukasz) „jestem kolekcją basicową”. Dodajmy, że blogerka zaprezentowała się w… Szarej tunice. Co ciekawe ceny u Łukasza są wyższe niż u Wioli. Przed pokazem otrzymałem od niego bluzkę i miałem szansę zorientować się w tych kwotach. Oczywiście, Jemioł ma prawo sprzedawać swoje rzeczy w cenach jakie uzna za stosowne. Zarówno ja, jak i Jess możemy jedynie przedstawić nasz punkt widzenia, jako osób zajmujących się modą. Możemy, ale nie musimy. Pytanie – czy na pewno powinniśmy? I tu docieramy do kolejnego ważnego aspektu krytyki mody.
Odpowiedzialność
Taki tekst, który swoim czytelnikom zafundowała Jess, w moich oczach dyskwalifikuje jej profesjonalne podejście do tematu. Dokonała bardzo błędnego założenia „Szary basic, to szary basic”, twierdząc, że poziom oryginalności projektu, to najważniejsza weryfikacja mody autorskiej, po czym sama sobie zaprzeczyła dla wątpliwego „zaszczytu” przejścia się po wybiegu. A co z jakością? Czy Jess była na backstage’u i zobaczyła te proste wzory Wioli? Projektantka świata na nowo nie odkryła, ale dobrze wie, czego szuka jej klientka. Na przykład wełen z alpaką lub kaszmirem albo bawełny z jedwabiami. I właśnie za to jest gotowa zapłacić więcej – za autorski projekt, który nie ma powciskanych ćwieków, nie jest upstrzony blaszkami, czy piórami, ale posiada jakość, ukrytą i niedostępną dla większości odbiorców mody. Najciekawsze jest to, że czytelnik Jess nie jest klientem ani Wioli ani Łukasza. Czemu wobec tego blogerka porusza takie tematy? Ambicja! Teoretycznie pisanie o modze (w nieistniejącej hierarchii) pozycjonuje się dużo wyżej niż pstrykanie coraz to nowych fotek w ciuszkach z sieciówki. Owszem, pisząc o kolekcji mamy prawo skoncentrować naszą uwagę na tych aspektach, które są dla nas najistotniejsze. Dla jednych to może być sezonowość, dla innych oryginalność projektu. Jednak publikowanie niesprawdzonych i fałszywych informacji „100 bawełny” niestety jest (nie da się tego inaczej określić) poniżej krytyki. Należy brać odpowiedzialność za swoje słowa. Trzeba mieć świadomość, że każda krytyka niesie ze sobą konsekwencje. Krytyk jest w pewnym sensie osobą, która posiada (lub powinna posiadać) społeczne zaufanie. Podawanie błędnych informacji sprawia, że traci wiarygodność. Tu niestety pojawia się kolejna przeszkoda – gdzie następuje weryfikacja tych opinii? Paradoksalnie krytykami krytyki stali się sami odbiorcy. Ilość wejść na bloga czy dany portal, suma lajków i podzieleń na Facebooku, sankcjonuje działanie krytyka. O racji bytu w branży modowej przestali decydować wpływowi redaktorzy i magazyny. Teraz liczą się statystki.
Wiedza i Gust
To jest dość oczywisty aspekt. Żeby móc krytykować należy mieć rozległą wiedzę. W przypadku mody, sama znajomość trendów i kilku najpopularniejszych projektantów absolutnie nie wystarczy. Znajomość historii mody, materiałów, krawiectwa jest niezbędna. Jednak, żeby w pełni szukać referencji, odkrywać inspiracje, polemizować z projektantem i jego modą jako dziełem sztuki użytkowej lub w ogóle jako dziełem sztuki, należy mieć świadomość kontekstów kulturowych, historii kina, teatru, kostiumu, literatury. Czyli być albo chociaż aspirować do bycia erudytą. Tylko dzięki takiemu podejściu dyskurs może wejść na poziom o niebo ciekawszy niż ładne/nieładne, „to bym założyła, a tego nie”. Czy to jest potrzebne? I tak i nie. Z mojej perspektywy tak, bo traktuję modę jako zjawisko zasługujące na analizę. Szanując projektantów i ich twórczość (dość brawurowa deklaracja, ale prawdziwa) wychodzę z założenia, że to co robią jest czymś więcej, niż tworzeniem jednowymiarowej konfekcji. Skoro są twórcami, to upubliczniając swoje dzieło dają przyzwolenie na jego interpretację i ocenę. W tym specyficznym przypadku duże znaczenie ma też gust recenzenta. To ważny czynnik. Pojęcie „dobrego gustu” jest bardzo niejednoznaczne i kłopotliwe. Czym właściwie jest gust? Jak go zmierzyć? Wyglądem? Bardzo zdradliwa metoda. Chyba najłatwiej jest go poznać przez regularną obserwację poczynań i publikacji dziennikarza lub blogera. Wtedy możemy zdecydować, czy jego wizja i jego interpretacja mody korespondują z naszym punktem widzenia. Nie powinny się pokrywać ale powinny mieć jakiś wspólny punkt zaczepienia, który pozwoli nawiązać relację. A być może i interakcję, bo internet w przeciwieństwie do prasy pozwala czytelnikowi i dziennikarzowi na wymianę opinii i polemikę.
Warsztat
Kolejny mocno poszkodowany aspekt krytyki, który już nawet nie kuleje. Biedak nie jest w stanie ruszyć z miejsca, bo ma odcięte obie nogi. Ten inwalida leży bezradnie i czeka na jakiś cudowny przeszczep. Warsztat pisarski i dziennikarski, znajomość języka polskiego, umiejętność stworzenia dramaturgii tekstu, szeroki wachlarz słów, specjalistycznych określeń, synonimów, to podstawy ciekawej i wciągającej publikacji. Jak zdobyć te umiejętności? Trzeba czytać. I pisać. Czytać i pisać, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu. Uczyć się od najlepszych, wykształcać swój styl. Unikać kopiowania innych. Popełniać błędy i wyciągać z nich wnioski. Podsyłać teksty znajomym, niech ocenią je chłodnym i bezemocjonalnym spojrzeniem. Nie muszą być wkręceni w temat mody, czasami opinia osoby „niezorientowanej” jest dużo bardziej cenna, bo Pozwala zachować dystans. I co najważniejsze – punktować w recenzjach zarówno wady, jak i zalety. Tu znowu odwołam się do swojego przykładu. Niezwykłą trudność sprawia mi pisanie komplementów i ciągle się tego uczę. Pisanie negatywów jest dla mnie łatwe – jako osobie cynicznej i złośliwej, przychodzi wręcz naturalnie. Cięte i mocne żarty niestety najbardziej przyciągają uwagę czytelnika. Zauważyłem, że o moich pozytywnych recenzjach mało kto pamięta. Było dobrze – ok, fajnie, ale przecież to powinno być standardem. Ale kiedy tylko pojawia się „jad” to radość nie ma końca. W kwestii szlifowania warsztatu brak wzorców ze świata mody nie przeszkadza, bo dobrych dziennikarzy, krytyków i felietonistów zajmujących się innymi dziedzinami jest w Polsce na pęczki.
Oczywiście, można by dodać kilka innych punktów takich jak bezstronność (raczej nierealna), umiejętność lawirowania między rozmaitymi układzikami i klikami (do zrobienia), protekcja (przydatna). Ale zamiast tego zobaczmy co napisali znajomi projektanci o swoim podejściu do krytyki. Ten punkt widzenia jest szczególnie istotny. W końcu to ich dotyczy dzisiejszy temat. Są to skrajnie różne osoby, poruszające się po najróżniejszych pułapach estetyki, promocji i na bardzo zróżnicowanych etapach swojej kariery.
Paprocki&Brzozowkski:
Krytyka Mody jest bardzo potrzebna byleby była poparta prawdziwym doświadczeniem i wiedzą. Bardzo liczymy się z krytyką osób które są dla nas autorytetem w tej dziedzinie. Nawet jeśli jest to krytyka niepochwalna – wyciągamy wnioski i traktujemy jako konstruktywną. Za to zupełnie nie przejmujemy się krytyką osób niekompetentnych, a takich obecnie jest na pęczki – wszechwiedzących znawców mody. Najczęściej te osoby jeszcze wczoraj pisały o meblach albo wymyślały horoskopy a dzisiaj uważają siebie za autorytety w tej dziedzinie.
Kas Kryst:
Krytyka mody z mojej perspektywy, czyli osoby dopiero rozpoczynającej karierę projektanta jest bezcenna i niezbędna.
Po ukazaniu się kolekcji pragnę i oczekuję informacji zwrotnej, ale niech to będzie tekst napisany przez osoby które faktycznie się na tym znają. Nic mnie tak nie denerwuje , jak bezsensowne, nic nie wnoszące recenzje, z których nie dowiaduję się niczego oprócz tego, że projekty były ładne, kolorowe i zapewne minimalistyczne.
Czytając recenzję z pokazu oczekuję własnej opinii autora, opartej na zdobytej wiedzy.
Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że kryteria oceny w filmach czy literaturze są bardziej oczywiste dla przeciętnego odbiorcy. Modę często ocenia się wedle gustu i uznania. Mało kto zdaje sobie sprawę, że oprócz własnych upodobań liczą się faktyczne kryteria, o czym projektanci uczą się latami na studiach.
Brakuje wiedzy u większości osób recenzujących kolekcje. Można policzyć na palcach u jednej ręki recenzentów z prawdziwego zdarzenia, którzy nie tylko posługują sie poprawna polszczyzna, ale faktycznie mają coś do powiedzenia.
Krytyka mody powinna istnieć i powinna się rozwijać, a osoby aspirujące powinny się wciąż dokształcać. Moda jest ciągle w ruchu, szybko się zmienia i żeby ludzie zaczęli ją rozumieć, trzeba im poukładać w głowie, otworzyć na nowe i nieznane, pokazać co faktycznie jest dobre, a co się im tylko wmawia. Tak właśnie widzę rolę krytyki mody w Polsce.
Wiola Wołczyńska:
Krytyka mody jest ważna, ponieważ bez niej nie byłoby rozwoju i doskonalenia tego co powstało. Krytycy dzieląc projekty na dobre i złe pokazują właściwą drogę. Martwi mnie jedynie to, że w Polsce często krytyką zajmują się ludzie, którzy nie mają wystarczającej wiedzy i wykształcenia. Niestety domeną Polaków jest krytyka wszystkiego i wszystkich dla zasady, a to jest krzywdzące i ograniczające różne inicjatywy.
Maldoror
Krytyka Mody jest niezbędna jak krytyka każdego zjawiska. Bez rzeczowej oceny z zewnątrz nic nie jest w stanie funkcjonować poprawnie. Najważniejsze jest jednak to aby krytyką zajmowały się osoby odpowiednio do tego wykształcone, przygotowane. Zdanie przypadkowych osób nie ma żadnego znaczenia, ani wartości.
Charlotte Rouge
Jako osoba szczera i otwarta nie wyobrażam sobie ukrywania prawdy, unikania konfrontacji i pisania o wszystkim w samych superlatywach. Jeśli dziennikarz ma za zadanie, czy ochotę wydać osobistą opinię, czemu miałby nie mówić brutalnej prawdy? Polska moda ciągle jeszcze dojrzewa i potrzebuje raz na jakiś czas klepnięcia w policzek by zrozumieć, że idzie w złą stronę. Nie widzę też powodu, by ukrywać niewygodne fakty, jak zamawianie i nie płacenie za ubrania przez gwiazdy, układy i układziki w branży.
Nenukko
Dziewczyny z Nenukko mają oczywiście swoje zdanie, ale zachowają je dla siebie. Choć krytyka mody nie jest im obojętna, to jak zawsze działają zgodnie z zasadą „jesteśmy obok”.
Mickey Wyrozębski
Krytyka mody może być cenna, wtedy gdy jest szczera, prawdziwa. Gdy tworzy ją pasjonat, który pokazuje swój punkt widzenia, otwiera się. Jego rolą może być pokazywanie perełek, dalekich od mainstreamu, trendów, które istnieją równolegle w innych kulturach, poszerzanie horyzontów. Ważne, żeby podkreślać subiektywizm – nie lubię pychy, wrażenia nieomylności w żadnych sądach. Ważna jest świadomość, że można zrobić projektantowi wielką przysługę lub zniszczyć karierę. Warto pamiętać o tej odpowiedzialności. Myślę, że modę absolutnie można traktować jako sztukę. Jest nią. Jest ona wrażeniem, emocją, którą za sobą niesie. Nie traktowałabym jej jako sensu życia, co czasem widuję – raczej jako wyraz kultury. I chyba tu jest rola najlepszego krytyka – pokazać niuanse elegancji, jakości, nowatorstwa (w opozycji do złego wykonania, czy kopiowania). Idealnie, jeśli udaje się zachować wiarygodność wystrzegając się pisania tekstów sponsorowanych np cudowności kolekcji z sieciówki. Mierzi mnie taki bullshit, niezależnie od finansowych aspektów. Bo, to jest już zagadnienie przemysłu odzieżowego, a nie mody.
Sylwia Rochala
Krytyka mody i moda są jak jajko i kura. Krytyka jest analizą cech fizycznych poszczególnych przedmiotów. Przedmiot istnieje wtedy, gdy nada się mu przynajmniej jedną cechę (chociażby istnienie). Krytyk nie może ocenić czegoś co nie istnieje. Przedmiot nie może istnieć bez oceny. W tym rozumieniu krytyka mody i moda nie mogą istnieć bez siebie.
Michał Szulc
Krytyka mody, a właściwie jej druga fala rodzi się i rozwija wraz z polską modą, a właściwie jej drugą falą. Wydaje mi się, że to FW dał nam (poprzez możliwość konfrontacji kilkudziesięciu bardzo zróżnicowanych kolekcji w jednym miejscu i krótkim czasie) łatwość i więcej pewności w wyrażaniu swoich opinii. Krytyka mody w Polsce istnieje, ale wciąż jest chyba zbyt mocno osadzona w świecie wirtualnym lub kuluarowym. Obserwując modę i jej krytykę z perspektywy prawie 10 lat własnej aktywności, widząc jej gwałtowny i szybki rozwój, tak naprawdę nie dochodzę do żadnych wniosków, ale cholernie ciekawi mnie to, jak sytuacja będzie wyglądała za kolejnych 10 lat.
No i jak drodzy państwo? Mamy wnioski? Pan „Y” najwyraźniej nie miał racji! Skoro sami projektanci dają rację bytu krytyce mody, to chyba nikt nie powinien jej negować. Uważam za mój osobisty sukces fakt, że tyle ciekawych osób postanowiło poświęcić swój czas i uwagę na napisanie kilku zdań dla Freestyle Voguing. Bardzo bym chciał jakoś spuentować ten tekst, wynaleźć złotą myśl, spektakularny wniosek. Ale tym razem jest to niemożliwe. Jedyne co mogę dodać (uwaga, będzie patetycznie, ale raz na jakiś czas mogę sobie pozwolić na taki emocjonalny poryw), to życzenie, żebyśmy wszyscy starali się robić to co robimy, najlepiej jak to możliwe. Szczerze i z głębi serca. Wymieniali się opiniami, myślami i emocjami. W ten sposób rodzi się energia, która napędza nas do dalszego działania!
I tym optymistycznym akcentem kończymy na dziś.
Pamiętajcie – Never Ending Freestyle Voguing! ❤
Tobiasz Kujawa
freestylevoguing@gmail.com
PS. Korekty tradycyjnie brak. Jeśli są jakieś literówki to serdecznie przepraszam, ale ilość pracy ostatnio mnie dosłownie przygniotła. Proszę wypominać wpadki bez litości, będę je poprawiać bieżąco! 😉
PS2. Bardzo dziękuję wszystkim projektantom za wypowiedzi!
PS3. Jak to już kiedyś powiedziałem – „Niestety konwencji zmieniać nie zamierzam”. Przypominam również, że to tylko blog w morzu tysiąca innych. Internet jest wielki, każdy znajdzie coś dla siebie!
PS4. Ten tekst jak na warunki internetu to prawdziwy moloch, który nie wyczerpuje tematu, więc w planach jest kolejna część.
To od siebie dodam, że często słyszę o czymś, co już urosło do mitu „obrażalskiego projektanta”. Nie mam pojęcia, ile postów o kolekcjach czy sylwetkach napisałam przez ostatnie kilka lat (stawiam, że około 200?). Są to głównie pozytywne (takie jest też założenie bloga, żeby przedstawiać to, co subiektywnie mi się podoba i myślę, że w blogosferze bez sensu od tej subiektywności się odcinać), ale zdarzają się rzeczy, które mi się nie podobają – o czym albo piszę w poście, albo zwracam na to uwagę w rozmowie/wymianie wiadomości z projektantem. I na tych, powiedzmy, 200 wpisów, obraziła się może jedna, maksymalnie dwie osoby. Cała reszta jest naprawdę otwarta na konstruktywne uwagi 🙂
PolubieniePolubienie
Ja też nie miałem większych zatargów czy konfliktów. Kilku projektantów się lekko obraziło, ale raczej bez większych konsekwencji. I złość im raczej szybko przechodzi. Całe szczęście 😀
PolubieniePolubienie
Hmm, tekst mądry i potrzebny (mnie ujął przede wszystkim użyciem słowa ‚dzieciorg’, a tak poważnie, to elegancką klamrą kompozycyjną, huhu)
Niemniej ja mała i nieważna, skromnie sobie myślę, że trochę z Ciebie taki fashion-jurnalism-nazi, Tobiaszu (jeśli bardzo razi Cię ‚nazi’ zastąp sobie to określenie słowem ‚idealista’ np.).
Internet ma to do siebie, że jest w nim miejsce i na profesjonalną krytykę i na plumkanie maluczkich, które o ile nie przekracza pewnego poziomu głupoty i pseudo fachowości (vide przykład powyższy, wiadomy) nie powinno być z góry dyskredytowane.
Zależy jakie podejście do pisania o modzie się wybiera, przy założeniach powiedzmy ‚ludycznych’ trzy zdania o samym evencie, kieckach zgromadzonych celebrytek, czy ogólnym samopoczuciu piszącego projektantom nie uwłacza i recenzji nie dyskredytuje, a raczej czyni ją atrakcyjniejszą dla przeciętnego odbiorcy, który często szuka nie tyle fachowej opinii, co wrażenia współuczestnictwa.
Twoje teksty, mimo że publikowane w internecie spełniają w znacznym stopniu kryteria gatunkowe recenzji ‚papierowych’ i wydaje mi się, że są czytane nie tyle dlatego, że nie obawiasz się krytykować projektantów, co ze względu na fakt, że są napisane dobrze i wciągająco.
Z kolei przeciętna recenzja, przeciętnego bloggera ma to do siebie, że jest skrajnie subiektywna, WIĘCEJ – taka (przy pewnych założeniach) być powinna, bo blog to medium oparte na osobie piszącego i poniekąd wokół niej tworzone.
Kolejną kwestią jest założony przez Ciebie obowiązek dążenia do swego rodzaju erudycji. Bardzo byłoby pięknie i szlachetnie, ale dobrze napisanego tekstu nie jest w stanie zdyskredytować brak kontekstu. Było tak choćby w przypadku relacji z ostatniego pokazu Dawida Wolińskiego – wśród wielu piszących o nim osób, było zaledwie kilka, które zauważyły nawiązanie do ,,Dziadka do orzechów” (a nie jest to wszak wyszukane nawiązanie intertekstualne).
Zostałabym przy chłopsko-rozumowym założeniu – żeby pisać o modzie trzeba mieć jakiekolwiek WŁASNE przemyślenia na temat tego, co się zobaczyło (oczywiście wykraczające poza ‚podobao/nie-podobao’ i ‚kojarzy mi się z Missoni SS2010’).
Skłony i szacunku wyrazy!
Aaaa i ‚niebycie’ z pierwszego akapitu razem
PolubieniePolubienie
Nie razi mnie absolutnie, lubię zabawy słowotwórcze, nawet na granicy dobrego smaku!
Być może jestem modowym faszystą, ale ma to bardzo prostą przyczynę – od innych wymagam tyle samo co od samego siebie. A od siebie wymagam dużo. Nie lubię niekompetencji i nic na to nie poradzę. Poza tym uważam, że trzeba uważać na słowa których się używa. Tyle.
Dzięki za komplementy, bardzo mi miło. I jedno pytanie – co to jest „Dzieciorg”? Nie mogę znaleźć miejsca, w którym go użyłem!
Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie
Dobry i potrzebny tekst, zwłaszcza a morzu samozwańczych krytyków i krytyczek. Moda, jak każda dziedzina kultury, podlega krytyce, ale rzeczywiście w przypadku literatury czy kina te standardy są już w dużej mierze ustalone. W tym przypadku sprawa się komplikuje, bo pisać krytycznie to nie krytykować ani nie głaskać, a po prostu wyłuskać swoje zdanie, podparte merytoryczną wiedzą. Podoba mi się, że skomentowałeś tekst Jess, po pierwsze dlatego, że w słowie pisanym brak jej pokory, a po drugie dlatego, że może skorzysta z tych cennych uwag nie tylko ona ale i jej koleżanki.
Błędów jest dużo w tekście, o pozjadanych wyrazach nie wspominam, także polecam przejrzenie raz jeszcze, ja już nie mam siły 😉
Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie
Zabij mnie, ale przeczytałem tekst jeszcze raz i żadnych pozjadanych wyrazów nie znalazłem. Albo jestem ślepy, albo część moich manieryzmów językowych uznajesz za błędy i braki.
Jess i jej koleżanki są niezwykle popularne. Popularność wiąże się z odpowiedzialnością. Wydaje mi się, że one tego nie rozumieją, ale cóż -może to kwestia wieku.
A co do ustalonych standardów, to z jednej strony jest to dla mnie ogromny plus (mogę robić co mi się żywnie podoba), ale i minus – wychodzę przed szereg co nie zawsze podoba się innym.
Dzięki za komentarz! 😀
PolubieniePolubienie
Tyle myśli mi się nasuwa po przeczytaniu tego, że nawet nie wiem od czego zacząć. Po pierwsze – zgadzam się, nie ma w Polsce zbyt wielu autorytetów krytyki mody. W ogóle niewiele jest chyba autorytetów samej mody. Na świecie rynek mody to nie tylko projektanci i styliści. To też dziennikarze, PRowcy, marketingowcy, którzy specjalizują się właśnie w tej jednej wąskiej dziedzinie. U nas ten sektor mam wrażenie kuleje, przez co kuleje sama moda. Jest Fashion Week, super, ale co z tego, jeśli ciężko o rzetelną z niego relację? Czy faktycznie jest tak różowo i wszystko było pięknie? A jeśli nie, komu wierzyć? Tu pojawia się problem braku autorytetów (które wyznaczałyby autorytety), o którym mówiłeś.
Do tego jeszcze jest chyba jeden problem – nie traktujemy mody poważnie. To znaczy, my, którzy z różnych powodów spotykamy się na FV być może i traktujemy ją poważnie. Ale my, jako społeczeństwo, już niekoniecznie. Film i literaturę łatwiej ocenić, ale też film i literaturę łatwiej przyjąć jako coś o wysokiej wartości artystycznej, o czym fajnie pogadać ze znajomymi i pokazać, jacy to my nie jesteśmy ambitni. Moda uważana jest jako drugorzędowy przejaw kultury czy sztuki. O ile w ogóle jest za taki przejaw uznawana. Co jest swego rodzaju paradoksem, bo niby Ci co się moda zajmują, to ‘po prostu większych ambicji w życiu nie mieli’, a z drugiej nagle wszyscy chcieliby być w tym temacie ekspertami. A raczej chcą, żeby ich za takich uznawać.
I tu pojawia się chyba największy problem. Polska to jest taki dziwny kraj, w którym modelki chcą być pisarkami, pogodynki dziennikarkami, aktorki projektantkami i ogólnie wszyscy ludzie znani z tego, że są znani chcą być ekspertami w dziedzinach, o których nie mają pojęcia. To, że się ma dobry gust (o ile się go w ogóle ma…), to jeszcze nie znaczy, że można być projektantem. To jest oczywiście sposób artystycznej ekspresji ale też jednak rzemiosło, które trzeba znać. I tak samo z pisaniem, także o modzie. Tu jest jeszcze trudniej, bo nie dość, że trzeba umieć pisać, to jeszcze trzeba umiećc o modzie.
Przeczytałam gdzieś o wspomnianej przez Ciebie Jess, bodajże w Glamour czy innej Vivie, , że chciałaby być redaktor naczelną polskiego Vogue. Górne kończyny mi z załamania opadły (i wszystkie inne też). To jest właśnie taki kraj, w którym ludziom się wydaje, że jak się umie złożyć kilka ciuchów w sensowną całość, to można też kierować magazynem o modzie, bo przecież ma się potrzebne w tej branży doświadczenie i znajomość tematu (i rzemiosła!). A tak naprawdę, to ja całkiem lubię Jess. Lubię wchodzić na jej bloga, tak jak na kilka innych ‘modowych’ blogów o tematyce ‘look of the day’. I uważam, że jest dobra w tym co robi, dopóki zajmuje się tym, w czym jest dobra. Dobrze jej wychodzi składanie tych codziennych i niecodziennych looków. Ale to jest właśnie problem w tym kraju, że ludzie nie chcą się zajmować tym, co im wychodzi, tylko tym, co chcieliby, żeby im wychodziło.
To nic złego zmienić (bądź poszerzyć) obszar tego, czym się zajmujemy. Mamy XXI wiek, musimy być elastyczni, bla bla bla. Ale pod warunkiem, że to jest poparte jakimiś sensownymi podjętymi w tym kierunku działaniami, jeśli nie mamy jeszcze doświadczenia, to chociaż o wiedzę merytoryczną wypadałoby się postarać.
I chociaż jedno dobrze się dzieje, że tego polskiego Vogue’a to jednak nie ma, a przynajmniej jeszcze nie. Bo gdyby był, to ja się boję pomyśleć, co tam na jego łamach by się wyprawiało.
I wyszedł mi komentarz tak chaotyczny, że sama nie wiem, czy coś bym z niego zrozumiała, gdybym nie była jego autorką. Poczułam jednak egoistyczną potrzebę podzielenia się swoimi chaotycznymi przemyśleniami.
A tak na koniec, to dziękuję za to, że takie rzeczy piszesz. Bo to dobre i potrzebne jest. Ja sama, w wieku lat niewielu (chociaż czasami mam wrażenie, że to jednak nie jest tak niewiele), szukam czegoś, czym można byłoby się w życiu zająć i coraz bardziej się skłaniam ku okrutnemu światu dziennikarstwa i to właśnie dziennikarstwa mody. I dzięki temu, że czytam takie teksty jak ten Twój, to nie siedzę i nie myślę, jakby to pięknie było być naczelną polskiego Vogue, tylko piszę jeden słaby tekst za drugim i czytam o historii sztuki i przeglądam miliony zdjęć z pokazów, nie tylko z tego czy zeszłego sezonu i piszę o nich te słabe teksty. I może za jakiś czas na dziesięć słabych tekstów uda mi się stworzyć jeden dobry i to już będzie sukces. Mam nadzieję, że tak się stanie.
Keep (freestyle) voguing, bo dobrze Ci to wychodzi.
PolubieniePolubienie
Niech redaktor wybaczy, ale nie chce mi się szukać błędów, może to moje oko widziało wczoraj coś, czego dziś nie ma 😉 Także już się nie czepiam, odwołuję!
Za to mam jeszcze jedną rzecz do dodania do Twojej listy: odwaga, to coś o czym rzadko się wspomina.
A szkoda.
Tym większe brawa dla autora 🙂
PolubieniePolubienie
Z wykształcenia jestem krytykiem literackim, prywatnie poetką, zawodowo współpracuję z polską projektantką mody. Uważam, że autorska twórczość nie może być obojętna na krytykę i bez niej nie ma racji bytu – brak konfrontacji „produktu” z odbiorcą, z wykształconą osobą, która umie merytorycznie wypowiedzieć się na temat danej rzeczy sprawia, że możemy stać się ofiarą chłamu. Krytyka ma za zadanie oddzielić ziarno od plew, nie mówię tu tylko o modzie, ale również dobrej literaturze, ambitnym filmie, niepozostawiającym nas z uczuciem wypranego mózgu i beznadziei autorskim utworze.
Jak jest w rzeczywistości? Miałam do czynienia (a raczej – nie miałam) z „krytyką” w dwóch dziedzinach swojego życia. Prywatnie stworzyłam autorski projekt multimedialny, na premierze pojawiło się mnóstwo gości, również ze świata literatury, patronowało mi kilkanaście ośrodków medialnych. Żaden z nich, dosłownie nikt nie wyraził swojej opinii o mojej pracy, której poświęciłam kilka miesięcy swojego życia. I do tej pory nie wiem, czy to było dobre? Czy się podobało? Czy może to było dla wszystkich tak gówniane doświadczenie, że nigdy więcej nie powinnam napisać nawet pół zwrotki?
Druga sprawa. Branża modowa, z którą jestem związana od kilku lat i projektantka, z którą współpracuję. Jesteśmy doceniane na zagranicznych rynkach, prezentujemy ubrania na prestiżowych eventach zagranicą, mamy odgórne wsparcie osób pracujących w placówkach dyplomatycznych, znających się na dobrym produkcie i coraz intensywniej zainteresowanych marką, napływają do nas propozycje pokazów z różnych zakątków świata, a ponadto – co najważniejsze, otacza nas rzesza zadowolonych klientek noszących projekty naszej marki i wiernych nam od kilku lat. Ad rem. Pomimo tych wszystkich sukcesów nasza komunikacja z mediami z branży jest jednostronna. Choć informujemy na bieżąco różne redakcje o kolejnych kolekcjach, poczynaniach, planach, ważnych realizacjach nie otrzymujemy żadnej odpowiedzi zwrotnej. Kolekcje doczekały się zaledwie kilku merytorycznych recenzji, większość serwisów modowych jedynie przekleja nasze informacje prasowe, od wielkiego dzwonu dodając jedno zdanie będące peryfrazą lidu z materiałów prasowych…
Więc kończąc ten smutny monolog rzucę w eter: w jaki sposób nawiązać z Wami dialog? I przede wszystkim, dlaczego nie chcecie z nami rozmawiać? Dlaczego, choć wybraliście tę branżę nie jesteście nią prawdziwie zainteresowani?
PolubieniePolubienie
* oczywiście chodziło o PARAFRAZĘ, nie peryfrazę – przepraszam 😉
PolubieniePolubienie
Olu, ze mną dialog macie nawiązany. Co do reszty – nie wiem. Być może wysłałyście za mało sukienek paniom redaktorkom, może problemem jest te kilkaset kilometrów, które dzielą Was i stolicę. Zastanawiam się czy to uznanie przez prasę jest Wam do czegokolwiek potrzebne. Poza kwestiami czysto ambicjonalnymi? Wiesz, że bez pokazu w Warszawie albo Łodzi ciężko się przebić do świadomości tych pustogłowych ludzi, zapatrzonych w wielkie domy mody i wielkie nazwiska, dla których torebka LV i podróż do Mediolanu, są całkowitym spełnieniem. Ok, jeżdżą do Londynu, Paryża, NY. Siedzą w czwartych – piątych rzędach bo jako prasa z polski nie mają żadnego znaczenia. Z czym wracają? Jak piszą o tej modzie? Jak ją pokazują? Jakie to ma właściwie znaczenie? Ż-a-d-n-e. Czemu nie są zainteresowani? To jest bardzo dobre pytanie! Wiesz czemu? Bo tak jest łatwiej i wygodniej. Tak właśnie sądzę.
PolubieniePolubienie
Poza tym, że z Autorem się zgadzam, to naturalnie dorzucę coś od siebie.
Czytam coraz mniej „krytyki mody” w postaci subiektywnych odczuć osoby ją tworzącej z prostego powodu: te teksty nie wykraczają w 99% poza opis tego, co widzę sama na zdjęciu i wyrażeniu opinii autora czy autorki. Zasadniczo jest to jak najbardziej ok – wyrażenie własnej opinii – ale nie nazywajmy tego krytyką mody. W takich tekstach widać, że autorom/autorkom brak wiedzy nie tylko z takich dziedzin jak socjologia, estetyka czy historia sztuki, ale po prostu – z historii ubioru.
Z drugiej strony – czytającym to nie przeszkadza, bo sami tej wiedzy w większości nie mają, więc problemu nie ma. Trudno też wyrokować, czy byliby taką wiedzą w ogóle zainteresowani.
Krytyka mody w Polsce nie rozwija się, bo jest zbyt mało osób mających nie tylko odpowiednią wiedzę, ale też po prostu – wyrobienie. Powiedz, kto doceni analizę kolekcji w świetle panujących na świecie trendów, historii, którą pod postacią kolekcji stara się nam sprzedać osoba projektująca ubrania oraz pod kątem zawartych w kolekcji odniesień do historii ubioru?
Moim zdaniem większość czytających chce się tylko dowiedzieć, czy to jest fajne, czy nie. Po co więc się wysilać? To naprawdę osłabia motywację.
Zgadzasz się?
PolubieniePolubienie
Bardzo mnie cieszy Twoja zgoda, bo Twoja wiedza, erudycja i wnikliwość niezmiennie mi imponują.
Zastanawiam się, gdzie znajdujesz tę krytykę mody, bo ja mimo, że jej szukam na polskich stronach to znajduję jedynie bełkot. Skopiowane informacje prasowe, idiotyczne wnioski, permanentne opisywanie tego co widać na zdjęciach. Ponieważ polskie kolekcje są oderwane od trendów i jakiejkolwiek światowej rzeczywistości, a większość projektantów nie ma większego dorobku, postanowiłem moje recenzje pokazów/kolekcji udramatyzować, okrasić anegdotami etc., żeby były ciekawsze w odbiorze. Czy to jest ten poziom, który chciałem osiągnąć? Absolutnie nie! Cel jest bardzo daleko. Ale jest osiągalny.
Jeśli chodzi o odbiorców, to tu niestety z każdym kolejnym miesiącem mam coraz większe wrażenie, że część ludzi mówi, że mnie czyta, tylko dlatego, że to stało się w jakiś sposób „modne”. Jeśli jednak chcę nadal robić to co robię, to muszę mieć w sobie przekonanie, że jakiś odsetek tych „widzów” jest naprawdę zainteresowany moją opinią. Dlatego twierdzę, że warto się wysilać. I dlatego bardzo doceniam to co robisz na swoim blogu!
Nawet jeśli inni nie docenią naszej pracy, to zawsze możemy się doceniać nawzajem! (Tu wstawiłbym jakiś uśmiech, ale tym razem powstrzymam się przed infantylnym akcentowaniem emocji, bo dystans w tym zdaniu jest ewidentny, prawda?)
PolubieniePolubienie
Czytając Twoją odpowiedź uświadomiłam sobie, że chodzi mi o to, że przychodzi mi do głowy kilka nazwisk, które piszą ciekawie o sprawach szeroko związanych z tzw. światem mody, a niekoniecznie o same recenzje pokazów. Myślę też, że kolejnych kilka – o ile się nie zniechęcą – powoli wyrobią sobie dobrą pozycję. Nie zamierzam szafować tu nazwiskami, bo coś mi mówi, że to nienajlepszy pomysł.
Doceniamy się wzajemnie – i to jest super, i dziękuję za wszystkie miłe słowa. Równocześnie pamiętam, żeby nie utknąć w tym samozachwycie – co jest dosyć proste, jak tylko otwieram kolejną nową książkę 😉
Bardzo mnie ciekawie, gdzie osoby już teraz znane z „modowej” blogosfery będą za kilka lat, bo teraz to wciąż mamy wolną amerykankę. I druga rzecz: jak do wielu spraw będą podchodzić osoby, które dopiero teraz zaczynają się kształcić w zakresie projektowania ubrań.
Nie mogę tyle myśleć, robota czeka. Ale dziękuję za sprowokowanie do poukładania sobie kolejnych spraw.
PolubieniePolubienie
Dużo tych wątków w tekście, więc ja się tylko skupię na jednym – na wiedzy. Generalnie poświęcam sporo czasu, żeby dobrze poznać historię mody choćby XX wieku. I to jest niestety tak, że im dalej w las, tym więcej drzew (klasyka)
Piszesz (i nie tylko Ty), że powinni się wypowiadać ludzie o szerokiej wiedzy, ale ja przynajmniej tak mam, że im więcej wiem, tym bardziej bałbym się zajmować się krytyką mody. Zdaję sobię sprawę z luk w swojej wiedzy, widzę niedociągnięcia…
Ludzie, którzy zaledwie liznęli nieco historii mody myślą, że to wszystko, że to wystarczy, że to „new look”, że to hipisi, a to geometria lat 60. itd.
Wydaje mi się, że właśnie dlatego nie mają oporów przed bezproblemowym wypowiadaniem swoich sądów. Nie widzą braków i są szczęśliwi. Taki stan samozadowolenia, to naprawdę duża sprawa. Kto chciałby na wątpić, ciągle zadawać sobie pytania, doszukiwać odpowiedzi?
A może po prostu za dużo myślę?
P.
PolubieniePolubienie
Ktoś już kiedyś powiedział, że największym przekleństwem człowieka jest świadomość. Im więcej wiemy, tym mamy większą świadomość, że wiemy bardzo mało. Z każdym kolejnym dniem uświadamiam sobie, że ilość wiedzy i pracy przede mną właściwie nie mają granic.
Zawsze powtarzam, że kontekst jest bardzo ważny. Nie można go ograniczać do jednej czy dwóch, a nawet 5 dekad, bo każdy kolejny etap jest następstwem poprzedniego. Czy go rozwija, czy stoi do niego w opozycji, to nadal nie ma bez niego racji bytu.
I nie, nie myślisz za dużo.
PolubieniePolubienie