Fashion Week Poland FW 2013. Designer Avenue, czyli historia Olbrzyma na Glinianych Nogach

Każdy tekst dotyczący pokazów na Łódzkim Fashion Weeku zaczynam od jakiejś historii. Dziś historii nie będzie. Opowiem wam za to o dźwiękach. Muszę się przyznać, że ostatnio słyszę głosy. Tak, wiem. Wyznanie wariata. Wyobraźcie sobie, że nadstawiam ucho w nieokreślonym kierunku i słyszę nieustannie szemrzący hałas. Cholernie męczący biały szum jak w telewizorze, który zgubił wszystkie kanały. Ludzie, którzy mnie otaczają i którzy generują ten szum również są biali. Niczym kartka papieru w zepsutej kserokopiarce. Każdy ma jednak jakieś „ale”, ale na tym „ale” wszystko się zaczyna i niestety kończy. Te zepsute kserokopiarki krztuszą się swoimi frustracjami, wypluwając puste strony o niczym. Być może to wina braku tonera. Jest też szansa, że zepsuł się cały mechanizm. Nieistotne. Prawda jest taka, że nic z tego nie wynika. Może poza jednym – od tego hałasu boli mnie głowa i nie mogę się skupić. Podejrzewam, że nie tylko ja. Zróbmy sobie przerwę od dywagacji na temat pierwszego rzędu, nieobecności dziennikarzy, stylizacji szafiarek, tego kto i na co zasługuje. Skupmy się na efekcie pracy projektantów. Żeby odciąć się od tego irytującego szumu zakładam słuchawki. I zapraszam was do lektury.

Dodam tylko, że ta publikacja do najmniejszych nie należy. Herbata, wygodny fotel i muzyka w tle nie są wymagane, ale zdecydowanie się przydadzą.

Tobiasz Kujawa

Czwartek

Fur Garden

Powstrzymam się od komentarza, co sądzę o tym, że pierwszy pokaz na Designer Avenue polskiego FW-ku należał do zagranicznego projektanta. Wydaje mi się, że nawet nie muszę tego artykułować i każdy się domyśli jaką mam opinię na ten temat. Marki Fur Garden nie znam i raczej nie chcę poznać bliżej. Styl który można sklasyfikować jako wypadkową Boho i Romantic został zrealizowany w nudny i nieciekawy sposób. Babciny welur i całkiem przyjemny żakard w kwiaty projektantka skontrastowała ze skórą, lampartem i przeskalowanymi sznurowaniami. Na dokładkę dorzuciła trochę futra i plecionki z pasów materiału. Efekt jest archaiczny. Gorzej, pachnie naftaliną. Zresztą, niech za komentarz posłuży strona tej marki. W tym przypadku idealnie oddaje ducha kolekcji, którą miałem (nie)szczęście zobaczyć.

Cocoon dla Carlo Rossi

Kolejny kwiatek. Dosłownie i w przenośni. Kolekcja została zrealizowana przez markę Cocoon dla jednego z najważniejszych sponsorów Fashion Week-u. Najwyraźniej producent wina postanowił zadbać nie tylko o dobry humor swoich klientek na imprezach, ale również je ubrać. Namawiam was drogie panie, żebyście jednak nie sugerowały się tymi propozycjami. W nudnym przeglądzie basiców, pozbawionych jakiejkolwiek oryginalności nie znalazłem żadnych plusów. Stylizacje wybiegowe to jakaś czarna (albo czerwona, niczym róża z logotypem, którą znalazłem na swoim siedzeniu) rozpacz. Nie wiem kto wpadł na pomysł, żeby na wybieg wypuścić modelki w legginsach i przykrótkich bluzkach, ale wyglądało to bardzo źle. Finałowa sukienka z prawdziwych kwiatów przywodzi na myśl prowincjonalne zloty florystyczne. Kicz i tandeta. Jeśli Carlo Rossi planuje dalej podbijać rynek mody, polecam znalezienie projektantów, którzy nie będą pozycjonować marki na poziomie kiepskich targów, tylko stworzą kolekcję godnie reprezentującą poważnego sponsora. Deszcz z czerwonych płatków róż został rozgnieciony przez obcasy modelek, które idąc po wybiegu zostawiały za sobą czerwone smugi. I w tym momencie muszę skończyć, bo jedno słowo więcej i użyję tak prostackiego porównania, że nawet sam sobie tego nie wybaczę.

Berenika Czarnota

Pół roku temu Berenika zabrała nas w podróż do Ameryki Południowej. Wycieczka dookoła świata trwa nadal, bo w tym sezonie trafiliśmy do Afryki. W kolekcji „Machine Gun Mama” projektantka kontynuuje swoją przygodę z tkaniną i konstrukcją, nie rezygnując jednak ze swoich pięknych, ręcznie przygotowywanych dzianin. I całe szczęście bo to właśnie one niezmiennie stanowią najmocniejszy punkt jej kolekcji. Ich struktury i poziom skomplikowania robią ogromne wrażenie. Wspaniała, dziewiarska robota. Połączenia kolorystyczne w swetrach pięknie korespondują z afrykańskim deseniem, który widzimy na tkaninach. Nie jest to jedyny wzór, bo równorzędnie pojawia się też krata. Berenika mieszając kilka deseni w jednej sylwetce (koszula + spodnie z podniesionym stanem) sprawia, że kolekcja nie jest „tylko” prezentacją swetrów, ale pełnoprawnym, nasączonym modą bytem. Paleta ograniczona jest do stonowanych odcieni beżów, brązów, zieleni i błękitów przywodzi na myśl inspirację przyrodą. Większość kolorów jest matowa, delikatny błysk pojawia się w lekko opalizującej, zielonej tkaninie. Najbardziej trafne określenia jakie potrafię znaleźć dla tego sezonu to kobieca nonszalancja i brak skrępowania. Delikatna niedbałość obszernych swetrów, komfort luźnej sukienki z nieobrębionymi brzegami sugerują maximum wygody. Inspiracje z lat 40-tych (tytuł kolekcji to również tytuł filmu z 1944 roku) widać w ołówkowych spódnicach, świetnych trenczach i kapeluszach, które dopełniały stylizacji. Finał pokazu był przepiękny – modelki szły w blasku migających świateł, niczym w tłumie fotoreporterów. Jedyny zarzut jaki posiadam, to mała ilość sylwetek. Chciałoby się więcej i więcej i jeszcze więcej. Taki jestem pazerny na tę Berenikę!

Aha, zdaję sobie sprawę, że stylizacja w której modelka prezentuje sweter założony na nagie ciało może się wydawać kontrowersyjna, szczególnie w kontekście sezonu jesienno-zimowego. Im dłużej jednak patrzę na zdjęcia, tym bardziej dochodzę do wniosku, że oszczędność tych stylizacji działa na korzyść dzianin. To one grają tu główną rolę.

I jeszcze jedno pytanie… Gdzie podziały się męskie sylwetki? Obiecałaś Bereniko! Obiecałaś! 😉

Jarosław Juźwin

Gdybym nie znał tego projektanta i zobaczyłbym jego pokazy z obecnego i sprzed dwóch sezonów, w życiu bym nie uwierzył, że zostały zaprojektowane przez jedną osobę. Taka modowa schizofrenia. Ciągle się zastanawiam czy działa to na korzyść projektanta. Z jednej strony może świadczyć o wszechstronności, a z drugiej o braku własnego stylu. Jarek całkowicie porzucił estetykę kolorowych i radosnych swetrów i przeszedł na ciemną stronę mocy. Najnowszy sezon to trochę rockowa, zbudowana na solidnych konstrukcjach moda dla kobiet i mężczyzn. Głównym bohaterem kolekcji stała się czerń. W kolekcji królują skóry i tu trzeba przyznać, że skórzane kurtki stoją na bardzo wysokim poziomie. Po pokazie pobiegłem na backstage zobaczyć rzeczy z bliska i przyznam, że jakość odszyć jest świetna. Jednak to nie kurtki i płaszcze mnie tam zagnały, a bardzo nietypowe sukienki z holograficznym motywem. Zbudowane z modułów, sztywne, niepraktyczne ale i efektowne. Robią wrażenie i nawiązują do poprzedniej kolekcji – pojawiają się na nich podobne motywy graficzne – tym razem diamenty. Kolejnym elementem kolekcji, który mnie zaciekawił to sukienki z gorsetową górą. Trzymające kształt, owszem, ale widać tutaj brawurę, modułowe, skomplikowane konstrukcje to temat, który projektanta jeszcze przerasta.  Mam wrażenie, że Jarek działa trochę sinusoidalnie, pokazuje nam rewelacyjne plisowania i warstwowość, a potem psuje efekt pretensjonalnymi zapięciami na łańcuszki. Świetne skóry brudzi niepotrzebnie szyfonem. Widać, że projektant czuje dużą potrzebę detalu. Niestety, działa to na jego niekorzyść, bo kolekcja jest niespójna i bardzo wiele na tym traci. Problem leży też w proporcjach sylwetek i szczegółach, co było widoczne również w poprzednim sezonie. Nie potrafię zlokalizować „ciężaru” tej kolekcji, nie do końca też sobie zdaję sprawę co tak naprawdę projektant chciał nam opowiedzieć. To nie jest definitywnie zła kolekcja, ale udowadnia, że Juźwin nie do końca ma jeszcze świadomość w jakim kierunku chce zmierzać. Warto dodać, że w pokazie pojawiła się Ramona Rey, która dała popis wokalny i przemaszerowała przez wybieg w holograficznej sukience. I jest to drugi i ostatni element, który w jakikolwiek sposób spaja nieduży dorobek projektanta.

Charlotte Rouge – Natalia Kontraktewicz

Debiutująca na wybiegu Designer Avenue marka Charlotte Rouge lubi kobiety i to widać na pierwszy rzut oka. Kolekcja jest sensualna, przylegająca do sylwetki, pokazująca naturalne kształty. Akcentują to przeźroczystości , dekolty, odsłonięte nogi. Proste wzory Charlotte Rouge urozmaica detalami. Lamówki, ćwieki, suwaki, motyw pióra, który momentami przypomina zabrudzenia. Całość została nonszalancko podkreślona płaskimi butami. Nie jest to moda, która zapiera dech w piersiach albo wprowadza nowatorskie rozwiązania. Jednak na ile znam Charlotte Rouge, to wiem, że jest to moda, która wychodzi naprzeciw wymaganiom klientek tej marki. Dziewczyny nadal lubią ćwieki i chcą je nosić. Mnie może się to nie podobać, ale to nie zmienia faktu, że jest na taką modę zapotrzebowanie. Nie sposób odmówić Natalii dobrego wyczucia proporcji. Lekko koszulowe trencze, płaszcze, sukienki – wszystkie ładnie opływają sylwetkę. Kolekcja jest bardzo rozbudowana, osadzona w czerni i rozwinięta w butelkowej zieleni, bieli, żółci. Powtarzającym się motywem jest półgolf, który do najpopularniejszych nie należy, więc jest to chyba największe ryzyko jakie podjęła projektantka. Sylwetki  były bardzo dobrze ułożone, została zachowana dramaturgia, dzięki czemu pokaz nie dłużył się. Na zdjęciach tego nie zobaczycie, ale Natalia większą uwagę skupiła na tyłach sylwetek gdzie pojawiają się rozcięcia i nadruki. Cóż można więcej napisać? Są to po prostu ubrania w których ładne dziewczyny będą ładnie wyglądać.

Anniss

Aniss to dość nietypowa marka na naszym rodzimym ryneczku mody. Posiada bardzo mocno ukształtowaną estetykę, która trafia do wąskiej grupy odbiorców. Charakterystyczna, na pograniczu kostiumu i mody subkulturowej konsekwentnie, sezon po sezonie, tworzy spójne kolekcje, które opowiadają jedną historię. Nie jest to moda konfekcyjna i łatwa w stylizacji. Nie jest to moda dla każdego. Ale jest to fragment naszego lokalnego kolorytu, wybijający się pomysłami i oryginalnością. I chociażby z tego powodu Anniss bardzo cenię. W każdym sezonie marka prezentuje kolekcje, które mają szczyptę futuryzmu, trochę fetyszu i odrobinę zreinterpretowanej elegancji. Ostatni pokaz również posiadał te cechy. Kolorystyka jest prosta i jesienna – matowa i błyszcząca czerń, rdza, beż i brąz, śliwka. Eleganckie płaszcze zyskują nowy kontekst dzięki skórzanym wstawkom / uprzężom. Czarne sylwetki, gęsto nabijane metalowymi kółkami przywodzą na myśl średniowieczne kolczugi i elementy rynsztunku. W powietrzu czuć lekkie zagrożenie, spotęgowane przez niepokojące rekwizyty – zgięty, niefunkcjonalny młotek, popękane tafle szkła. Ubrania zyskują nowe znaczenie. Stają się zbroją, mają za zadanie nie tylko zdobić ale i ochraniać. Kolejnym ciekawym aspektem pokazu był nietypowy dualizm projektów. Na wybieg wychodziły pary, model i modelka, w bliźniaczo podobnych stylizacjach, różniących się jedynie fasonami. Ten pomysł również przybliża ubrania Anniss do idei uniformu. Prawdziwą perłą tego pokazu był piękny, masywny skórzany płaszcz z asymetrycznym zapięciem na suwak. Mam nieodparte wrażenie, że „poważni” krytycy, wykastrowani z wyobraźni i siedzący po uszach w swoich własnych kompleksach nie doceniając tej marki popełniają duży błąd. Owszem, można się wiecznie zapatrywać na zagraniczne wybiegi i wzdychać do nazwisk, na które i tak większości z nas nie będzie nigdy stać. Powinno się jednak docenić naszą lokalną pomysłowość i konsekwencję, którą kieruje się marka. Czy zapełniłbym ubraniami Anniss swoją szafę? Nie. Ale to nie ma najmniejszego znaczenia. Choć po namyśle… Skórzany, albo wełniany płaszcz założyłbym bez wahania.

Slava Zaitsev

Zagraniczny gość, legenda rosyjskiego wzornictwa, starszy uroczy Pan, który zabrał nas w bajkowy świat rosyjskiego folkloru i dworu. W tle przygrywał Czajkowski a ja całkowicie urzeczony patrzyłem na paradę arystokratek, księżniczek i dam, zakochany bez pamięci w stylu „na bogato”. Oglądanie takiej mody w Polsce to prawdziwy ewenement, dlatego staram się nie patrzeć na rajstopy dobrane pod kolor butów i koszmarne stroiki na głowach. Wielkie brawa dla organizatorów za to, że zaprosili takiego gościa!

Piątek

Sylwia Rochala

Sylwia skacze z miejsca na miejsce. Zabłysnęła na scenie OFF, sezon później pojawiła się w strefie Showroom, a teraz pokazała się na Designer Avenue. I w końcu można powiedzieć, że jest to właściwy projektant na właściwym miejscu. Był to jeden z najbardziej nowoczesnych, mądrze i świadomie zaprojektowanych sezonów podczas tegorocznego FW-ku. Kolekcja ROBOT  z powodzeniem mogłaby zaistnieć na nowojorskim tygodniu mody. Sportowe fasony utrzymane w kolorystyce czerni, bieli, urozmaiconych różem, srebrną nitką i błękitem, są dowodem żelaznej konsekwencji, którą kieruje się Sylwia. Pokazują też, że mimo przywiązania do estetyki z poprzednich sezonów, jej proces projektowania podlega ciągłej i nieustannej ewolucji. Modułowe ubrania z tak skomplikowaną konstrukcją wymagają ogromnego nakładu pracy. Nie zobaczycie tego w trakcie pokazu, tym bardziej na zdjęciach. To są rzeczy, które należy oglądać z bliska, wkładając nos w szwy i zakamarki. W kolekcji przewija się kilka motywów – okrągłych przeszyć, warstwowości i transparentności. Sylwia porusza się na przestrzeni delikatnej elegancji (przeźroczyste sukienki) aż po totalnie sportowe sylwetki (nasączone modą unformy/dresy). Kiedy patrzę na zdjęcia z pokazu mam bardzo miłe wrażenie, że Sylwia wie co chce robić, jest mocno osadzona w swojej estetyce i prezentuje nam produkt wyjątkowy, którego poziom wykonania, stopień przemyślenia i realizacji sprawia, że jest niemal luksusowy.

Nick-Nack

Wiecie co to jest nick-nack? Takie małe coś, niekoniecznie drogie i niekoniecznie w dobrym guście, które po prostu sprawia nam przyjemność. Znaczenie tego słowa idealnie oddaje charakter marki. Pokaz podczas łódzkiego Fashion Week-u był biało-beżowo-brązowym przeglądem prostych, mało efektownych, choć przyjemnych dla oka, damskich fatałaszków. Solidnie rozbudowana kolekcja prezentowała chyba wszystkie możliwe elementy damskiej garderoby. Wygodne, ładnie prezentujące się na sylwetce o niezgorszych krojach i całkiem porządnych odszyciach. Gdzieniegdzie pojawia się transparentność, albo jakieś odcięcie, kawałek futerka lub złota klapa. Wraz z coraz większym skomplikowaniem konstrukcji urok tych prostych rzeczy gdzieś uciekał. Stanowczo nie służyło ostatnim sylwetkom, które wyglądały na modelkach… Powiedzmy, że nie wyglądały wcale. Na koniec dodam tylko, że przeźroczyste torebki na kilometr pachną wtórnością.

Ewa Shabatin

W tym przypadku będę bardzo osobisty i skieruję swoje słowa prosto do projektantki. Ewa, Ewunia, Ewcia! Ja doskonale rozumiem, że wszyscy mamy swoje dziecięce marzenia. Niektórzy chcieliby polecieć w kosmos, inni przepłynąć Amazonkę, ty kochana pewnie śniłaś o własnym pokazie. O tym jak pod jego koniec, przygnieciona kwiatami, kłaniasz się w ekstatycznych oklaskach i nieśmiało uśmiechasz, pokazując wszystkim „och, moi drodzy, tak to sobie tylko zaprojektowałam, nic wielkiego”. STOP! Najwyższa pora się obudzić, bo to marzenie już nigdy się nie zrealizuje. Stworzyłaś kolekcję, którą przebijają propozycje najmniej zdolnych pierwszoroczniaków ze szkół projektowania ubioru. Przygotowałaś kiczowaty, tandetny pokaz podczas którego moje poczucie zażenowania było tak duże, a poziom dyskomfortu tak nieznośny, że ledwo mogłem wysiedzieć na miejscu. Upokorzyłaś modeli, którzy prezentowali twoje ubrania, upokorzyłaś widzów, którzy byli zmuszeni oglądać to smutne wydarzenie, a na koniec upokorzyłaś innych projektantów, którzy traktują swoją pracę poważnie, wkładając w nią talent, czas i energię. Jest to niewybaczalne i wręcz karygodne. A najgorsze jest to, że przez takie pokazy inni twórcy mogą zrezygnować ze swojej obecności na FW. Wstyd!

Tomaotomo – Tomasz Olejniczak

Pamiętam jak na zeszłym Fashion Weeku-u po swoim pokazie Tomek Olejniczak zapytał mnie, co sądzie o jego kolekcji. Wyraziłem dość lakoniczną opinię (bo nie potrafię „zaraz po” przedstawić konkretnego punkt widzenia, potrzebuję na to czasu) i zapytałem – Tomasz, a może byś zaprojektował jakiś płaszczyk? Nie roszczę sobie prawa do wpływania na projektanta, ale fakt pozostaje faktem – w pokazie pojawił się płaszczyk! Jest to spory progres i po prostu nie mógł pozostać niezauważony. Muszę jeszcze dodać, że ten płaszcz jest zupełnie niczego sobie, ma ładną linię ramion, jest oszczędny w formie. A po tym płaszczu oczywiście nastąpiło to, czego można było się spodziewać od samego początku– przegląd sukienek. Trzeba przyznać, że Tomasz ma gest. Materiały były przednie, na przykład piękny haftowany szyfon. Szkoda, że… A może nie, zacznijmy inaczej. Po ostatniej kolekcji mam wrażenie, że Tomek chciałby być bardziej „fashion forward” i szuka pomysłów, jakby ten cel zrealizować. Wymyślił sobie niestandardowe połączenia tkanin, przeszycia z futer, postanowił lansować bardzo zaakcentowane ramiona i trudne połączania kolorystyczne. Czyli, mówiąc dość kolokwialnie przystąpił do szarży. Ubrał w swoje przedziwne kombinacje modelki, posmarował im usta na niebiesko (co jest tak brzydkie, że aż wulgarne), przylizał żelem włosy tak żeby wyglądały na niemyte od miesiąca i wysłał na wybieg, wplątując między nie kilku panów, którzy dla odmiany wyglądali całkiem porządnie. Nie wiem kto stylizował ten pokaz, ale powinien natychmiast zmienić zawód. Połączenie czarnego bluzo-swetra z przeźroczystą spódniczką jest koszmarne.  Prawda jest taka, że jak się nie potrafi łączyć stylistyk to nie powinno się tego robić. Na głowie mamy „trash”, na ciele mamy „glam” a na stopach ładne szpilki. Coś jest ewidentnie nie tak. Na samym końcu pokazu pojawiła się oczywiście celebrytka, a jak! Omenaa Mensah ma co prawda ramiona pływaczki i krótką szyję, ale najwyraźniej dla projektanta to było za mało. Dlatego postanowił te ramiona jeszcze mocniej podkreślić, a szyję jeszcze bardziej skrócić fatalnym dekoltem. Dziękuję. Więcej pytań nie mam.

Marta Wachholz

Gdybym był złośliwy, pisząc o tym pokazie, sparafrazowałbym tekst piosenki Janusza Laskowskiego „Żółty Jesienny List”. Ekhm ekhm, nucimy wszyscy razem:

„Czerwony jesienny liść
Nic mi nie opowiedział,
Dałaś mi go bez słów,
jednak on nie wiedział”

Stylistyce kobiety ziemi ubranej w liść, który jest podany dosłownie, kiczowato, tandetnie, nudnie, banalnie, archaicznie mówię stanowcze nie. Aha, przypomniało mi się – jestem złośliwy. Dlatego nic już więcej nie napiszę.

Ptaszek – Monika Ptaszek

Monika Ptaszek, wierzcie mi, przesympatyczna dziewczyna, jest projektantką posiadającą autentycznie najbrzydszy logotyp ze wszystkich marek w Polsce. (Wybacz Moniko, ale należało to w końcu powiedzieć głośno – ten logotyp jest brzydki!) I od razu zaznaczam, nie, nie jestem uprzedzony, a kto mi nie wierzy niech sprawdzi recenzję poprzedniego pokazu. Ten sezon w wykonaniu Moniki jest najzwyczajniej słaby. Wygląda tak, jakby szaleniec wyposażony w spory zapas bielinki wpadł do sklepu Cottonfield’a i zaczął tą bielinką oblewać wieszaki z ubraniami. Nie raz i nie dwa, a być może nawet dziesięć, podkreślałem, że ręczne działanie na tkaninie to nie jest do końca moja bajka. Owszem uwielbiam nabudowane, plastyczne faktury, hafty, przetarcia. Ale nie abstrakcyjne maziaje. Jak ktoś chce mieć abstrakcyjne maziaje to najczęściej robi je sobie sam na starych portkach (nie sposób tego zepsuć), a nie szuka ich w autorskich projektach. Owszem, wiem jak wyglądał ostatni sezon Maison Martin Margiela, ale nawet najlepszym zdarzają się wpadki. A zresztą, gdzie Rzym a gdzie Krym. Monika Ptaszek zaprezentowała kolekcję, jak wieść gminna niesie inspirowaną marynarzami. Pierwsze myśl – nuda. Kolejna – bluzy są nawet ciekawe, ale dlaczego projektantka musi je traktować jak bilbordy reklamowe? Niestety, to była chyba jedyna  pozytywna rzecz, którą mogę powiedzieć o tej kolekcji. A nie, przepraszam, w pokazie szedł Marcin Świderek i chociaż nie był ładnie ubrany, to i tak wyglądał ładnie, bo jest Marcinem Świderkiem.

Mohito

Pokaz typowo sieciówkowy. Ani zły ani dobry. Bardzo duża, rozbudowana kolekcja w której pojawiają się właściwie wszystkie elementy zimowej garderoby. Nie widać tu jednak żadnej myśli przewodniej, większej inspiracji  czy żelaznej konsekwencji. Zdecydowanie najbardziej spodobały mi się duże warkocze w swetrach, holograficzne wstawki w butach i pudełkowe fasony. Mógłbym tak jeszcze powymieniać kilka elementów, ale nie chcę się bawić w szafiarkę, która dla odmiany bawi się w analizę kolekcji. Jak na pokaz sieciówki wypadałoby pamiętać o takim szczególe, jak wypełnienie torebek, żeby nie wisiały jak smutny, przekłuty balonik.

Łukasz jemioł Basic

Sala pękająca w szwach. Na wybiegu znane w branży i poza nią stylistki –  Boska Ania Męczyńska (która posłała mi buziaka z wybiegu co zamroziło moje serce na kilka sekund) i równie Boska Rożena Opalińska, kreatorka portalu RO Style&Life. Gwiazdy w pierwszych rzędach. Pokaz Łukasza udowadnia po raz kolejny, jaką modę chcemy oglądać i (teoretycznie) nosić. Prostą. Estetyczną. Funkcjonalną. Niewyróżniającą się i najlepiej opatrzoną metką ze znanym nazwiskiem. Gdybym miał możliwość, to pewnie połowa tej kolekcji znalazłaby się w mojej szafie. Absolutnie tego nie oceniam, tylko zauważam fakt. I z tym faktem was zostawiam, a Łukaszowi gratuluję, że z czegoś tak prostego potrafił zrobić coś tak głośnego. Projektant, który chce się utrzymać na rynku musi być bardziej biznesmenem niż artystą. I Łukasz, obdarzony wieloma talentami, doskonale sobie z tego zdaje sprawę.

Sobota

Wojtek Haratyk

Zdecydowanie jeden z najlepszych pokazów tego sezonu. Wojtek rozwija temat mody męskiej, luksusowej, pięknie skrojonej i odszytej z najlepszej jakości materiałów. Byłem, widziałem, dotykałem. Wełny z kaszmirem są jak marzenie, skórki lekkie i delikatne, jedwabie – fantastyczne. Cały ten dobrobyt  zamknięty jest w ultra-nowoczesnej kolekcji dla prawdziwych elegantów. To jest moda, w której liczy się każdy detal. Skromna i efektowna. Modowego charakteru dodają jej akcenty: total-looki, przeskalowana pepitka i piękna wełna o podwójnej fakturze. Do tego dodajemy grę konwencjami sport/elegancja i delikatne kontrasty, a w efekcie powstaje moda męska na wyjątkowo wysokim poziomie. Nie sposób też nie docenić kompleksowości kolekcji (praktycznie pełen przekrój męskiej szafy) i sezonowości. Świetne ubrania, bardzo dobry pokaz. Niestety zdjęcia nie oddadzą tego wrażenia w całości, więc jedyna metoda na sprawdzenie jakości produktu Wojtka to przekonanie się o tym na własnej skórze. Polecam, bo naprawdę warto!

Agnieszka Orlińska

W poprzednim sezonie Agnieszka urzekła mnie swoim wyciszonym stylem nawiązującym do neoromantyzmu. Widać, że jest to estetyka, w której projektantka czuje się jak ryba w wodzie. Przyznaję, że w gąszczu wszystkich pokazów kolekcja Agnieszki nie zapada w pamięć. Prosta, bardzo skromna może zostać zwyczajnie „zakrzyczana” przez innych projektantów. Ale warto jednak się nad nią pochylić i zobaczyć co Agnieszka ma do zaproponowania. Bo jest to bardzo specyficzny rodzaj wrażliwości. Kolekcja „Once Upon a Time” prezentuje przede wszystkim sporą różnorodność materiałów, między innymi  koronek, atłasów, żakardów i surowych wełen. Wszystkie są  utrzymane w stonowanych kolorach – od szarości, przez beże, róże i brązy aż po granat i czerń. Kolejny aspekt, który jest bardzo widoczny to ogromna miłość i przywiązanie do kobiecości. Do kształtów ciała, sensualności kobiecej sylwetki, naturalnych wdzięków. Ubrania Agnieszki nie dominują nad ciałem, ale je dopełniają. Projektantka stroni od taniego efekciarstwa i wulgarności – akcentuje  plecy na których pojawiają się rozcięcia, głębokie suwaki i prześwity, czasami delikatnie odsłania brzuch lub piersi. Wszystkie te zabiegi są bardzo eleganckie i wysmakowane. Do tego proponuje piękne, proporcjonalne sylwetki. Całość została dopełniona lekko opalizującymi tkaninami i prostymi stylizacjami. Interpretacja kobiety, którą prezentuje Agnieszka, jest dla mnie bardzo pociągająca. Ta delikatność w prowadzeniu linii, reinterpretacja seksualności, połączenie lekkiego erotyzmu z niewinnością. Piękna, spójna i bardzo świadoma kolekcja. Nie pozostaje nic innego jak pogratulować i czekać na kolejny sezon!

Nenukko

Każdy kto sprowadza markę Nenukko do poziomu „dresów” zasługuje na miano dyletanta. Bo to nie są tylko ubrania, ale i konkretna filozofia, przemycana w każdej kolejnej kolekcji. Świadomość, wygoda, bezpretensjonalność, ekologia, dostępność produktu. Wszystkie te cechy sprawiają, że Nenukko lubię i cenię. Owszem, poprzedni sezon podobał mi się bardziej. Więcej tam było eksperymentu i szukania nowych kierunków, ale jak widać te nowe kierunki to zbyt dużo jak na nasze ograniczone możliwości. Magia Nenukko polega na tym, że w tych pozornie prostych wzorach i tak będziemy się w jakiś sposób wyróżniać. Nowoczesne miejskie mundury, choć wykorzystują skromne środki, nadal bardzo odstają od tego co proponują nam inni projektanci i sieciówki. Najnowszy sezon o nazwie „.0”, choć bardziej zachowawczy, nie niesie ze sobą żadnego rozczarowania. Rozbudowana, bardzo kompleksowa kolekcja, oparta jest na detalach takich jak podwójne nogawki i rękawy, delikatny oversize, geometryczne przeszycia, charakterystyczne dla Nenukko konstrukcje, lekka inspiracja kimonami i strojami do sztuk walki. Kolekcja jest dużo „cięższa” i bardziej „agresywna” niż dotychczasowe sezony marki. Ciemną kolorystykę rozjaśniają wzory i faktury – przeskalowana pepitka, gęste i drobne pikowania, melanże i abstrakcyjne wzory. Sporadycznie pojawiające się biele i kobalty również rozjaśniają i akcentują paletę zbudowaną na szarościach i czerni. Tak jak ostatnio, przy choreografii pracował Waldek Szymkowiak. Na swoim koncie ma takie marki jak Bottega Veneta, Christian Dior, Gucci, Prada, zresztą długo by wymieniać. Zajrzyjcie na jego stronę. Pośród tych topowych marek, znajdziecie również Nenukko. Choreografia w szczególny sposób pokazywała „ducha” kolekcji. Między modelami i modelkami co jakiś czas dochodziło do małych starć, mijając się, delikatnie się o siebie ocierali. Gest, który może się kojarzyć zarówno z bliskością jak i chęcią sprowokowania drugiej osoby. I takie są właśnie ubrania Nenukko – bliskie ciału i prowokujące do dyskusji na temat współczesnej, miejskiej mody. Warto też dodać, że świetne, plastyczne fryzury jak zawsze stworzyła Jaga Hupało.

Może to będzie nieprofesjonalne z mojej strony, ale nie będę ukrywać, że Nenukko ma szczególne miejsce w mojej głowie. Bardzo wierzę w ich myśl i produkt i jeszcze bardziej chciałbym widzieć na co dzień ludzi ubranych w ich modę. Nowoczesną, wygodną, bezpretensjonalną, dobrze wycenioną i jeszcze lepiej odszytą.

Michał Szulc

Pokaz Michała zaczął się w bardzo nietypowy sposób. LED-owa ściana, stanowiąca tło dla wybiegu, pokazała krótki i treściwy komunikat – „sorry, no show today”. Cóż za kokieteria! „Show” mimo wszystko zaistniał i całe szczęście, bo kolekcja „Carbon” jest interesującym i konsekwentnym przedłużeniem poprzednich sezonów. Obracamy się cały czas w świecie oszczędnej formy, delikatnej asymetrii i dużego skupienia na krojach. Michał tworzy modę o prostej, wyraźnej linii i to właśnie w tej prostocie tkwi cała siła jego projektów. Skromne fasony kurtek lekko zmieniają sylwetkę, płaszcze z drapowanymi zapięciami ładnie otulają ciało a pikowania i desenie urozmaicają stylizacje i odganiają nudę. Pojawia się też motyw „oszustwa”. Total-looki w jednej barwie lub deseniu wyglądają z daleka jak kombinezony, z bliska okazują się jednak dwuczęściowymi zestawami. Kolorystyka jest trudna – czernie, grafitowe szarości skontrastowane z bielą i oranżem, uzupełnione bardzo niewdzięcznym kolorem khaki. To zdecydowanie nie jest łatwa paleta. Dlatego wartość tej kolekcji polega również na tym, że teoretycznie nieciekawe i niepasujące barwy dopełniają się, a nie rywalizują ze sobą. Podobnie jest z krojami. Sztywna geometria cięć i przeszyć idealnie komponuje się z miękkimi liniami. Ostatecznym rozwinięciem idei kontrastu były stylizacje. Twarde pikowane szaliki, sportowe buty powtarzają ten intrygujący schemat pozornego niedopasowania. Moda Michała jest oparta na niuansach, niepasujących do siebie elementach i nieatrakcyjnych motywach, które projektant potrafi ze sobą zestawiać, sklejać i pokazywać w sposób prosty, kobiecy i nienachalny. Co więcej, każda z tych rzeczy, oderwana z pokazowych sylwetek zachowa pełen potencjał estetyczny. Warto też zaznaczyć, że jak zawsze dominują porządne materiały – naturalne skóry, wełny, jedwabie i bawełny. Na koniec dodam jeszcze jeden bardzo ważny aspekt mody Michała – ponadczasowość. Jego kolekcje nie poddają się dyktaturze trendów, przez co stają się uniwersalne. Za rok, za dwa, za dekadę – płaszcz albo kurtka od Szulca będą nadal tak samo efektowne. I to chyba jest najlepsze podsumowanie tego pokazu.

Natalia Jaroszewska

Powiem tak – kiedy zaczyna się pokaz i pierwsza modelka potyka się o poły sukienki, na twarzy ma z tego powodu wściekły grymas, to mimo dość rozrywkowego charakteru wydarzenia, momentalnie tracę zainteresowanie. Zdaję sobie sprawę, że Pani Natalia istnieje w tej branży od dawna, że ma swoje wierne klientki, że tworzy modę, która w żaden sposób nie koresponduje z moim poczuciem estetyki, ale na litość boską, można przecież założyć, że ciężka dzianina będzie sprężynować i tak przygotować krój, żeby nie odstraszał już na samym początku pokazu. To co dalej zobaczyliśmy było przeglądem nudnych, trochę trącących myszka damskich fatałaszków. Sukienki i spódnice z materiału przypominającego pled (wrażenie pogłębiał poszarpany brzeg tkaniny), lejące się kreacje, nieudane spodnie pretendujące do inspiracji bryczesami, mało schlebiające kobiecej sylwetce fasony… Nie moja bajka. Jestem w stanie znieść nudę, pod warunkiem, że jest estetyczna i dobrze odszyta. W tym przypadku zabrakło wszystkiego. Wydaje mi się, że to wyjątkowo słaby sezon, bo nie raz i nie dwa widziałem na wybiegu u Pani Jaroszewskiej rzeczy, które choć są dalekie od mojego gustu, to prezentowały się dobrze.

Agata Wojtkiewicz

Agata Wojtkiewicz to kolejna projektantka „sinusoidalna”. Dwa sezony temu było świetnie, w poprzednim nie za dobrze (chyba pokusiłem się nawet o nietypowe dla mnie stwierdzenie, że „jest mi przykro”), a w tym… No właśnie. Mam coraz głębsze wrażenie, że Agata nie do końca wykształciła jeszcze jedną spójną estetykę swojej idei projektowania. Ostatnia kolekcja w przeciwieństwie do poprzednich bardzo mocno zmierza w kierunku minimalizmu. Ekstremalnie prosta, przedstawiona w bardzo urozmaiconym, plastycznym pokazie, nadal nie daje mi spokoju. Głównym bohaterem kolekcji stały się pikowania. Paleta ograniczona do odcieni różu, błękitu i szarości, połączona ze srebrnymi akcentami była doskonałym pomysłem. Maksymalne uproszczenie sylwetek widać na każdym etapie – od poukrywanych napów w płaszczach, aż po prościutkie fasony bluzek i sukienek. Prostota jest przełamana detalem. Gdzieniegdzie pojawia się pęknięcie (na przykład w swetrze na linii ściągacza), dzianinowe sukienki urozmaicają takie niby-kieszonki ze srebrnego materiału, a do tego nadruki symbolizujące fabryczne oznaczenia. Pojawia się trochę „worków” które w wycięciach odsłaniają ciało. W tym przypadku ocenianie kolekcji nie jest łatwe, bo doskonale pamiętam poprzednie sezony i nie mogę nie wziąć tego kontekstu pod uwagę. Tak jak napisałem pokaz był wyjątkowo ładny, oświetlenie wybiegu z jednego końca przypominało zachód słońca (o, rym!), w tle wizualizacja, modelki z palcami umoczonymi w czarnej farbie, przed pokazem goście zostali poczęstowani watą cukrową. Hmm… Kolekcja „EC” była podobno inspirowana Łodzią z lat 40-tych, a szczególności zdjęciami wykonanymi z elektrociepłowni EC1. Ta inspiracja, jakkolwiek nostalgiczna i ciekawa, więcej miała wspólnego z pokazem niż z samą kolekcją. Mimo pozytywnych wrażeń, mam przeczucie, że Agata trochę przekombinowała, że ta ładna kolekcja w normalnym świetle, bez całej otoczki prezentowałaby się dużo gorzej. No ale cóż, po to projektanci dysponują odpowiednimi środkami, żeby z nich korzystać. Zamiast wydawać konkretną opinię, poczekam na kolejny sezon. Może wtedy coś się wyklaruje?

MMC Studio – Ilona Majer i Rafał Michalak

MMC przejęło koronę najważniejszego pokazu podczas Fashion Weeku i dzielnie ją trzyma na głowie pełnej pomysłów, prezentując co sezon rozbudowane i spektakularne (na ile pozwalają łódzkie warunki) pokazy. Tak samo jak w zeszłym sezonie kolekcja była podzielona na segmenty, tak samo jak w zeszłym sezonie szła w nim Joanna Horodyńska, tak samo jak w zeszłym sezonie sala pękała w szwach i jedyne co mnie tak naprawdę zaskoczyło, to wielkie drzewo, które stanęło na środku wybiegu. Ciągle się zastanawiam jakim cudem stało tak prosto i jaką drogą trafiło do środka. Natomiast kolekcja MMC na sezon jesionno-zimowy nie jest zaskakująca ani trochę. A może inaczej, jest zaskakująco dobra, biorąc pod uwagę propozycje innych marek, ale patrząc na ostatnie pokazy MMC, to wielkiej rewolucji nie uświadczymy.  Może to będzie niepopularne, to co napiszę, ale bardziej zainteresowała mnie kolekcja z zeszłego sezonu, podejrzewam, że to jednak kwestia gustu. Ostatni pokaz zaczął się w tajemniczej aurze dymu, po wybiegu przemknęła modelka w czarnym płaszczu, w tle stało drzewo. Już wiadomo, że na nudę nie będziemy narzekać. Pierwszy segment był czarnobiały i najbardziej „fashion-forward”. MMC kontynuuje swój romans z pudełkowymi fasonami i skomplikowanymi konstrukcjami. Linie skaczą jak szalone raz odkrywając brzuch a innym razem obniżając talię. Ubrania prezentują się świetnie, z jednym zastrzeżeniem. Trzeba mieć do nich nie-ska-zi-te-lną figurę. Z niektórymi stylizacjami nie radziły sobie nawet modelki. Czarna obszerna szyfonowa suknia i czarna marynarka oversize? Brzmi kusząco, jednak skoro modelka wyglądała w tej stylizacja niemal groteskowo, to jak będzie w niej wyglądać „zwykła” kobieta? Kolejny segment to ukłon w stronę każualu, szarości, brązy, turkus, miód i detale z futra. A w tym piękny, bardzo długi płaszcz z rozcięciami po bokach. Ten segment jest zdecydowanie najbardziej przyjazny kobietom, fasony są bardziej schlebiające i dużo prostsze w stylizacji. Ostatnia cześć jest najbardziej sensualna i najprostsza. Połączenie srebra, szmaragdu i czerni, w cekinowych kreacjach jest wyśmienite. Nierówne plamy kolorów, trochę niedbałe, trochę niepokojące dają efekt bardzo plastycznej i intrygującej powierzchni. Skontrastowane z połyskującymi i delikatnymi tkaninami stanowią jeden z najciekawszych punktów kolekcji.

Moda MMC nie jest z pewnością dla każdego. Nie wiem co prawda ile sylwetek wybiegowych wchodzi do pełnej produkcji, ale podejrzewam, że nie wszystkie. Te fronty, które widzicie na zdjęciach to jedno, drugie tyle dzieje się również na tyłach sylwetek. Nie sposób odmówić MMC urzekającego, modowego efekciarstwa. Ich kolekcje są świeżym powiewem mody która czasami robi większy ukłon estetyce niż użyteczności. Jest tworzona z gustem, smakiem i klasą. Takie kolekcje zdecydowanie przybliżają nas do zachodnich Fashion Week-wó na które patrzymy z takim utęsknieniem i za to MMC należą się ogromne brawa.

Na koniec dodam tylko, w ramach mojego ulubionego „czepiactwa”, że torebki na pokazie wypadałoby choć trochę wypełnić, wtedy prezentują się znacznie lepiej.

Niedziela

Project Zoa

Z całym szacunkiem, ale po koszmarze minionej jesieni wolałbym klęczeć na grochu niż oglądać kolejne propozycje tej marki. Pozwoliłem sobie nie przyjść na ten pokaz. Tyle z recenzji.

Filip Roth

Klasyczny przykład przerostu formy nad treścią. Z głośników dobiegają nieznośne dźwięki, na wybiegu stoi model „zawieszony” na sznurkach niczym marionetka. Kiepskie oświetlenie, które uniemożliwia komfortowy odbiór kolekcji. Film puszczony w tle, który swoją formą i przekazem tak napompował balonik pretensji, że ten pękł zanim miał możliwość uniesienia się w powietrze. Powtarzalność. I nuda. Filip jest dobrym przykładem projektanta, który najpierw oszukał samego siebie, myśląc że robi coś wyjątkowego i artystycznego. Oszukiwał się tak długo, że aż w to uwierzył. A potem (co jest najgorsze), wiedziony pewnie dobrymi intencjami próbował oszukać nas, widzów. Niestety dorabianie niepotrzebnej ideologii do kiepskiej kolekcji jest dużym błędem i zazwyczaj ma fatalne skutki. W tym pseudo-awangardowym pokazie nie broni się praktycznie nic. Ani kolorystyka, ani kroje ani stylizacje. Nie zostały mi w głowie żadne dobre skojarzenia. Niestety, uważam, że nie warto śledzić poczynań tego projektanta. Projektanta? Dobre pytanie. Tu nie wydarzy się żaden cud. Możemy się co prawda oszukiwać, ale na powyższym przykładzie widać, że to gra nie warta świeczki, a kłamstwo ma bardzo krótkie nogi.

Kamila Gawrońska-Kasperska

Pokaz jedyny w swojej kategorii. Nic w tym dziwnego, bo Kamila Gawrońska – Kasperska jest projektantką jedyną w swoim rodzaju. Jej kolekcje wybijają się zawsze mocnym i zdecydowanym tematem przewodnim. Zawsze obracają się dookoła jednego tematu, emocji, które zostają poddane gruntownej analizie, rozłożone na czynniki pierwsze i zestawione na nowo z brawurową wręcz fantazją. W tym sezonie Kamila zachwyciła nas niezwykłymi tkaninami z wytkanym motywem symetrycznego , greckiego krzyża i bardzo charakterystyczną dla siebie konsekwencją w tworzeniu kolekcji. Krzyż oprócz skojarzeń religijnych jest również łączony z tak zwaną „różą wiatrów”, znakiem wskazującym cztery kierunki świata. Znajduje to odniesienie w kolekcji, w której inspiracje zdają się pochodzić z różnych kierunków. Pojawiają się nawiązania do rytuałów, obrządków religijnych i misteriów. Całość, również dzięki muzyce, zyskała bardzo refleksyjny charakter. Niepozbawiony jednak tego, co można określić jako kwintesencję mody. Podziwiam Kamilę za świetne opanowanie surowca i konstrukcji. W sylwetkach na wybiegu widać było, że każda rzecz od początku do końca jest na zaplanowanym miejscu, a każda stylizacja trzyma dokładnie taki fason, jaki zamierzyła sobie projektantka. Jest elegancko, momentami niemal szykownie ale nie obyło się bez lekkiej prowokacji – odsłonięte piersi. W tej mieszance sacrum i profanum najcenniejszy jest fakt, że moda Kamili to nadal ubrania. Właściwie każdy element tej kolekcji nadaje się do noszenia na co dzień, a skumulowane w jednym pokazie stają się bytem na pograniczu sztuki. Można polemizować na temat charakteryzacji przywodzącej na myśl pokaz Alexandra Wanga SS 2013, ale nie sposób jej odmówić kunsztu i umiejętności realizowania sezonów, które łączą modę, użyteczność i niezwykłą, wręcz artystyczną wrażliwość.

Grome Design – Natalia Grott-Mess

Bardzo rozbudowana kolekcja Natalii to przykład kiedy ilość sylwetek zaczyna działać na niekorzyść pokazu. Nie wiem skąd pomysł na rozmach godny sieciówki, kiedy można było ograniczyć ilość wypuszczonych modeli i bardziej skoncentrować się na ich jakości. W najnowszym sezonie projektantki pojawiają się ciekawe pomysły – ostro cięta asymetria, architektoniczne detale, całkiem przyjemne dla oka opływowe płaszcze. Niestety, projektantka w szale twórczym sprawia, że na każdą ciekawą sylwetkę przypadają trzy nudne, przez co wspomnienia po pokazie do najprzyjemniejszych nie należą. O takich detalach jak za długa nogawka, która przykrywała ściągacz (bez sensu!) można pisać długo, bo kolekcja posiada sporo podobnych błędów. Projektantka miała w ręku Asa – zaczęła się bawić reinterpretacją zwykłej koszuli. I to był zdecydowanie najciekawszy element kolekcji,  który zasługuje na wyróżnienie. Jednak zamiast rozwinąć go i przenieść na inne elementy kolekcji postanowiła go ukryć w gąszczu banalnych i nieciekawych ubrań, dla archaicznej pani z anonimowego biura. Owszem, odszywanie basiców do kolekcji jest bardzo ważne, ale po co nimi zamęczać widownię? Wszystkie te proste sukienki i żakiety można wprowadzić do sprzedaży rozszerzając wybiegową kolekcję. Włącznie ich do pokazu działa na niekorzyść najciekawszych ubrań. Niestety mimo ciekawych proporcji i kilku interesujących detali nie można zaliczyć tego pokazu do udanych. Wrażenie jest tym bardziej przykre, że widać było w tym całym zamieszaniu jakiś zamysł, który został po prostu zmarnowany.

Kędziorek – Joanna Kędziorek

Neutralna, prosta, dla kobiet po 40-tce. W tych trzech określeniach mógłbym zawrzeć swoją opinię na temat pokazu Kędziorek na nadchodzący sezon. Bardzo rozbudowana, rozwinięta w kolorystyce szarości i brązu przedstawia ten punkt widzenia mody, który nie do końca koresponduje z moim. Połączenie krótkiego futerka, tuniki za kolano i spodni, no cóż, ja tego nie widzę. Całość ma niemiły, lekko workowaty charakter, który kompletnie ukrywa kobietę w tym bezbrzeżnym morzu szarości. Mam też niemiłe wrażenie, że część z tych fasonów jest mało funkcjonalna. Widziałem jak na wybiegu modelki mocowały się ze zbyt ciasnymi spódnicami, zresztą wy też możecie to zaobserwować na zdjęciach. Czy takie ubrania są potrzebne? Pewnie tak. Czy warto je jednak pokazywać na Fashion Weeku-u? To pytanie zostawiam wam.

Wiola Wołczyńska

Wiola Wołczyńska jest mistrzynią reinterpretacji mody. W swoich kolekcjach czerpie inspirację z zamierzchłych dekad XX wieku. Nie jest to jednak proste kopiowanie, ale ciekawa i oryginalna rozmowa z ustaloną konwencją kostiumu retro. W tym sezonie kolorystyka, stylizacje (szczególnie kapelusze-fedory i spodnie z zaszewkami) przywodziły na myśl męską modę z lat 30-tych. I tu pojawia się wspaniały „haczyk”. Wiola bawiąc się konstrukcją sprawiła, że to co na pierwszy rzut oka wygląda jak marynarka założona na sukienkę, okazuje się jednoczęściową sylwetką. Takich konstrukcyjnych niespodzianek było dużo więcej! Wiola nie raz i nie dwa była oskarżana o zbyt proste kroje i banalność projektów. Widać, że postanowiła udowodnić bezpodstawność tych zarzutów i zrobiła to w mistrzowski sposób. Konstrukcje są dopieszczone w najdrobniejszych szczegółach, ubrania układają się idealnie, asymetryczne spódniczki o trudnych fasonach dodają kolekcji lekkości, a ilość detali sprawia, że oglądanie tego pokazu było prawdziwą przyjemnością. Ta kolekcja jest zdecydowanie jedną z najlepiej wystylizowanych podczas tej edycji FW-ku. Dyskretne makijaże, fryzury, które dodawały stylizacjom świetnych proporcji, fakt, że modelki w płaskich butach nadal wyglądały niezwykle efektownie, zdecydowanie wybijają tę kolekcję ponad FW-ową średnią. A ulubiona przez Wiolę szlachetna szarość jest bardzo daleka od banału, szkoda, że niewielu projektantów potrafi ją tak dobrze wykorzystywać. Dodatkowy plus za sezonowość, która z roku na rok jest coraz większą rzadkością w polskich kolekcjach.

I tym optymistycznym akcentem kończę. Dodam tylko, że jeśli przebrnęliście przez całość, to przeczytaliście ponad 12 stron A4, około 5 800 słów i prawie 42 000 tysiące znaków. Mam nadzieję, że ilość była równoznaczna z jakością i nie zmarnowałem waszego czasu.

Tobiasz Kujawa

freestylevoguing@gmail.com

PS. Jeśli pojawiły się jakieś wpadki językowe, serdecznie przepraszam. Absolutnie nie chcę się usprawiedliwiać, ale miejcie świadomość, że przygotowanie takiej publikacji w tak krótkim czasie graniczy z cudem.

23 Comments

  1. Pozdrawiam, Paduch pisze:

    Podziwiam Cie Tobiasz za wytrwalość w pisaniu i noszeniu kajetu na każdy z pokazów, bo ja chociaż zapakowałam takowy do walizki, nie zapisałam w nim ani słowa.
    Siebie podziwiam za przeczytanie całości z gorączką i w iście grypowym nastroju, ale było warto. Jak zawsze 🙂

    Polubienie

    1. Zdrowiej szybko Kochana, ja leczę anginę, ale coś mi mówi, że dzisiaj ją będę leczyć na dancflorze. DJ Harel gra w Basenie! 😉

      Polubienie

  2. Tobiasz. Świetna recenzja! własnie dla takich opinii warto robić pokazy. Dziękujemy!

    Polubienie

    1. A dla takich pokazów warto jeździć na FW! Zrobiło się słodko, ale cóż zrobić. Od czasu do czasu można sobie na to pozwolić! 😉

      Polubienie

  3. Nana pisze:

    Przeczytane. Pomieszane zdjęcia mi nie przeszkadzały, bo pamiętałam praktycznie każde z sylwetek kolekcji.
    I zaczełam się zastanawiać, gdzie ja w internecie czy jakiejkolwiek prasie przeczytam tak dobrą recenzję, napisaną w oparciu na wiedzy,a nie jedynie stwierdzeniach typu „wydaje mi się, nawet mi się podobało”. Jest jeszcze wprawdzie parę naprawdę zorientowanych osób, ale czym jest „kilka” w gąszczu nawet gości FW, nie wspominając o zalewie ludzi w internecie którzy przecież znają się na modzie! Prawdziwy szacun! Nic tylko trzymać kciuki i modlić się, żeby dziennikarstwo modowe szło w tą stronę.
    Szczerze powiedziawszy, nawet na fw, jak Cię widziałam raz czy dwa, miałam ochotę podejść i powiedzieć, że wielbię freestylevoguing, ale stwierdziłam, że pewnie spojrzysz za tych swoich czarnych lenonek na mnie i powiesz „no przecież wiem, że jestem zajebisty. A teraz odejdź” 😉
    Zastanawia mnie tylko jedno. Dlaczego nie ma recenzji ostatniego niedzielnego pokazu Maisons de mode Lille?

    Dobra robota!

    Polubienie

    1. Trzeba było podchodzić, mówić, zwracać głowę! Nie gryzę, serio!

      Recenzji ostatniego pokazu nie było, bo niestety musiałem zmykać na pociąg. A jeśli chodzi o dziennikarstwo, to ja wolę jednak w moim przypadku określenie „blogowania”. Nie identyfikuję się z dziennikarstwem modowym w Polsce, bo ono praktycznie nie istnieje. A to które istnieje prezentuje taki poziom, który mnie kompletnie nie interesuje. a jestem blogerem, więc bloguję. Jest mi z tym dobrze. Przynajmniej mam czyste sumienie 😉

      Polubienie

  4. Katja pisze:

    Wielkie podziękowania za tak długą recenzje – serio. Miła odmiana od postów z cyklu „relacja z FW – tak wyglądałam w sobotę na tle ścianki” . Wbrew temu co sądzą niektórzy merytoryczne relacje mają sens i ciekawią nie tylko ludzi z branży, ale też zwykłych, potencjalnych nabywców. Zwłaszcza w obliczu faktu, że polska moda staje się coraz bardziej dostępna, o oferta sieciówek coraz bardzej nieznośna jakościowo.

    Polubienie

  5. ewa pisze:

    szacunek-dobre i rzetelne!nie do końca się zgadzam z opinią na temat Grome Design,pozdrawiam-ekk

    Polubienie

  6. Harel pisze:

    Ha! Pamiętam dokładnie tekst o płaszczu, bo przy tym byłam :).
    Żałuję, że w tym roku tak późno dotarłam do Łodzi, ale niestety… jakoś trzeba zarabiać na własną domenę ;).
    Solidny opis wszystkich (niemalże) pokazów. Super, że jesteś i chce Ci się to robić. Widać, że masz wiarę w polskich projektantów i widzisz sens ich pracy (albo bezsens – co też zawsze szczerze wyrazisz). Wiesz, że mam Cię za idealistę, nie jestem pewna, czy Ci się ta opinia podoba (już chyba parę razy o tym dyskutowaliśmy), ale trwaj w tym, może pójdzie za Tobą jeśli nie tłum, to chociaż odrobina zainteresowanych.

    Polubienie

  7. Tobiaszu, baaaardzo, baaaardzo dziękuję za tak miłe słowa! 🙂 Będę sobie czytać tą recenzję w chwilach zwątpienia 😉

    Polubienie

  8. Boshka pisze:

    Najlepsza analiza faszionłikowych historii. Dzięki:)

    Polubienie

  9. Alex pisze:

    Swietna recenzja, ja w tym roku nie moglam byc, dzieki Tobie poczulam jakbym tam byla:) Juz na jesiennej edycji zastanawialam sie kim jest ten tajemniczy blondyn notujacy w kajecie swoje przemyslenia 😉 Pozdrawiam!

    Polubienie

  10. Tobiasz jak zwykle super- podziwiam pracowitosc

    Polubienie

    1. Wielkie dzięki! Czekam na kolejne, cudowne widowisko modowe – wasz rozmach i gest są bezprecedensowe w naszym kraju. Uczta dla oczu! Nic tylko więcej, więcej i więcej.

      Polubienie

  11. JAcek Kłak pisze:

    No i powinienem autorowi coś odpalić bo wykonał kawał ciężkiej roboty ,a ja dzięki temu będę miał pierwszą sobotę w tym roku niepracującą. Ja z racji obowiązków byłem na kilku zaledwie pokazach i miałem zamiar w weekend posiedzieć w zdjęciach aby mieć pogląd własny na to co się wydarzyło a tu proszę….. „Kawa na ławę ,śledź i wódka”. Z tym co widziałem zgadzam się niemal w 100% więc mogę zakładać ,ze to co mnie minęło zgadza się z recenzją i to jeszcze wszystko zdokumentowane fotkami. Czyta się jak Sienkiewicza i te tysiące znaków nie przerażają. Mam inne zdanie jedynie na temat Marty Biczui(Wachholtz) -warto było zobaczyć perfekcyjnie odszyte projekty z bardzo bliska. Może to mój sentyment za Martą z okresu kolekcji Medaliony (nagroda Pacco Rabanne i Malcolm McLaren).Kiedyś udowodnię ,że to nie był tylko ukłon w stronę wschodniego sąsiada. A co do oceny ogółu-możemy narzekać na polską modę ale mieliśmy okazję porównać ją na tle Fur Garden-czołowej postaci FW Białoruś, Roksolany Boguckiej czołowej gwiazdy ukraińskiego designu oraz 3ech delegowanych przez paryski ESMOD młodych projektantów. (Dla niezorientowanych co to ESMOD-polecam google).Czy ktoś jeszcze ma zamiar malkontencić ,że w Polsce jest słabo i nudno?

    Polubienie

    1. Panie Jacku, proszę nie pisać takich rzeczy, bo stracę wiarygodność jako niezależny bloger! 😉

      A tak bardziej na serio, to już trzeci sezon FW kiedy tworzę moje podsumowania. I przestać nie zamierzam!

      Jeśli chodzi o ocenę kolekcji, to nieustannie mam nadzieję, że w końcu uda nam się kiedyś spotkać i porozmawiać na żywo, jak zawsze chętnie wysłucham argumentów „za”. Jedno jest pewne – na nudę absolutnie nie możemy narzekać. Aha, gratuluję Wam serdecznie, bo pod względem organizacyjnym (ze strony widza) była to najlepsza edycja! Widać progres i niezmiennie wprawia mnie on w dobry humor! Byle tak dalej!

      Dzięki za miłe słowa i pozdrawiam serdecznie.
      t.

      Polubienie

  12. Dzięki, dzięki za uprzyjemnienie wieczoru. Na następnym weeku może w końcu odważę się osobiście złożyć ukłon Twojemu talentowi. Co do pokazów. W większości przenudne. Kasperska znowu wyróżniła się z tłumu. Wyrasta ponad tę biało-szaro-buro-czarną masę. Wzięłabym w obronę Wachholz-Biczuję – do mnie liść przemówił wielością wykorzystania, perfekcją wkomponowania go w sylwetkę i ogólnym wyrazem upodabniającym kobiety do kwiatów.

    Polubienie

    1. Żadnych ukłonów. Możesz mi postawić wódkę na jakimś open-barze! 😀 Kasperska przecudowna, ale cóż mogę powiedzieć, brałem w obronę poprzednią kolekcję i widać, że się nie myliłem. Słowa nie kłamią i w odpowiednim momencie będzie widać, kto najwcześniej potrafił oddzielić rokujących projektantów od beztalenci! 😀

      Pozdrawiam!

      Polubienie

  13. inga pisze:

    Czytam recenzję i nie do końca się z nią zgadzam, stąd pozwolę sobie na wypowiedź (będzie to prawdopodobnie jedyna negatywna wypowiedź wsród powyższych traktujących Pana jako guru ;), za co przepraszam), jedna z kolekcji, którą chwali Pan w swoim tekście przerażała mnie jakością materiałów, z których została uszyta… i tak zastanawiam się, czy akurat ta wypowiedź nie jest pisana tak po znajmości? gani Pan natomiast dwie kolekcje, które zapadły mi w pamięci (nie będę wymieniać nazw, by im tą wypowiedzią nie zaszkodzić;) i które zdobywają pozytywne recenzje od innych krytyków (nie, nie mówię, że ma Pan mieć takie samo zdanie…) – tylko zastanawia mnie w tych dwóch przypadkach Pana zupełna skrajność… mimo wszystko pozdrawiam i śledzę Pana wypowiedzi dalej….

    Polubienie

    1. No i jak mam się ustosunkować do tego komentarza? Zero konkretów tylko kila informacji, które w domyśle zarzucają mi… Sam nie wiem co? Kumoterstwo? Interesowność? I jeszcze to zdanie „nie będę wymieniać nazw, by im tą wypowiedzią nie zaszkodzić”, które brzmi całkowicie absurdalnie. Jak zaszkodzić? Będę się mścić? To jest jakiś żart?

      Jaki miałaś cel w publikowaniu tego komentarza, który absolutnie nic nie wniósł do dyskusji?

      Polubienie

  14. Karolina pisze:

    Siedzę na Twoim blogu od rana, czytam i czytam, matko, jeszcze z tydzień co najmniej i przebrnę przez całość. Teach me, my master. Jak dobrze jest dorosnąć do takiej publicystyki i wsiąknąć.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s