
Zaczynać od końca? Ciekawy pomysł. W sumie – czemu nie? Na taką myśl wpadłem, wracając w poniedziałkowy wieczór z pokazu Joanny Klimas na sezon jesień-zima 2013. Zainspirowała mnie do tego dziewczyna, którą zauważyłem na ulicy. A może nawet nie dziewczyna, tylko kobieta? Niestety nie mogłem się skupić na jej twarzy i wieku, bo zafascynował mnie bez reszty strój tego zjawiska. Postaram się ją zwizualizować. Tajemnicza dama na głowie miała blado-zielony kapelusik z okrągłym rondem i kwiatkiem. Na szyi – różową chustę w drobną niebieską łączkę. Ubrana była w sukienkę, w której odcienie fuksji i fioletu stanowiły tło dla ciemnych kwiatków. Na sukienkę zarzuciła pięknie podkreślający krągły biust, szary sweterek, również w kwiatki, dla odmiany w kolorze spranego różu. Do sweterka przypięty był oczywiście … Kwiatek. Chyba już nie muszę dalej tłumaczyć, czym były ozdobione jej buty i torebka, bo to raczej oczywiste. Patrzę na tę panią wiosnę trochę z ziemi, a trochę z innej planety, buzię mam pewnie nieelegancko rozdziawioną i myślę sobie – „dużo”. Nie. Wbrew pozorom nie oceniałem jej. Może ciężko w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, że jesteśmy teraz w mojej głowie, ale tak właśnie było. Nie oceniałem. To tylko jedno z wielu spostrzeżeń: ładny wieczór, przyjemny wiatr, dużo kwiatków. Później miałem w głowie już tylko to jedno słowo, które niczym natrętny, niemożliwy do zlokalizowania komar, dźwięczało mi nieznośnie między uszami. Dużo, dużo, dużo. A może jednak za dużo? Pamiętajcie – nadal nie oceniam. To tylko spostrzeżenia.
Pokaz Joanny Klimas odbył się (cóż za niewdzięczne wyrażenie) w sali balowej hotelu Victoria, w ramach wydarzenia Art&Fashion Night. Do tej pory nigdy nie byłem w tym miejscu. A może raz, tysiąc lat temu, z dziadkiem na jakimś ciastku? Bardzo zamglone wspomnienie. Nieważne. Moje skojarzenia nie należały jednak do zbyt pozytywnych. Duży budynek, przywodzący na myśl zakurzony szyk minionych lat, mnóstwo starych produkcji filmowych i serialowych, pokazujących hotel jako miejsce tandetnie-luksusowe, oblegane przez zagranicznych turystów i panie realizujące się w niezbyt chwalebnej profesji. I znów nie oceniam. To tylko moje spostrzeżenia. Pięć minut spędzonych w środku momentalnie potwierdziło wszystkie moje obawy. To nie jest ładne miejsce. A nawet jeśli było w jakiś sposób akceptowalne estetycznie, w co szczerze wątpię, to na potrzeby tego wieczora zostało zawładnięte przez chaos, całkowity nadmiar, żywą i dyszącą manifestację słowa „dużo”. Kilka chwil w kuluarach i momentalnie poczułem taką ilość bodźców i wrażeń, że zaczęła mnie boleć głowa. Tu samochód, tam ścianka sponsorska, druga ścianka, niemożliwa ilość stołów bankietowych dosłownie zawalonych jedzeniem, po jednej stronie bar, po drugiej ekspozycja biżuterii, kilka kroków dalej podest z rzeźbami, a nad tym wszystkim jakieś obrazy, których estetyka była kierowana do wąskiej grupy „koneserów”. Dość powiedzieć, że po pokazie pewna elegancka pani nieszczęśliwie zaplątała się w jedno z tych wątpliwych dzieł sztuki, które praktycznie spadło jej na głowę. Uspokajam – pani przeżyła. Na koniec dodam, że jedna sala była oświetlona nie niebiesko, druga na różowo, trzecia na biało. A w tym wszystkim tłum gości.
Przedzieramy się z Harel przez ten gąszcz wrażeń, jaskrawych świateł, męczących dźwięków, zapachów jedzenia i szumu rozmów. Wdzięczny głos z offu odlicza minuty do pokazu. W końcu na horyzoncie pojawia się nasz wybawca. Cudowny Michał z Black Tie, który dosłownie ratuje nam życie i prowadzi na miejsca. Gdyby nie on, zadeptaliby nas bezlitośnie rozgorączkowani ludzie. Jestem o tym przekonany. Siadamy i w końcu mogę się spokojnie rozejrzeć się po sali, w której odbędzie się pokaz. Wybieg ładny, skromny, stosunkowo krótki. Staromodny, bo na podwyższeniu. Dla mnie to plus. Takie wybiegi lubię. Oprawę multimedialną znów sponsoruje słowo „dużo”. Ścianki LED-owe, ekrany, orgia (dosłownie!) reflektorów. Osaczają nas fruwające punkciki, trochę jak śnieg, trochę jak pyłki na wiosnę. Światła liżą nas po twarzach. W końcu gasną i zaczyna się… Stara-dobra konferansjerka. Na scenę wchodzi Dorota Wellman w „małej czarnej” marszczonej na szwach i szokująco-różowych szpilkach. Jest sinusoidalna. Raz wesoła, niemal rubaszna, po chwili prawie natchniona. Trochę nie w formie. Opowiada o konkursie jednego z głównych sponsorów, który polegał na zaprojektowaniu torebki, inspirowanej bodajże samochodem, ale tego pewien nie jestem. Konkurs wygrał młodziutki Hubert Dąbrowski. Nagroda zacna – 15 tysięcy złotych. Ładnie. Na scenie stoi oszolomiony laureat i jury tego konkursu – Joanna Klimas, wdzięczna, lekko wycofana, koszmarnie ubrany pan Janusz (nazwiska nie pamiętam), podobno znany dizajner i przedstawicielka jakiejś firmy. Nie gubicie jeszcze wątku? Dla pewności przypominam, że ciągle opowiadam o pokazie Joanny Klimas. Musieliśmy wysłuchać informacji o sponsorach, o nagrodzie, upewnić się, że hotel Victoria zostanie poddany modernizacji. No i zostaliśmy sterroryzowani zapewnieniem, że za rok spotkamy się w tym samym miejscu. Z tą tylko różnicą, że w końcu będzie ładnie – no tak, modernizacja. Kropką nad „i” tych wszystkich kartoflanych wizualizacji przerywanych niemrawymi, niemal wymuszonymi brawami, było hasło wyświetlone na ekranie. Nie jestem pewien, czy przytaczam je dokładnie, ale jego sens brzmiał mniej więcej tak – „Together we can build luxury”. Mógłbym to skomentować, ale tego nie zrobię. To hasło skonfrontowane z okolicznościami, miało niemal depresyjny wydźwięk. Kiedy już jury zadeptało wybieg, zostawiając na nim malownicze smugi, w końcu zaczął się pokaz. Duże to preludium, prawda?
Joanna Klimas na przyszły sezon zafundowała nam ciekawą mieszankę wielu różnych elementów. Najnowsza kolekcja „Contradictions” jest zbudowana w równej mierze na kontrastach, jak i na swoistej harmonii, ukrytej w połączeniu teoretycznie niepasujących do siebie fragmentów. Kraciaste total-looki projektantka zestawia z gładkimi, niemal ascetycznymi sukienkami. Skomplikowane konstrukcje spódniczek „kłócą się” z prostymi formami. Kunsztowne przeszycia dyskutują z naiwnymi ściągaczami na gumce. Prostota lekkich materiałów stoi w ciekawej opozycji do faktury i ciężaru chropowatych cekinów. I to jest ogromny plus tej kolekcji – nie ma w niej nudy. Każda kolejna sylwetka zaprezentowana na wybiegu, stanowiła istotny fragment całości. Paradoksalnie niepasujące do siebie fragmenty tworzyły spójny przemyślany obraz. Kolekcja choć prosta w odbiorze zaskakuje ogromną ilością niuansów. Najciekawsze to geometryczne przeszycia, wcięcia w okolicach talii i dekoltu, świetne, bardzo zaskakujące kołnierze-stójki uszyte na bazie ściągacza i dwa rodzaje monochromatycznej kraty wykorzystane w jednej sylwetce. Do tego spora ilość bladego złota i akcenty w odcieniu równie bladej miedzi. To oczywiście nie wszystkie detale. Odcięte rękawy, delikatnie „zbufione” na wysokości ramion dodawały ubraniom lekkiego sznytu retro. Intrygujące były też odznaczające się ściągacze w bluzkach, odszyte z innej, również kontrastującej tkaniny. Całość utrzymana w palecie zbudowanej na granacie, zieleni, szarościach, beżach, brązach. Ponieważ kolekcja jest zimowa, pojawiły się też swetry, czy jak je nazywam „ironiczne sweterki”. Ciekawe w formie, ozdobione wyraźnymi splotami i wyjątkowo ładnymi melanżami, wychodzą poza swoją pierwotną funkcję. To nie są swetry które ogrzeją ciało. Prędzej czyjeś oczy. Kuse, powycinane, odsłaniające ciało, znowu powracające do tematu kontrastów. Z jednej strony są swetrowo-ciężkie, a z drugiej bardzo sensualne, niczym uwodzicielskie fatałaszki. Sensualność przewija się przez całą kolekcję. Przylegające do ciała suknie, odsłonięte brzuchy, dekolty na plecach – seksownie, ale bez wulgarności. Tu znowu powrócę do tematu kontrastu, który został również zrealizowany na dwóch pułapach interpretacji kobiecości. Z jednej strony oglądaliśmy eleganckie, błyszczące gwiazdy, a z drugiej trochę niepokorne dziewczyny w takich niby-mundurkach, szkolnych uniformach, z koszulowymi kieszonkami. Nie da się ukryć, że kolekcję zdominowały cekiny. Te sylwetki nie do końca do mnie trafiają. Abstrahując od tego, że czuję absolutny przesyt cekinów, to razi mnie ich wtórność. Coraz trudniej jest odróżnić cekinowe ubrania różnych projektantów, bo żaden z nich nie ma dla tych lakierowanych kółeczek ciekawego zastosowania. Cekiny to ciężki, trudny materiał, niewdzięczny w krojeniu i szyciu, ale ilość błyszczących klonów w przeciągu ostatnich dwóch lat stała się wręcz przerażająca. Patrząc na zagraniczne kolekcje dochodzę do wniosku, że cekiny stały się naszą lokalną manierą w projektowaniu mody. Widać, że Joanna Klimas szukała nowego pomysłu na ten materiał. Zmysłowe wycięcia dodały mu trochę świeżości, ale szczerze? Wolałbym zobaczyć dwa-trzy garnitury więcej (ten w kartę, to prawdziwie, obłędne marzenie) niż wtórne, takie trochę „pod publiczkę” projektowane cekinowe banały. Ładne, przyznaję, ale kompletnie nieekscytujące. Do ulubionych sylwetek zaliczam jeszcze ciężką, opalizującą spódnicę maksi, połączoną z kusą bluzką – świetny fason . Na wybiegu pojawiła się też wspaniała, szara suknia z pięknym trenem. Szalenie elegancka, zmysłowa ale i oryginalna – ozdobiona aplikacją ze ściągacza przy ramionach i pięknym, głębokim dekoltem na plecach. Czego zabrakło? Większej ilości płaszczy, okryć, akcesoriów. Tak, wiem, że one nie są w stylu pokazowych kolekcji Joanny Klimas, ale brak tych elementów jest odczuwalny. Więcej – świadczy on o moim niedosycie. Najwyraźniej chciałbym więcej. Kolekcja jest mimo wszystko przekrojowa, w równych proporcjach dzienna, koktajlowa i wieczorowa, co również jest charakterystyczne dla projektantki i najwyraźniej dla jej klientek. Stylizacje proste, największe szaleństwo zostało zrealizowane w doborze butów, w kontrastujących (znowu!) kolorach.
.
(Zdjęcia – Jakub Pleśniarski, dzięki uprzejmości LaMode.info)
Musze przyznać, że ten chaos kontrastów był niezwykle przyjemny. Taki zgrabny i wdzięczny ukłon w kierunku mody. Łączenie cekinów i kraty może wydawać się kontrowersyjne, ale Joanna Klimas zdecydowanie obroniła swoją wizję. Choreografia była dość dynamiczna i raczej prosta. Wzrok płynnie prześlizgiwał się z sylwetki na sylwetkę, a modelki szły naturalnie, bez zbędnych manieryzmów. Nie do końca rozumiem ich emocje w trakcie finału – jedne były uśmiechnięte, inne przygnębione. Patrząc na ich twarze w naturalnym, zgaszonym makijażu czułem pewien dysonans. A może to znów zamanifestował się przewijający przez całą kolekcję kontrast? Bezpretensjonalne i trochę niedbałe upięcia włosów tworzyły ładną klamrę dla stylizacji. To oczywiście są detale. Pozornie nieistotne, ale na czym jest zbudowane wrażenie po pokazie, jak nie na detalach właśnie?
I na tym właściwie mógłbym skończyć, ale tego nie zrobię. W powyższych akapitach na pewno czuć pewnego rodzaju irytację i zniesmaczenie, które chciałbym wyjaśnić. Otóż, nie mam nic przeciwko instytucji sponsoringu. Tworzeniu wydarzeń modowych, które wykraczają poza konwencję pokazu. Nie jestem odrealniony i zdaję sobie sprawę, że polski rynek i scena modowa rządzą się własnymi prawami, w których sponsor to rzecz święta. Boli mnie jednak ta nasza, jak to określiłem powyżej, kartoflana, niemal paździerzowa estetyka. Ten koszmarny brak gustu przejawiający się w przeładowaniu, pretensjonalnym jedzeniu, niemal bolesnym nadmiarze. Dlaczego przy takim wkładzie finansowym nie znalazła się żadna osoba, która umiałaby zachować zdrowy rozsądek i ukrócić tę naszą koszmarną, polaczkowatą skłonność do kiczowatej wystawności? Czemu tego wszystkiego było tak dużo? To gadanie o luksusie, który w tłumie mężczyzn, anonimowych dla mnie „panów prezesów” w źle skrojonych garniturach i ich żon w brzydkich koktajlówkach, traci swoje znaczenie, na rzecz tandety? Kolekcja Joanny Klimas zasługuje na o wiele lepsze traktowanie – ciągle mam w pamięci wspaniały pokaz w Wilanowie, który zachwycał przemyślaną koncepcją i dobrym gustem. To jest porządna, przemyślana moda. Nie wolno jej sprowadzać do poziomu mięsa omdlewającego w podgrzewaczach. Przekrzykiwanie jej nieznośną ilością fajerwerków, konferansjerki, nadęcia jest prawdziwym zamachem na estetykę. Tak, wiem – super sprawa. Młody chłopak wygrał sporą kwotę, która mu pomoże w realizacji planów, znana projektantka mogła komfortowo przygotować swój pokaz, sponsorzy obkleili nam mózgi swoimi logotypami. Nie mam nic przeciwko. Tylko dlaczego cała ta otoczka była taka szkaradna, skoro wcale taka być nie musiała? Nie sztuką jest „sypnąć groszem” pańskim gestem. Sztuką jest zrobić to taktownie, z klasą i z obopólną korzyścią. Chcemy traktować modę poważnie, luksusowo, wyjątkowo? To nie sprowadzajmy jej na litość boską do poziomu niesmacznego kotleta, podświetlonego na niebiesko-różowo…
Never Ending Freestyle Voguing
Tobiasz Kujawa
freestylevoguing@gmail.com
PS. Serdecznie podziękowania dla portalu LaMode.info za użyczenie zdjęć.
PS2. Przepraszam, za brak korekty. Kumulacja pokazów i pracy jest na granicy mojej wytrzymałości, dlatego musicie mi wybaczyć ewentualne wpadki.
No cóż… zgodzę się co do sylwetek, te cekinowe są zdecydowania najsłabsze, zgodzę się co do maniery pokazywania. Chyba przyznam racje każdemu słowu, które tu przeczytałam. Gratuluje bystrości i odwagi! Pozdro!
PolubieniePolubienie
Mnie u wszystkich polskich projektantów brakuje takiej spektakularności. Żebym w momencie ujrzenia kolekcji poczuła, że dostałam mocno w twarz, ale chcę więcej! Takiej wyniosłości, niemalże na granicy chamstwa, ale broniącej się nieziemską elegancją. Dlaczego czegoś takiego nie mamy? Z drugiej jednak strony, pomyślałam sobie, że jeśli ktoś zorganizowałby taki pokaz, to całość przytłoczyliby pewnie rubaszni biznesmeni i ich mało eleganckie żonki… Moim marzeniem jest, żebyśmy w Polsce mieli taką Miuccię Pradę, Gianniego Versace, których pokazy oglądałabym z otwartymi ustami. Może kiedyś się doczekam…
PolubieniePolubienie
dziś dokładnie o tym samym myślałam, o czym jak D&G a/w 2014, coś na granicy kontrowersji, ale czy my na coś takiego jesteśmy gotowi?
PolubieniePolubienie
No właśnie szkopuł tkwi w tym, że absolutnie nie jesteśmy na to gotowi. Pisałam o tym u siebie, tytuł brzmi „Moda polska”, zatem nie będę się powtarzała. Ale w telegraficznym skrócie – jakie społeczeństwo, tacy projektanci.
PolubieniePolubienie
Świetny, dosadny tekst przeczytała z przyjemnością 🙂 I racja to niestety!
PolubieniePolubienie
Dziękuję! Niestety nie wszyscy się zgodzili z tym, co napisałam, co widać w komentarzach pod tekstem… pozdróweczka! 😀
PolubieniePolubienie
Przeprosił Pan za brak korekty i ewentulne błędy, ale mimo to podanie nieprawidłowego nazwiska prowadzącej przy takiej ilości krytyki zakrawa o ,conajmniej, hipokryzję.
PolubieniePolubienie
co najmniej *
PolubieniePolubienie
To nawet nie błąd w pisowni nazwiska, ale błędne nazwisko, już zresztą poprawione. Szczerze? W kontekście pokazu niewiele to zmienia. Przepraszam oczywiście za pomyłkę. Kwestie hipokryzji pominę.
PolubieniePolubienie
A nazwisko pana Janusza „podobno znanego” dizajnera, wypada znać. Janusz Kaniewski, jeden z najważniejszych polskich projektantów, znany w świecie. Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie
O! Super, dzięki z nazwisko. Teraz nie mam czasu, ale w weekend chętnie się dokształcę!
PolubieniePolubienie
serio warto! bo robi super rzeczy. Poza tym fajny tekst. i like.
PolubieniePolubienie
Ciekawe i przemyślane wnioski. Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie
Agato, z tego co widzę to jesteś w trakcie jakiegoś solidnego przeglądu moich archiwalnych publikacji! Dziękuję za komentarze 😉
PolubieniePolubienie