Paprocki&Brzozowski Jesień/Zima 2013 czyli dowód na to, że fason to nie wszystko.

Foto: Jakub Pleśniarski / LaMode.info – Paprocki&Brzozowski Jesień/Zima 2013
Foto: Jakub Pleśniarski / LaMode.info – Paprocki&Brzozowski Jesień/Zima 2013

Kiedy się pozna pewne mechanizmy, które rządzą tak zwaną „branżą”, życie staje się zdecydowanie prostsze. Weźmy za przykład zaproszenie na pokaz znanych projektantów. Na kartoniku widnieje godzina 21:00. Niektórzy myślą, że to godzina rozpoczęcia pokazu.  Naiwne, nieznające życia robaki – zdradzę wam tajemnicę. Godzina na zaproszeniu jest informacją mówiącą, o której możemy skończyć kręcenie szałowych loków, prasowanie sukienki z Zary i pastowanie szpilek. Ponieważ znam ten sekret nie od dziś, zamiast denerwować się zbyt długim czekaniem na pokaz, punktualnie o godzinie  21… Wyszedłem z domu!

Oczywiście zawsze istnieje ryzyko, że zdarzy się jakiś kosmiczny cud i pokaz zacznie się punktualnie. Na cud można jednak czekać całe życie, a twarde fakty są niepodważalne. Każdy pokaz duetu Paprocki&Brzozowski, to jedno z najważniejszych wydarzeń towarzyskich, a zaraz potem modowych. Prawdziwy magnes na celebrytów, gwarantujący najwyższej jakości ściankę sponsorską, na której można się wywdzięczyć za wszystkie czasy. To również ważne wydarzenie dla świata mody i szeroko pojętej prasy. Mniej popularne pokazy raczej nie mogą liczyć na łaskawe oko przeciętnej redaktorki, bo taka stereotypowa kreatura jest zbyt zajęta przebieraniem w packshotach i snuciem fantazji (niemal erotycznych) na temat przecenionej torebki Louis Vuitton i wszystkich tych rzeczy które mogłaby do niej wkładać i z niej wyjmować, wkładać i wyjmować, wkładać… O przepraszam, zapomniałem się. Otóż owa redaktorka (hipokryzyjnie-hipotetyczna!), tak szalenie zajęta natrętnym myśleniem o luksusach i splendorach, cierpiąca na permanentny deficyt czasu, na pokaz znanego projektanta jednak przyjdzie. No bo gdzie, jak nie tu? Raz na jakiś czas można wyjąć kilka groszy ze słoika z nalepką „Fundusz na Torebkę LV”, zainwestować w taksówkę, żeby przywieźć umęczoną duszę z modnej dzielnicy wprost do Soho Factory.  Na pokazy przychodzą też inni projektanci, jak zawsze skorzy do szczerej, niczym niepohamowanej radości z sukcesów swojej konkurencji. Kiedyś słyszałem teorię, że tak naprawdę wpadają na pokazy swoich rywali tylko po to, żeby rozdawać wizytówki i podłapywać klientki, ale to może być perfidna, zawistna plotka, którą sami o sobie rozpuszczają. W tłumie gości migają też styliści, którzy będą później zrzędzić, że wszystko co zobaczyli na wybiegu i tak widzieli już w setkach innych kolekcji i na tysiącu zagranicznych wybiegów, sypiąc na lewo i prawo nazwiskami. Z pewną regułą – każda wypita szklanka alkoholu – 5 nowych nazwisk. Koniec końców i tak będą korzystać z tych projektów, bo kolekcje zagranicznych projektantów z zagranicznych wybiegów są niestety poza ich zasięgiem.  Taka magia nasza, lokalna. Oczywiście bardzo liczną reprezentację mają klientki danej marki. To są kochane panie, które mają albo świetną pracę, albo bogatych mężów, albo jedno i drugie. Bardzo ważne kobiety, właściwie to można je nazwać cichymi bohaterkami, bo to na ich portfelach cały ten świat stoi. Chwała im za to, bo gdyby nie one, to zamiast spędzać wtorkowy wieczór na pokazie, siedziałbym pewnie w domu i czytał nie-daj-boże jakąś książkę, która w podły sposób zaburza światopogląd albo pompuje do krwi lewackie pomysły. A tak, zamiast marnować czas na podobne kretynizmy, mogłem po raz kolejny w moim życiu poświecić światłem odbitym od sławnych, muśniętych fortuną i szczęściem ludzi.

Wieczór zaczął się nietypowo – używając muzycznej terminologii, można powiedzieć, że od suportu. Była nim kolekcja tegorocznej dyplomantki MSKPU, Moniki Kubatek. Monika zdobyła uznanie duetu podczas ostatnich egzaminów dyplomowych. Marcin i Mariusz,  w ramach nagrody, zaprosili ją do przedstawienia swojej kolekcji podczas ich pokazu. Powiem szczerze, że to fantastyczna sprawa. Ta akcja powinna stać się inspiracją dla innych projektantów, którzy dysponując tym całym zwierzyńcem, o którym pisałem powyżej, mają niesamowitą możliwość promowania młodych talentów. Monika stanęła na wysokości zadania, zorganizowała modelki, makijażystów i fryzjerów, po czym pokazała swój bardzo ciekawy dyplom w rytm Azealii Banks. Kolekcja, która w tym roku nie przeszła przez sito Rady Programowej polskiego Fashion Weeku, zaprezentowała się bardzo ciekawie w surowej hali Soho Factory. Nowe sylwetki doskonale uzupełniły tę bardzo architektoniczną, trochę futurystyczną kolekcję. Monika w swoich projektach zaburza użytkowość na rzecz estetyki. Na przykład zdekonstruowane rękawy przestają pełnić swoją funkcję i stają się ozdobą. Widać, że to dyplom, bo jest pełen urzekająco naiwnej szarży na konstrukcję. Czasami bardziej, czasami mniej udanej, ale na pewno nie da się świeżo upieczonej projektantce odmówić widowiskowości. Z pewnością te ubrania są świetnym punktem wyjścia do stworzenia bardziej każualowych, uspokojonych sylwetek. Tak wiem, zamach na kreatywność. Prawda jest jednak taka, że żyjemy w kraju nad Wisłą, a nie Tamizą czy Loarą. Kluczem do przetrwania jest osiągniecie harmonii między szalejącą fantazją, erupcją kreatywności i realnym zapotrzebowaniem. Ta kolekcja jest tak bogata w pomysły, że można je rozdzielić na dziesiątki bardziej użytecznych i życiowych ciuchów. A kreacjami z wybiegu powinny zainteresować się artystki, część z nich to świetne stroje sceniczne! Mam szczerą nadzieję, że ten pokaz otworzy Monice drzwi do nowych wyzwań i możliwości. Taka szansa nie zdarza się często, więc trzeba ją wycisnąć jak dojrzałą cytrynę.

Via koktajl.fakt.pl - Autor: Teodor Klepczynski
Via koktajl.fakt.pl – Autor: Teodor Klepczynski

Po pokazie Moniki przyszła pora na danie główne, czyli kolekcję Dalia, na sezon jesień/zima 2013. Mógłbym zacząć od jakiegoś banału, typu „ultra kobieca” albo „wyjątkowo elegancka”, ale tego nie zrobię. Zacznę od tego, że jak tylko zapaliły się światła i naród poleciał do barów osuszać butelki, ja przedarłem się pod prąd na backstage. W tłumie ślicznych półnagich dziewczyn włożyłem nos prosto w… Szwy! I muszę przyznać, że kolekcja jest świetnie odszyta, kawał porządnej roboty. Materiały są przemiłe w dotyku, połączenia tkanin bardzo kunsztowne. Piękne żakardy, doskonałe wełny, leciutkie szyfony, futro, o którym ciągle nie potrafię powiedzieć, czy jest prawdziwie czy sztuczne, a jeśli sztuczne, to genialnej jakości , bo przemiłe w dotyku. Bardzo dobre akcesoria ze skóry (zaprojektowane przez P&B) i porządne nadruki. Ogromna to przyjemność oglądać te ubrania z bliska. No tak, ale jakość to jedno. Pytanie teraz co ze wzornictwem? Spokojnie, do tego jeszcze dojdziemy.

Kolekcja nazywa się Dalia. Nie wiem czy wiecie (ja do tej pory nie wiedziałem, ale hurra Internet!), że w litewskiej mitologii istnieje bogini Dalia, która sprawuje pieczę nad doczesnym majątkiem, dobrobytem, bogactwem.  Nie sądzę, żeby to właśnie ona stała się inspiracją projektantów, ale mimo wszystko czuć, że mogła łaskawym gestem pobłogosławić ich kolekcję. Propozycja na sezon jesienno-zimowy kojarzy się z miłym, gustownym luksusem. Pozbawionym skrajności – ani krzykliwym i ostentacyjnym, ale też nie minimalistycznym i intelektualnym. To jest taki bardzo estetyczny, przyjemny dla oka i ciała luksusowy przywilej ładnego wyglądu. Myśl jest dość pokręcona, ale wbrew pozorom logiczna. Ta bardzo rozbudowana kolekcja to szereg wariacji na temat kobiet ładnych, zamożnych, posiadających duże potrzeby estetyczne, ale również niepozbawionych realnego życia. Kobiet, które muszą mieć w szafie  zarówno coś do pracy, jak i na wystawny bankiet, ale i spacer z dziećmi. Dlatego kompleksowość tej kolekcji jest jednym z  jej największych atutów. Nie zabrakło niczego, praktycznie każdy element garderoby znalazł swoje miejsce w kolekcji.

p&b

(Zdjęcia – Jakub Pleśniarski, dzięki uprzejmości LaMode.info)

W nowym sezonie Paprocki & Brzozowski nie widać wyraźnych inspiracji konkretną dekadą czy jakimś specjalnym okresem w modzie. Są to raczej nowoczesne reinterpretacje znanych, popularnych fasonów. Prostokątne płaszcze, wytaliowane sukienki ze spódnicą z koła są estetyczne i ciekawe, ale o ich ciekawości nie świadczy fason, tylko dobór materiałów. W Polsce mamy jakiś poważny kompleks na tle fasonów, wszyscy oczekują, że na każdym pokazie zobaczymy totalnie nowatorskie konstrukcje, zapominając o tym, że praca projektanta polega również na umiejętnym dobieranie materiałów. Trzeba przyznać, że to projektantom udało się rewelacyjnie. Każde przeszycie, zarówno kontrastujące materiały jak i siatka, geometryczne wstawki na wysokości bioder, fantastyczne prześwity na plecach, których nie zobaczycie na zdjęciach, a które urzekały ciekawym kształtem, wszystkie te detale zostały poprowadzone z fajną, wibrującą premedytacją. Czar tej kolekcji jest poukrywany w niuansach – kryształowe, mieniące się na tęczowo guziki w kołnierzykach, suwaki , najczęściej delikatnie otwarte – które raz na plecach, raz na bocznych szwach pokazują ciało sprawiają, że choć fason może wydawać się banalny, to sam ciuch już taki nie jest. I tak jak pisałem, ta gra deseniami i fakturami – jak dla mnie rewelacyjna, wręcz smakowita. Na zdjęciach zobaczycie również nadruki  przedstawiające tytułowy kwiat dalii i wijącego się węża. Zarówno w damskich jak i męskich sylwetkach. Trochę na granicy kiczu. Wydaje mi się jednak, że to celowe zagranie, taka odrobina ironii? Czemu nie! Kolorystyka utrzymana jest w bardzo zimowej tonacji – gołębie szarości, złamane biele, grafity i czernie, a do tego zielenie i kontrastujący ciepły pomarańcz.

A właśnie! Na wybiegu zostało pokazanych kilka propozycji dla panów. Stanowiły one konsekwentne rozwinięcie damskich ubrań, a niektóre z nich zostały przeniesione niemal dosłownie, jak choćby srebrne spodnie, bardzo podobne, choć odszyte w charakterystycznych dla danej płci fasonach. Propozycji dla panów było mało. Tak mało, że został po nich lekki niedosyt. Męski total-look składający się ze spodni i koszuli z takiej samej tkaniny – bardzo przyjemny. Następnym razem więcej mody męskiej!

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

Oczywiście mam kilka swoich standardowych „ale”. Białe sylwetki – bezrękawnik, z futrzanym odcięciem i wdzianko przypominające „wielkiego ptaka” nie porywają, a nawet przekazują jasny sygnał – jeśli nie masz ciała modelki lepiej do nas nie podchodź. Zresztą są zbyt charakterystyczne, żeby je eksploatować bez końca. Ale to są małe wyjątki. Koniecznie trzeba dodać, że pokaz był mocno wystylizowany. Okulary, torby, piękne rękawiczki, biżuteria, buty Kazar – mam słabość do takich stylizacji, lubię jak na wybiegu „dzieje się”. Oczywiście to zależy od charakteru kolekcji, ale w tym przypadku wszystkie zagrania stylizacyjne bardzo pasowały. No może poza jednym – rajstopy, modelki mają najczęściej ładne nogi, których lepiej nie zakrywać. I tak jak rozumiem, że stylista chciał dodać sylwetkom „ciężaru” i „życiowości”, to jednak tych rajstop było za dużo. Takie moje (i nie tylko moje) małe kręcenie nosem. Makijaż – bardzo stonowany, z naciskiem na oko, usta naturalnie blade. Fryzury  też uspokojone, asymetryczne przedziałki ładnie grały z lekko pofalowanymi włosami. Estetyczne i bez szaleństwa. Drugą „wpadka” dotyczyła choreografii. Nie wiem czy to kwesta oświetlenia, czy zbyt małej ilości prób, ale modelki miały lekki problem z odnalezieniem końca wybiegu. Kiedy zbliżały się do fotografów, czuć było ten delikatny moment „zawahania”. To już tu? Czy jeszcze jeden krok? Sama nie wiem… Ale to też malutki detal, który z mojej perspektywy nie przeszkadzał w odbiorze kolekcji. Nie do końca rozumiem też ułożenie sylwetek na pokazie, raczej przypadkowe, niż podzielone na konkretne segmenty i chyba największy zarzut jaki mogę wystosować – finał. A raczej jego brak. Temat tych świetnych tkanin aż się prosił o dwie, trzy spektakularnie finałowe suknie wieczorowe, na których widok opadłyby nam szczęki.

Warto też jeszcze dodać małe co nieco o delikatnym akcencie scenograficznym. Modelki wychodziły rozciętej płachty materiału, zakrywającej backstage, zza której wydobywało się piękne światło. Wyglądało to bardzo estetycznie. Podobnie jak finał, który był dosłownie skąpany w ciepłym, pomarańczowym świetle. Mało środków, dużo efektu.

Nie jest to moda, która przeciera szlaki nowatorstwa, nie są to ciuchy na których widok zamiera serce, ale to nie zmienia faktu, że taki pokaz to sama autentyczna radość. Im więcej patrzę na zdjęcia, tym bardziej dochodzę do wniosku, że ze wszystkich sezonów Marcina i Mariusza, jakie widziałem do tej pory, ten stał się zdecydowanie moim ulubionym. Świetnie odszyta, komercyjna, jak najbardziej do kupowania i noszenia, moda.  Jestem na tak, głośno klaszczę i nie mogę się doczekać kolejnego pokazu.

Never Ending Freestyle Voguing

Tobiasz Kujawa

freestylevoguing@gmail.com

PS. I znów wielkie podziękowania dla LaMode.info za użyczenie zdjęć! ❤

PS2. I znów przepraszam za brak korekty, chyba to sobie wytatuuję na czole niedługo.

3 Comments

  1. COCKY.pl pisze:

    Rzeczywiście nie jest to szczyt nowatorstwa, ale chyba nie tego teraz w Polsce potrzeba. Kolekcja z pewnością okaże się sukcesem sprzedażowym ! Pozdrawiam.

    Polubienie

  2. Kasiolda pisze:

    Świat mody bywa zaskakujący…

    Polubienie

Dodaj komentarz

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s