
Czy istnieje jakiś określony mechanizm, sprawdzony wzorzec zachowania, odgórny kodeks pracy ustalony dla krytyka mody? Jak oddzielić sympatię od zawodowego profesjonalizmu? Czy da się postawić wyraźną linię między jednym i drugim? Często się nad tym zastanawiam. Niestety ciągle nie znam odpowiedzi na te pytania. Nawet nie próbuję ich opisać jako „pozornie proste” albo „banalne”, bo takie nie są. Gorzej, nie mam od kogo się tego nauczyć. Wzorców dookoła brak. Owszem – przyznaję, że fajnie byłoby wznieść się ponad to i od razu po pokazie uciec do domu. Nie napić się z nikim wódki, nie pogadać, nie pośmiać. Powiedzieć – przepraszam bardzo, ale mój etos i profesjonalizm sprawiają, że nie mogę z wami rozmawiać, ewentualnie przy świadkach i na bezpieczny temat. Wiem, pogadajmy o pogodzie! Świat jest zbudowany na rozmaitych sieciach zależności. Bezstronność i alienacja w pewnych sytuacjach wydają się bardzo atrakcyjną możliwością, ale koniec końców są tylko rozkoszną, bajkową utopią. Bo przecież każdy kogoś zna. Jednych nie lubimy, niektórzy są nam obojętni, wobec innych mamy długi wdzięczności. Bywa, że wyświadczamy komuś przysługę, innym razem to właśnie nam ratują tyłek. Niebywałą sztuką jest lawirowanie na tej lepkiej pajęczynie grymasów, ukłonów i konwenansów. Moda jest płynnym przeniesieniem sytuacji z parkietu, na bardzo tłocznej imprezie. Gdzieś w oddali jest ktoś, kto nam się podoba – mrugamy do niego okiem. Do jednych się uśmiechamy, innym wbijamy łokieć pod żebro, bo nam nadepnęli na stopę. Są też tacy których kompletnie nie dostrzegamy, ale to nie znaczy, że oni nie widzą nas. Nie da się tego uniknąć. No chyba, że chcemy tańczyć sami. Ale co to za impreza, na której lista gości ograniczyła się do jednej osoby?
Czasami można się w tym pogubić. Nie będę się porywać na próby rozwiązania tej zagwozdki, bo to raczej sytuacja ugruntowana, w której należy się po prostu odnaleźć i działać według najlepszej, sprawdzonej metody. Robić co się robi najlepiej jak się potrafi. To się zawsze obroni. No wiem, wiem, banał tysiąclecia, ale nic na to nie poradzę. Ten banał stał się metodą mojej pracy. Więc nie unikam projektantów, nie udaję, że ich nie znam, że nie spotykamy się na imprezach i że nie rozmawiamy. Skala tych relacji jest ogromna – od neutralności, przez luźną znajomość, koleżeństwo, a nawet przyjaźń. Czy da się tak funkcjonować, a potem prezentować wiarygodne, profesjonalne publikacje? Mam taką nadzieję.
W ogóle przypomniała mi się anegdota sprzed kilkunastu dni, kiedy wyszedłem z pracy na lunch. Trzy kamienice dalej jest salon Space, w którym Łukasz Jemioł wystawia swoje ubrania. Przechodząc obok, zobaczyłem na wystawie piękną, szarą torbę. Oczywiście, niczym najgorszy tłumok, zamiast wejść i zobaczyć ją z bliska, przykleiłem twarz do szyby, pozycjonując ciało tak, że moja głowa była dużo niżej niż pupa. To nawet nie było kucnięcie, tylko jakaś skomplikowana asana, bardzo pokraczna i wyjątkowo mało atrakcyjna. O wyrazie twarzy nawet nie wspominam. Trwając w tej dziwnej pozycji, słyszę za plecami głos. Stoi za mną rozbawiony Łukasz i pyta, co właściwie robię. Jak zawsze uśmiechnięty zaprasza do środka. Absolutnie na luzie. Pyta, czy wpadnę na pokaz. Nie ma między nami jakiejś wielkiej zażyłości. Znamy się. Ale to bardzo miłe, bo wielu projektantów ma okrutnie ściśnięte pośladki, a Łukasz jest, ot tak po prostu, bardzo miłym facetem. A do tego świetnym, wyjątkowo łebskim projektantem. Ale do tego dojdziemy za chwilę.
Czwartkowy pokaz był mi tak nie na rękę, jak to tylko możliwe. W pracy – totalne urwanie głowy. Poprzednie publikacje wybiły mnie z rytmu całkowicie i bez reszty. Na pokaz kolekcji jesienno-zimowej w Łazienkach Królewskich przyjechałem „prosto z roboty”. Z laptopem w plecaku, w wielkiej parce mocno nadszarpniętej zębem czasu, wcale nie taki ładny i świeży jak przeciętny gość na pokazie topowego projektanta. Wchodzimy na teren Łazienek. Na miejsce prowadzi nas droga oświetlona zniczami. Jest ładnie, mimo tego, że znicze to niezbyt trafny wybór. Klimat trochę jak na Powązkach. Mogły być lampiony, ale to taki mały szczegół. Wybieg znajduje się w przeźroczystym namiocie, który jest przyklejony do fasady jednego z budynków. Porośnięta bluszczem ściana stanowi piękne tło. Wrażenie jest rewelacyjne. Po standardowej, godzinnej recepcji, którą umilały ładne hostessy podstawiające pod nos kieliszki z czystym i pomarańczowym trunkiem wysokoprocentowym, Kasia Sokołowska obwieszcza przez głośniki, że zaraz zacznie się pokaz. Siadam sobie między jakąś znaną panią i jakimś znanym panem, w tej wielkiej parce, z wypchanym, cholernie ciężkim plecakiem. Udało mi się przeprowadzić króciutki „small talk” z ową znaną panią, na temat wciskania płaszcza, między nasze krzesełka i temperatury w namiocie. Zdążyłem jeszcze pomachać Joannie Horodyńskiej, która zawsze dodaje mi otuchy miłym uśmiechem, a potem zgasły światła, obsługa techniczna odkryła wybieg i zaczął się pokaz.
Zaczął się bardzo mocno, bo w pierwszym segmencie na wybieg weszły sylwetki utrzymane w kolorystyce tak egzotycznej dla polskich projektantów, jak to tylko możliwe. Seledynowo –limonkowa, brokatowa tkanina w geometryczne wzory? Tu trzeba szczerze przyznać, że to ekstremalna rzadkość. Bardzo ujmująca, a dla mnie wręcz świetna. Motyw bogatego, ciężkiego materiału wystąpił również w wersji niebieskiej, również z lekko geometryzującym wzorem. I właśnie te tkaniny stały się dla mnie punktem wyjścia w kolekcji „Tajemniczy Ogród” na sezon jesień/zima 2013. Większość projektantów w Polsce, kiedy chce zrobić coś „na bogato” sięga po tandetne cekiny, albo wołające o pomstę do nieba satynę i taftę (całe szczęście coraz rzadziej). A tu taka niespodzianka. Trochę archaiczny materiał, przetykany metaliczną nicią, skonfrontowany ze współczesnymi fasonami wygląda spektakularnie dobrze. Taki specyficzny vintage, w nowoczesnej odsłonie. W tych sylwetkach widać lekką nostalgię za tym co już było, płynnie przeniesioną w nasze realia. Limonka i błękit stały się punktem oparcia dla całej gamy szarości, czerni i różnych odcieni brązów, czyli bardzo zimowych kolorów. Bogaty w swojej barwie i strukturze materiał znalazł przeciwwagę w detalach, które osadzają tę kolekcję bliżej codziennych stylizacji, zwanych (co za wyświechtane określenie) „niezobowiązującą elegancją”. To wrażenie potęguje wielowarstwowości stylizacji, gdzieniegdzie migające niewykończone brzegi, środek ciężkości, który co chwila przeskakuje, akcentując inne części ciała. Czasami jest to efekt obniżonej talii, albo mięsistych, niemal sztywnych materiałów, które dominują nad sylwetką. Ilość intrygujących detali jest naprawdę ogromna. Kolejne akcenty takie jak szaro-czarny gradient, płaszcze w szlafrokowym fasonie, delikatna asymetria czy oversize, skórzane i futrzane przeszycia, albo pasek z futra, przewiązany w talli, mogą pozornie sprawiać wrażenie, że kolekcja nie jest spójna, albo, że zabrakło w niej jednej, wyraźnej inspiracji. Ale tak nie jest, bo nawet cudownie mobilna spadochronowa sukienka, świetnie wpasowała się w klimat kolekcji. Bardziej na zasadzie kontrastu, niż przedłużenia głównej myśli. Wbrew pozorom ten fason, który nie znajduje odzwierciedlenia w innych projektach, świetnie podbija i punktuje pozostałe sylwetki. Nie wspominając o tym, że taka piękna, zwiewna chmura materiału, to swoisty samograj, który po prostu ogląda się z przyjemnością. Kolekcję osadzają również dzianiny, nawiązujące lekko do basicowej linii Łukasza. Obszerne spódnice, swetry odsłaniające jedno ramię, kożuszki wywołują wrażenie komfortu i ciepła.
(poniższe akapity dedykuję Harel, która narzeka na zbyt duże bloki tekstu na moim blogu!)
Bardzo mi się podoba to, że ta kolekcja nie jest oczywista. Owszem, niektóre sylwetki są seksowne, ale nie ma w tym nieznośnej nachalności. I tak jak pisałem wyżej, o „skaczącym środku ciężkości” w kontekście akcentowania ciała, mogę to również powtórzyć w przypadku kierunku tej kolekcji. Nawet jeśli pojawia się głębszy dekolt, to nie nie jest on wulgarny. Opinającą ciało sukienkę „zmiękczają” marszczenia, niedbale narzucony sweter, odsłaniający obojczyk osadza ciężka spódnica. Bardzo to estetyczne i przyjemne dla oka. W kilku projektach pojawia się też zabawa konstrukcją. Szczególnie widać to w dwóch czarnych sukienkach, w których plisy, kontrafałdy i akcent w postaci puszczonego luźno pasa materiału dodają kolekcji mniej bezpiecznego i lekko eksperymentalnego wymiaru.
Jest to z pewnością ciekawy sezon, pełen kontrastów, bogaty w pomysły i snujący ciekawą historię zaczynającą się na minimalizmie (biała sylwetka, z lekko przedłużonymi rękawami), dotykająca stylistyki retro, płynnie przechodząca w każual i kończącą się na wpływach stylu boho. Nie można również zapomnieć o kompleksowości kolekcji, która przypomina dobrze zbudowaną szafę – znajdziemy w niej praktycznie każdy element ubioru, na wszelkie możliwe okazje. Od codziennych ubrań-kokonów, po eleganckie stroje na bardziej formalne okazje.
Pokaz był dobrze wystylizowany, autorskie akcesoria, modnie odszywane z tych samych materiałów co ubrania i biżuteria Apart, stworzyły ładną, autentyczną wizję. Choreografia trafiona totalnie w punkt – bardzo dynamiczna, ładnie skomponowała się z kolekcją. To wbrew pozorom ważna informacja, bo źle dobrana muzyka mogłaby zabić to wydarzenie. Szybki krok sprawiał, że każdą kolejną sylwetkę widzieliśmy również w pryzmacie poprzedniej. I to dzięki temu, konsekwencja tego sezonu, rozbita na tak wiele detali, była bardzo dobrze widoczna. Włosy zaczesane do tyłu, poupinane w niedbałe gniazda, dobrze i bez pretensji wpasowały się w ten klimat nostalgicznego stylu retro-boho.
Nie będę narzekać na futra, bo to nie w moim stylu. Rozumiem, że dla wielu osób etyka ubrań jest bardzo ważna, absolutnie tego nie neguję. Ja (nie)stety oceniam przede wszystkim walor estetyczny. I w tym przypadku kompletny brak ostentacji nadał futrom przyjemnego, sportowego charakteru. Jest to moda luksusowa, ale jej luksus opiera się na jakości projektu i zgrabnej nonszalancji, a nie krzykliwej tandetności.
Powiem szczerze, że piękne było to Garden Party. I choć siąpił deszcz, to jeszcze długo po pokazie stałem pod kasztanowcem i słuchałem różnych opowieści Ani Męczyńskiej o czasach, które z perspektywy kalendarza nie wydają się aż tak dalekie, a które w jej ustach brzmiały niczym historie z zamierzchłych czasów.
Jakieś podsumowanie? Nie ma sensu silić się na złote myśli. Wydaje mi się raczej, że nie pozostaje nic innego, jak pogratulować Łukaszowi niezwykle udanego sezonu i tego, że stworzył kolekcję, która tak pięknie mnie zaskoczyła!
Never Ending Freestyle Voguing
Tobiasz Kujawa
freestylevoguing@gmail.com
PS. Zapomniałbym dodać, że organizacja pokazu, sprawność w przechwytywaniu i usadzaniu gwiazd, świetne i kompletnie nieostentacyjne pozycjonowanie sponsorów, zrobiły na mnie wyjątkowe wrażenie! Doskonała robota!
ten żółty/limonkowy jest absolutnie nieziemski!
sama nie wiem czy dodawać, że tekst jest świetny, bo mam wrażenie, że robię się już nudna
PolubieniePolubienie
Czekałem i się doczekałem.
Pamiętasz, przy wyjściu z pokazu zadałem Ci pytanie co myślisz o pokazie.
Odpowiedziałeś, że dowiem się w swoim czasie.
I dziś ten czas nadszedł.
Kilka tygodni temu gdy zobaczyłem tkaniny wybrane przez Łukasza do pokazu oszalałem utwierdzając się w przekonaniu, że będzie bardzo dobrze.
Idąc na pokaz byłem na prawdę dobrej myśli. I co do tego jednego się nie pomyliłem.
Rzeczywiście limonka i niebieski zwłaszcza w printach robił ogromne wrażenie.
Potem rozłożyłem wszystko na czynniki pierwsze.
Znicze przypominały mi pokaz Givenchy na sezon jesień zima 2013. Podobnie było ze ścianą bluszczu, którą Ricardo Tisci co sezon prezentuje, za każdym razem w zmienionej formie. Na wybiegu zauważyłem kilka bardzo dobrych sylwetek, które niestety w całości okazały się mało spójne. Było trochę z Miu Miu, trochę z Balmain i trochę z opisanego wcześniej Givenchy.
Oczywiście nie zabrakło dzianinowego basic’u (jak dla mnie zupełnie niepotrzebnego- od tego jest przecież pokaz kolekcji basic) i moich ulubionych futer.
I pewnie mógłbym pisać jeszcze sporo. Ale to nie mój blog 🙂
Reasumując marzy mi się w polskie modzie mniej inspiracji innymi a więcej indywidualnego myślenia.
A co do kolekcji Łukasza. Sztuka po sztuce- to bardzo dobre rzeczy, po które pewnie zapuka za raz net-a-porter 😛
aha.
P.S.1 gratuluję artykułu o pokazie Roberta Kupisza.
P.S.2 fajnie by było gdybyś czasami był trochę mnie subiektywny 😛
PolubieniePolubienie
misza barton jestes przepelniony skojarzeniami i w ogole nie odczytales konstrukcji kolekcji bo twoja przepelniona glowa skojarzen przenosi sie na wszystko co widzisz-a to duzy blad.
PolubieniePolubienie