
Znacie Zalando? Głupie pytanie. Każdy kto lubi ciuchy, zna tę platformę sprzedażową. A już na pewno wszyscy, którzy uwielbiają polować na okazje. Pamiętam jak pół roku temu na śniadaniu prasowym, które miało miejsce na łódzkim Fashion Week’u, dostałem od Zalando voucher. Od razu muszę się przyznać, że nie jestem zwolennikiem zakupów przez internet. Kiedy kupuję ubrania, to muszę je trochę pomacać, pościskać, powąchać. Łażenie ze mną po sklepach bywa często bardzo krępujące. Kiedy nikt mnie nie pilnuje i trochę się zapomnę, można zauważyć, jak stojąc pośrodku sklepu trzymam (na przykład) but na wysokości twarzy. Wygląda to żenująco, ale przyczyna jest prosta – zapach skóry bardzo wiele mówi o produkcie i jego jakości. Nie wspominając o tym, że imitacje skóry bywają teraz tak dobre, że czasami można je odróżnić tylko po zapachu. Tak więc w trakcie zakupów stosuję tę mało wyrafinowaną taktykę zboczeńca-ocieracza. Skubię sobie niteczki, smyram się wełenkami po policzkach i innych przyległościach, szczypię guziczki, bawię się suwaczkami. W bezdusznym internecie takiej możliwości niestety nie mam. No ale skoro dostałem ten voucher postanowiłem sprawdzić co i gdzie w Zalando piszczy. Dysponując określoną kwotą na sprawunki buszowałem sobie między rozmaitymi działami. Minęła godzina, dwie, trzy… Co chwila trafiałem na jakąś rzecz, która mi się podobała. Proces decyzyjny zaczął mnie tak przerażać, że w pewnym momencie musiałem się ratować (dosłownie) ucieczką – wybiegłem z domu na spacer, zaczerpnąć świeżego powietrza. Dodam tylko, że to był listopad i dostałem później fatalnego przeziębienia. Przyznaję, najzwyczajniej w świecie nie podołałem takiej ilości wyimaginowanego stresu i urojonej presji – „musisz coś wybrać!!!”. Następnego dnia podjąłem kolejną próbę – znów nieudaną. Po tygodniu stwierdziłem, że to zdecydowanie ponad moje siły i oddałem voucher przyjaciółce. Taki ze mnie mięczak.
Mimo wszystko wspomnienia z Zalando mam bardzo miłe, bo to istna kopalnia skarbów. Trzeba tylko wiedzieć czego się szuka. Ostatnio marka znów o sobie przypomniała wysyłając zaproszenie na prezentację prasową nowego sezonu z autorskiej linii Zalando. To ciekawa sprawa, żeby firma, która ma w swojej ofercie tak kosmiczną ilość ubrań i marek, brała na siebie jeszcze dodatkowy trud produkcji własnej kolekcji. Coś mi mówi, że w tym przypadku jest to akcja bardziej prestiżowa, niż sprzedażowa. Oczywiście to tylko moje przypuszczenia, ale i tak uważam, że taka akcja bardzo pozytywnie buduje wizerunek firmy. Marka nie jest już tylko internetowym mega-butikiem, ale staje się również producentem, który ma ambicję kreować własną modę. Inicjatywa o ile ciekawa, o tyle ryzykowna, bo mając w ofercie taki ogrom świetnych marek i projektantów, niezwykle trudno jest przebić się z własnym produktem, nie unikając porównań. Zalando podjęło to ryzyko w marcu 2012 zatrudniając projektantkę Clarissę Labin. Koniecznie zobaczcie jej stronę, bo jest niezwykle ciekawą twórczynią, z dobrym wyczuciem dzianiny i specyficznym miksem każualu i awangardy, idealnego na potrzeby dnia codziennego.

Prezentacja nowej kolekcji miała miejsce na dziedzińcu kamienicy, w której mieści się Showroom Pomada. To nie pierwszy raz, kiedy właścicielka Pomady – Iza Woźny, zaprasza swoich gości na tę otwartą, urokliwą przestrzeń, ukrytą w cieniu budynków i liści. Niby samo centrum Warszawy, a wokół cisza i spokój. Trzeba przyznać, że ta przestrzeń stanowi fantastyczny atut Pomady. Warto też dodać, że Iza jest cudowną gospodynią, zna dosłownie wszystkich, dla każdego ma zawsze miłe słowo i uśmiech. Jest niepoprawnie urzekająca! Możecie o niej przeczytać co nieco na martwym już portalu Looksfery, w tekście autorstwa Agaty Karoliny Koschmieder. Drugim gospodarzem tego dnia był czarujący Piotr Wodkiewicz, który zajmuje się PR-em marki w Polsce.

Kolekcja została zaprezentowana w bardzo skromny sposób. Ot pięć modelek, w systemie rotacyjnym, gibało się na białych kubikach, w rytm wesołej muzyki. Dziewczyny trochę zjadł stres. Nie dziwię się, bo gdyby ktoś mi kazał tańczyć na klocku z pleksi przed stadkiem dziennikarzy, stylistów i blogerów, to pewnie też bym się zestresował. Ale to tylko taki mały zgrzyt. Stylizacje na potrzeby prezentacji przygotowała Różena Opalińska i tutaj nie można dodać nic więcej, jak to, że stanęła na wysokości zadania na tyle, na ile było to możliwe. Dlaczego? Bo to bardzo specyficzna kolekcja. W informacji prasowej można przeczytać o dwóch głównych inspiracjach: „Grunge De Luxe” i „Oriental Remix”. Faktycznie, widać w tym sezonie wpływy obu stylistyk. Nie da się jednak stwierdzić, że są to jednoznaczne inspiracje, bo kolekcja Zalando to taki charakterystyczny zestaw, który można określić jako „The Best Of” każdej fashionistki. Co ciekawe – nie ma w niej żadnych basiców. Każdy jej element jest bardzo charakterystyczny. Niby już wszystko widzieliśmy, ale… No właśnie, ale! To, że płaszcze z odciętymi, skórzanymi rękawami byłe w sklepach już półtora roku temu, to nie znaczy, że po tym czasie nikt ich nie będzie chciał kupić. W przypadku tak komercyjnej kolekcji kompletnie mi ta „wtórność” nie przeszkadza. Najbardziej spodobała mi się „azjatycka” cześć, bo mam spory sentyment do takich wzorów. Kimonowa sukienka – bardzo ciekawy, choć trudny do stylizowania temat. Jest to sezon, w którym właściwie każda z was może znaleźć dla siebie coś ciekawego. Idealny temat do uzupełnienia szafy o jakiś modny akcent, z poprzednich sezonów. Trochę złota, trochę kwiatów, trochę kraty – taki modowy misz-masz. Materiały są raczej porządne, podobnie jak odszycia. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jakość jest adekwatna do ceny (od 79 zł do 779 zł.). Trochę ubolewam nad tym, że całkiem ładne buty nie są niestety odszyte ze skóry, ale cóż zrobić – jest to jakiś rodzaj kompromisu. Chyba najłatwiej podsumować kolekcję Zalando, jako ciekawą i raczej udaną inicjatywę sklepu online. Oczywiście jak na kolekcję, która ma reprezentować tak rozbudowaną platformę, chciałoby się zobaczyć coś bardziej spektakularnego. Propozycje idące bardziej w kierunku eksperymentu niż poprawności. Ale to tylko takie moje „widzimisię”. Ok, nie ma co się więcej rozpisywać. W tym przypadku decyzja leży atak naprawdę po waszej stronie. Ja dodam tylko, że dzięki tej akcji poznałem bardzo ciekawą projektantkę – Clarissę Labin. I jeszcze raz serdecznie polecam wam obejrzenie jej propozycji, bo są bardzo inspirujące!
Never Ending Freestyle Voguing
Tobiasz Kujawa
freestylevoguing@gmail.com
„Grunge de Luxe” – kolejne określenie do kolekcji z gatunku „zieleń to nowa czerń” 😉
PolubieniePolubienie
Hahahah, moje ulubione, to „paznokcie to nowe usta” sprzed kilku sezonów, kiedy usta były blade, a paznokcie wręcz przeciwnie. 😉
PolubieniePolubienie
Mam tak samo jak Ty z zakupami online. Mimo szczerego postanowienia dokonania pierwszych zakupów na shwrm.pl wciąż mi się nie udało. Spędziłam na stronie niezliczoną liczbę godzin, byłam na przemian zdecydowana na dziesięć różnych rzeczy i za każdym razem bezsilnie zamykałam ich okienko. O co chodzi? Nie wiem! Wiem tylko, że także lubię dotyk szlachetnego materiału, zapach nowych butów (fetyszyzm? trudno zatem), delektowanie się wykończeniami strojów oglądanych na żywo. Internet tej przyjemności mi nie dostarcza i dostarczyć nie może. Mimo to trzymam kciuki za wszystkie internetowe platformy tego typu, oby trafiali tam więksi twardziele od nas..
PolubieniePolubienie