Bomba, Puszka Pandory, Sport i Snopowiązałka

bombagif

Irving Berlin w 1946 roku napisał pewną szczególną piosnkę do musicalu „Annie Get Your Gun”. Broadwayowska historia opowiadająca o losach Annie Oakley, strzelczyni wyborowej, która dołącza do legendarnego zespołu Buffalo Bill’s Wild West Show doczekała się w 1954 roku ekranizacji, a sztandarowa, wyżej wymieniona piosenka o tytule  „There’s No Business Like Show Business” z miejsca stała się szlagierem. Niegdyś bardzo trafna, w dzisiejszych czasach niestety całkowicie straciła na aktualności. Nie mamy już gwiazd pokroju Elizabeth Taylor, a wers „They smile when they are low” całkowicie odszedł do lamusa. Dzisiaj kiedy ktoś jest „low” uśmiecha się, owszem, ale na okładce magazynu, w którym aktualnie wypłakuje wszystkie życiowe niepowodzenia i żale. Gwiazdy przestały być tajemniczymi, boskimi istotami, pełnymi cudownej, nieosiągalnej aury luksusu i sławy. Stanęły za to w jednym szeregu ze swoimi wielbicielami, żaląc się dodatkowo, jak ciężkim kawałkiem chleba jest bycie znanym, które muszą łączyć z trudami dnia codziennego. Nie ma już tajemnicy, nie ma magii, nie ma gwiazd. Kiedyś ludzie czytali anegdoty o Kalinie Jędrusik, która w rozchełstanym szlafroku kupowała cztery butelki szampana, żeby się w nim wykąpać. Była w tym i fanaberia i gwiazdorstwo, ale jakieś ciekawsze, przystępniejsze, bardziej taktowne. Dziś została nam tylko medialna pornografia, publiczny stosunek płciowy służący nie podniecającej przyjemność, ale jedynie mechanicznej, wulgarnej (pro)kreacji rozpoznawalności i zysków, które ten generuje. Oczywiście wszystkie chwyty są dozwolone, a przysłowiowe kopanie w jaja wydaje się być niewinną pieszczotą, w porównaniu z handlowaniem intymnością, uzależnieniami, seksem i dziećmi. Koronkowe, dekadenckie majtki spadły, odsłaniając wypięty w naszym kierunku tyłek. Z jakiegoś powodu  gwiazdy i te ich wypięte tyłki nadal nas jednak interesują. Jest to wyjątkowa mieszanka fascynacji, nienawiści, goryczy i złośliwości. Lubimy kiedy im się nie udaje. Cieszą nas ich wpadki. Ich niepowodzenia dają nam komfort, że wszystkim w życiu bywa ciężko, niezależnie od tego ile zer ma na koncie. Andy Warhol powiedział, że w przyszłości na każdego będzie czekać dokładnie 15 minut sławy. Piętnaście minut to bardzo mało, w tym czasie ciężko ugotować ziemniaki, a co dopiero zarobić na dożywotni zapas kawioru i szampana. Pomysłów na przedłużenie tego czasu w nieskończoność jest wiele. Desperacja ogromna, bo i stawka duża. Życie w dobrobycie, strona na Wikipedii, atencja. Gwiazdy stały się złem koniecznym naszej codziennej egzystencji. A teraz doczekały się na dodatek wyjątkowo poważnego potraktowania, bo Karolina Korwin Piotrowska napisała Bombę, która okazała się zawoalowaną Puszką Pandory w wersji 2.0.

Wiecie jakie to miłe uczucie zobaczyć swoje nazwisko w książce? Jeśli nie wiecie, to wam powiem. Fantastyczne! A opatrzone jeszcze komplementem „najlepszy polski blog o modzie i kulturze”? Bajka! Karolina zawarła w Bombie dział poświęcony blogerom modowym, w którym miałem przyjemność również zaistnieć. Zostałem opisany jako osoba „nieumoczona” w żadne układy. Karolina miała szanse się o tym przekonać na własnej skórze, kiedy napisałem recenzję pokazu Roberta Kupisza, tak szczodrze przez nią chwalonego. Dałem wtedy wyraz mojemu „nieumoczeniu” i oczywiście doczekałem się konsekwencji, bo jak niektórzy zauważyli i nawet komentowali, Karolina w żaden sposób się nie ustosunkowała do mojego tekstu. Absolutnie jej za to nie winię, bo wiem, że dziennikarka ocenia Roberta Kupisza przez pryzmat tego, jakim jest człowiekiem. Mnie natomiast guzik obchodzi, jakim człowiekiem jest Robert Kupisz i ile kilogramów ciężkiej radości i życzliwości nosi na co dzień w swoim sercu, bo ja oceniam (jeśli ktoś jeszcze tego nie zauważył) modę. Oczywiście jako ludzie na odpowiednim poziomie, nie mamy do siebie żalu. Prawda Karolino?

Tak jak wspominałem, radość z publikacji była ogromna, więc kilka dni później pognałem do Empiku, żeby kupić swój egzemplarz książki Bomba, czyli alfabet Polskiego Szołbiznesu. Zastanawiałem się jaką selekcję zastosuje autorka, ile prywat zostanie poruszonych, kogo Karolina zmiażdży, a kogo postawi na piedestale. Jej cięty język i bezkompromisowość są powszechnie znane. Jedni takie aspekty doceniają, inni uważają je za żenującą próbę zwrócenia na siebie uwagi. I choć nie zawsze zgadzam się z jej osądami, należę raczej do pierwszej grupy. Sam jestem zresztą pyskaty, czasem nawet chamski, więc lubię osoby, które mają konkretne opinie i nie boją się powiedzieć, że patrzą na kretyna, kiedy owego kretyna widzą. Bo nie ma gorszej sytuacji, niż kretyn przesłaniający nam widok na inteligentną i wartościową osobę, która nie potrafi sama się rozepchać łokciami i trzeba jej trochę pomóc. Prawda jest taka, że kretyna należy wtedy z perspektywy naszego wzroku wyeliminować, albo chociaż wytknąć palcem, żeby szara, nieokrzesana masa miała jakikolwiek pogląd na to co dobre, a co złe. Tak więc do Bomby siadłem z ogromnym apetytem i zjadłem ją całą, jednym chapnięciem oczu.

Jak sama nazwa wskazuje, książka jest alfabetem. Zaczyna się na Piotrze Adamczyku, a kończy na Marcie Żmudzie Trzebiatowskiej. Każdy bohater Bomby jest osobą mniej lub bardziej publiczną. Nie trafiłem w niej właściwie na żadne nazwisko, którego bym nie znał. Przekrój jest pełen i traktuje o artystach, celebrytach, osobowościach internetowych i tych, którzy są znani tylko z tego, że są znani (koszmar). To co jest najbardziej pociągające w tej publikacji, to wysoki profesjonalizm autorki. Każdy opis stosuje specyficzną gradację. W pierwszej kolejności autorka pisze o superlatywach, ewentualnie o osobistych doświadczeniach z konkretną osobą. Jeśli pozytywy nie istnieją (wiele przypadków), dziennikarka zajmuje się negatywami – złe występy, nieudane przedsięwzięcia artystyczne i zawodowe. Czyli „jedzie równo”, ale nadal po wizerunku zawodowym. W przypadku kiedy dany delikwent nie stworzył niczego godnego pochwały lub nagany, zaczyna się deptanie po życiu prywatnym. I nie ma co ukrywać, że jest to mocno przyprawiony tatar z surowego, niemal krwistego mięsa, który miło piecze w podniebienie i pieści kubki smakowe. Nie są to oczywiście żadne tajemnice, tylko informacje, z których bohaterowie książki wypróżnili się na papierze, ekranie telewizorów i w przestrzeni Internetu. Czyli jeśli ktoś ma mieć tutaj pretensje, to bezpośrednio zainteresowani powinni winić tylko i wyłącznie samych siebie. Za tę konstrukcje Karolinie należą się wielkie brawa, bo jest maksymalną formułą obiektywizmu, na jaką można się zdobyć w tego typu książce. Każdy dostał dokładnie to na co sobie swoim zachowaniem i portfolio zasłużył. Bardzo sprawiedliwe i godne pochwały, tym bardziej, że w przypadku wielu osób mogła pójść o krok dalej. Na przykład w opisie Czesława Mozila, Karolina skupia się tylko na jego pracy twórczej, a jeśli mnie pamięć nie myli, uroczy Czesław również zaliczył cały szereg niezwykle żenujących wpadek, łącznie z pewnym mało intrygującym aktem o minusowym seksapilu. Czy to źle, że Karolina go oszczędza, pisząc tylko o jego sukcesach? Taki jest jej wybór. Prawo autorki, która może łaskawie obdarzyć kogoś życzliwością, mając w pamięci jego dorobek artystyczny. W przypadku Edyty Górniak autorka była i tak delikatna, bo historie, które słyszałem o jej zachowaniu na sesjach zdjęciowych są o wiele bardziej drastyczne. Nie oceniam. Tylko zauważam. A fakt, że jest tak wiele osób, o których można pisać tylko i wyłącznie źle? W tych przypadkach potrzebna jest niestety czarodziejka, a nie złośliwa dziennikarka. Czy jest na sali jakaś czarodziejka? Nie ma. Tak właśnie myślałem, więc idźmy dalej.

Książka porusza wiele tematów insiderskich, takich jak rola stylistów, managerów,  magazynów plotkarskich w świecie polskiego szołbizu. Karolina przedstawia mechanizmy, które bywają równie szokujące, co mało rozpowszechnione wśród nieświadomych, szarych mas. Jeśli kogoś ciekawią, to Bomba okaże się bardzo przydatna. Ja nie dowiedziałem się niczego nowego. Znalazłem jednak potwierdzenie wielu plotek, które nie raz i nie dwa słyszałem z ust rozgorączkowanych znajomych.

W książce pojawiają się też sylwetki, w których obiektywizm zatraca się lekko na korzyść osobistych, niemal prywatnych refleksji. Jednak zawsze z wyraźnym zaznaczeniem, czemu w tym konkretnym przypadku autorka prezentuje taką, a nie inną metodę analizy. Nie dziwię się. Jeśli ktoś bezgranicznie uwielbia (na przykład) Korę, a jak wszyscy wiemy Kora jest wielką artystką, to można sobie pozwolić na odrobinę prywaty. Dzięki temu zabiegowi możemy też poznać odrobinę samą Karolinę. Ścieżkę zawodową, kilka historii z jej życia. Dla mnie to spory plus, bo nic tak nie tworzy więzi z czytelnikiem jak lekki ekshibicjonizm. Ważne, że jest w dobrym guście i absolutnie nie przyćmiewa celebrytów, którzy są głównymi bohaterami.

Nie będę się wypowiadać na temat wartości, jakie niosą w sobie oceny dorobku artystycznego poszczególnych osób, bo to nie jest pole moich kompetencji. W tym przypadku zawierzam raczej autorce, tym bardziej, że większość moich opinii pokryło się z tym, co przeczytałem w książce. Wrażenia z lektury należą do przyjemnych. Nie jest to pisarstwo najwyższych lotów, momentami widać pewne niedociągnięcia redaktorskie, ale nie o przyjemność literacką tu przecież chodzi. Książka ma charakter leksykonu i znakomicie się w tej konwencji sprawdza. Mój przyjaciel bardzo prosił, o zaznaczenie, że postać Małgorzaty Kożuchowskiej w „Prawie Agaty”  nie jest zgodnie z tym co napisała Karolina „zimną prawniczką”, tylko zimną „zastępczynią prokuratora”. Nie wiem co prawda, czy to ma znaczenie, ale dla Sebastiana to bardzo ważny szczegół – jest ogromnym fanem tego serialu. Potknięcia językowe, czy powtórzenia, nie są dla mnie problematyczne.  Zdarzające  się od czasu do czasu małe wpadki ani trochę nie psują przyjemności czytania. Tym bardziej, że ilość dobrego, złośliwego dowcipu absolutnie rekompensuje wszelkie niedociągnięcia. Dużo większy problem mam za to z brakiem zdjęć, bo wizerunek wielu z opisanych osób jest równie istotny, co ich dokonania (lub ich brak). Zastanawia mnie również jak autorka tworzyła tę książkę. Nie sądzę, że zaczęła od „A” i skończyła na „B”. Bomba ma trochę sinusoidalną konstrukcję, która każe mi podejrzewać, że była pisana przez długi czas i w różnych sytuacjach. Czy to źle? Ze stylistycznego punktu widzenia tak, ale dla mnie ta nierówność jest o tyle pociągająca, że dodaje tym zapiskom sporo autentyczności. Trochę jakby poszczególne sylwetki były spisywane na osobnych stronach wielu notatników, a na koniec powydzierane i złożone w całość.

Dla kogo jest ta książka? Grupa docelowa jest bardzo szeroka. To jest pozycja zarówno dla intelektualnych  snobów, którzy świat fleszy i czerwonych chodników oglądają niczym entomolog obserwujący pocieszne mrówki w akwarium. Znajdą w niej kolejną, bardzo solidną walidację swojego przekonania, że gwiazdy to w większości przypadków banda ćwierćinteligentów z trudem pamiętających o oddychaniu. Małe przyjemnostki znajdą też wierne czytelniczki Vivy! i Gali, dla których programy typu „Taniec z Gwiazdami” i serial „Na wspólnej” wybijają rytm codziennej egzystencji. Lektura spodoba się też osobom lubiącym cięty dowcip. Wymagany jest jednak dystans, bo ślepe zapatrzenie w świat kreowany przez media będzie stanowić ogromną przeszkodę. Przyda się też spora doza okrucieństwa i znieczulicy. Nie należy bowiem żałować opisanych ludzi i współczuć im ostrych słów, którymi Karolina tnie z werwą przedniego Dżygity uzbrojonego w kindżał bezkompromisowej złośliwości. Oni sami sobie na to zapracowali. Sytuacja trochę jak na wsi. Dookoła błoto, można się nieźle ufajdać, na żyznym polu celebryci zasiali co mieli do zasiania, plon wyrósł, więc naturalnym biegiem rzeczy przyszła pora na żniwa. Problem pojawił się wtedy, kiedy okazało się, że to Karolina Korwin Piotrowska trzyma w ręku sierp, kosę, a na dodatek siedzi na kombajnie. I tą swoją książkową snopowiązałką, przejechała się po polskim szołbizie i bezkonkurencyjnie poustawiała wszystkich w zgrabne snopki. Teraz szołbiz siedzi i zgrzyta zębami, bo mu się wydawało, że skoro sam zasiał, to sam zbierze. I to jest dla celebrytów bardzo ważna nauczka na przyszłość. Trzeba pamiętać, że wszelkie czyny i słowa, w momencie ich upublicznienia, momentalnie przestają być ich własnością. Każdy, kto chce sobie pobrudzić ręce ma prawo korzystać z tego dobrodziejstwa.

Bomba jest tak naprawdę dla wszystkich mniej lub bardziej zainteresowanych tematem. Można ją czytać sensacyjnie, jak Fakt, ale można też szukać informacji między wierszami. A prawda jest taka, że ta książka na kolanach i ekran komputera przed oczami, to najlepsze możliwe połączenie. Osoby z zacięciem detektywistycznym i żyłką do stalkingu będą zachwycone!

Na koniec dodam jeszcze taką moją małą, prywatną refleksję. Lubimy szafować słowem „prawda”. Wołamy na przemian „prawda”, „kłamstwo”, „prawda”, „kłamstwo”. Do znudzenia. Zapominamy jednak, że te pojęcia nie mają w sobie właściwie żadnej wymiernej wartości, szczególnie w przypadku szołbiznesu. To ludzie kształtują tu rzeczywistość, która nigdy nie podlegała logicznej weryfikacji. Tu nie liczy się „prawda”, tylko spotlight. Tu liczy się sława i zaklinanie rzeczywistości na milion sposobów. Za wszelką cenę. I co by nie mówić, to jedno jest pewne – szołbiznes nie jest sportem dla mięczaków. To niekończący się maraton, w którym nawet na sekundę nie wolno zwolnić tempa. Bo jeśli nawet nie padniesz z wycieńczenia, to konkurenci cię zadepczą.

Never Ending Freestyle Voguing

Tobiasz Kujawa

freestylevoguing@gmail.com

PS. Bombę stawiam na półce z moimi życiowymi i zawodowymi podręcznikami. Wiem, że będę do niej wracać nie raz i nie dwa.

PS2. Zastanawiacie się nad moim wyborem zdjęcia ilustrującego? Zastanawiajcie się dalej. Czekam na interpretacje!

PS3. Ostatni dział to kalendarium wydarzeń medialnych z ostatnich dwóch dekad. Całe moje dzieciństwo, wiek dorastania, wejście w dorosłość. Fantastyczna podróż w czasie, za którą autorce serdecznie dziękuję!  

13 Comments

  1. UNSYMPATHETIC DOROTHY pisze:

    bardzo zgrabnie i obiektywnie napisany tekst. gratuluję autorowi

    Polubienie

    1. A dziękuję pięknie za miłe słowa. Cieszę się niezmiernie i pozdrawiam nocnego marka – nie jestem sam! ❤

      Polubienie

  2. cosmopolla pisze:

    po pierwsze: podoba mi sie jezyk, rzadka perla i cecha dawno wymarla wsrod polskich dziennikarzy tzw. „mainstream”; po drugie: popieram i holubie bezkompromisowosc opinii; po trzecie: nie rozumiem co ma snopowiazalka do sportu i bomby, ale widocznie tak juz musi byc. Poza tym: „Bomby” nie czytalam jeszcze, bom na trwalej obczyznie, ale chyba sie skusze, bo KKP lubie i szanuje i dobrze wiedziec na zapas, co w polskiej trawie piszczy. Podsumowujac: lubie to!

    Polubienie

    1. Dzięki wielkie! ❤

      Polubienie

  3. A.Tanton pisze:

    Tobiasz, Ty i KKP macie według mnie wspólną umiejętność ‚wykwintnego obserwatorstwa’ i ‚dosadnego nazewnictwa’. Następną książkę powinniście napisać razem i to dopiero byłby HIT! Świetna recenzja. BOMBĘ zamówiłam z Polski i czytam codziennie po kawałku, bo jest zbyt smaczna, żeby ją szybko zjeść. Pozdrawiam, Ola (My Italian Lookbook)

    Polubienie

    1. Szczerze mówiąc na razie nie mam ambicji pisać książek. Wolę zostać przy moim blogu. Ale dzięki za miłe słowa!

      Polubienie

  4. kiolkj pisze:

    popraw i usuń moj komentarz 😉 „Koronkowe, dekadenckie majtki spały” oraz „Zdarzające od czasu do czasu się małe wpadki ani trochę nie psują przyjemności”

    Polubienie

    1. Nie ma sensu usuwać! Literówki, ludzka rzecz 😀 Dzięki za poprawki!

      Polubienie

  5. modologia pisze:

    Tak sobie myślę, że z Ciebie to musi być nieposkromiona gaduła w wersji na żywo – jak dojedziesz do Poznania na wystawę, to w końcu się przekonam 😉

    Co do książki i Twojej recenzji: cześć Ci i chwała za ten tekst, bo jestem teraz pewna, że książka KPP nic mi nie da. I czuję tę wdzięczność po raz drugi, bo już raz uchroniłeś mnie przed zakupem książki panny Sablewskiej. Czuję swęd oszczędności za progiem.

    A na koniec: nic mnie tak nie bawi, jak piszący wszelkiego autoramentu, którzy twierdzą w swych tekstach „taka jest prawda”. Zawsze mnie tym można rozbawić Skończyłam filozofię i to uprzedzenie do istot twierdzących „powiem Ci moją prawdę” zostało mi na zawsze.

    Koniec uwag, bo trzeba pilnować studentów piszących kolokwium…

    Polubienie

    1. Różnie z tym bywa. Jak kogoś nie znam, to zazwyczaj nie mówię za dużo, ale jak łączy mnie z kimś zażyłość, to potrafię gadać bez końca. Uwielbiam historie, anegdoty, ploteczki! 😉

      A zresztą prędzej czy później sama się przekonasz! 😀

      Pozdrawiam, Twoich studenciaków też!

      Polubienie

  6. Ugc pisze:

    Niezwykły talent . Wręcz petarda. Gratuluje najlepszej „recenzji ” jaką miałem okazję czytać. Na pewno przeczytam książkę Karoliny po Twoim wpisie.

    Polubienie

  7. babetteversus pisze:

    Świetny recenzja, Kupiłam recenzję. Kupię sobie Bombę. Dowiem się z niej z pewnością więcej, niż ktokolwiek, gdyż: jestem w znakomitym zdrowiu, zapuściłam włosy, mam kochanka nie z tej Ziemi i zdjęłam zardzewiały talerz do odbioru satelitki z betonowego balkonu dawno temu, zanim odkryto fale radiowe. Nie czytam od czasów mitologicznych prasy o gwiazdach, kometach, ich ogonach i o tym jak Maryna robi zadem. Szkoda. Czytam z pasją Ciebie i kilku innych. Teraz czas na Bombę. Zdjęcie ilustrujące? To seksowna snopowiązałka, do której zawsze brak sznurka, bo sznurek zużyto do produkcji bomby. Araki rozbudowałby sesję foto i kawałeczek powroza by się znalazł. Chętnie napisałabym o sesji w książce o tym, jak otworzyć puszkę za pomocą dzyndzla. Nosiłaby tytuł ‚I am TNT, dynamite!’

    Polubienie

Odpowiedz na Freestyle Voguing Anuluj pisanie odpowiedzi

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s