Sam Jezus podobno rzekł „Nie sądźcie, a nie będzie sądzeni”. Szaleństwem byłoby nie przyznać Jezusowi racji, prawda? Równie dobrze można by polemizować ze zdaniem „nocą jest ciemno, a za dnia jest jasno”. No cóż, nie ma rady, dziś pobawię się w szaleńca.
Nie będzie to wielkie odkrycie, kiedy napiszę, że nocą może być jednak jasno, szczególnie jak sobie włączymy latarkę, a za dnia może być bardzo ciemno, jak się ukryjemy w piwnicy. Nie zrozumcie mnie źle – nie zależy mi na żadnej taniej, pseudo-świętokradczej sensacji. Chciałbym tylko zauważyć, że Jezus chyba (uprzedzam, to tylko moje domniemanie) nie do końca przewidział bieg wydarzeń. Szczególnie w aspekcie naszego wyglądu i całego „fashion-zamieszania”, tak charakterystycznego dla aktualnych czasów. Wszystkiemu jest oczywiście winna demokratyzacja mody. Jeszcze nie tak dawno temu, większość z nas byłaby zbyt zajęta obrabianiem pola szanownego możnowładcy i ciułaniem na daninę, żeby rozmyślać nad tym, czy szpilki w panterkę pasują do spódniczki w paski. Kiedyś liczyła się schludność (również religijna i obyczajowa) i wygoda, teraz liczą się trendy i bycie na czasie, co jest o tyle kłopotliwe, że samo „bycie na czasie” już nie jest na czasie. Oszaleć można. Podejrzewam, że Jezus łapie się za głowę i szarpie swoją brodę, widząc naszą masową, grzeszną próżność, manifestującą się w ubiorze. Jak jednak według Jezusa powinien wyglądać współczesny schludny i skromny wygląd? Niestety, dopóki on sam nam tego nie powie, jesteśmy skazani na błądzenie w potępieńczych ciemnościach. Kler? Powiedzmy, że raczej przestał być wiarygodny. Teraz zacząłem się zastanawiać, jak ubierałby się Jezus XXI wieku? Myślę, że obłędnie wglądałby w świetnie skrojonym garniturze! Tylko nie od Prady. Tam ubierał się Diabeł.
W modzie osądzać i być osądzanym jest niezmiernie łatwo. Zdecydowanie zbyt łatwo. (Uprzedzam, że dokonuję tu małej manipulacji, bo słowa osąd i ocena, choć są używane jako synonimy, to nimi tak naprawdę w 100 procentach nie są.) Znam to z własnego życia! Przykład? Podam pierwszy z brzegu. Powiedzmy, że widzę mężczyznę, który po centrum Warszawy przechadza się dumnie odziany w: japonki, szorty (które wyglądają jak bielizna) i t-shirt, o którym można powiedzieć jedno: jest trochę infantylny. I to pod warunkiem, że słowo „trochę” można równie prawdziwie wykorzystać w zdaniu: „Maja Sablewska tylko trochę lubi botoks”. Ekhm… W nosie mam to, że ten anonimowy, modowy koszmarek może być fantastycznym człowiekiem. Nawet jeśli oddaje połowę pensji na sieroty, przeprowadza wszystkie staruszki świata przez ulicę i przekazał obie nerki na przeszczep to ja, wstrętny modowy faszysta (bardzo brzydkie określenie), myślę tylko o tym, że miasto to nie plaża i że przed oczami mam jakiś niepoważny koszmar. Przepraszam! To znaczy, wcale nie przepraszam. Nic na to nie poradzę, to silniejsze ode mnie. Oczywiście jako racjonalny człowiek, w głowie układam sobie kontrargumenty. Upalna pogoda? Eee? To nie jest dla mnie absolutnie żadne wytłumaczenie. „Lato w Mieście”? Nie! W mojej głowie mogę sobie dyskutować do woli, ale i tak wiem, że oskarżyciel wygra, a obrona poniesie sromotną klęskę. Zdaję sobie jednak sprawę, że ten schemat działa dokładnie w dwie strony. Ten pan być może patrzy na mnie z politowaniem i zastanawia się, jak wielką krzywdę musieli mi wyrządzić rodzice, że zrobiłem sobie wielkie dziury w uszach i ufarbowałem włosy na niebiesko. Czy mi to przeszkadza? Absolutnie nie, bo cała ta sytuacja ma w sobie pewną magiczną właściwość.
Cały ten proces odbywa się wewnątrz nas. Owszem, prawdopodobnie wieczorem obsmaruję tego mężczyznę podczas jednej z niekończących się rozmów z moimi przyjaciółkami, o tym, że mężczyźni w Polsce nie potrafią się ubierać. Być może i on przy wieczornym piwku zrewanżuje się pięknym za nadobne, opowiadając swoim koleżkom o tym, jakiego świra widział dziś na ulicy. I nie ma w tym nic złego. Na tym właśnie opiera się budowanie więzi społecznych. Na szukaniu ludzi, którzy są podobni do nas. A żeby ich rozpoznać, musi przecież istnieć jakiś negatyw, prawda? No i umówmy się, nie jesteśmy Troskliwymi Misiami. W przeciwieństwie do nich, nie musimy się wszyscy lubić. Prawda jest taka, że zawsze w pierwszej kolejności oceniamy czyjś wygląd, czy nam się to podoba, czy nie. Dopóki cała sytuacja „osądzania” dzieje się w naszych głowach, w kręgu znajomych i na pewnym poziomie abstrakcji, która nie ma przełożenia na rzeczywistość, nie ma w tym nic złego.
No i tu przechodzimy do wariantu, którego Jezus nie przewidział (albo przewidział, tylko zapomniał go uwzględnić, kiedy przekazywał uczniom swoje nauki). Ta ewentualność nazywa się współczesne media. Tu muszę (choć to krępujące) wspomnieć o mojej pewnej prywatnej słabość. Lubię od czasu do czasu upodlić się przy jakimś celebryckim szmatławcu. Ok, ściemniam. Tak naprawdę to co tydzień robię pełną prasówkę, żeby wiedzieć co w gwiazdorskiej trawie piszczy. Prawie każdy z tych magazynów ma sekcję poświęconą najnowszym stylizacjom celebrytów. Oceny najczęściej są dwie – albo wyglądasz genialnie och i ach, albo przypominasz stertę spleśniałego kompostu. Czerń i biel. Szarości wyjechały na urlop. Z biletem w jedną stronę. Słuch po nich zaginął. Wyobrażacie sobie sytuację, w której Jezus wraca na ziemski padół, paparazzi robią mu zdjęcia, po czym, jakaś „modowa specjalistka” pisze na przykład tak (tu zatykamy nos i czytamy poniższe zdanie na głos, piskliwym, pretensjonalnym tonem, przeciągając głoski tak długo, jak to możliwe): „Długie włosy i broda? Hoho! Widać, że ktoś tu się mocno inspiruje Kurtem Cobainem! So-Last-Season. Jezu, stylista potrzebny od zaraz! Może w końcu pora na swój własny styl, a nie tylko kopiowanie, kopiowanie i kopiowanie? Pamiętaj Kurt był pierwszy!”. Paranoja, prawda? Przeglądam sobie więc jedną z tych gazetek, które za odrobinę upodlenia sprzedają celebrytom rozpoznawalność i widzę, że znana projektantka uprawia proceder osądzania. Czytam, czytam i sobie myślę, że na jej miejscu skupiłbym się bardziej na projektowaniu, bo od czterech sezonów nie pokazała nic wartego uwagi. Historia się komplikuje, bo teraz ja osądzam ją, a wy to czytacie. To jednak nie koniec tego łańcuszka szczęścia, bo w tej chwili to właśnie wy osądzacie mnie i za sekundę zweryfikujecie swoją opinię na wszystkie powyższe tematy, ewentualnie zbudujecie ją na nowo. Osądzicie moje wnioski i mój kontrowersyjny pomysł, żeby uwikłać bogu ducha winnego Jezusa w kwestie mody i strywializować jego szczytne przesłanie. Przyznaję, atmosfera robi się mocno paranoiczna, bo ilość kombinacji w tej piramidzie zaczyna być porażająca.
Uff… Skomplikowana historia. Wiecie dlaczego ją opowiadam? Bo choć bardzo łatwo jest wydać osąd to o wiele trudniej jest go jednak obronić. Szczególnie jeśli oceniamy po pozorach. Nie zrozumcie mnie jednak źle, nadal jestem absolutnie za tym, żebyśmy się wzajemnie osądzali. Szczególnie jeśli ktoś ma na to chęć, bo nie ma sensu robić tego na siłę. Nawet złośliwie. Budujmy sobie w głowie szydercze porównania, dzielmy się nimi z bliskimi osobami. To bardzo dobry wentyl bezpieczeństwa dla wszelkich codziennych frustracji. Nie ma sensu nikomu odmawiać tej przyjemności, Równie dobrze można by było zabronić niektórym ludziom oddychania. Tym razem nie będzie żadnych ckliwych wniosków ze szkółki niedzielnej. Jeśli ktoś ma ochotę takowe przeczytać, to serdecznie polecam felietony „Krytyk-Amator i Stylista-Hobbysta” i „Wszyscy Jesteśmy Mentalnymi Dresami” w których dosadnie wyjaśniam co sądzę o rozpowszechnianiu swoich modowych osądów.
Podsumowanie? A jak! Oczywiście ,że je mam. Z ocenianiem wyglądu innych jest jak z masturbacją. Wszyscy to robimy i czerpiemy z tego niezłą radochę, choć nie zawsze się do tego przyznajemy. Analogia sięga jednak jeszcze głębiej. Masturbujemy się najczęściej w zaciszu naszych czterech ścian, lub innym ukryciu, które gwarantuje nam prywatność. Tak samo powinniśmy traktować nasze modowe osądy. Zachowajmy je dla siebie, ewentualnie dla tych, z którymi dzieli nas bardzo głęboka wieź i zażyłość. Serio, niewielu ludzi chce oglądać jak publicznie robicie sobie dobrze. To strasznie wulgarne, wręcz obleśne. No chyba, że macie coś naprawdę niezwykłego do pokazania. Z doświadczenia jednak wiem, że to nie zdarza się zbyt często.
Tobiasz Kujawa
Never Ending Freestyle Voguing
freestylevoguing@gmail.com
PS – Nie miałem zamiaru obrażać niczyich uczuć religijnych, ale jeśli przez przypadek mi się udało, to świetnie – będzie to niespodziewany bonus.
PS2 – Nie ma korekty, a przecinki dyktował mi sam Szatan. Ubrany oczywiście w Pradę.
Polecam sarkazm, musimy w jakiś sposób przekazać społeczeństwu „czysty” przekaz. ! Ja natomiast ma misję uświadomienia społeczeństwu, ze moda fajnie wyglądam w gazecie i na bankietach a naprawdę to cięzki biznes. I często niektórzy po prostu tam się nie nadają..
annkie-company.blogspot.it
PolubieniePolubienie
Wiem, że korekty brak, ale jako Troskliwy Miś wnioskuję o poprawkę odnośnie tegoż fragmentu: „Wiecie dlaczego niej piszę?”, bo to zbyt jemercedowskie (so-last-season, right?)
Poza tym jak zwykle mega trafnie, niebanalnie, prosto i z klasą.
Miłość i siekiera!
PS. Czasem się cieszę, że ludzie tak krytyczni jak Ty nie mają pojęcia o blogaskach takich jak mój 😀
PolubieniePolubienie
Mineło 30 min i nadal mam chęć napisać ten komętarz. Nie żeby to było jakieś ważne ale naprawdę podoba mi się to co i jak piszesz. Nie korzystam opcji komentarza często bo nikt nigdy mi nie odpowiada więc to nie ma sensu, puste słowa na wiatr itp… Zawsze mnie dziwi to, że ludziom się chce pisać te właśnie „żal” i inne, co to kogo obchodzi?.. Pozdrawiam i dzięki za to że komuś się jeszcze chce zwracać uwagę na takie oczywiste sprawy o których w dzisiejszych czasach zapomina wielu. Uznanie od anonima nie ma większego znaczenia ale dziś zaszaleję;))
PolubieniePolubienie
ja nie na temat;) w panelu bocznym masz podwójnie listę „Blogi – szeroko pojeta publicystyka”
PolubieniePolubienie
Coś się pomerdało, ale już naprawiłem! Dzięki za czujność ❤
PolubieniePolubienie
Cóż, muszę przyznać, że judging to chyba jedno z moich ulubionych zajęć i ups, wyszłam z tym poza dom krytykując na blożku panie chodzące wieczorami do klubów w Sopocie. Ale nawet Jezus by się nie powstrzymał, przysięgam, tak źle ubranych ludzi w jednym miejscu nie widziałam dawno. Bo to nie były kobiety, które założyły byle co i trudno, nie dbają o to. To panie, które „stylizowały się” cholerne trzy godziny, żeby jak najlepiej zaprezentować w nadmorskich klubach swój look na kobietę lekkich obyczajów czy coś. Eh, wcale nie żałuję tego mojego hejtowania, najwyżej będę gnić w piekle.
PolubieniePolubienie