
Szukam informacji o Bohoboco. Przeglądam rozmaite strony, magazyny, czytam opinie i komentarze dziennikarzy. Przed oczami migają mi takie słowa jak „ulubieńcy”, „pokochały”, „uwielbiają”. Zarówno w kontekście gwiazd, jak i „zwykłych” klientek. Trudno nie przyznać, że to spory i poważny ładunek emocjonalny. Pozostaje pytanie – skąd on się wziął? Gdzie kryje się jego geneza? I co za nim stoi – produkt, PR, a może jakaś unikalna mieszanka tych dwóch czynników?
Trudno nie zauważyć, że Michał Gilbert Lach i Kamil Owczarek są ewenementem w polskim świecie mody. Na przestrzeni czterech sezonów (teraz obejrzeliśmy piąty) udało im się zrealizować prawdziwy „polish dream”. Trzy samodzielne butiki, produkcja autorskich perfum, niezliczone ilości ubranych gwiazd, pokazy realizowane na poziomie, który dorównuje starym wyjadaczom polskiej sceny modowej. Zaufały im klientki, które noszą ich ubrania, zaufali im sponsorzy, którzy pozycjonują swoje marki na ich pokazach, a na końcu – zaufały im celebrytki, dla których sukienka od Bohoboco jest najczęściej gwarancją dobrych recenzji w kolorowej prasie. Imponujący sukces, osiągnięty w bardzo krótkim czasie!
Na pokaz kolekcji Jesień/Zima 2013, który tradycyjnie miał miejsce w enklawie Soho Factory, na warszawskiej Pradze, przyjeżdżamy dosłownie „na styk”. Słusznie, bo jak się okazało, pół godziny wcześniej działy się istne dramaty. Prawdziwie dantejskie sceny z gwiazdami i brakiem miejsc w roli głównej. Nic dziwnego – przecież pokazy „ulubieńców” ściągają celebrytów równie skutecznie co Łysa Góra czarownice. Skandal trwa zresztą nadal, tak samo jak narodowa debata mówiąca o tym, co i komu należy się na pokazie mody. Nie ma przebacz – tu panuje wolna amerykanka, a każdy ma to, co sam sobie wygryzł. Sala tego modowego sabatu została przedzielona na dwie części. W pierwszej znalazło swoje miejsce standardowe foyer, z barami, ściankami i innymi atrakcjami. W drugiej był oczywiście wybieg. Jeden rzut oka – w głowie kiełkuje myśl – wygląda więcej niż dobrze. Zbudowany z surowych drewnianych desek stanowił miłą odmianę dla standardowych, biało-nudnych wybiegów. Na jego początku widać akcent scenograficzny – kinowe siedzenia. To, że pokaz będzie nawiązywać do filmu, stało się dla mnie oczywiste w chwili, w której otrzymałem zaproszenie – widniała na nim klatka z taśmy filmowej.
Przepchawszy się przez tłum rozmaitych gwiazdeczek zadzierających noski, których nie należy za to winić, bo przecież muszą czymś nadrabiać brak rozpoznawalności, trafiam na miejsce. Szczęśliwie obyło się bez walki na śmierć i życie. Nie musiałem się też ratować ucieczką, bo pani z obsługi choć niezręcznie skonfundowana moim ewidentnym brakiem rozpoznawalnej aparycji, była mimo wszystko pomocna. Mija kilka chwil, raczej przyjemnych, bo spędzonych na pogawędce z Eweliną Rydzyńską (mam teraz mnóstwo znanych koleżanek do gawędzenia). Czerwona kurtyna podnosi się niczym w teatrze. Na horyzoncie widzimy modelki. Upozowane na kinowych krzesełkach, wpatrują się w ekran, na którym w tanecznym szale wije się czarny zarys kobiety.

Nawiązanie do kina było dość oczywiste, niemal ewidentne. Żadnych zawoalowanych przekazów – ot, bardzo ładny, punktowo oświetlony obrazek. Nie wiem czy fotografowie podzielą podobną opinię, ale z mojej subiektywnej pozycji widza cała sceneria wyglądała bardzo estetycznie. Zupełnie jak podczas poprzedniego pokazu, w którym scenografię tworzyły proste białe schody. Niby nic, ale jednak coś – miły detal urozmaicający modę. No właśnie, nieuchronnie zmierzamy do meritum tego wydarzenia, czyli do ubrań. W przypadku Bohoboco można mieć pewność, że pewne czynniki na pewno zaistnieją na wybiegu. Jednym z nich jest monochromatyczność kolekcji. Sezon Jesień/Zima 2014 został podzielony na bloki kolorystyczne – od standardowych szarości, przez równie standardowe biele, aż po granaty, piękną ultramarynę, kobalt i beże. Kolekcja jest absolutnie czysta, niemal purystyczna. Nie znajdziecie w niej nadruków, wzorów, deseni. Co ciekawe, nie zostały one wyparte przez faktury. Choć pojawia się miękka struktura moheru, lekka szorstkość wełny, błysk welwetu, śliskość satyny czy sztywność organdyny, to mimo wszystko dominuje płaska plama koloru. Kolejnym pewnikiem w przypadku kolekcji Bohoboco jest prostota, nazywana błędnie minimalizmem. Nadal twierdzę, że to słowo zostało wyzute ze swojego pierwotnego znaczenia i kolekcje Bohoboco nie są minimalistyczne. To oczywiście nie jest zarzut, raczej spostrzeżenie. Całe szczęście po draperiach, czy swobodnym upinaniu materiału z poprzednich sezonów nie został nawet ślad. U Bohoboco widać za to coraz więcej cięć i konkretnej konstrukcji. Sprawiają one też wrażenie bardziej dojrzałych i świadomych. Pokaz jest jednak nierówny. Obserwuję kilka sylwetek, poprawnie ładnych, ale nie zachęcających do tego, żeby dłużej zawiesić na nich oko. Od czasu do czasu, pojawia się jednak projekt, który czymś intryguje. Może to być na przykład sukienka połączona z konstrukcją na kształt bolerka, czy kamizelki. Na początku obie te części zdają się funkcjonować niezależnie, a tak naprawdę tworzą całość. Później schemat się powtarza – znów widzimy kilka standardowych sukienek, czy szlafrokowych płaszczy, po czym na wybieg wchodzi modelka ubrana w damski garnitur krojony na wczesne lata 90’. Dość odważny i nietypowy, bo wyzbyty ze standardowego seksapilu, kojarzącego się pierwotnie z męską garderobą, przeniesioną na ciało kobiety.
Wszechobecną prostotę przerywa od czasu do czasu asymetria, zarówno zapięć – w kurtkach i płaszczach, jak i wykończeni i przeszyć – na przykład w krótkich spódniczkach. Pojawiają się też odcięte, skórzane rękawy. Owszem, to prosty i efektowny zabieg, który urozmaica ubranie, ale niestety jest mocno wyeksploatowany. Oczywiście nie twierdzę, że takie rękawy nie mają prawa się podobać, ale są modne już od dobrych czterech sezonów, nadal okrutnie katują je sieciówki i jedyne skojarzenie jakie prowokują to wrażenie wtórności. Jednak całe szczęście w kolekcji znalazły się też szczegóły, które stanowią mocniejsze przerywniki – dekolty na plecach, mało popularne, a w tym przypadku efektowne stójki, frakowe klapy luźnych i miękkich płaszczy, zakładki w spodniach, golfy, które dodają stylizacjom charakteru.
Fasony są… Nienachalne. Zbudowane tak, żeby nie akcentować na siłę konkretnych partii ciała. Więcej ukrywają niż pokazują i nawet jeśli pojawia się obcisła bluzka, to w połączeniu z bardzo luźnymi (świetnymi!) spodniami o wysokim stanie, tworzy dobrą, proporcjonalną sylwetkę. Nie wolno też zapomnieć o finale, podczas którego na wybiegu pojawiły się trzy suknie ślubne. Wiele razy podkreślałem, że to bardzo ładny i uroczo staromodny akcent. Nie traktuję tego zabiegu jako stricte rozwinięcie kolekcji. To bardziej chwyt reklamowy, dający jasno do zrozumienia, że w każdej chwili można u Bohoboco złożyć zamówienie na suknię ślubną. I absolutnie nie ma w tym nic złego, bo szycie na miarę tego typu kreacji stanowi ważny element zarobków większości projektantów. Koronkę jednej z sukni widziałem po pokazie, kiedy poszedłem na backstage, zaglądać w szwy. Skłamałbym, gdybym napisał, że nie jest ładna, jednak moda ślubna to nie moja broszka.

Sam pokaz od strony technicznej był jak najbardziej dobry. Przypominam – z mojej perspektywy, chociaż z tego co dzisiaj czytałem to nie każdy podziela moją opinię. Odważny wybieg z desek trochę sprężynował, ale większość modelek (choć nie wszystkie) dość zgrabnie radziło sobie z chodzeniem po takiej powierzchni. Muzyka, momentami mocno dramatyczna, stanowiła dobre tło, szczególnie w połączeniu z punktowym oświetleniem. Makijaże akcentowały oko – mocna kreska nad górną powieką, usta naturalne, a włosy wdzięcznie poupinane, skromne, kojarzyły mi się ze stereotypowymi, dawnymi sekretarkami. Gdyby dodać do nich okulary stylizowane na „kocie oko”, wrażenie wizerunku vintage byłoby wyjątkowo mocne. Dodam jeszcze, że sylwetki pokazowe dopełniły buty Kazar.
Siłą sukcesu Bohoboco jest wychodzenie naprzeciw oczekiwaniom polskiej klientki, która nadal boi się wyrazistych kolorów, i która nie ma ani cierpliwości ani odwagi, żeby podjąć odważny eksperyment z fasonem czy krojem. Ta siła działa jednak niczym miecz obosieczny, bo w pewien sposób blokuje markę. Wydaje mi się, że Bohoboco z tego powodu nie może (albo nie chce) wyjść ze swojej strefy komfortu. Rozumiem, że na początku zostały przyjęte konkretne założenia estetyczne, które są teraz konsekwentnie realizowane. Czy użycie mocniejszego koloru lub deseni musiałoby oznaczać automatyczne przekreślenie tych wartości? Oczywiście, że nie. Ponieważ kolekcja jest kompleksowa, można w niej znaleźć ubrania na wszelkie możliwe okazje. I tak jak wieczorowe wariacje raczej nie urzekają (gorsetowe góry nieznośnie kojarzą się ze studniówkową modą), tak cały przekrój dziennej garderoby niesie w sobie całkiem spory potencjał elegancji i klasy. Brakuje w nim jednak jakiegoś mocnego akcentu, detalu, który sprawi, że projekt już na pierwszy rzut oka zadeklaruje swoją markę i sezon. Szukam w tej kolekcji przysłowiowej „kropki nad i”, ale niestety nie mogę jej znaleźć. Trochę się obawiam, że za jakiś czas zidentyfikowanie konkretnych rzeczy z różnych sezonów Bohoboco stanie się trudne, a nawet niemożliwe. Każda kolejna kolekcja ma w sobie zbyt dużo punktów stycznych z poprzednimi. Podejrzewam, że niektórzy mogą nazwać taką metodę konsekwencją. Ja widzę w tym działaniu zbyt dużo asekuracji, zachowawczości. Nie zmienia to jednak faktu, że progres, choć powolny, to mimo wszystko jest widoczny. Tak jak wspominałem wyżej zniknęły draperie i „kobiety kolumny”. Nie znajdziemy też w tej kolekcji tanich przeźroczystości, które toczyły polską modę przez kilka sezonów i po które Bohoboco tak chętnie sięgało.
Dochodzę do wniosku, że największą wartością Bohoboco jest umiejętność tworzenia mody, która dzięki swojej neutralności trafia do tak szerokiego grona odbiorczyń. Ja siłą rzeczy do niego nie należę – to oczywiste. Dlatego ciągle czekam, aż Gilbert i Kamil zaskoczą mnie, nie tylko oprawą pokazu, ale i samą kolekcją. Zdaję sobie sprawę, że relacja projektanta ze stałym klientem jest bardzo specyficzna i można ją łatwo zepsuć jednym sezonem, który nie spełnił konkretnych oczekiwań. Wierność klienta to ważna rzecz i choć bywa szczera, to jest również bardzo kapryśna. Jestem jednak przekonany, że zarówno Bohoboco, jak i kobiety, które zaopatrują się w ich ubrania, mogliby wspiąć się o poziom wyżej. To trochę jak problem jajka i kury. Co w tej relacji było pierwsze? Produkt czy zapotrzebowanie? Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie, zastanawiam się, kiedy Bohoboco pozwoli sobie w końcu na mocniejszą grę ubiorem. Jestem przekonany, że prędzej czy później trzeba będzie podjąć to ryzyko.
Dziś zakończę mało melodyjnym rymem – Bohoboco – mniej asekuracji i więcej kreacji, bo w asekuracji, za dużo jest stagnacji.
Never Ending Freestyle Voguing
Tobiasz Kujawa
freestylevoguing@gmail.com
Nie wiem dlaczego, ale gdy zobaczyłem zdjęcie finałowe przyszedł mi na mysl ostani pokaz Haute Couture Chanel. Ale ogólnie jako całość, dobra.
PolubieniePolubienie
Kroje i tkaniny wyjątkowo do mnie przemawiają, są takie… otulające. Szczególnie gdy się nie jest nastolatką i ma się parę centymetrów więcej w biodrach. Czasem trzeba wybierać wygoda albo pazur.
PolubieniePolubienie
urzekł mnie rym na końcu. uważam, że jednak pojawił się pewnego rodzaju nieminimalistyczny minimalizm, ponieważ taka asceza, jaką zastosowali projektanci w wielu swoich projektach jest właśnie powrotem do minimalizmu, który zapoczątkowała Chanel. Podkreśla kobiecość, upraszcza sylwetkę. Dla mnie było za mało konsekwencji w sylwetkach. Skakanie po stylach, brak konkretnego odniesienia, aczkolwiek nie oznacza to, że kolekcja jest zła, bo zła nie jest, jest właśnie zachowawcza i asekuracyjna, żeby każdemu się coś spodobało.
PolubieniePolubienie
Jak dla mnie, sama kolekcja (bo oprawa pokazu urzekła mnie calkowicie) jest po prostu dość monotonna. Prostota oczywiście ma ogromną siłę przebicia i trafi do większości, ale nie stałoby się nic tragicznego, gdyby została przełamana czymś mniej… spokojnym.
Jak zwykle Twój kunszt pisarski urzeka niepodważalnie.
PolubieniePolubienie