„Chodzenie na pokaz mody to praca? Chyba zwariowałeś! Przecież to sama przyjemność*”
Jest piątek, wstaję o godzinie 9:00. Niektórym z was może się zdawać, że to bardzo późno. Weźcie jednak pod uwagę fakt, że pracuję do dalekich, nocnych godzin – więc z mojej perspektywy jest to mimo wszystko wczesna pora. Parzę kawę, robię koktajl (nie jadam śniadań), siadam do komputera. Zaczyna się mój dzień pracy. Około 12 zbieram się do wyjścia, jadę na spotkanie, potem do agencji z którą współpracuję. Maile, telefony, wiadomości, decyzje, konsultacje z grafikiem, fanpage, ciuchy i tak dalej. Czas mija. Patrzę na zegarek, jest już prawie 18. Pędzę do domu. Jem kolację z nosem wlepionym w ekran – nadal jestem w pracy. W dzikim pędzie biorę prysznic, myślę co na siebie założyć, przebieram się, zamawiam taksówkę, bo na 20:00 jest pokaz. W taksówce odpisuję na kilka wiadomości od czytelników. Jestem na miejscu. Z pracy do pracy, a potem znów do pracy. Ktoś mi jeszcze zazdrości?
Joanna Klimas obrała ostatnio bardzo dziwny kierunek. W tym rejsie kapitan zaplanował jeden kurs, sternik wybrał drugi, a sam statek płynie w jeszcze inną stronę. Pokaz w Wilanowie był urzekający, choć pełen gości, to jednak bardzo kameralny. Później nastąpił fatalny epizod w hotelu Victoria, którego nadal nie potrafię wymazać z pamięci, mimo szczerych i mocnych chęci. Joanna z królewskich ogrodów przeskoczyła (ze sporym potknięciem) do hotelu, w którym nadal unosi się zatęchła aura PRLu. Teraz, tak dla odmiany, wątpliwy czar minionego ustroju został zastąpiony nowoczesnym i spektakularnym centrum handlowym. Bardzo zresztą ładnym, bo Plac Unii został ubrany w zgrabną, miłą dla oka i elegancko wykończoną bryłę. Choć nadal z sentymentem wspominam pawilon Supersamu (pierwszy taki budynek wybudowany w Warszawie, w 1962 roku), to nie widzę powodu, żeby płakać nad jego ofiarą. Centra Handlowe na stałe wpisały się w krajobraz zarówno naszych miast, jak i naszego życia. Jeśli mamy egzystować z tym „złem koniecznym”, to niech ono będzie przynajmniej estetyczne i funkcjonalne. Moja krótka (choć i tak zbyt długa) wizyta w tym miejscu, utwierdziła mnie w przekonaniu, że Plac Unii City Shopping, może być jednym z atrakcyjniejszych punktów na zakupowej mapie stolicy. Zresztą, już sama nazwa, a raczej jej drugi i feralny zarazem człon, właśnie to sugerują. Miastowe zakupy. Szał komercyjnych uniesień. Nie potępiam. Po prostu zauważam.
Tak jak pisałem – jestem już od kilkunastu godzin w pracy, po dość intensywnym tygodniu. Nie jest to kwestia użalania się, chcę wam po prostu przybliżyć realia, które na pozór wydają się fantastyczne i interesujące, a wcale takie nie są. Zbliża się Fashion Week w Łodzi, a to oznacza, że najbliższe dwa tygodnie będę mieć dosłownie wyjęte z życia. Ale ok, to w końcu pokaz Joanny Klimas, która jakby nie patrzeć, jest jednym z filarów współczesnej polskiej mody. Przymykam oko na okoliczności, myślę sobie – warto iść, choćby i na otwarciu centrum handlowego. Bo to przecież cel uświęca środki, a nie odwrotnie.
Czekam cierpliwie na Ewę, przed wejściem do tej nowiutkiej, wypolerowanej świątyni konsumpcji. Gawędzę sobie z Michałem Zaczyńskim o ostatniej imprezie Fashion Magazine. Michał ma pokerową twarz, nie chce powiedzieć ani słowa o tym wydarzeniu. Kiedy wymieniamy anegdotki kątem oka widzę zjawisko, które rzadko, a właściwie nigdy nie towarzyszy polskim pokazom mody. Przed wejściem stoją grupki „zwykłych ludzi”, uzbrojonych w aparaty fotograficzne i telefony, którymi robią zdjęcia gościom zaproszonym na to jakże ekskluzywne wydarzenie. Mój pudełkowy bomber od Moniki Kubatek wzbudza spore zainteresowanie. Energia jest odwzajemniona. Moi najnowsi krytycy komentują niewybrednie piankową kurtkę, ja z kolei patrzę na ich zbroje z flaneli, ortalionu i źle skrojonego dżinsu. Teoretycznie dzieli nas wszystko, ale mamy wspólne mianowniki. Nie podobamy się sobie, nie rozumiemy siebie, jest nam za to dobrze w tym co nosimy. No i stoimy w tym samym miejscu. Ewa w końcu przybywa, czas wejść do środka. Jedna bramka – sprawdzanie listy gości. Druga bramka, znów sprawdzanie listy gości. Obsługa jest przemiła, zastanawiam się jednak, kiedy poprosi o moje ostatnie badania krwi. Jesteśmy trochę zagubieni, to w końcu nowe, nieznane miejsce. Zaplątujemy się w czerwone sznurki dzielące przestrzeń Placu Unii na obszary dla mniej lub bardziej uprzywilejowanych. Przeskakując przez te zagrody, zostajemy ze sporą dozą dezaprobaty skierowani na pierwszy poziom. Zadaję pytanie – „na którym poziomie odbędzie się pokaz”. Odpowiedź – „na parterze”. Mój poziom irytacji wzrasta. Skoro pokaz ma miejsce na parterze, czemu zostaję skierowany na pierwsze piętro? W drodze wyjątku kolejny czerwony sznurek opada, robiąc nam przejście do raju celebrytów. Wrażenie jest nieziemskie. Ilość gwiazd niczym w planetarium. To miłość do Joanny Klimas, zakupów czy centrów handlowych? A może to cały komplet? Tłum ludzi falami przelewa się przez tę ogromną przestrzeń. Przypominam, przyszedłem na pokaz mody. I to nadal są „tylko” okoliczności.

Nie będę ukrywać, że miałem dwa wyjścia. Mogłem iść za przykładem kilku znanych osób (dziennikarzy, projektantów), którzy unieśli się honorem i po prostu zrezygnowali z uczestnictwa w wydarzeniu. Drugą opcją stało się zaciśnięcie zęby i walka o to, co w mojej opinii jest niezbędnym warunkiem komfortowych warunków pracy blogera, niezależnego dziennikarza – nazwijcie to jak chcecie. I gdyby nie interwencja u samej góry organizatorów, wybrałbym pewnie pierwszą opcję. Może jestem zbyt wygodny, może poprzewracało mi się w głowie, a może należy dobitnie powiedzieć, że w przeciwieństwie do większości gości tego wydarzenia nadal jestem w pracy i będę w niej jeszcze dobrych 8 godzin w domu, bo co najmniej tyle czasu muszę poświęcić na stworzenie rzetelnej, rozbudowanej i estetycznej publikacji. Prawda jest jednak taka, że zamieszanie nie jest winą ani organizatorów, ani Joanny Klimas, ani Placu Unii. Wina leży w naszych siermiężnych polskich realiach, w których pojęcie „vip”, „ekskluzywność” i „high life” zostały absolutnie wypaczone i wywrócone na lewą stronę. Jeśli ktoś miał wczoraj złudzenie, że jest wyjątkowy, bo znalazł się na otwarciu Placu Unii, to żyje w świecie marzeń. Bardzo mi przykro, ale trzeba zejść na ziemię. Ilość, ilość, wiecznie ta „ilość”. Lubimy żeby wszystkiego było „dużo”. Potem można przecież napisać w nagłówku „tłum gwiazd na wydarzeniu xxx”. Ale całe szczęście, w tym cyrku jest jeszcze kilka osób, których szacunek i zrozumienie dla mojej pracy nigdy mnie nie zawiodło. I tak było również tym razem. Tak więc zostałem. Jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi – dla Joanny Klimas.
Długi ten wstęp, przyznaję. Cóż jednak zrobić, przedstawiam przecież wydarzenia kompleksowo, bo każdy element pokazu i wydarzenia ma wpływ na odbiór kolekcji. A do tej nieuchronnie zmierzamy. Godzinna recepcja była inspirowana bitwą pod Termopilami. Liczebność gości przypominała armię Kserksesa, a obsługa wystąpiła jako dzielni Grecy. Wynik tej potyczki zaprzeczył jednak historycznym referencjom. Tym razem bitwa zakończyła się remisem. Wydarzenie prowadził Olivier Janiak, który choć nadal jest pełen niezaprzeczalnego czaru, to najwyraźniej nie jest w formie. Jego pogadanka na temat Placu Unii została zagłuszona przez mało dyskretne rozmowy, które ucichły dopiero podczas koncertu Michała Urbaniaka – znany muzyk stworzył bardzo miłe dla ucha tło muzyczne do pokazu Joanny Klimas na sezon SS 2014.
Ano tak, kolekcja. Przecież to ona jest główną bohaterką tego tekstu. W natłoku „atrakcji” łatwo jest jednak o tym zapomnieć. A byłaby to niepowetowana strata, bo jest to z pewnością sezon ciekawy, a nawet przełomowy. I to pod bardzo wieloma względami. Joanna Klimas przygotowała kolekcję o nazwie „Logo Game”, solidnie rozbudowany zbiór, w którym głównym bohaterem stały się kontrasty, jak również elementy znane i modne od kilku dobrych sezonów. Kolekcje projektantki nie kojarzyły mi się do tej pory z trendami. Funkcjonowały raczej „obok” tego zjawiska, konsekwentnie realizując założenia wyciszonego, eleganckiego i minimalistycznego stylu. Orientacja na popularne tendencje jest jak najbardziej godna pochwały, chociaż akurat ten wniosek będzie należeć do gatunku słodko-gorzkich refleksji. Bo z jednej strony widać tu świadomość pewnych trendów, szkoda tylko, że już nieaktualnych, a nawet przeterminowanych. I tak w kolekcji pojawia się na przykład mnóstwo pianki. Neopren, zarówno gładki, jak i drukowany czy perforowany, to rzecz, którą już intensywnie przerobili zarówno projektanci (chociażby Monika Kubatek, o której wspominałem powyżej) jak i sieciówki. Owszem, jest to wdzięczny, bardzo plastyczny materiał – można z niego tworzyć mocno geometryzujące sylwetki, które trzymają zaplanowany kształt. Jednak pianka piance nierówna. Nawet jeśli nie jest pierwszego gatunku, to cięcie jej „na żywca” i pozbawianie, wykończeń sprawia bardzo złe wrażenie. I tak jak mogę przymknąć oko na wtórność tego materiału, tak niedbalstwo, nawet w pokazowych prototypach, nie prezentuje się dobrze. Ciekawym patentem było łącznie pianki z delikatnymi tkaninami, na przykład wzorzystym szyfonem. Ten intrygujący zabieg był jednak potraktowany marginalnie. Niestety, bo choć jest to kierunek mało funkcjonalny, to mimo wszystko posiada w sobie efektowny kontrast. W morzu pianki pojawiły się kolejne, dobrze znane patenty. Na Przykład płaszcz z holograficznej tkaniny, tym razem w odcieniu lekko perłowym. W Polsce „holo” doskonale lansowała Bola, i to już dobre dwa sezony temu. Dla Joanny Klimas użycie takiej tkaniny to wyraźny progres. Tylko czemu nastąpił on z tak dużym opóźnieniem? Nie wspominając o tym, że jedna taka sylwetka w kolekcji, wprowadza tylko i wyłącznie zamieszanie estetyczne. W kolekcji „Logo Game” znajdziemy też ciężkie, niemal tapicerskie tkaniny, posiadające miły archaiczny sznyt. Ten sezon zdecydowanie stoi zróżnicowanymi materiałami. Perforowane szare dzianiny, muślin, satyna, skóry, pianki zadrukowane w najróżniejsze wzory – kraty, kwiaty, abstrakcyjne desenie, zielone, przenikające się paski, literki, perłowe odcienie szarości i złota – to tylko część tej niesamowitej różnorodności, na podstawie której został zbudowany sezon. Błysku dodał piękny materiał pokryty cekinami i dżetami, w ciekawym, seledynowym odcieniu zieleni. Brak podszewki w przypadku takiego materiału jest jednak kontrowersyjny. Szczególnie jeśli jest widoczny już z perspektywy widza.

(nieszczęsna, nieobrębiona pianka)
Linia kolekcji jest równie bogata, jak ilość materiałów, która została w niej użyta. Od sportu (szorty, kurtki-bejsbolówki), przez każual (pidżamowe fasony), oversize (płaszcze, pudełkowe kroje), lekkie nawiązania do męskiej garderoby (garnitury, marynarki), romantycznej nonszalancji (luźne swetry opadające na jedno ramię, zwiewne spódnice), delikatny futuryzm (srebro, „holo”), aż po wieczorową elegancję (syrenie sukienki, cekiny, diorowskie spódnice). Lekkie, symetryczne sylwetki budowane były na warstwach. Podwójne koszulki bawią się transparentnością, a skrzyżowane szerokie ramiączka i kołnierzyki dodają ubraniom dziewczęcości. Pojawiają się jednak spore wątpliwości. Kolekcja jest niestety bardzo nierówna. Choć rozbudowana i kompleksowa, to jednak niepokojąco sinusoidalna, a nawet pozbawiona wspólnego mianownika. I nie tej to kwestia nudy, czy wtórności, bo widać, że Joanna Klimas ewidentnie zrobiła ogromny krok, żeby wyjść ze swojej strefy projektanckiego komfortu. Wrażenie niedoróbek i niedbałości jest jednak zbyt duże, żeby o nim nie wspomnieć. Kolekcja zdaje się być zrobiona w zbyt krótkim czasie. Ta różnorodność przestaje być plusem czy zaletą, a staje się dowodem na brak konkretnej inspiracji i konsekwencji. Joanna Klimas wzięła na swoje barki ogromną ilość najróżniejszych motywów, które zamiast ze sobą współgrać, sprawiały wrażenie bałaganu. Zamiast tworzyć całość, gryzły się. Walka o dominację sprowokowała chaos. Schemat: sylwetka w kratkę, sylwetka w kwiatki, sylwetka w „maziaje”, a potem kolejna sylwetka, która stanowi kompilację trzech poprzednich, po prostu nie sprawia dobrego wrażenia. Na koniec tego akapitu dodam jeszcze, że ewidentnie zabrakło przymiarek. Niektóre rzeczy układały się koszmarnie – kusy i obcisły kaftanik (zdjęcia nie przytoczę, bo szanowna AKPA nie uważa za stosowne pokazać wszystkich sylwetek) wyczyniał z biustem modelki tak nieprawdopodobne rzeczy, że aż strach to wspominać.
Intencje „Logo Game” są jasne i ujmujące. Trudno nie zauważyć, że miała to być kolekcja idąca z duchem czasu, aktualna, grająca z konwencją tego co modne, popularne. Nastawiona na więcej dyktatu, a mniej ustępstw. Szkoda tylko, że te intencje nie zamanifestowały się w pełni na wybiegu. Podejrzewam, że tylko część tego wybitnie wizerunkowego sezonu trafi do sprzedaży. Prostsze, bardziej przystępne sylwetki na pewno znajdą swoje odbiorczynie. Widać to było zresztą na przykładzie Nataszy Urbańskiej, której entuzjazm kazał oklaskiwać co drugą modelkę. Owszem, większość tych ubrań okrojonych z zestawów pokazowych, lub generalnie wyabstrahowanych z kontekstu kolekcji, prezentuje się dobrze. Jednak jako całość tworzą głośny, niezrozumiały dla mnie zgrzyt. Ograniczenie ilości sylwetek z pewnością wyszłoby w tym przypadku na dobre. Patrzę teraz na nagranie z finału i jedyne o czym myślę to słowa „za dużo”. Bo gdyby „skrócić” tę kolekcję o połowę, wypieścić najlepsze sylwetki, połączyć kontrasty wspólnym mianownikiem, to powstałby doskonały sezon, pełen wyśmienitych i nowoczesnych płaszczy, porządnych sukienek i uniwersalnych, każualowych ciuchów. Nawet ozdobiony tym odważnym połączeniem kratek i kwiatków. Kierunek był świetny. Zawiodła realizacja.
(Entuzjazm Nataszy Urbańskiej nie znał granic)
W kwestiach technicznych mogę dodać tyle, że dyskretne makijaże Bobby Brown i buty marki Aldo dobrze wpasowały się w kolekcję. Będę też bronić kolorowych kasków stworzonych z włosów, bo to ciekawy eksperyment, szalenie rzadki w polskich pokazach, a co za tym idzie, również odważny. Podoba mi się ten kierunek i chciałbym, żeby inni projektanci zdecydowanie więcej myśleli nad takimi awangardowymi detalami podczas pokazów. Klasyczna choreografia doskonale zgrała się z muzyką Michała Urbaniaka. Modelki prezentowały się w płynnych odstępach, akurat tak, żeby obejrzeć całą sylwetkę i od razu zawiesić wzrok na kolejnej. Warto też zwrócić uwagę na bardzo dobre lokowanie produktu. Sponsorem była firma HTC, modelki dyskretnie trzymały telefony komórkowe, albo nosiły eleganckie torebki z logotypem producenta. Mało inwazyjne, eleganckie rozwiązanie w myśl powiedzenia „i wilk syty i owca cała”.

(zdecydowanie Jedna z najciekawszych sylwetek w kolekcji)
Jest to jednak ciekawy komunikat ze strony Placu Unii. Widać, że centrum handlowe ma spore ambicje. Zazwyczaj otwarciom takich przybytków towarzyszy zbiorowy pokaz marek, które zagnieździły się w danym miejscu. A tu – niespodzianka. Prezentacja projektantki, która choć znana i ceniona, to mimo wszystko jest dużo mniej rozpoznawalna, niż jej młodsi koledzy i koleżanki po fachu, należący do śmietanki polskiej mody. Z mojej perspektywy była to niedźwiedzia przysługa, bo nadal mam w głowie piękny obrazek z Wilanowskich ogrodów. Podejrzewam jednak, że moja perspektywa w tym przypadku jest dość wąska, a nawet irrelewantna, bo przecież wszystko to, co najważniejsze w polskim świecie mody, znalazło się tego wieczora dokładnie na swoim miejscu. Były gwiazdy, tłum gości, spektakularność, poklask i flesze. Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak pogratulować pokazu, nowego butiku i sukcesu. Tak właśnie zrobię – szczerze i z radością gratuluję. Jednak z gratulacjami dla samej kolekcji poczekam niestety do następnego sezonu.
Never Ending Freestyle Voguing
Tobiasz Kujawa
freestylevoguing@gmail.com
*Powiedziała tak kiedyś moja znajoma pracująca w budżetówce, w sztywnych godzinach 9:00 – 17:00.
Mieszczę się w ramy wikipedii, przeczytanie zajęło mi dokładnie 12 minut. Rzeczywiście, kolekcja trochę niespójna, ale czerwone sylwetki naprawdę mi się podobają (może oprócz długich, wieczorowych sukni, choć mają ładne spódnice). Niezupełnie jestem przekonana co do tych luźnych bluzek, są według mnie trochę niechlujne, ale może na żywo wyglądały inaczej, w końcu zdjęcia to jednak nie to samo. „Kaski” są zdecydowanie wspaniałe, zawsze podbijają moje serce, tu podobają mi się zwłaszcza te koralowe/czerwone.
Co do pracy, wszystko ma swoje plusy i minusy. Ja na przykład zawsze czekam na Twoje relacje z FW, od zeszłorocznej po sezonie wiosna/lato zaczęłam Cię zresztą czytać (czyli to już prawie rok, kurczę), ale potrafię sobie wyobrazić, jak męczące musi być dla Ciebie stworzenie tego. Ale według mnie efekt jest wart takiego poświęcenia 🙂
PolubieniePolubienie