Ilustracja – Maja Racka
Inspiracją dla tego wpisu stała się moja serdeczna koleżanka, piastująca dość wysokie stanowisko w rodzimej hierarchii branży zwanej „modową.” Koleżanka zamieściła na swoim prywatnym profilu wpis, który pozwolę sobie przytoczyć w następnym zdaniu, bo zmotywował mnie do głębszych i bardziej prywatnych przemyśleń, Alicjo, tylko się nie gniewaj, proszę! Wpis brzmiał tak, cytuję: „A gdyby tak blogerzy modowi zamiast blogować poszli na studia…?”. No właśnie, a gdyby? Tylko jakie?
Pod wpisem rozgorzała (dosłownie) dyskusja, na temat studiów, edukacji i tego, że wyższe wykształcenie jest wyjątkowo ważne, a nawet elementarne w życiu człowieka zajmującego się modą. Przyznaję, odebrałem ten wpis bardzo personalnie. Pozwoliłem sobie również na kilka stanowczych, dodam również, że naiwnie szczerych, wypowiedzi. Wiecie – takich z gatunku demaskatorskich, obnażających człowieka niczym esemesy wysyłane w sobotnią noc, adresowane do dawnych kochanków, przyjaciół, ewentualnie wrogów. Jeśli ktoś ich oczywiście posiada i jest akurat w klimacie sprzyjającym wyrzutom i rozliczeniom wszelakim. No ale cóż, co się stało, to się nie odstanie, pewne słowa padły. Niestety, i jest to raczej symptomatyczne dla spontanicznych dyskusji prowadzonych w internecie, dyskusja obyła się bez wniosków, a wszystkie strony po intensywnej wymianie opinii pędzących z prędkością piłeczki pingpongowej, rozeszły się w umiarkowanej zgodzie, poklepując się po plecach i śmiejąc serdecznie, że to wszystko jest w sumie takie zabawne. Zabawne: „hihihi”. Przyznaję, przez chwilę dałem się zawieść, dystans bywa przecież zgubny, jednak z tyłu głowy coś się zalęgło i nie chciało pójść w, ekhm, cholerę. Dodatkową przyczyną był fakt, że Freestyle Voguing uzbroił się w porażającą liczbę miliona odsłon. Ok, mam świadomość, że ten mój zniewalający milion w porównaniu do wyników, które osiągają „topowe” blogerki czy portale, nie jest niczym szczególnym. Ale z drugiej strony (albo z mojej strony) – to „tylko”, albo „aż” 177 publikacji. Dodam, że nieustannie trwam w zachwycie, bo świadomość, że odbiorcy Internetu czytają (i to stricte o modzie!) jest dla mnie bardzo pokrzepiająca. Ten koktajl emocji kazał mi jednak myśleć. Postanowiłem te myśli spisać, bardziej dla siebie, niż dla was. Jeśli jednak ta historia was zaintryguje, to zapraszam – podzielcie się swoimi przemyśleniami.
Cofnijmy się w czasie o dekadę (z małym hakiem) do czasów około-maturalnych. W mojej rzeczywistości logiczne było, że zaraz po tym egzaminie idzie się na studia. Żadna inna myśl nigdy nie pojawiła się w umysłach mojej rodziny. Nie istniała absolutnie żadna alternatywa. Tak więc po zdaniu matury, trzeba było znaleźć sobie jakiś kierunek. Pytanie tylko jaki? Lubiłem przedmioty humanistyczne, a lekcje związane z przedmiotami ścisłymi były według mnie nudne i niepotrzebne. Literatura, zajęcia teatralne, ambitne tematy. Liceum upłynęło w duchu kontrolowanie-wzniosłej beztroski. A potem pojawił się problem. Co dalej? Jak już wiadomo – studia. Pytanie tylko jakie? Moda, owszem interesowała mnie, ale raczej w jej skromnym i ograniczonym zakresie. Na pewno nie jako potencjalnego teoretyka, wnikliwego obserwatora czy aktywnego entuzjasty. Owszem – genialnie, że jest, że można z niej korzystać, że funkcjonuje również jako kostium, nawet w codziennych sytuacjach. Ale czy naprawdę warto się tym aż tak ekscytować? Jest przecież tyle istotniejszych, wznioślejszych rzeczy na tym świecie. Wybór padł więc na studia historyczne: daty, eseje, siedzenie z nosem w książkach. Przyznam, że niewiele się zmieniło. Później były praktyki w Londynie i absolutna fascynacja energią tego miasta. Niesamowity oddech – kosmopolityzm, różnorodność, ekstrawagancja. Po jakimś czasie nastąpił jednak powrót do rzeczywistości. To może jednak moda? Spróbujmy projektowania. Albo nie – kostiumografii! Jest lepiej, widać w tym jakiś kierunek, ale to jeszcze nie to. Pojawiły się przeszkody, a pierwszą z nich była kreatywność, która niestety znalazła swoje ograniczenia. Owszem, byłem w stanie zadowolić wykładowców, ale bycie średniakiem było dla mnie wyjątkowo mało satysfakcjonujące. Później pojawiły się pierwsze kontakty z prasą (głównie rozczarowania, ale to materiał na zupełnie inny tekst), a teraz jesteśmy tu. Na moim blogu, z pewną – bliżej nieokreśloną, ale zdaje się, że całkiem sympatyczną i rozumną grupą czytelników. Wysyłacie mi fantastyczne wiadomości, radzicie się, chwalicie, czasem ganicie. Patrzyłem na ten milion i szczerze nie mogłem uwierzyć, że w tak nieoczekiwanym kierunku potoczyła się moja historia. Pisanie stało się uzależnieniem, a blogowanie sposobem na życie. Bycie własnym sterem, żeglarzem i okrętem (a tak naprawdę wydawcą, dziennikarzem, redaktorem, grafikiem, piarowcem, marketingowcem, a koniec końców i najsroższym krytykiem własnej twórczości) choć nie jest proste, to potrafi być niezwykle satysfakcjonujące. Życzę każdemu, żeby miał szansę poczuć to, co ja czuję za każdym razem, kiedy publikuję nowy tekst, dostaję serdeczną wiadomość, podziękowania od projektanta, albo kiedy któryś z moich szalonych czytelników po raz kolejny rozbawi mnie do łez.
Czasami się zastanawiam: a co by było, gdyby ktoś mi dał rok przerwy? Powiedział: „kończysz liceum, rozumiem, że nie wiesz jeszcze co chcesz robić. Poczekaj rok, albo i dwa, naładuj baterie i spróbuj nowych rzeczy!”. Teraz sobie myślę – a może wyjechałbym do Londynu wcześniej. Albo do innego, równie inspirującego miejsca? Może cała ta historia mogła się potoczyć lepiej, ciekawiej, szybciej? Może byłbym redaktorem naczelnym prestiżowego magazynu? Oczywiście wiem – jest doskonale. A w rzadkich chwilach zwątpienia momentalnie przywołuję się do pionu. Czuję ogromną satysfakcję, bo jakkolwiek tandetnie to nie zabrzmi, robię to, co kocham i czego musiałem się nauczyć na własną rękę, samemu, metodą prób i błędów, a potem udoskonalać, szlifować, pielęgnować tak bardzo, jak tylko to możliwe. I mam świadomość (a raczej nadzieję), że jest to proces, który nigdy nie będzie miał końca. Ale mogłoby być lepiej i zdaję sobie z tego sprawę. I wiem. Wiem, że powiecie: lepsze jest wrogiem dobrego. Oczywiście, to może być prawda, ale nie musi. Po prostu – dopuszczam do siebie inne, hipotetyczne scenariusze. Całe szczęście bez żalu czy rozczarowania.
Czy można osiągnąć szczęście lub sukces bez studiów? Jak widzicie jestem ostatnią osobą, która mogłaby zanegować ten pomysł. Kwestia jest taka, że studia – owszem, uczą dyscypliny i posłuszeństwa, dają wiedzę, ale nie są jedyną możliwością, szczególnie w świecie mody, gdzie inteligencja i zapał nie zawsze wystarczają. Dydaktycy pewnie patrzą na ten tekst wzrokiem przeszywającym serce na wylot, ale cóż zrobić? Chodzi mi o to, że nigdy nie możecie do końca przewidzieć, co wydarzy się za tydzień, rok, dekadę. Jeśli zdajecie w tym roku maturę i myślicie o modzie, nieważne w jakim jej aspekcie, pomyślcie również o stażu. Przekonajcie się na własnej skórze, czy macie w sobie tyle samozaparcia, żeby przetrwać w tym wariatkowie. Wbrew pozorom to nie jest przyjemna branża, a jej przedstawiciele nie należą do łatwych ludzi. A rok przerwy? Tego nie mogę zagwarantować, ale zdaje mi się, że mogę mieć rację – rok przerwy może czasami okazać się zbawienny. Możecie też iść od razu na studia, szczególnie, jeśli doskonale wiecie, co chcecie robić. To jest komfort godny pozazdroszczenia. Nie ma jednak absolutnie nic złego, jeśli go jeszcze nie posiadacie. Do pewnych decyzji dojrzewa się latami. Więc jeśli coś nowego wam zacznie świtać w głowie, to pamiętajcie, że zawsze można zrobić strategiczny krok w bok. Czasami może to być przemyślana i racjonalna decyzja, impuls, jakaś sugestia, albo zwykła/niezwykła podróż. Nie należy się tego bać, bo nic nie boli tak bardzo jak zmarnowana szansa i ewentualne poczucie straty. Nawet największa porażka nie może się mierzyć z tymi uczuciami. Wiem, każda konfrontacja z marzeniami jest bolesna, ale cóż na to poradzić?! Taki mamy podobno klimat. I życie.
Dla mnie cały ten proces, cały ten czas i decyzje, wrażenia, emocje i wiedza, pozornie niepotrzebna w przypadku mody (na ten moment mojego życia, które potrafi przecież zaskakiwać) okazały się szczęśliwe. Czego się nauczyłem, kogo poznałem, kto mną kierował – tego nie odbierze mi nikt. Te wszystkie elementy stały się podstawą dla jakości, którą staram się wam nieustannie oferować. To, że późno zacząłem blogować, że wymagało to wielu zbiegów okoliczności, stało się wręcz zbawienne. Jednak decyzja, która opcja jest najlepsza, leży tylko i wyłącznie w waszych rękach. Dlatego nie bójcie się wziąć pod uwagę innych możliwości. Grunt to wybrać tę najlepszą. Paradoksalnie mój brak możliwości okazał się korzystną sytuacją. Choć wiem, i powtórzę to kolejny raz, że być może nie najlepszą. Ale koniec końców, czy ja mam jakiekolwiek prawo narzekać? No właśnie. I to jest bardzo miła, a nawet smaczna refleksja.
Never Ending Freestyle Voguing
Tobiasz Kujawa
freestylevoguing@gmail.com
Mnie ostatnio zaczęła zastanawiać kwestia może niedotycząca blogerek, ale edukacji i właśnie świata mody i projektowania. W jaki sposób i czy w ogóle szkoły uczące projektowania ubioru w Polsce wpływają na proces tworzenia i myślenia studentów-projektantów i jak przekłada się to później na realne życie – projektowanie, sprzedaż, kreowanie trendów? Jaki procent sukcesu stanowi talent, a ile nauka w szkole? Czy w Polsce warto w ogóle iść na studia związane z projektowaniem ubioru? Czy można się tego nauczyć i czy można w ogóle porównywać modę tworzoną przez absolwentów szkół wyższych z ubraniami marek, które powstały ot tak, przez przypadek, a mimo to odnoszą sukcesy na rynku.
Nie powiem do przemyśleń zainspirowała mnie podróż do Londynu, poznanie tamtego podejścia do nauczania, ale także nawet oglądanie Projectu Runway. Liliana, która uczyła się w Central St. Martins, Jacob studiujący w Danii i projektujący Edynburgu mają zupełnie inne podejście niż np. Natalia, która skończyła Politechnikę Łódzką. Wiem, że wiele zależy od talentu, pracy i osobistego poczucia smaku i gustu, ale po prostu zastanawia mnie w ilu procentach wpływ może mieć uczelnia i studiowanie.
PolubieniePolubienie
Ja właśnie miałam taki rok przerwy – po maturze nie dostałam się na wybrane studia i spróbowałam w kolejnym roku – już na inne. Wybór był dobry, bo teraz wiem, że kulturoznawstwo, na które się nie dostałam, nie było dla mnie. ALE: z perspektywy tych 10 lat mogę powiedzieć, że tak naprawdę wybór studiów miał niewielkie znaczenie jeśli chodzi o to, czym zajmuję się obecnie. 10 lat temu nie przypuszczałam, że będę pracować w internecie i zarabiać tylko przez internet, ba – nie miałam wtedy internetu w domu. Świat się zmienił zaskakująco szybko i sposób na życie znalazł się sam.
PolubieniePolubienie
Szalenie inspirujący wpis. Szczerze – dodał mi otuchy, chęci i wiary w to co chcę robić w przyszłości.
Gratuluję miliona i jak zwykle czekam już na kolejny wpis.
PolubieniePolubienie
Nie znam się na modzie i nie będę udawać, że jest inaczej, o modzie więc nie powiem. Niemniej jednak, ten wpis sprawił, że mam ochotę się odezwać: o studiach. Studiuję kierunek filologiczny, czyli coś, co bez studiów ogarniesz, ale na pewno nie w takim zakresie jak na studiach. Na dodatek idę w stronę literaturoznawstwa, czyli dyscypliny stricte akademickiej. A mimo to czuję, że najmądrzejszym pomysłem będzie rok przerwy między licencjatem a magisterką, ponieważ w tym momencie wyczerpałam możliwości, doszłam do mentalnej ściany i nie mam jak jej przeskoczyć. Potrzebuję roku na własne poszukiwania, na ułożenie w głowie wiedzy ze studiów i pogodzenie jej z wiedzą spoza studiów. Więc skoro literaturoznawca z bożej łaski potrzebuje takiej przerwy, to tym bardziej mogą jej potrzebować „modowcy”, którzy, tak sądzę, wybiliby się i bez studiów 🙂
PolubieniePolubienie
Od pewnego czasu chciała bym zdobyć dla siebie jakiś staż, w sumie to nie jakiś tylko związany z modą. Tylko wraz z postępującymi poszukiwaniami zaczynam zastanawiać się czy dla zwykłego śmiertelnika bez kontaktów ani znajomości jest to osiągalne?
PolubieniePolubienie
Przepraszam za spam, ale po prostu tak mi sie połaczył ten „news” z Twoimi przmyśleniami. Gdyby blogerki modowe poszły na studia, to może nauczyłyby się szyć/ kroić / projektować i jeśli ktoś musiałby je promować na siłę, to promowałby coś wartościowego.
http://www.pudelek.pl/artykul/67107/jessica_mercedes_promuje_swoja_bluze_zdjecia/
To tyle w temacie 🙂
PolubieniePolubienie
Świetny wpis. Śledzę twojego bloga od niedawna ale bardzo podoba mi się sposób w jaki piszesz. Weszłam na chwilę, zostanę na dłużej 😉 Powiem więcej: jesteś do tego stworzony. Nie wiem czy się z tym darem urodziłeś czy go nabyłeś ale zazdroszczę ci go niesamowicie i bynajmniej w złym tego słowa znaczeniu. Gratuluję liczby śledzących i życzę Ci by było ich jeszcze więcej ale nie ilościowo ale jakościowo.By ci wierni przetrwali (a ich liczba rosła) bo domyślam się, że tak naprawdę oni przynoszą największą radość.
A wracając do wpisu to bardzo fajnie, że pokazałeś że zawsze można próbować coś zmienić. Ta wiedza dodaje otuchy innym. NIby to takie oczywiste ale mając przed oczami żywy dowód no to, łatwej podjąć to ryzyko. A nóż widelec się uda.
Nie powiem, że znam się na modzie ale bardzo interesuje mnie ten temat i lubię go zgłębiać. Któregoś razu gdy czytałam jeden z twoich wpisów zastanowiło mnie właśnie czy ktoś kto nie zajmował się konstrukcją ubioru, rodzajem materiałów, szfów itd. może się tego dowiedzieć z jakiejś lektury czy raczej jest to niemożliwe? Wiem, że brzmi to dość banalnie ale chciałam dowiedzieć się od Ciebie czy takich rzeczy się uczyłeś czy wiedzę zdobyłeś po prostu w praktyce? Długo się zbierałam, żeby o to zapytać ale w końcu nadarzyła się okazja. A pytam, ponieważ sama chciałabym wiedzeć coś więcej o tym, bo czytając nie tylko twój blog ale też opisy pokazów często te aspekty są poruszane i jak wiadomo mają ogromne znaczenie.
Trochę się rozpędziłam więc już kończę. Jeszcze raz gratuluję i życzę kupy sukcesów!
Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie
Studia nie są konieczne do osiągania rezultatów, jednak trzeba mieć przy tym odpowiedni charakter – przede wszystkim mnóstwo samodyscypliny i zapału do systematycznej pracy. Natomiast są dobre dla osób, które potrzebują zewnętrznych bodźców do rozwoju, bo motywują do zdobywania wiedzy, do pracowitości, do poszukiwań.
Trudno jednak oczekiwać, że takie rzeczy o sobie będzie wiedziała osoba, która dopiero co skończyła szkołę, gdzie ciągle od niej wymagano, ktoś jej coś narzucał, nie miała do końca swobody do decydowania o sobie i o tym, co ją interesuje, W końcu Kordiana każdy musiał w liceum przeczytać. Taki rok przerwy po maturze to pomocna alternatywa dla osób, które nie wiedzą czego chcą lub nie wiedzą jak chcą zdobywać to czego pragną. Gdybym po maturze była mądrzejsza o te 9 lat, które obecnie od niej upłynęły to zrobiłabym sobie ten rok przerwy. I być może wcale bym studiów nie zrobiła lub zrobiła zupełnie inne.
PolubieniePolubienie
Po przeczytaniu tego wpisu cudownie odkrywam, że nie jestem sama w swoich osądach. Starym modelem po maturze od razu rozpoczęły się studia. w liceum skończyłam klasę o profilu matematyczno fizycznym. Lubiłam i nadal lubię fizykę i biologię, trochę miej matematykę, przedmioty humanistyczne wydawały mi się nudne i niepotrzebne, „odklepałam” więc swoje na studiach, obroniłam dyplom i koniec, jedyne co wiedziałam, to to, że nie chce pracować w wyuczonym zawodzie. Dopiero po jakimś czasie nieoczekiwanie w moich rękach pojawił się aparat fotograficzny, były jakieś kursy i pierwsza „szkoła” artystyczna, potem pierwsza podróż do Azji i wreszcie ta cudowna świadomość, że wszystko to co fascynuje mnie w świecie…. z modę włącznie odnajduję w historii sztuki.
Jakiś czas temu przeczytałam u innej blogerki, że ona grafik-samouk świetnie zarabia i żadnej uczelni nie potrzebuje, a ja biedny student kolejnego kierunku jedyne co mam to bezwartościowy papier a tak naprawdę to „gówno” wiem… Kiedy patrzę na siebie sprzed rozpoczęcia studiów na UW to doceniam ile daje mi sztuka, jak ją lepiej rozumiem od owej blogerki, ile dała mi filozofia i historia.
Studia mogą być fascynującą przygodą i pozwalają łączyć pasje z pracą… mam nadzieje, że wyrosnę na taką mamę która pozwoli odkryć to swoim dzieciom, zanim siłą pośle je na jakiekolwiek studia.
PolubieniePolubienie