Coś się zaczęło i coś się musi skończyć. Przez kilkanaście ostatnich tygodni mieliśmy okazję spotykać się w każdy poniedziałek, żeby w kameralnym gronie omawiać kolejne odcinki polskiej edycji projektanckiego talent-show, znanego jako Project Runway. Na śmiesznie i na poważnie zajrzeliśmy do sklepu budowlanego, zostaliśmy rozebrani do samych majtek (i nie był to ładny widok), skonfrontowaliśmy się ze straszną wizją mody przyszłości, dowiedzieliśmy się, że rozumienie słowa „Simple” może być wyjątkowo zaskakujące, trafiliśmy prosto na ulicę, otruto nas koktajlami, przeżyliśmy rozterki niczym cnotliwa panna młoda w noc poślubną (co skończyło się rozwodem z modą), poznaliśmy znaczenie słów: „stereotyp” i „klisza”, zobaczyliśmy prawdziwy horror śniadaniowy, dowiedzieliśmy się, jak zniszczyć ubrania za pomocą zdjęć, a na koniec zawleczono nas na czerwoną wykładzinę.
Kto by się spodziewał, że ten czas tak szybko upłynie. Ledwo program się zaczął, a już się kończy. Została nam finałowa trójka: Maciek, Liliana i Kuba. I co by nie mówić o ich dotychczasowych dokonaniach, czy sensie decyzji, które zostały podjęte przez jury zwane Wyrocznią, to hej! Należą im się gratulacje, bo to w końcu rywalizacja. A wedle zasady mówiącej, że cel uświęca środki, cokolwiek ich nie doprowadziło do tego miejsca, musi to mieć swoją wartość. Więc jeszcze raz gratuluję. Kubie determinacji, Lilianie konsekwencji, a Maćkowi oryginalności. A tak od siebie mogę dodać, że dziękuję projektantom za dystans, którego się po nich – przyznaję – kompletnie nie spodziewałem. To, że czytacie ten cykl jest dla mnie bardzo ważne. Dzięki więc serdecznie za to, jak i za kilka innych, całe szczęście nie zawsze dokumentowanych rozmów, które nieustannie każą mi się zastawiać nad niezaprzeczalną… Magią Telewizji! Kończąc ten wstęp, razem z SHOWROOM.pl, zapraszam do ostatniego odcinka Project Runway Bez Majtek! Uprzedzam, to ostatnia część, więc… Jeńców nie bierzemy! Jeśli wiecie, co mam na myśli 😉
Od czego by tu zacząć? Ano od tego, że finałowa drama została pocięta na dwa segmenty. Pierwszy, dość spokojny, pokazuje proces powstawania finałowych kolekcji, podróże małe i duże, jak również mamy projektantów. Kamera bez większej finezji ujawniła kulisy powstawania tych perełek współczesnego wzornictwa, które miały zostać przedstawione poza czasem, ale za to w konkretnej przestrzeni. jednego ze sponsorów. Mógłbym rozwinąć ten wątek, ale podpisałem lojalkę i teraz mam zamknięte usta, a raczej splątane dłonie. Ważne jest to, że finał został przedstawiony oczywiście w drugiej części. Jednak żeby w widzu zrodziły się jakieś opłacalne, z punktu widzenia reklamodawcy, emocje, to projektanci na koniec pierwszej części finału dostali trzy kukułcze jaja, po jednym na tak zwanego „łebka”. Zanim jednak bomby zostały zrzucone, mogliśmy posłuchać rozmaitych wypowiedzi projektantów, mówiących głównie o tym, co w sobie lubią i cenią, a co sprawia, że ich kolekcje są wyjątkowe. Oczywiście poza Maćkiem, którego rozczulająca bezbronność, jak się okazało, jest wynikiem życiowej traumy wynikającej z otoczenia kompletnie pozbawionego zrozumienia i wsparcia. Maciek, pośród zrujnowanych łódzkich kamienic, odrodził się niczym feniks z popiołów. Wszystkie te wzruszające detale, przebitki z castingu, próby makijażu skutecznie zapchały odcinek, jednak trzy armaty wystrzeliły na sam koniec i spowodowały zamieszanie niczym okrutny napalm.
Pierwsza na horyzoncie pojawiła się Ania Wendzikowska. Aktorka znana z takich ról, jak „Recepcjonistka” w Pierwszej Miłości i „Hostessa” w Kryminalnych. Rola Hostessy okazała się zresztą na tyle wybitna, że jeśli wierzyć Wikipedii, to doczekała się kontynuacji w serialu Londyńczycy. Nic więc dziwnego, że reakcja Liliany była taka: (tu zapraszam do fotostory)
Jeśli Lilianie nie wyjdzie w świecie mody, to może spokojnie brać pieniądze za uczenie PERFEKCYJNEJ miny „bitchface” lub „bitch please!” ❤
Liliana powiedziała: „No nie mogłam uwierzyć…”. Ja też. Następną bombą była Agnieszka Szulim, która wpadła i z obłędem w oczach postanowiła znaleźć kogoś, kto zrobi jej krzywdę. A że obok stał…
Dzky, to jak to mówią: dobrali się niczym w korcu maku. Co prawda Kuba podjął dość inwazyjne próby skuszenia Agnieszki swoją osobą (mówiąc prostym językiem: spryciarz chciał przehandlować kurteczkę), to Agnieszka pozostała wierna swoim (czytajcie: reżysera) decyzjom. Zamiast wybrać ścieżkę przyjemności z naszym krawieckim wytrawnym ogierem, postanowiła przeżyć niebezpieczną przygodę z poczciwym, choć mocno zdziwaczałym zielonookim rumakiem.
Profesjonalna relacja bez dotykania!
Jednak prawdziwy nalot dywanowy nastąpił wraz z trzecią przeszkadzajką, bo na scenę dramatu wkroczyła… Sama… We własnej… Niemożliwej do pomylenia z kimkolwiek innym osobie, Małgorzata „PiPiDi” aka „Perfekcyjna Pani Domu” aka „Ikona Stylu Sterylnego” Rozenek, wkrótce być może Majdan. I to nie jest absolutnie żaden polityczny przytyk. Raczej Polska Wariacja na Temat Lokalnych Beckhamów. Małgorzata wpadła więc niczym waleczna Walkiria, albo i demon śmiertelnej czystości, omiotła przestrzeń władczym wzrokiem (który działa na innych niczym łyk lizolu), zafalowała perfekcyjnym włosem i z miejsca wyjawiła, z jak trudną materią będzie miał okazję zmagać się biedny (biedny biedny biedny!) Kuba…
Być może widzieliście to tak
Ale ja widziałem to tak… Kwintesencja Czystości Nadchodzi!
Perfekcyjna Pani Domu popłynęła gładko w kierunku, który trudno zrozumieć, a tym bardziej przedstawić za pomocą słów, bez korzystania z dosłownych cytatów. Padło dużo stanowczych wypowiedzi, które przytłoczyły nawet Kubę. Biedak próbował się ratować, mówiąc coś o korzystnym fasonie, ale utknął w punkcie, który zakładał, że PiPiDi może posiadać najmniejszy chociaż, ale jednak niekorzystny detal. Małgosia powiedziała też, że chce wyglądać jak milion dolarów. Efekt, owszem – przypominał milion dolarów. Ale niestety w jednocentówkach. Zresztą, mówimy tu o kalibrze kapsułek do prania, dzięki którym każda perfekcyjna mała-biała będzie czysta niczym synogarlica. Mam wrażenie, że słowotok, a nawet tyrada, która padła z ust Małgosi, była spowodowana zbyt długim przebywaniem w towarzystwie wyżej wspomnianych tabletek…
Małgosia wprowadziła jednak do odcinka mały element humorystyczny. Kiedy Kuba chciał pożyczyć od Maćka kawałek materiału, PiPiDi stwierdziła, że coś takiego absolutnie nie może mieć miejsca: „bo kolega robi do cyrku”. Wiecie, co to oznacza? Ni mniej, ni więcej, tylko tyle, że Małgosia czyta Project Runway Bez Majtek. Tu pozwolę sobie przytoczyć obrazek z odcinka „Moda i Stereotypy”:
Co jeszcze wydarzyło się podczas tego odcinka? Był na przykład casting dla modelek, który prowadziła Oczywiście (Oczywiście przez duże „O”. Oczywiście) Kasia Sokołowska. Ponieważ Kuba i Liliana wybrali tę samą modelkę, to postanowili zdać się na łut szczęścia, wykorzystując do celów rozjemczych starą i sprawdzoną metodę – rzut monetą. Kuba, dziecko szczęścia i galopującej potencji, wygrał, a Liliana odetchnęła z ulgą, że uniknie kolejnej słownej przepychanki. Kasia była zdziwiona. Oczywiście nie terrorem psychicznym, który wprowadził Kuba, ale tym, że projektanci nie dbają o swoje interesy. Miała prawdopodobnie z tego wyniknąć jatka, która miałaby w sobie mało profesjonalizmu, ale za to dużo medialnej dramy. Projektanci byli sprytniejsi, a Maćkowi w ogóle było wszystko jedno.
W końcu nadszedł odcinek stricte finałowy, podczas którego mogliśmy zobaczyć kolekcje, wypieszczone, wygładzone, wykochane przez całe trzy bite miesiące, kosztujące 15 tysięcy złotych! Policzmy. Trzy miesiące na 10 sylwetek? Zakładając, że dzień pracy trwa 8 godzin i biorąc pod uwagę wolne weekendy, to wychodzi mniej-więcej 50 godzin i 1,5 tysiąca na jedną sylwetkę. Pracy było jednak co nie miara, więc Maciek uzbroił się w kilka nadprogramowych kilogramów (jak to sam powiedział – spasł się), a Liliana w szale twórczym nie miała nawet czasu porządnie dobrać farby do włosów.
Szalony Odrost! ❤
Oprócz migawek z okresu tej iście katorżniczej pracy twórczej, mogliśmy zobaczyć, jak wszyscy się wzruszali, Tomek Ossoliński uronił nawet kilka łez i to był naprawdę miły moment, jeden z niewielu w tym programie, który miał coś wspólnego z prawdziwymi emocjami. I można by pewnie napisać jeszcze wiele zabawnych rzeczy o tym odcinku, ale prawda jest taka, że clou tego całego rwetesu stanowią kolekcje i powoli, choć nieuchronnie, do tego tematu musimy dążyć.
Zdjęcie: Freestyle Voguing
O samym finale mogę powiedzieć tyle, że nie tylko zostałem na niego zaproszony, ale zostałem również na niego wpuszczony! Nie oszukujmy się, to jest jakieś zaskoczenie. Ja bym siebie na przykład nie wpuścił, ale wiecie – mam inne standardy. Ważne jest to, że nikt mi złego słowa nie powiedział. Podczas tego wydarzenia spotkałem mnóstwo blogerek, marginalną ilość dziennikarzy związanych z modą (o równie marginalnym prestiżu), kilka średniej jakości celebrytek i miałem szansę wejść na salę niczym prawdziwa gwiazda, na długo przed innymi, anonimowymi obserwatorami. Metoda? Zmyślnie podczepiłem się pod Tamarę! Ale te wszystkie atrakcje bledną przy jednym fakcie – na sali siedziałem do-kła-dnie naprzeciwko Joanny Przetakiewicz!
Niby blisko, ale jednak daleko…
I była to dla mnie niewypowiedziana wręcz radość. Tym większa, że siedziałem również bardzo blisko Karoliny aka Charlize Mystery. Tak blisko, że gdybym był psychopatą, to mógłbym przez całe nagranie szeptać jej złowieszczym głosem straszne rzeczy, wprost do ucha. Oczywiście tego nie zrobiłem, ale obserwowanie jej dyskomfortu spowodowanego moją obecnością (tak, roszczę sobie do tego zasłużone prawo) tylko potęgowało niesłychane emocje, spowodowane tym, jakże historycznym (histerycznym?), zdarzeniem. Finał prowadziła Anja Rubik. I znów moja percepcja może okazać się zgubna, ale cóż – spróbujmy to ująć w formie graficznej
Niektórzy wiedzieli to tak
A ja niestety tak…
Anju, przepraszam, jesteś wielką modelką, kłaniam się przed Twoimi dokonaniami, ale konferansjerka? Przecież nawet Ty sama w to nie wierzysz. Oczywiście pojawili się też znani-i-lubiani jurorzy.
Joanna Przetakiewicz: „Kreatorka Mody! Założycielka marki modowej, która podbiła Polskę!”
Mariusz Przybylski: „Jeden z czołowych, polskich twórców luksusowej mody”
W tym miejscu muszę dodać, dla spokoju sumienia, że Mariusz Przybylski to nie tylko luksusowy luksus dla luksusowych wielbicielek luksusu, ale i linia Philosophy, która łączy doskonały produkt, ciekawe wzornictwo i atrakcyjne ceny.
Anthony Vaccarello: „Gość specjalny. Ulubieniec modnego Paryża. Niegrzeczne dziecko światowej mody”
Tu przydałoby się kilka słów na temat Anthonego, bo określenie „niegrzeczne dziecko światowej mody” jest raczej enigmatyczne. Projektant ten pochodzi z Belgii, a jego korzenie sięgają, jak wskazuje zresztą samo nazwisko, Włoch. Studiował w prestiżowej brukselskiej szkole La Cambre, a swoją kolekcję dyplomową przedstawił na Festival d’Hyères, w południowej Francji. Zdobył wtedy nagrodę Grand Prix Mode i łaskawe spojrzenie samego Karla Lagerfelda, który zatrudnił Anthonego w domu mody Fendi, dla którego Kaiser Świata Mody projektuje od 1965 roku! Jednak ambicje projektanta sięgały dalej, dlatego od 2009 roku zaczął tworzyć sezony pod własnym nazwiskiem, a od 2011 roku pokazuje swoje kolekcje na Paryskim Tygodniu Mody. Warto dodać, że w 2011 zdobył nagrodę ANDAM Fashion Award (zdobyli ją między innymi Martin Margiela, Anne-Valérie Hash i Gareth Pugh), która oprócz prestiżu przyniosła – bagatela – 200 tysięcy Euro. Któż jak nie on może mieć wobec tego świadomość, jak ważna w życiu projektanta jest rywalizacja, wygrana i unikalna szansa, która zdarza się bardzo rzadko, ale potrafi otworzyć wiele pozornie zamkniętych i niedostępnych drzwi. Anthony jest znany z tego, że uwielbia odsłaniać i akcentować kobiece nogi. Czy kogoś jeszcze dziwi sympatia, którą darzy go Anja?
Skoro mamy już wszystkich na miejscu i wiemy kto jest kim, zobaczmy w końcu, co przygotowali nasi dzielni bohaterowie!
Jeśli jeszcze nie widzieliście dwóch ostatnich odcinków, to możecie je zobaczyć tu (część pierwsza) i tu (część druga).
1. Kuba
Lubię powtarzać, że Kuba jest bardzo świadomym projektantem. W jego realizacjach przypadek zostaje zepchnięty na margines, a wszelkie działania zostają oparte na logicznym i konsekwentnym myśleniu. Kolekcja w jego wykonaniu ma swój początek, rozwinięcie i zakończenie. Klamrą dla tego sezonu stała się wyobrażona postać dziennikarki, która podbija Paryski Tydzień Mody. Podbija oczywiście bez wysiłku, z odpowiednią dozą elegancji, nonszalancji i szyku. Na potrzeby kolekcji, Kuba stworzył również swoją własną autorską tkaninę. Paletę oparł na zgaszonych kolorach, które rozjaśnia co jakiś czas odrobina błękitu. Wykorzystał również motyw lekkości, ażuru przypominającego tkaninę, z której usunięto wątek, zostawiając samą osnowę. Ten patent pojawił się zresztą w odcinku z sesją zdjęciową i wyglądał tak:
Kolekcję Kuby można podsumować w trzech słowach: mocna, współczesna i konsekwentna. Co prawda nie odkrywa świata na nowo, ale mam wrażenie, że takie aspiracje nie leżą w naturze projektanta. Kuba ma zdecydowaną i ugruntowaną wizję kobiety, która posiada środki i powody, żeby zaglądać na wyższe półki mody. Czy taka kobieta istnieje w Polsce? Mam pewne obawy, że liczebność tego gatunku jest stosunkowo mała, ale Polki nieustannie edukują się w dziedzinie mody i stylu, więc liczę na to, że istnienie Kuby na polskim rynku ma sens i logikę. Tym bardziej, że Kuba okazał się zwycięzcą pierwszej edycji Project Runway Polska. Nie ukrywałem i nadal nie ukrywam, że był jednym z moich faworytów i ta wygrana bardzo mnie cieszy. Dlaczego? Bo Kuba posiada dobre proporcje między kreacją, zdolnościami technicznymi i doświadczeniem. Myślę też, że ze wszystkich uczestników najlepiej wykorzysta wygraną, która stanowi naprawdę komfortowy start dla projektanta z podobnymi aspiracjami. Kuba ma w głowie biznes. Przyszedł do programu z jednym słowem na ustach, które brzmiało: WYGRANA. I nie były to słowa rzucone na wiatr.
A o opinie na temat charakteru Kuby? Wątpię, czy jest najmniejszy sens rozwodzić się nad tym aspektem jego osoby. Przecież to nie był konkurs na „najsympatyczniejszego” projektanta, tylko najbardziej utalentowanego. To była również rywalizacja o solidną sumę pieniędzy. Najwyraźniej wiele osób naiwnie myśli, że piękna moda idzie w parze z pięknym charakterem. Jak to mówi mój serdeczny kolega Piotruniu: „Nic bardziej mylnego”. Telewizja zaburza niestety granice, które dzielą rzeczywistość od fikcji, przez co wiele osób naiwnie myślało, że uczestnicy są w Project Runway tylko po to, żeby zaprzyjaźnić się z widzami. Niestety, to tak nie działa, a przyjaźń nie ma nic wspólnego z „lajkiem” na Facebooku, czy miłym komentarzem. Ale mogę wam zdradzić sekret, jak nawiązać więź z projektantem. Może to będzie zaskakujące, ale najprostszą metodą jest… Kupowanie ubrań! Istnieje szansa, że nad kawką sączoną w czyjejś pracowni, przekonacie się, że wbrew pozorom, po drugiej stronie siedzi całkiem fajny człowiek. A nie telewizyjna kreacja.
Oczywiście nie mogę zapomnieć o sukience zaprojektowanej specjalnie dla Małgosi Rozenek. Jednak w tym przypadku po raz kolejny, zamiast słów, użyję graficznej formy wypowiedzi:
SPARTA!!!!
2. Maciek
Maciek zaskoczył… Co absolutnie nie jest zaskakujące. Cała drama prowadzona przez kilkanaście odcinków miała nam nakreślić scenariusz o geniuszu, ukrytym za maską zbyt wrażliwego, nieśmiałego, a może i nawet lekko autystycznego twórcy. Kto się dał nabrać – ten się dał nabrać. Gdyby vox populi miał w tej sytuacji jakieś znaczenie, to Maciek wygrałby już w połowie programu. Prawda jest jednak taka, że przeciętny widz TVNu ma równie duże pojęcie o modzie, co ja o fizyce kwantowej. Podpowiadam – żadne. Maciek zdobył jednak ogromną popularność, zbudowaną na memach, śmiesznych cytatach, hasełkach i „uroczej” nieporadności. Gdyby podobne rzeczy robiły na mnie wrażenie, to pewnie związałbym swoją przyszłość z zawodem nauczyciela plastyki w klasach 1-3. Ogromna masa ludzi oczywiście w żaden sposób nie przełoży się na sprzedaż, bo są to ludzie, którzy nie kupują mody autorskiej, ale najwyraźniej mają jakieś aspiracje. Logika mi podpowiada, że aspiracje te podyktowała ostatnia popularność tematu mody, który coraz bardziej przypomina wydmuszkę. Duża powierzchnia, zero treści. Ale! Muszę przyznać, że w tej kolekcji pojawia się kilka ciekawych pomysłów, co prawda na granicy pracy dyplomowej w szkole projektowania ubioru, ale jednak intrygujących. Punktem wyjścia dla tego sezonu stała się wizja starszej pani. Starsza pani lubi foliowe i plecione siatki, moher i ceratę. I Maciek, całkiem sprytnie, przełożył te inspiracje na język ubioru. A może nawet nie ubioru, ale form przypominających ubiór. Jest w tej kolekcji kilka dobrych momentów. Na przykład sweterek, przywołujący swoją fakturą wybujały moher. Intrygują też folie, niczym papierki po cukierkach, które babcie chowają w swoich wiekowych torebkach. Jest w tym sentymentalizm i nowoczesna forma, jest zgrabna paleta kolorystyczna. I wszystko byłoby pięknie, gdyby w Polsce istnieli kolekcjonerzy ubrań. A że nie istnieją, to Maciek będzie musiał nauczyć się przenoszenia wybiegowych idei, na bardziej przystępne materiały i kroje, albo będzie skazany na tworzenie bluz, które miejmy nadzieję, zastępy jego fanów kupią równie chętnie, jak chętnie komentują jego „arcyśmieszne” wypowiedzi. Czy robi to na mnie wrażenie? Niestety nie. I jedna rzecz nieustannie nie daje mi spokoju. Nie mogę uwierzyć, że Maciek zrobił tak duży postęp techniczny w zaledwie trzy miesiące. Uszycie gorsetowej bluzki, nawet dalekiej od ideału, wymaga pewnych umiejętności, których Maciek ani razu nie pokazał w trakcie trwania programu. Nie węszę tu żadnego spisku, po prostu mam w pamięci, że w pierwowzorze wszystkie elementy kolekcji (poza akcesoriami) musiały być uszyte od początku do końca przez uczestników.
O sylwetce zaprezentowanej przez Agnieszkę nie będę się wypowiadać. Z bardzo prostego powodu – sympatii, którą ją darzę.
3. Liliana
Liliana zaskoczyła… Brakiem zaskoczenia! A przynajmniej na pierwszy rzut oka. Znów mamy czerń, biel, nawiązania do architektury i geometryczności. Estetyka Liliany nie jest trudna do rozszyfrowania – równowaga, oszczędność w środkach, rozwijanie tematu nowoczesnej prostoty. Nic więc dziwnego, że oglądając jej finałową kolekcję, trudno uniknąć wrażenia Déjà vu. Jednak ta wtórność jest tylko pozorna, bo choć Liliana nie zrywa narcystycznego romansu ze swoim twórczym „ja”, to wprowadza do niego kilka nowych elementów. Najciekawsze w tej kolekcji jest zestawienie purystycznych i dość niewdzięcznych form, nawiązujących do kamizelek, ze znanym już doskonale, żelaznym przywiązaniem do monochromatycznego detalu – przeszyć, wycięć, faktur. I tak jak pierwsza, purystyczna idea ma w sobie intrygującą historię, tak druga, rozczarowuje niestety niechlujnością. A podobne formy mają to do siebie, że zachwycają tylko wtedy, kiedy ich wykonanie jest perfekcyjne. Niemniej różnorodność w tkaninach i piękne, bardzo wysublimowane i cieniutkie ramiączka tworzą ciekawy kierunek. Kawałki materiałów sprawiają wrażenie, jakby lewitowały w powietrzu. Ten motyw jest zdecydowanie bardziej pociągający, niż pokomplikowane w formie sukienki, które nie zawsze trzymają swój zamierzony kształt. Liliana nie potrafi funkcjonować pod presją i najlepszym przykładem może być kreacja Ani Wendzikowskiej, która całkowicie odbiegła od idei minimalizmu czy inteligentnego wzornictwa. Była po prostu chaotyczna, dusząco ciężka i nieciekawa.
Liliana zajęła trzecie miejsce. Czy zasłużenie? Z mojej perspektywy słusznie. Niestety, prawda wygląda tak, że czasami ciężko odróżnić konsekwencję od braku pomysłów. A jeśli Liliana chce wykorzystać szansę, jaką dał jej Project Runway, to będzie musiała prędzej czy później zastanowić się nad swoimi ograniczeniami. Moda nie lubi nudy, a nawet bardzo ściśle określony kierunek, może przybrać wiele rozmaitych form, które potrafią zaskakiwać. Mamy tu jednak typowy przykład sytuacji, w której styl projektanta, zarówno twórczy jak i własny, budowany na przestrzeni lat, potrafi tak mocno zdominować proces kreacji, że w pewnym momencie nie jest już przyjacielem, ale wrogiem. I chyba o to mam największe pretensje do Liliany, że stała się swoim własnym przeciwnikiem. A jest to niestety najtrudniejszy przeciwnik do pokonania, z jakim przychodzi nam się zmierzyć w życiu.
No i cóż drodzy Państwo. Trzynaście odcinków jest już za nami. Nie ma sensu po raz kolejny strzępić język na temat wszystkich potknięć produkcyjnych, reżyserskich i montażowych. W ostateczności – przez kilkanaście tygodni mieliśmy okazję, żeby uprzyjemnić sobie każdy poniedziałek solidną dawką śmiechu. Dziś zrezygnowałem z komentowania wypowiedzi jury, uznając, że skupię się wyłącznie na własnym postrzeganiu finałowych kolekcji. Tym bardziej, że decyzje, które zostały podjęte wydają mi się najrozsądniejsze w całym programie. Przynajmniej na tyle, na ile mogły być.
Ostatnia część cyklu aż się prosi o podziękowania. Ale zamiast się rozdrabniać, dziękuję po prostu wszystkim bardziej i mniej zainteresowanym, za te cotygodniowe spotkania. Na mały wyjątek zasługuje jednak platforma SHOWROOM.pl, którą nadal podziwiam nie tylko za promowanie polskiego wzornictwa i profesjonalizowanie polskiej branży, ale również za szaleństwo, które podyktowało jej twórcom myśl, że można pozycjonować swoją markę przez pryzmat Freestyle Voguing. I za to wspólne szaleństwo ogromnie Wam dziękuję!
Never Ending Freestyle Voguing
Tobiasz Kujawa
freestylevoguing@gmail.com
PS. To jak? Widzimy się przy okazji drugiej edycji? 😉
PS2. Za wszystkie grafiki ilustrujące poszczególne części serdecznie dziękuję mojemu Rafowi, który jest prawdziwą oazą cierpliwości! ❤
Żałuję, że to już koniec z jednego powodu. Bardzo będzie mi brakowało niedzielnego oglądania po to by w poniedziałek przeczytać cykl na freestyle voguing.
Dziękuję Tobiaszu za nieustanne umilanie czasu takim czytelnikom jak ja 🙂
PolubieniePolubienie
Panie Tobiaszu, uprzejmie dziękuję za serię Pańskich komentarzy. Nie czytam blogów. Co prawda odkryłam Pana stronę za sprawą cyklu „Bez Majtek”, ale pozostanę wierną czytelniczką. Podoba mi się zarówno zawartość, jak i forma – gratuluję nie tylko olbrzymiej wiedzy, ale również umiejętności zgrabnego jej przekazywania. Jako doktorantka wiem, że przelewanie myśli w słowa bywa trudne.
Sam program oceniam chyba bardziej przychylnie niż Pan – co prawda denerwowało mnie wiele elementów „show”, bezsensowne historyjki, mało informacji o sposobie powstawania kreacji – ale rozumiem jednocześnie, że PR musiał być skrojony zarówno dla nastolatek, jak i dla bardziej wymagających odbiorców. Nie mam telewizora, rzadko oglądam polską telewizję, ale lubiłam coniedzielne odcinki.
Od początku kibicowałam Kubie. Po pierwsze ze względu na jego charakter – mam analityczny umysł i naturę zwycięzcy, więc od razu rozumiałam jego przekaz i niejako się z nim utożsamiałam. Przede wszystkim jednak trafia do mnie estetyka prezentowana przez niego w programie. Ubrania, które aktualnie są w sprzedaży pod marką Jacob Birge nie są dla mnie – nie ten target. Mam nadzieję, że Kuba będzie tworzył modę dla młodych, energicznych i eleganckich kobiet, które chcą świetnie wyglądać. Jeśli tak będzie, chętnie zostanę stałą klientką. Faktyczną, nie w deklaracjach 🙂
Jedna rzecz bardzo denerwowała mnie podczas wszystkich odcinków: komentatorzy, ale i niektórzy jurorzy zapominali, że chodziło o projekt „runway”, modę, autorskie propozycje projektanta. Nie rozumiem, jak można zachwycać się kreacjami (uroczego) Maćka, który nie pokazał wiele nowego (również podczas pokazu). Przez pewien czas miałam nawet wrażenie, że jest to przebiegła osoba, która rozsadza program od środka i stara się ośmieszyć wybory jurorów, sprawdzając, jak bardzo złe projekty przejdą dalej. Jestem również załamana tym, jak wiele osób oceniało ubiory przez pryzmat „ja bym tego nie ubrał/ to bym ubrała” – dowodząc kompletnego braku zrozumienia tytułowej idei „runway”.
Dziękuję raz jeszcze za to, że dzieli się Pan z czytelnikami swoją wiedzą i opiniami. Jeśli kiedyś zobaczę Pana na żywo – podejdę i pogratuluję 🙂 Oby tak dalej.
PolubieniePolubienie
Tobiaszu Aj Lov Ju! A właściwie Twój styl pisania i te „majtkowe” odcinki, które były tysiąckroć lepsze niż sam program! Mam teraz tak, że oglądając jakieś reality czy inny show stwierdzam, że to bez sensu, skoro później nie skomentuje go FV! Pozdrawiam i czekam na drugi sezon, tylko po to, by móc czytać jego recenzje u Ciebie!
PolubieniePolubienie
Może wysłali ci zaproszenie, bo byłeś w jednym folderze z innymi bolgerami, a koperty adresował automat? 😉 Przyłączam się do przedmówców z wyrazami żalu, że już nie będzie kolejnych „bezmajtkowych” odcinków (przynajmniej do drugiej edycji).
To może ja się tylko jeszcze przyczepię do tego, że dodatkowe kreacje dla prezenterek TVN w ogóle nie podlegały ocenie jury – tak jakby nie były częścią finałowego zadania i nie miały wpisywać się w zaprezentowaną kolekcję. Taki tam szczegół.
PolubieniePolubienie
Pana bloga znalazłam przez przypadek i od razu się w nim zakochałam. Poczucie humoru i władanie językiem polskim (o wiedzy już nawet nie wspominam) jest godne podziwu. Za każdym razem zazdroszczę, że sama tak nie potrafię. 🙂
Seria notek o PR pozwoliła mi na konfrontowanie ich z własnymi odczuciami. Na wiele spraw spojrzałam z nowej, bardziej świadomej, perspektywy.
Dzisiaj już kilka razy wchodziłam na stronę i sprawdzałam, czy notka się pojawiła. Gdy tak się stało.. To trochę jakby Święty Mikołaj pomylił daty i przyszedł z prezentami. Radość nie do opisania. 🙂
Program się kończy. Na szczęście Pana wpisy nie.
Dziękuję za te miłe chwile, spędzone „razem” w wygodnym fotelu oraz kubkiem herbaty.
Pozdrawiam serdecznie. 🙂
PolubieniePolubienie
Kochani, orientuje sie moze ktos z Was jakiej marki buty miala na sobie Agnieszka Szulim na pokazie finalowym „Project Runway”?
PolubieniePolubienie
Tobiaszu, jako gość, który podzielił z Kubą ostatni rok (razem wynajmowaliśmy studio w Edynburgu) mogę tylko napisać, że wykonałeś na łamach tego bloga kawał dobrej roboty. Dzięki za wsparcie mego przyjaciela i za doskonałe artykuły, dzięki którym poniedziałki me (lub wtorki) były zdecydowanie weselsze. Do przeczytania w czasie drugiej edycji! 🙂
PolubieniePolubienie