Hotel Bristol to prawdziwie magiczne miejsce. Zawsze kiedy jestem w jego pobliżu, przypomina mi się jedna z moich ulubionych biografii: Maria i Magdalena, autorstwa Magdaleny Samozwaniec, wywodzącej się z rodu wspaniałych artystów – Kossaków. Książka jest iście przecudowna i polecam ją dosłownie każdemu. Opowiada o dzieciństwie i wejściu w dorosłość dwóch szalenie ciekawych kobiet: dowcipnej, niemal rubasznej Madzi – czyli wyżej wspomnianej Magdaleny Samozwaniec i jej starszej siostry, poetyckiej do szpiku kości Lilki (zwanej również Szczurkiem) – Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Historia ujęta w dwóch tomach przedstawia świat krakowskiej bohemy artystycznej na początku XX wieku i na styku czterech planów społecznych: mieszczańskiego, arystokratycznego, ziemiańskiego i najważniejszego, czyli artystowskiego, toczy się życie dorastających panien, którym tradycyjnie zastana rzeczywistość i jej obyczajowość nie zawsze przypada do gustu. Towarzyszy im powoli odchodzący świat debiutanckich balów, konwenansów, pozorów, ekscentrycznych guwernantek, rękawiczek pachnących benzyną i strojów kąpielowych w których łatwiej się tonęło niż pływało, jeszcze skandalicznych rozwodów, pierwszych ćwiczeń i sportów, zdradliwej gimnastyki korekcyjnej przypominającej tortury, wanien sprowadzanych z Londynu, które niosąc rewolucję w higienie, punktowały również rewolucje mające miejsce w społeczeństwie. A z zachodu nieustannie płynęły nowe trendy, drażniące zmysły i rozpalające fantazję tych eleganckich kobiet, które ponad wszystko ceniły piękno, miłość i kreatywność.
Właśnie na 6 piętrze hotelu Bristol swoją stałą warszawską pracownię posiadał czarujący bonvivant, prawdziwy obywatel świata – Wojciech Kossak, ukochany „Tatko” Madzi i Lilki. Podczas mniej lub bardziej służbowych wyjazdów do stolicy, kiedy odpoczywał od ekscentrycznej willi znanej jako „Kossakówka”, w zaciszu apartamentu przyjmował piękne panie z towarzystwa, modelki i jak to się kiedyś mówiło: flamy. Jak odnosiła się do tego wierna żona malarza – Maniusia zwana „Mamidłem”, silna i pragmatyczna ziemianka z domu Kiselnicka, której charakter często gonił jej rodowy herb, czyli topór? Żeby się przekonać o relacjach, uczuciach i zawiłości losów tej niezwykłej rodziny pełnej prawdziwych oryginałów należy zwyczajnie sięgnąć po tę arcyzabawną i wciągającą książkę. Dla nas najważniejszy będzie dzisiaj fakt, że hotel Bristol jest jednym z niewielu miejsc w Warszawie, w których nieustannie unosi się (nieco przykurzony i wyblakły, ale jednak ciągle obecny) duch starych czasów i wyjątkowej elegancji, którą proponowała piękna, przedwojenna Warszawa. I właśnie to magiczne miejsce stało się przestrzenią, którą Ania Kuczyńska wybrała na prezentację swojej najnowszej kolekcji Lava, na sezon Jesień/Zima 2014.
Hotel Bristol, pocztówka z ok 1910 roku
O niezwykłej elegancji, takcie i wyjątkowości Ani Kuczyńskiej napisałem już sporo słów, dlatego nie będę się powtarzać. Dodam za to, że jej przewidywalność jest tylko i wyłącznie atutem. Już przed samym pokazem wiedziałem, że zaproszenie będzie ozdobione nieustannie zachwycającą kaligrafią, że wydarzenie będzie kameralne, a widywania zostanie zapełniona gośćmi, dla których popołudniowy pokaz jest zarówno pracą, jak i przyjemnością, którą gwarantuje obcowanie ze wzornictwem na wysokim poziomie. Jeśli tak ma się przedstawiać „przewidywalny” projektant, to nie mam nic przeciwko większej modzie na przewidywalność, szczególnie takiej, która manifestuje się w wyrafinowaniu, bo tego nadal stanowczo brakuje modzie powstającej w naszym kraju.
Zdjęcia: Filip Okopny / Fashion-Backstage.com
Ania Kuczyńska po raz kolejny w swojej projektanckiej karierze analizuje czerń i właśnie ta barwa stała się dla niej inspiracją do kolekcji Lava. Jak pisze sama twórczyni, jest to kolor „…elegancji, luksusu, wyrafinowania i szykowności, nowoczesności i tradycji”. To bardzo słuszna interpretacja, chociaż nie jedyna, bo mnogość znaczeń czerni wydaje się nie mieć końca. Bywa ekscytująca, to prawda, ale w nieodpowiednich rękach potrafi nudzić banałem. Wbrew pozorom czerń potrzebuje odpowiedniego traktowania, bo jej moc potrafi zblaknąć w konfrontacji z nudnym fasonem, albo co gorsza – pozbawionym kunsztu krawiectwem. W nowym sezonie projektantka miesza kobiecość z męskością. Tym samczym akcentem jest niewątpliwie większe skupienie na kroju ubrań. Chociaż pojawiają się, jak zawsze zresztą, dość obszerne fasony, to spodnie z podwyższonym stanem i marynarki umiejętnie skupiają uwagę, dodając kolekcji solidnego zastrzyku „użytkowości”. Są to propozycje, które trafią w gust zarówno biznesowych drapieżnic, polujących na codzienne, nieco bardziej formalne jak i oryginalne ubrania, ale sprawdzą się również w garderobie kreatywnych kobiet, które nie wahają się włożyć eleganckich spodni na randkę, czy inne wieczorne okoliczności. To jednak nie koniec męskich referencji – weźmy na przykład krótką sukienkę z kołnierzykiem, która ma na dekolcie formę przypominającą gors wzięty z męskiej koszuli smokingowej. Kobiecości dodają jej za to lekko zmarszczone, ozdobione delikatną bufką rękawy, zakończone wyrazistymi mankietami. Przez całą kolekcję przewijają się również przepastne kimonowe motywy, które uzbrojone w czarną barwę kojarzą się niemal z szatami liturgicznymi. Podobnie jak spódnice maksi. Prawdziwym zaskoczeniem stało się kilka transparentnych elementów, które pozwoliły zaprezentować efekt współpracy z polską marką bieliźnianą Le Petit Trou, co znaczy ni mniej ni więcej „mała dziurka”. Te sylwetki dodały kolekcji pieprzu, szczególnie mając w pamięci fakt, że Ania Kuczyńska zdecydowanie bardziej przyzwyczaiła nas do zakrywania, niż odkrywania. A brzeg bielizny wspinającej się bezkompromisowo ponad linię bioder, sięgając aż talii, to miłe dla oka nawiązanie do trendów wprost z lat 80. i pamiętnych strojów do fitnessu. Kopertowe zamknięcia, nieoczywista asymetria i duża ilość marszczeń sprawiają, że ta skondensowana do „zaledwie” dwudziestu czterech sylwetek nie nudzi. A wręcz przeciwnie, mimo bardzo mocno ograniczonej palety, wręcz fascynuje.
O stylizacje jak zawsze zadbał Andrzej Sobolewski, o fryzury ekipa Jagi Hupało, a makijaż wykonała Marianna Yurkiewicz kosmetykami MAC. Efekt pracy tak doskonałego zespołu tworzy jakość samą w sobie, którą widzicie na zdjęciach. Modelki miały pięknie rozświetlone twarze, a niedbałe upięcia i naturalnie spływające włosy stworzyły jedną, bardzo solidną wizję, o której powiedzieć, że jest spójna, to jakby stwierdzić, że Lawa jest gorąca. W kolekcji pojawiły się również autorskie akcesoria i z pozoru tylko neutralne buty marki Kazar, stworzone ze skóry pokrytej włosiem.
Moda Ani to moda silnie deklaratywna, a jej produkt nigdy nie jest oderwany od głębszej myśli, którą jej autorka chce przekazać. W propozycjach Kuczyńskiej niezmiennie widać bardzo zdecydowaną wizję kobiecości. Nieco tajemniczej, nonszalanckiej, bardzo artystycznej, skupionej, może i nawet odrobinę wycofanej, ale otwartej jednocześnie na piękno i przyjemność, którą oferuje otaczający nas świat. Stąd moje początkowe nawiązanie do historii rodu Kossaków. Artystyczny sznyt spotyka tu dyskrecję, a detal konstrukcyjny udowadnia, że potrafi być równie fascynujący co mocny wzór, czy bogata ornamentyka. Zamknięcie tych form w czerni dodaje im elegancji i sprawia, że ich kontekst każda klientka może swobodnie modyfikować, chociaż już na wstępie posiadają taki potencjał treści, że poradzą sobie doskonale bez żadnych dodatków.
Wojciech Kossak, Autoportret z Paletą, 1893 rok
Tytułowa czarna Lava, choć z wierzchu nieco zastygnięta, to w środku pulsuje rozgrzaną do białości energią. Taka jest właśnie ta kolekcja. Każe się zastanawiać, kim jest i jaka jest kobieta w tych tajemniczych czerniach. Z zewnątrz, czyli na pozór, ukryta w nieprzeniknionej barwie, która bywa równie mocna co zbroja, a w środku intrygująco intensywna, być może i do granic możliwości..? Ale zaraz, czy ja jeszcze piszę o modzie, a może już o samej Ani Kuczyńskiej? Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie można śmiało podejrzewać, że gdybyśmy zmieszali dwie rzeczywistości, które dzieli bagatela 100 lat, to Wojciech Kossak, jako prawdziwy koneser piękna kobiecości i artyzmu, widząc na wybiegu te nieco tajemnicze i zdecydowanie fascynujące modelki, z pewną radością podkręciłby słynnego wąsa i zaprosił je wprost na szóste piętro.
Never Ending Freestyle Voguing
Tobiasz Kujawa
freestylevoguing@gmail.com
tak, „…elegancji, luksusu, wyrafinowania i szykowności, nowoczesności i tradycji” -rzeczywiście mądrze… czyżby z Wikipedii? (http://pl.wikipedia.org/wiki/Barwa_czarna) 😉
PolubieniePolubienie
Mały błąd na końcu drugiego akapitu – kolekcja to Jesień/Zima 2014 🙂
PolubieniePolubienie