Jej życie jest krótsze niż laboratoryjna przygoda muszki owocówki. Tak, to sukienka na czerwony dywan i ściankę sponsorską – kreacja jednorazowa. Ten modowy eksperyment sprawdza się tylko w górnych i dolnych rejestrach, bo prasa i publiczność są zainteresowane wyłącznie dwoma kierunkami: spektakularny sukces lub jeszcze bardziej spektakularna porażka. Średniacy najczęściej się nie liczą. Mogłoby się wydawać, że „poprawna” stylizacja jest bardzo pożądana. I tak i nie. Bo jaki jest sens strojenia się, jeśli nikt go nie doceni? Ale z drugiej strony, czasami lepiej być niezauważonym, niż skrytykowanym. Bardzo często spotykam się z zarzutem, że nie powinno się oceniać stylizacji gwiazd, bo „ubiór” to prywatna sprawa. Zawsze powtarzam, że to bzdura, bo ścianka i czerwony dywan to nic innego, jak przyzwolenie: „oceń mnie”. Showbiznes można porównać do gry. W każdej grze obowiązują pewne reguły. Zastępy naszych uprzywilejowanych, ogrzanych blaskiem popularności i kontraktów gwiazd, mają swoją cenę. A właściwie (o)cenę. Fakt, życie bywa przykre, a słowa krytyków i publiczności… No cóż, potrafią być okrutne. Po co więc pchać się na świecznik? Dlaczego warto brać udział w tych czerwonodywanowych potyczkach? Odpowiedź jest prosta – publicity, czyli rozpoznawalność. Rozgłos! Tak się wycenia promocyjną wartość gwiazdy. Każda publikacja, każda wzmianka, każdy komentarz w mediach jest na wagę złota. Albo na wagę złotówek, bo w końcu taką mamy walutę. A odpowiednia sukienka na odpowiednim dywanie i odpowiedniej osobie, potrafi zapisać się, dosłownie, w historii świata – Lady Gaga w sukni z mięsa, Anjelica Huston w koronkach, Cher w słynnym pióropuszu i orientalnej kreacji zaprojektowanej przez Boba Mackie, Madonna w połyskującej sukni i futrze w klimacie starego Hollywod, Björk w łabędziej kiecce, Grace Kelly w lodowato błękitnej kreacji od Edith Head… Można tak wymieniać długo i namiętnie. Zresztą, ten temat już poruszałem przy okazji poprzedniego sezonu, na przykładzie Elizabeth Hurley. Nie wnikając w kreatywność polskiej produkcji przy wymyślaniu nowych zadań, chyba nie zdradzę wielkiej tajemnicy, że w ostatnim odcinku polskiej edycji Project Runway nasi bohaterowie mieli za zadanie zmierzyć się z tematem sukni na czerwony dywan. Tyle w ramach wstępu – razem z platformą SHOWROOM.pl zapraszam do lektury!
Co świadczy o tym, że kreacja na czerwony dywan będzie idealna i wzbudzi entuzjazm? Jeśli ktoś szuka wzoru matematycznego, który rozwiąże powyższą zagwozdkę, muszę go zmartwić – taki wzór nie istnieje. Moda na czerwonym dywanie jest… Chyba najlepiej użyć słowa „nieobliczalna”. To bardzo specyficzna sytuacja, w której dosłownie wszystko musi zaiskrzyć. Od samego projektu, przez dopasowanie tego projektu do warunków fizycznych, charakteru i urody gwiazdy, jak również okazji, statusu, popularności, wieku, i tak dalej. To jednak nie koniec. Każda znana osoba rodzi inne oczekiwania. Od jednych pożądamy obłędnej klasyki, a od innych awangardy, albo kontrowersji. Po niektórych celebrytach nie spodziewamy się żadnego stylu, więc oczekujemy chociaż odrobiny rozrywki, albo uszanowania i zrozumienia swojego braku możliwości (to kwestia samo-świadomości), a co za tym idzie zaprezentowania stylizacji, która nie urąga ogólnie rozumianym zasadom porządnego wyglądu. Niestety, sytuacja w której nastąpi taka idealna synergia czynników, no cóż, sami wiecie, że bywa dość rzadka. Wiele gwiazd, szczególnie w Polsce, traktuje czerwoną wykładzinę i ściankę, jako idealną okazję do małych wizerunkowych kłamstewek. Te salonowe tygrysice, które wieczorami błyszczą w koronkach i dżetach, w ciągu dnia, bez wizji aparatu fotograficznego, pomykają w wyciągniętych dresach, mając modę w głębokim poważaniu. Później patrzymy na zdjęcia i widzimy, że coś tu „nie klika”. Nie ma w tym szczerości. W takich sytuacjach nawet stylista geniusz nie pomoże, bo mało kto potrafi na zawołanie zmanipulować swój charakter, żeby go wcisnąć w ramy wystrzałowej kreacji, szczególnie jeśli w głowie drzemie szara mysz, która cudownym zrządzeniem losu trafiła przed obiektywy. Ciuchy można zmienić, oczywiście. Problem polega na tym, że sam ciuch na nic się nie zda, jeśli jego zawartość nie potrafi go odpowiednio nosić. Dlatego ubieranie się na podobne okazje, dla większości znanych osób, nie ma nic wspólnego z przyjemnością. To raczej udręka, związana z wielodniowymi przygotowaniami, sztabem specjalistów i podejmowaniem decyzji, które z jednej strony nie mają żadnego znaczenia (bo w globalnej perspektywie, jakie może mieć znaczenie dopasowanie kolczyków do sukienki?), a z drugiej jednak mają, bo koniec końców jakiś modowy świr to później ocenia. Czy to nie uroczy paradoks?
W ostatnim odcinku Project Runway, na nasze nieszczęście, w rolę gwiazd i klientek projektantów, wcieliły się modelki. Prawda jest taka, że większość modelek powinna mieć permanentny zakaz jakichkolwiek publicznych wypowiedzi. Szczególnie modelki z programów telewizyjnych. Uniknęlibyśmy później krępujących sytuacji, w których te zaradne dziewczęta za pomocą szczekających aparatów mowy, kompletnie rozbierają się z jakiejkolwiek magii czy atrakcyjności. Następuje wtedy smutna demaskacja, naga prawda i dreszcze spowodowane dotkliwym przeciągiem biegnącym od prawego, do lewego ucha. I z powrotem. Konstatacja również jest smutna – czasami rzeczy powinny być dokładnie takimi, jakie są. Czy ubierając się rano, pytacie o zdanie wieszak? No właśnie. Rolą wieszaka jest zadbanie o ciuch. I tak jak jestem w stanie zdzierżyć głupotki, które produkują mniej lub bardziej uznane modelki, w końcu te zagraniczne wybiegi imponują nawet mnie, tak grono gdaczących debiutantek i odpadków z innych produkcji TVNu, jawi się raczej, jako utrapienie, a nie rozrywka. Pech chciał, że w tym odcinku modelki ośmielone swoim zadaniem, miały wiele do powiedzenia.Kolejną osobą, która miała coś do powiedzenia, z tą tylko różnicą, że NIEwiele, była znana już moim czytelnikom Agnieszka Jastrzębska. Obecność Jastrzębskiej w mediach jest bardzo zastanawiająca, choć również krzepiąca, szczególnie dla wszystkich osób, które nie posiadając prezencji, gracji, erudycji czy taktu, nadal myślą nad karierą w tivi. Tak – Jastrzębska już tam jest i przeciera dla was szlaki. Jeśli jesteście zainteresowani metodami, które stosuje ta perła „dziennikarstfa”, to zapraszam do mojej starej publikacji. Na więcej słów Agnieszka niestety nie zasługuje. Kolejną niespodzianką w tym programie był sławny-niesławny projektant Maciek Zień, który po przygodzie z pokazem w Kościele zniknął nieco medialnie, a ostatnio próbował się „odkurzyć” przy pomocy oskarowej kreacji dla Agaty Kuleszy. Efektów tej współpracy już nie przytaczam, jeśli jesteście ciekawi opinii, zapraszam do dedykowanego tej historii wpisu na Facebooku. A wracając do samego Zienia, to trzeba przyznać, że jak mało który projektant w Polsce potrafił on wytworzyć dookoła swojej marki magię. Co prawda o tym, jak od końca lat 90. weryfikowano i lansowano modę w Polsce, można napisać książkę, albo i dwie, faktem jest jednak, że Maciej Zień stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych projektantów w kraju nad Wisłą. Jego forte, to właśnie moda wieczorowa. I żeby być sprawiedliwym, choć nie należę do grupy fanów jego talentu i szczęścia, muszę dodać, że nie wyobrażam sobie innej osoby na jego miejscu. Warto jeszcze zaznaczyć, że tym razem projektanci nie musieli niczego psuć i niszczyć, żeby coś stworzyć. Tak, dobrze czytacie – wdech i wydech – w tym odcinku… szyto… z… normalnych… standardowych… kupowanych na metry materiałów! Dokładnie. Właśnie do tego nas doprowadziła produkcja polskiego Project Runway. Do sytuacji, w której szycie z materiałów jest najbardziej ekscytującym elementem wyzwania. No dobrze, nie tracąc tego świeżo zdobytego entuzjazmu, zobaczmy szybko te dzieła sztuki projektancko-krawieckiej, które przygotowali dla nas uczestnicy.
1. Sylwia Kozubska
Zacznijmy od największego zaskoczenia. Sylwia zaproponowała wariację na temat sukienki koktajlowej z efektowną kontrafałdą i ciekawymi wycięciami w talii. Gdyby przymknąć oko na wtórność tego projektu i zapomnieć o okrutnie tandetnym materiale, który nijak nie pasuje do klasycznego fasonu, to mielibyśmy tutaj całkiem udaną realizację. Sylwia ostrzyła sobie pazury na najlepszą dwójkę, ale obeszła się smakiem. Razem z trójką innych projektantów przeszła jednak bezpiecznie do kolejnego odcinka.
2. Piotr Pyrchała
Och, no po prostu niesamowite. Kolejne orientalizujące wdzianko od Piotra. Fason idealny dla nieco już emerytowanej gwiazdy, podobnie jak kolorystyka. Mylące może być tylko rozcięcie, które z wątpliwą gracją ujawnia bieliznę, równie nudną co sam projekt. Nuuuuudaaaaaa! #Nuda, która znów pozwoliła Piotrowi bezproblemowo przemknąć do kolejnego odcinka.
3. Anna Młynarczyk
Księżniczka Alternatywy dostała w tym odcinku prezent od Tomka Ossolińskiego – pudło płyt CD. Muszę przyznać, że faktura, którą osiągnęła Anna za pomocą połamanych dysków, jest całkiem efektowna i wygląda nawet znośnie. Chociaż nadal są to połamane płyty. Niestety, jestem przeciwnikiem podobnego procesu twórczego, szczególnie w programie, który zakłada ograniczony budżet i czas. Już śpieszę z wytłumaczeniami. Jeśli projektant, w normalnym „życiu”, a nie telewizji, jest zafascynowany kolorem czy błyskiem płyty CD, to ma do wyboru: zaprojektować i zamówić tkaninę, która wychodzi na przeciw tej fascynacji, drukuje wizerunek płyty CD w formie deseni czy wzorów inspirowanych kształtem, kolorem czy nawet przeznaczeniem płyty CD, albo korzysta z dekoracji tekstylnych, które przypominają płytę CD. Czego nie robi projektant? Nie sieka płyt CD, bo to jest po prostu tanie i naiwne. Anna ma ogromny problem z moderacją swoich pomysłów i dostosowywaniem ich do swoich skromnych możliwości. Dlatego jej projekty wyglądają tanio, chociaż powtórzę, że jak na warunki programu, efekt jest nawet znośny. Innego zdania była oczywiście zawartość tego projektu, która długo i intensywnie przeżywała, że Anna nie zrealizowała jej pierwotnego pomysłu. Tu należy Annę pochwalić i przyznać jej rację. A modelce dam jedną radę – to, że ktoś dał nam przyzwolenie, na kretyńskie zachowanie, nie oznacza automatycznie, że należy z tego przyzwolenia korzystać. Modelka, nawet postawiona w roli klientki, nigdy, ale to przenigdy nie powinna tracić profesjonalizmu.
4. Dominika Syczyńska
Przepraszam, za każdym razem kiedy wracam myślami do tego projektu, widzę tylko dwa, płaskie, smutne i zmaltretowane placki, które w normalnych warunkach nazwalibyśmy biustem. Cała ta kreacja z pewnością ma swój pomysł i kierunek. Szkoda tylko, że nie wpisuje się w założenia zadania. Być może to jakaś reminiscencja poprzedniego wyzwania, które polegało na stworzeniu bielizny. Nie wiem, nie pytam, bo nie chcę znać odpowiedzi. Jury stwierdziło, że projekt jest „źle skonstruowany”. Skonstru-co? Od kiedy owijanie modelki w strzępy i pasy materiału nazywamy „konstrukcją”? Moim zdaniem jest to realizacja, która z miejsca dyskwalifikuje projektanta. A na miejscu Dominiki zacząłby się rozglądać za alternatywnym zajęciem i zostawił modę w świętym spokoju.
5. Agata Mickewicz
Projekt Agaty jest bardzo trudy. Zarówno do sklasyfikowania, jak i oceny. Jeśli chodzi o motyw przewodni zadania, to nie spełnia swoich założeń. To nie jest kreacja, która zrobi furorę na czerwonym dywanie. Projekt sprawia wrażenie ciężkiego i bardzo archaicznego, głównie z powodu topornego drapowania i postrzępionego brzegu spódnicy, połączonych z kolorystyką, o której najłatwiej napisać, że jest żadna. Przyznam, że nie rozumiem tego zestawy, tym bardziej, że został on stworzony przez młodą kobietę dla drugiej młodej kobiety. Która dziewczyna chciałaby wyglądać, jak własna babcia, zawinięta w starą zasłonę (co zostało jeszcze podkreślone przez mało wyrafinowane wiązanie na plecach, które przybrało formę pokracznego supła). Pytanie zostawiam bez odpowiedzi. Całość pachnie naftaliną i kulkami na mole. Mało nostalgicznie, raczej nieznośnie.
6. Bartosz Wcisło
Bartosz konsekwentnie realizuje założenie, wedle którego im mniej kobieta ma na sobie, tym szybciej można ją rozebrać. Ten zestaw wygląda na wyjątkowo… wygodny? Użyteczny! Ramiączka bluzuni, hop w jedną i drugą stronę, spodnie w dół i ding-dong – mamy #jackpot. Ten „projekt” wzbudził niebywały entuzjazm, również u innych uczestników programu. Z mojej perspektywy – niezrozumiały. Owszem, mając emocjonalny wkład w Project Runway, można się cieszyć z tych rozczulających baby-steps, ale bez przesady. Kontrowersyjna jest nie tylko sama długość spodni, która charakteryzuje się brakiem zdecydowania, ale również sam całokształt, który nijak nie pasuje do tematu przewodniego odcinka. Niemniej, Bartosz bez większych przeszkód również przeszedł do kolejnego odcinka.
7. Patryk Wojciechowski
Projekt Patryka był na tyle dobry (według jury), że po pokazie zagwarantował mu na bezproblemowy transfer do szóstego odcinka. W mojej skromnej opinii, to kolejny archaiczny potworek, dla którego nie ma żadnego miejsca w dzisiejszych czasach, a już na pewno na czerwonym dywanie.
8. Sara Betkier
Z każdym kolejnym projektem, mam wrażenie, że pojęcie „suknia na czerwony dywan” jest dla naszych uczestników terminem zaczerpniętym z jakiegoś bardzo egzotycznego i nieznanego języka. Projekt Sary, utrzymany w kolorystyce „carska Rosja”, jawi się, jako nieudolna próba zrelizowania kostiumu do niskobudżetowego filmu o cyganach-piratach. Ciężko jest tu zdefiniować poszczególne elementy garderoby, ale bardzo łatwo jest za to zauważyć, że nic w tym projekcie się nie układa, z „górą” na czele. Nie układała się również relacja na linii projektantka-modelka. Podczas panelu jurorskiego Diana (modelka) stwierdziła, że została przez Sarę „straumatyzowana”. Koniec końców Sara wyleciała z programu.
9. Michał Zieliński
#LastButNotLeast, najzdolniejsza Laleczka w tym całym teatrzyku. Nie zrozumcie mnie źle, ta sukienka wygląda tak, jakbyśmy ją widzieli już sto, albo i dwieście razy. Ale na tym właśnie opiera się talent Michała. Na porządnym projektanckim rzemiośle, połączonym z niezgorszym gustem. Tak naprawdę ta kreacja jest nijaka i przewidywalna, jednak patrząc na ten projekt przez pryzmat realizacji innych uczestników, trudno jest nie zauważyć ogromnej przepaści w myśleniu o współczesnej modzie i tworzeniu rzeczy, które są po prostu estetyczne. Szukanie w tej kreacji plagiatu jest jednak pomysłem karkołomnym. Panele na przeźroczystym materiale są znanym i lubianym zagraniem.
Dziś zajmiemy się tworzeniem wizerunku marki, przy pomocy materiałów promocyjnych. Czyli? Dokładnie tak – zdjęcia i obrazki! Moda kocha je bez reszty. Cały sukces prasy modowej został zbudowany na niczym innym, jak na obrazkach właśnie. Piękne ubrania na równie pięknych ludziach rozbudzają zmysły konsumentów na całym świecie i motywują ich do zakupów. Wraz z nastaniem rządów Internetu, siła zdjęć jeszcze bardziej się zwiększyła. Okazało się, że ludzie z własnej nieprzymuszonej woli chcą reklamować marki i nazwiska, nawet jeśli nie są ich klientami. Dlaczego? Bo piękne i ciekawe zdjęcie porwie każdego estetę. Co ważne – język zdjęć jest językiem uniwersalnym. Obrazki nie potrzebują tłumaczeń. Oczywiście, w przypadku nielicznych marek przyda się zrozumienie kulturowych referencji, ale umówmy się – to raczej rzadkość. Rzeczywistość w której żyjemy sprawiła, że każda osoba posiadająca jakiś kanał social media, może się stać potencjalnym trendsetterem. Dlatego codziennie przed ekranami naszych komputerów i telefonów przelewają się setki zdjęć. Publikują je magazyny, blogerzy i pasjonaci, znajomi. Absolutną głupotą byłoby zignorowanie takiego dobrodziejstwa. Jednak, nie dajcie się zwieść myśleniu, że jest to darmowa reklama, bo myśląc o modzie jak o biznesie, trzeba mieć z tyłu głowy jedną podstawową zasadę – nic nie jest za darmo. Wyprodukowanie dobrych jakościowo zdjęć, które będą stanowić dobrą i efektywną reklamę kosztuje. O jakich kosztach mówimy? Dokonajmy wyceny pakietu Kampania + Lookbook, czyli dwóch pakietów zdjęć, bez których nie sposób promować nowej kolekcji. Kampania to artystyczne i swobodne przedstawienie najważniejszych elementów z kolekcji, a lookbook stanowi najczęściej odtworzenie sylwetek wybiegowych, w taki sposób, żeby były maksymalnie czytelne i widoczne.
1. Studio + standardowy sprzęt do oświetlenia: 1,500 zł za dzień zdjęciowy
2. Fotograf, nie topowy, ale o rozpoznawalnym nazwisku i dobrym warsztacie: 4.000 zł
3. Modelka z solidnej agencji: 1.850 zł + ciuch z kolekcji, model: 3.000 zł
4. Makijaż i włosy: 2.000 zł
5. Skromna scenografia – projekt, materiały, robocizna: 3.500 zł
6. Stylista, średnia półka, kilkuletnie doświadczenie: 2.000 zł
7. Postprodukcja / retusz: minimum 200 zł za jedno zdjęcie
8. Catering: 250 zł
Szybko liczymy i okazuje się, że cała akcja, przeprowadzona profesjonalnie i po stawkach, które nie urągają ludzkiej godności, kosztuje około 20 tysięcy złotych, za które projektant kupuje dwie sesje – wizerunkową (kampanijną) i lookbookową. Dane, którymi operuję pochodzą z tak zwanej „pierwszej ręki”. Tyle projektant o kilkuletnim stażu musi wydać na porządne i jakościowe zdjęcia, które obecnie „śmigają” od Azji, aż po USA. W przypadku komercyjnej sieciowej marki, każdą z powyższych kwot należy pomnożyć co najmniej razy trzy, jak i nie pięć. Oczywiście są to ceny orientacyjne, a te bardzo często zależą od osobistych układów z poszczególnymi podwykonawcami. W tym konkretnym przypadku, końcowa kwota została obniżona do 9.000 zł. Część ekipy, ze względu na koncept, walory artystyczne zdjęć i pewność, że będą dobrym dodatkiem do portfolio, zdecydowała się na zmniejszenie swoich stawek. Nie liczcie jednak na taki komfort, podobne relacje buduje się latami.
Do czego zmierzam? Pragnę wam zarysować koszta, które co sezon musi ponieść projektant, jeśli chce zachować ciągłość dobrych jakościowo materiałów promocyjnych, które spełnią swój cel – będą promować markę w Internecie. Ile ciuchów trzeba sprzedać, żeby wygenerować taką kwotę? Dużo. Pomyślcie o tym następnym razem, będąc na stronie jednego z naszych „topowych” projektantów i zastanawiając się, dlaczego ze świecą można tam szukać porządnych zdjęć.
Owszem, sesję da się zrealizować w wersji „budżet”. I tak najprawdopodobniej będzie musiał sobie radzić każdy początkujący projektant. Jeśli nie stać was na stawki, które podałem powyżej, mimo wszystko nie należy załamywać rąk. Ciekawy i solidny efekt można osiągnąć mniejszym kosztem. Jeśli nie posiadacie środków na kreatywne szaleństwo, lepiej jest jednak zaufać estetyce prostoty i realnie mierzyć swoje siły na zamiary. Istnieją jednak wydatki, których nie powinno się ignorować. Absolutna podstawa to fotograf i studio. Nie ma nic gorszego, niż amatorskie zdjęcia realizowane w ciasnych, źle oświetlonych mieszkaniach, czy „ekscytujących” lokacjach, typu najbliższe skrzyżowanie, zafajdany przez psy park czy studnia kamienicy, w której akurat mieszkacie. Uwierzcie mi – takie pomysły nigdy się nie obronią. Fotografowanie w naturalnym świetle zabije nawet najciekawszą lokację, nie wspominając o samych ciuchach. Pamiętajcie, że stawki są punktem wyjścia, który można, a nawet należy negocjować. Odradzam jednak pracę na piękne oczy, czy tylko „do portfolio”. Ponadczasowa prawda mówi, że praca i umiejętności kosztują. Traktując poważnie zarówno swój zawód, jak i profesje osób pracujących przy sesjach, należy pamiętać, że za każdą usługę trzeba zapłacić. Wy, jako projektanci, nie rozdajcie przecież ubrań za darmo, prawda? Fotograf też musi inwestować w sprzęt, a makijażysta w kuferek. Prawda jest też taka, że praca dla „zajawki”, nie ma nic wspólnego z budowaniem porządnej marki, która ma zapuścić solidne korzenie na rynku. Podobnie sprawa ma się w przypadku modelki. Częstym błędem jest zapraszanie do sesji koleżanek-amatorek rodem z maxmodels.pl. To, że kuzynka, siostra czy przyjaciółka ma ładną figurę, nie oznacza, że będzie potrafiła sprzedać na zdjęciu ciuch. Warto kontaktować się z agencjami modelingu i pytać o nowe twarze. Debiutujące dziewczyny potrzebują zarówno treningu, jak i rozbudowania portfolio, dzięki czemu ich stawki są dużo mniejsze. Fakt, że w waszej sesji pojawi się gorąca debiutantka, może podnieść jej wartość.
Wnioski zmierzają ku konkretnej myśli – utrzymanie marki, której wizerunek będzie konkurencyjny, nie jest tanie i wymaga zaplecza finansowego. Powyżej rozpatrzyliśmy koszta dwóch sesji, ale nie zapominajmy o trzecim rodzaju zdjęć – produktowych, znanych również jako packshoty. Koszt jednego zdjęcia produktowego w przypadku ubrań i dodatków waha się od 50 do 100 zł za jedno ujęcie. A niektóre rzeczy, takie jak buty czy torby, wymagają kilku ujęć. Mając w kolekcji kilka tuzinów elementów, trzeba się przygotować na kolejny wydatek. Jak zawsze w takich sytuacjach radzę wejść na SHOWROOM.pl i prześledzić wasze własne reakcje na zdjęcia innych projektantów. Wcielcie się w rolę klienta, zobaczcie jak wędruje wasz wzrok. W mnogości produktów, często bardzo do siebie podobnych, wygra ten, który ma bardziej atrakcyjne zdjęcia. Dobre packshoty to również klucz do sekcji shoppingowych, wszelakiej maści kolaży produktowych i kompozycji.
Pamiętajcie też, że świetne zdjęcia wizerunkowe stanowią podstawę dla waszych mediów społecznościowych. Kolekcja po swojej premierze powinna żyć przez co najmniej cztery miesiące. Przez ten czas trzeba podtrzymywać zainteresowanie klientów / fanów. A to wymaga wyprodukowania własnych materiałów zdjęciowych, które pociągną za sobą publikacje. Każda wzmianka w mediach jest ważna, bo można ją wykorzystać do budowania wizerunku marki. „Napisał o nas xxx”, „nasza sesja wizerunkowa ukazała się na stronie yyy”, i tak dalej. Każda taka informacja zaprezentowana odbiorcom, umacnia pozycję marki i nazwiska. Daje jej kontekst i rację bytu. To szczególnie ważne, jeśli nie posiadacie jeszcze showroomu i stałych relacji ze stylistami. Kiedy marka się ugruntuje, dodatkową formą promocji będą zewnętrzne zdjęcia z sesji magazynowych. Jednak tylko własne zdjęcia dadzą wam 100% kontroli nad prezentacją własnych projektów. Nie wspominając o tym, że na zdjęciu z magazynu wasz ciuch może zostać sparowany z propozycjami konkurencji, więc potencjał promocyjny momentalnie rozbija się na kilka marek, a przez to ma mniejszy impakt.
Na koniec dodam jeszcze, mogłoby się wydawać, że truizm, ale jak się okazuje, jest to rzecz, o której projektanci bardzo często zapominają. Logotyp. Na materiałach promocyjnych powinien się znaleźć logotyp waszej marki. Szczególnie na zdjęciach kampanijnych. Nie dajcie się zwieść, że to „zaśmiecanie” zdjęć. Tu działa zasada ograniczonego zaufania. Należy wyjść z założenia, że los zdjęć bywa różny, a podpis nie zawsze jest obligatoryjny, szczególnie na takich stronach, jak Pinterest, Tumblr, Instagram czy Facebook. Jeśli ktoś uzna, że wasze zdjęcie jest na tyle ciekawe, żeby je udostępnić, powinno ono informować, jaka marka lub nazwisko za nim stoi. Bez tej informacji zasadność zdjęcia stoi pod znakiem zapytania.Pamiętajcie, konkurencja jest ogromna, a klienci leniwi. Celem nadrzędnym w przypadku rozwijania marki, jest sprzedaż. Wszystkie wasze działania powinny zmierzać do jak najlepszego przedstawienia produktu i kierunku estetycznego marki.
O bogowie! Oto mamy zadanie polegające na zaprojektowaniu fajnych kiecek na czerwoną wykładzinę. Po prostu. Bez wydziwiania, bez niepotrzebnego rozproszenia w postaci „niestandardowych” materiałów. Młodzi ludzie projektujący dla młodych klientek. Jak pewnie zauważyliście, bardzo rzadko operuję słowami typu „brzydki”, ale tym razem nie mogę się powstrzymać – dlaczego wszystkie te realizacje są tak koszmarnie brzydkie? To nawet nie jest kwestia kiepskich umiejętności krawieckich. Tu nie ma nic. Zero. Nul. Nie ma pomysłów. Nie ma techniki. Nie ma fantazji. Jest za to jedno wielkie NIC. Cały ten odcinek, łącznie z jury, projektantami, modelkami to bezbrzeżna pustka, prawdziwa Sahara mody. Apogeum wtórności, archaiczności i nieudolnego, szkolnego pseudo-projektowania. To jest coś niesamowitego. Myśląc o talent show nie spodziewamy się cudów, ale jednak – w tych programach pojawiają się ludzie, którzy potrafią zaczarować śpiewem, zachwycić tańcem, wywołać niekontrolowany przypływ śliny swoimi kulinarnymi wariacjami. Jakim cudem taka absolutna sztampa, jak zaprojektowanie KIECKI może kogokolwiek przerosnąć? Jest to dla mnie niezrozumiałe. Przecież już dobrze wiemy, że nikt w tym programie nie wpłynie na losy mody. Tu nie dokona się żadna rewolucja i nikt jej nie oczekuje. Do diabła z oryginalnością, ale dlaczego żaden z uczestników nie jest w stanie, poza Michałem oczywiście, stworzyć ubioru, który będzie estetyczny i po prostu, banalnie przyjemny dla oka? Z całym szacunkiem dla wszystkich projektantów, ale umówmy się co do jednego – tworzenie ubrań to nie wymyślanie szczepionki na raka. A najgorsze jest to, że przeciętny widz na podstawie tego programu buduje swoje wyobrażenie zarówno o pracy projektanta, jak i realiów mody autorskiej, która przedstawia się nieustannie ze swojej najbardziej szkaradnej strony.
Never Ending Freestyle Voguing
Tobiasz Kujawa
freestylevoguing@gmail.com
Nie oglądam tego programu, za to pasjami pochłaniam Twoje recenzje.
Zastanawia mnie jedna rzecz – czy do programu nie zgłosili się prawdziwie utalentowani ludzie nie chcąc zostać częścią tego wątpliwej jakości show (bo nie wątpię, że w Polsce tacy gdzieś są), czy też jest to takie założenie twórców – wybierzmy jednego człowieka wybijającego się swoim talentem ponad innych, dopełnijmy mieszankę indywidualnościami, które będą się fajnie kłócić na wizji i zróbmy z tego Project Runway Splash. Dzięki temu grupa docelowa, czyli pan Mietek z panią Jadzią będą mogli porechotać nad kotletem schabowym z tych całych głupot zwanych modą.
PolubieniePolubienie
Mógłbym z miejsca wymienić 20 osób, które doskonale odnalazły by się w założeniach tego programu. Dlaczego nie zdecydowały się na udział? Bo 100 tysięcy złotych nie jest warte podobnego upokorzenia. Do tego sesja w polskim Elle… (bez komentarza) Żaden sensowny projektant nie pozwoliłby sobie na krytykę ze strony Joanny Przetakieiwcz, bo nie jest ona żadnym, ale to żadnym autorytetem w dziedzinie mody, Ta produkcja zjadła własny ogon. TVN zdecydował się lansować swoje wątpliwe gwiazdy, przez co sam ukręcił dla siebie stryczek – projektanci widząc poziom pierwszej edycji, szczególnie ci, którzy mają już swoje marki i jakąś reputację, zrozumieli, że w kwestiach wizerunkowych ten program to po prostu samobójstwo. Łatka „projektant z polskiego pr” będzie bardzo trudna do usunięcia. A będzie przy okazji bardzo dotkliwa. Widzowie mają oczy. TVN sam wykreował swoją rzeczywistość. Bardzo przygnębiającą.
PolubieniePolubienie
Nie jestem znawczynią mody, ale oglądałam amerykański PR i stwierdzam, że edycja polska jest koszmarna. Przed drugim sezonem słyszałam wypowiedzi, że tym razem projektanci są jeszcze bardziej utalentowani. Cóż, jakoś tego nie widzę, chociaż podkreślam, że nie znam się na tym, a skoro ja – totalny laik, nie widzę niczego ciekawego, to prawdziwi projektanci i znawcy tematu muszą być zażenowani poziomem. Wczoraj z wielkim bólem dotrwałam do końca programu. Anja Rubik wielką modelką jest i tego nikt jej nie odbierze, ale nie przekonują mnie jej słowa, że ubiór to sztuka. Moja dziesięcioletnia córka stwierdziła, że Anja wygląda jakby wyszła ze śmietnika. Wśród uczestników są może 3 osoby, które naprawdę mają jakiś poziom, reszta jest irytująca (Bartek na czele). Lepiej żeby nie było kolejnej edycji, albo niech zmienią całą konwencję programu. Łącznie z jurorami. Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie