Tomasz Olejniczak – Tomaotomo SS2016, czyli lodowaty „Wonderland”

low_Tomaotomo_0953

Jeśli jakiś projektant mody zastawiał się kiedyś nad najskuteczniejszą metodą, która sprawi, że goście podczas pokazu poczują dreszcze na plecach, to podpowiadam – Tomek Olejniczak znalazł idealny sposób. Nie tylko skuteczny, ale do tego jeszcze całkiem ekonomiczny. Kolekcja? Nieistotna. Lista gości? Opcjonalna. Scenografia? To dobre dla amatorów. Prawdziwy profesjonalista, żeby zmrozić swoich gości, zaprasza ich w grudniu na pokaz, wprost do nieogrzewanej hali. A czy się trzęsą z emocji, czy z zimna? Nieistotne – #Whocares!?

Minęło już kilka dni, a ja ciągle się zastanawiam nad żniwem, które zebrał pokaz Tomka Olejniczaka na sezon SS2016, zatytułowany „Wonderland”. Spektrum jest szerokie – od kataru i innych przeziębień, aż po zapalenia płuc i odmrożenia stóp. Mimo kuszącej szatni, szalonym porywem rozsądku uznałem, że rozdziewanie się z kurtki może okazać się nienajlepszym pomysłem. I miałem rację. Zresztą, nawet pracownik szatni lekko skinął głową ze zrozumieniem. Nadal się nie mogę nadziwić, jak na wydarzeniu, które wedle zaproszenia miało się zacząć w grudniowy czwartek, o godzinie 21:00, można nie zadbać o gości, organizując banalne ogrzewanie w zimnej niczym psiarnia hali Soho Factory. Jednych grzeją metki, innych lans, a cóż ja bidny poradzę, że jedyna rzecz, która mnie naprawdę skutecznie ogrzewa (banalnie bo banalnie) to temperatura nieurągająca ludzkiej godności. Owszem, moda potrafi doprowadzić do gorączki, ale jeśli projektant myślał, że jest już na tym etapie, to niestety nieco się pomylił. Godzina oczekiwania na pokaz, dodam, że spędzona nie tylko w kurtce, ale i w ciepłym swetrze, sprawiła, że poczułem się jak na sesji krioterapii. Nie wyobrażam sobie jednak, co musiały czuć elegantki, które na tę okazję wybrały kuse sukienki koktajlowe, upstrzone cekinami. Większość z nich pod koniec pokazu była sina. Sine prawdopodobnie były również cztery nieletnie baletnice, ubrane w klasyczne paczki, które jako element dekoru, ukryte za półprzeźroczystą przesłoną, pląsały niczym łabędzie uwięzione w zamarźniętym stawie, do muzyki którą mogę określić jedynie jako wstrząsającą, bo będącą efektem gwałtu techno na popularnej klasyce. Trudno zdecydować, co było bardziej pretensjonalne. Nie zamierzam jednak w tej kwestii nawet wyrokować, prędzej przyznam remis.

 

 

Pokaz zaczął się z godzinnym opóźnieniem, co jest o tyle zrozumiałe, że do ostatniej chwili próbowano zapełnić pierwsze rzędy, które przypominały uśmiech dziecka zmieniającego właśnie mleczaki na zęby stałe. Całe szczęście statyści z dalszych krzeseł, za sprawą przedsiębiorczego pionu organizacyjnego, szybko uzupełnili luki. Nie zmienia to jednak faktu, że na własne uszy słyszałem, jak dziennikarce z potężnego portalu internetowego kazano usiąść w drugim rzędzie, z którego i tak pewnikiem by ją później przesadzono do pierwszego. To się dopiero nazywa ekskluzywność!? A z głośników, co jakiś czas, dobiegał dukający głos (być może z zimna?) zapowiadający pokaz, akcentujący słowa w sposób tak egzotyczny, że wprost nie do opisania. Warto dodać, że zaskakująco nienależący do Kasi Sokołowskiej, co oczywiście już z góry daje czytelnikowi do zrozumienia, że nie jest to pokaz pierwszoligowy, bo przecież nasza topowa choreografka, to nie tylko pracownik, ale i nieodzowny element działań promocyjnych. Około godziny 22:00, kiedy poziom mojej irytacji sięgał już przestrzeni daleko wykraczającej poza zenit, mogłem wysłuchać szóstej deklaracji, że zaraz „się zacznie” i że „zajmować miejsca”, więc intruzi, po raz kolejny, są proszeni o zejście z wybiegu. A na wybiegu kto? No oczywiście, że Agnieszka Kokosanka Jastrzębska, z kamerzystą, stoi uparcie niczym żona Lota i przesłuchuje kolejne czupiradło, czyli podobnie jak biblijna nieszczęśnica również była zapatrzona w jakiś rodzaj sodomy. Pani z głośników mówi swoje, a Kokosanka stoi. I stoi. I nawija. I doszło do tego, że musiałem nakrzyczeć na jakieś biedne dziewczę z obsługi, że jeśli ona zaraz nie usunie tego skrzeczącego łabędzia z wybiegu, to przysięgam – zrobię to sam. Tak reaguję, kiedy powoli przestaję czuć stopy. Poziom kultury drastycznie dąży do zera. Szczęśliwie nie musiałem. Chociaż pokusa była ogromna. Cóż mogę dodać, że po godzinie spędzonej w zimnicy, obserwując ruchy widowni, inspirowane perystaltyką wrzodowca w finalnym stadium choroby, ostatnią rzeczą na którą miałem ochotę, to pokaz mody? Podobne odczucia miały modelki, które chodziły po wybiegu wściekłe niczym osy.

Tomasz Olejniczak Tomaotomo wiosna/lato 2016 - Zdjęcie Marek Makowski
Tomasz Olejniczak Tomaotomo wiosna/lato 2016 – Zdjęcie Marek Makowski

Kolekcja? Całe szczęście zdecydowanie bardziej udana, niż samo wydarzenie. Muszę przyznać, że progres jest bardzo widoczny. Tomasz, z projektanta niebezpiecznie ocierającego się o granicę kiczu, który nawet najprzedniejsze koronki potrafił zabić fatalnymi i naiwnymi połączeniami z futrem, zmierza w całkiem dobrym kierunku. W przypadku tego sezonu trudno mówić jednak o „kolekcji”, szczególnie takiej, która tworzy jedną spójną wizję i jeden kierunek, czy posiada mocną wyrazistą inspirację, ale traktując go banalnie, jako zbiór ubrań, z pewnością można znaleźć w nim kilka smaczków. Wspaniale prezentował się kolorowy żakard, pewnikiem autorski, prezentujący motyw malutkich tancerek, który projektant sprytnie wykorzystał, szyjąc zarówno z awersu, jak i rewersu tej tkaniny. Materiał został wykorzystany w kopertowych spódniczkach, płaszczach, szmizjerkach, eleganckich spodniach-cygaretkach, sportowych kurtkach, które pojawiają się w kolekcjach Tomka co sezon, w raczej niezmiennym fasonie. Wzrok przyciągały niebanalnie użyte plisy, ozdabiające szereg sylwetek, choćby spódnice i sukienki-bombki (ostatnio mało popularny fason). Ważnym elementem kolekcji stały się sylwetki bogato zdobione szeregami frędzelków, ciętych w zygzaki. Choć na pierwszy rzut oka mogą się zdawać ciężkie, a nawet przytłaczające, podczas pokazu poruszały się nadzwyczaj wdzięcznie, co najbardziej spektakularnie prezentowało się w przypadku przepastnej spódnicy do ziemi. Frędzelki znalazły swoje miejsce również w żakiecie, który nieszczęśliwie został sparowany z koszmarną koszulką, stanowiącą banner reklamowy projektanta. Ta maniera wciskania na siłę chamskiej sprzedażówki do kolekcji wybiegowej staje się powoli nieznośna i mam szczerą nadzieję, że projektanci szybko przestaną pauperyzować swoje sezony w ten sposób. Ja wiem, trzeba zarabiać, ale tej potrzeby nie powinno się tak rozpaczliwie podtykać widzom pod nos. Szczególnie jeśli paruje się te koszulki „ozdobione” logotypem na piersi z dekadenckimi materiałami, które nie wytrzymają regularnego użytkowania i ewidentnie są przeznaczone na specjalne okazje. To nie wygląda nonszalancko, tylko niestety tandetnie. Nowy sezon Olejniczaka zdominowały również koronki, tym razem ni to listki, ni to piórka, szalenie delikatne, chociaż przy odrobinie złej woli, a szczególnie w tej wszechobecnej bieli, trudno uniknąć nieco obrusowo-firankowych skojarzeń. Nie zrozumcie mnie źle, Tomek jest znany ze szczodrej ręki, kiedy przychodzi do kupowania materiałów i ich jakość jest z pewnością lepsza, niż wskazywałoby na to złośliwe porównanie. Ten sam motyw prezentował się nieporównanie lepiej ubrany w czerń, a swój największy potencjał rozwinął w krótkiej transparentnej sukience ze stójką i przeskalowanymi mankietami. To z pewnością jeden z najbardziej i co ważne najciekawiej zaprojektowanych elementów kolekcji, chociaż dość luźny i niewdzięczny fason będzie wymagał idealnej sylwetki. W tym morzu kierunków i pomysłów, znalazło się również miejsce dla segmentu utrzymanego w koralowej kolorystyce. Znajdziemy w nim ciekawe połączenie obszernych spodni palazzo, urozmaiconych plisami i koszuli z plisowanym „śliniakiem” i fontaziem. Kolejna sylwetka, w opozycji do bogactwa pierwszej, to zwykła, nieco workowata sukienka z długim rękawem i czterema warstwami falban. A tuż po niej, znów następuje eksplozja pomysłów – spódnica do połowy łydki (plisowana), bluzka ze stójką (plisowaną) i dekorem przecinającym ją na wysokości biustu (rownież plisowanym), po niej koralowa bluza, dla odmiany z plisowanymi rękawami, po której szedł szlafrokowy płaszcz, żeby nie było – plisowany. A jakby tego było mało, to na sam koniec projektant zproponował szereg kreacji z brokatu w kolorze lila i szarej koronki na szyfonie lub muślinie, suto zdobionej perełkami. Trochę tak, jakbyśmy z koralowej wioski amiszów trafili w prost do Bollywood. W tym całym bogactwie detali swoje miejsce znalazły jeszcze bufiaste rękawy rodem z szafy praprababci, rozkloszowane rękawy, archaiczne żaboty, wyżej wspomniane śliniaki, a nawet kilka krojów jakby z antyku, w tym sukienka ewidentnie kojarząca się z peplos.

Zdjęcia: Marek Makowski 

Mimo kilku (może kilkunastu, nie bądźmy drobiazgowi) gorzkich słów, muszę jednak przyznać, że ze wszystkich sezonów Olejniczaka, to właśnie „Wonderland” byłby moim ulubionym, oczywiście, gdybym musiał takiego wyboru dokonać. Estetyka Tomka z roku na rok dąży do wyrafinowania, chociaż podstawową przeszkodą zdaje się być zbyt duże zamiłowanie do krojów i fasonów archaicznych, czasem niemal kostiumowych. Oczywiście – nie ma nic złego w korzystaniu z takich referencji, kłopotliwe jest jednak to, że projektant ciągle ma spory problem, jak tę swoją miłość, trącąca nieco myszką, tłumaczyć na język nowoczesnej mody. Tomasz potrafi być romantyczny, potrafi również być elegancki, bywa niemal dekadencki, a czasem klasyczny. Jednak tak wiele dynamik i mnogość aspiracji funkcjonujących w ramach jednej autorskiej marki, posiadającej jedną linię, tworzy chaos. Niby jest tu jakaś inspiracja, bo w tle fika baletnica, czyli taka manifestacja lekkości, więc w kolekcji jest ta lekka niczym piórko koronka i wzór z tancereczek, w muzyce jakieś nawiązanie, ale to wszystko się ze sobą nie łączy, jest zbyt naiwne, nie tworzy jednej wizji, a bywa niestety, że ze sobą walczy. Cieszy jednak deseń, który doskonale kontrastuje z monotonią i ciężarem gładkich plam barw i jednokolorowych mundurków. Cieszą malutkie detale, choćby te plisowane „śliniaki”, które kompletnie niepotrzebnie zostają rozproszone przez fontazie, cieszy taka miłość do pięknych i szlachetnych spódnic maksi, zdecydowanie zasługujących na większe zainteresowanie, a na koniec, cieszy mozolnie wyrabiający się gust tego twórcy mody.

 

 

Pytanie tylko, czy aby na pewno Tomasz Olejniczak musi się porywać na wielkie pokazy, skoro po raz kolejny goście nie dopisują wedle roszczeniowego podejścia i szeregu osieroconych rezerwacji? Doprawdy, nie ma nic bardziej krępującego, niż przepychanie widzów do pierwszego rzędu, na kilka sekund przed rozpoczęciem pokazu. A jeśli jesteśmy przy krępujących wydarzeniach, to nie sposób zapomnieć o pewnej krewkiej kobiecie, chyba na modnym haju, która postanowiła podczas wyjścia projektanta na wybieg, wyrwać się z krzesła z… Flaszką średniej jakości wina musującego. Przysięgam, wzrok Ewy Wojciechowskiej, którą miałem na linii wzroku był bezbłędny. To znaczy – tak podejrzewam, bo dziennikarka zasłoniła oczy dłonią. Ja również nie dowierzałem. Rozumiem jeszcze, gdyby to się skończyło jakimś spektakularnym „champagne shower”, ale wręczanie podobnych dowodów uwielbienia na oczach dziesiątek ludzi… Zreszta, może lepiej tego po prostu nie nazywać. Chociaż w takich przypadkach trudno, nie wiem już po raz który, nie postawić znaku równości między Polską, a słowem „przaśny”.

low_Tomaotomo_0964

Czy użycie w kolekcji deseni z tancerkami musi się automatycznie łączyć z postawieniem czterech baletnic na początku wybiegu? Po co minimalistyczną, choć efektowną kurtkę z plis „brudzić” dodatkowo kokardą? Czy ta dosłowność, zarówno w projektach, jak i aż nadto widocznej aspiracji do high-life jest potrzebna? Czy naprawdę trzeba maltretować suitę baletową z Jeziora Łabędziego Czajkowskiego jakimś koszmarnym remiksem? Tomasz obiecał na zaproszeniu „Wonderland” – krainę czarów, bajkę, świat fantazji i marzeń. Niestety, żaden „wonder” się tutaj nie objawił, a oczekiwania były wysokie, bo Tomasz celowo, lub z przypadku, wziął sobie na barki zakończenie sezonu, który najwyraźniej zasłużył sobie, na tak… chłodne pożegnanie.

Never Ending Freestyle Voguing 

Tobiasz Kujawa

freestylevoguing@gmailc.com

3 Comments

  1. maciekpaciek pisze:

    Niektóre kiecki masakrują wręcz sylwetki modelek, co nie wyglada za dobrze. Śledzę poczynania Tomka od jego debiutu i musze przyznać, że rozwija się prężnie i widać zdecydowany PROGRESS. Kolekcja lekka, przyjemna dla oka.
    Dziekuje za kolejne zreszta, genialna recenzje.
    Życzę wesołych i spokojnych świat.

    Polubienie

Dodaj komentarz

Proszę zalogować się jedną z tych metod aby dodawać swoje komentarze:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s