Dawid Woliński otworzył wiosenny sezon pokazów. Jak przystało na gwiazdę polskiego świata mody, ulubieńca prasy, portali plotkarskich i celebrytek – takie wydarzenie nie mogło się obyć bez solidnej pompy. W środowy wieczór, w warszawskim klubie Palladium, zgromadził się imponujący tłum celebrytów, przedstawicieli mediów, wielbicielek marki i tłum niezbędnych w takich sytuacjach statystów-gapiów, przed którymi projektant przedstawił kolekcję antycypującą sezon SS 2017. Dzięki temu sprytnemu, choć nie do końca logicznemu zabiegowi, Woliński momentalnie stał się liderem branży, wyprzedzając cały świat o pół roku. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, bo kalendarz projektanta mocno się rozregulował. Jeśli wierzyć jego stronie, ostatnią zaprezentowaną kolekcją był mocno inspirowany orientem sezon AW 2014, który wsławił się kilkoma pięknymi kreacjami utrzymanymi w wieczorowym klimacie, recyklingiem tanich importowanych makatek (które doczekały się śniadaniowego śledztwa w TVN), szokującą inspiracją żoną niesławnego filipińskiego dyktatora – Imeldą Marcos, oraz porażającą współpracą z marką Lilou, która udostępniła projektantowi worek kolorowych kamyczków w celu, który urąga wszelkiej estetyce. Podpowiadam jednak – nie wierzcie stronie projektanta, bo Woliński zaliczył jeszcze króciutki i bezsezonowy epizod podczas wyjątkowo kontrowersyjnego wydarzenia Mercedes Benz Fashion Weekend Warsaw, na którym zaprezentował zdecydowanie bardziej uliczny i odmłodzony wizerunek swojej marki, mocno odbiegający od dotychczasowego stylu, o grupie docelowej nie wspominając. Później nastąpiła cisza….
Aż do środy. Tłoczone białe zaproszenie, ozdobione wizerunkiem widowni sali koncertowej, zapowiadało iście sceniczne wrażenia. Lista prestiżowych partnerów była nawet zwięzła, ograniczyła się do dziewięciu podmiotów. Jednak większym zaskoczeniem okazała się wzmianka o przynależności Dawida Wolińskiego do organizacji Asian Couture Federation, w której szeregach funkcjonuje od 2015 roku. Znajdziemy tam kilka niezwykle prestiżowych nazwisk, choćby samą Guo Pei, mistrzynię rozbuchanego teatralnego wzornictwa, która międzynarodowe zainteresowanie zyskała ubierając Rihannę w cesarski, suto zdobiony płaszcz. Niestety, z jakiegoś tajemniczego powodu strona tej organizacji jest nieosiągalna, ale media społecznościowe podpowiadają, że działa całkiem prężnie, a jej dodatkowym atutem – jeśli wierzyć Wikipedii – jest obecność Kenzo Takady. Obdarzając Wikipedię zaufaniem, możemy się również domyślić (bo Woliński nie jest tam niestety wymieniony), że jest jedynym europejskim członkiem ACF, które wedle nazwy, skupia swoją uwagę na azjatyckich twórcach, co jest raczej logiczne. Informacja prasowa odrobinę rozjaśnia tę zagadkę: „Organizacja zrzesza projektantów couture, słynących z kunsztu krawieckiego, a Dawid Woliński jest znany z tworzenia ze swoich kreacji unikatowej sztuki oraz z zamiłowania do pracy twórczej nad tkaniną”. Ile w tym prawdy, a ile myślenia roszczeniowego? Powiem tak – operowanie terminami na wysokim „C” bywa ryzykowne, szczególnie jeśli znalezienie ich potwierdzenia nastręcza tak duże problemy – Google, przy zawężeniu wyników do dwóch haseł: „Dawid Woliński” i „Asian Couture Federation” podsuwa zaledwie 19 wyników, w tym głównie publikacje z polskich portali, które rzadko zadają sobie trud weryfikowania treści. Co projektant zyskuje na obecności w tej organizacji? Podejrzewam, że przede wszystkim zagraniczne kontakty, chociaż trudno ukryć wrażenie, że ta historia jest zdecydowanie tajemnicza.
Tajemnicze nie były za to okoliczności opóźnienia, wyjątkowo dużego (choć nie rekordowego), bo trwającego godzinę i dziesięć minut. Małgorzata Socha, triumfalnie wchodząc na salę jako ostatnia, ewidentnie kontynuuje swoją manierę gwiazdy, na którą trzeba czekać. Czekam więc i ja, z utęsknieniem, aż publiczność takiej gwieździe zacznie się rewanżować gwizdami. Podobne maniery przedstawiła nasza lokalna królowa kotleta – Małgosia Kożuchowska, prosto z przyszłości, bo ubrana oczywiście w kolekcję Dawid Woliński SS2017, której udało się osiągnąć nieosiągalne – wyglądała niechlujnie i wulgarnie w kolorze „Baby Blue”. Owszem, można się zastanawiać, czy na pewno była to Kożuchowska, a może jednak Monika Borecka z nowej produkcji TVNu, zatytułowanej „Druga Szansa”, bo mam wrażenie, że te dwa byty stały się jednym, a aktorka tak mocno polubiła swój serialowy wizerunek, że wynosi go ze sobą z planu. Swoją drogą serial oglądam pasjami – Kożuchowska dużo w nim płacze, a to sprawia mi perwersyjną radość. Jestem przekonany, że jej łzy smakują niczym ambrozja, z lekkim aromatem schabowego.
Cóż takiego Dawid Woliński przygotował na sezon SS 2017? Tu czeka was zaskoczenie, bo kolekcja, choć chaotyczna i przypadkowa, ma w sobie kilka fantastycznych smaczków. Woliński coraz mocniej odchodzi od kurczowego trzymania się jednej konkretnej referencji, na przykład orientu, idąc w kierunku zróżnicowania i twórczego nieładu. Kolekcja „Art Exhibition” sięga więc po wiele rozmaitych estetyk – znajdziemy w niej satynowe, geometryczne sukienki o efektownych i solidnych konstrukcjach, bogaty przekrój przyjemnych kurtek-bomberek, również obszernych i mocno zbluzowanych przy ściągaczu, powiewające, choć raczej tandetne w odbiorze złote frędzle, graficzne linie i próby zmierzenia się z drapowaniem tkaniny (zarówno zwycięskie, jak i przegrane), przylegające, jak i przestrzenne formy, sport, elegancję, nonszalancję, a jakby się uprzeć, to i odrobinę safari. Pięknie prezentowało się monochromatyczne lawendowe połączenie luźnej, krótkiej, skórzanej kurteczki ze spódnicą, odszytą z tej samej materii i ozdobioną efektownym wiązaniem poniżej bioder. W oko wpadały urocze aplikacje – gwiazdki, ozdabiające błękitną satynę, zarówno w damskim, jak i męskim wydaniu, oraz przyciągające wzrok hafty. Aby oddać Wolińskiemu sprawiedliwość, muszę zaznaczyć, że część kolekcji, szczególnie ta przeznaczona dla mężczyzn, jak na polskie warunki jest wyjątkowo progresywna. Facet Wolińskiego jest męski, ale i delikatny, nie boi się damskich rozwiązań – zakłada koszulę z kopertowym zamknięciem albo przepastne spódnico-spodnie, przypominające skrzyżowanie hakama z palazzo, które dodatkowo, dzięki ściągaczowi, taliują męską sylwetkę. Dysonans między wizerunkiem kobiety / księżniczki a mężczyzny / luksusowego kloszarda, jest jednak zbyt wyraźny, choć również i charakterystyczny dla dotychczasowej twórczości tego projektanta. Więcej – jest to bardzo widoczne, że największą inspiracją dla męskich sylwetek stał się sam Woliński. Można w takim przypadku pomyśleć o narcyzmie, ale można też zauważyć, że wśród znanych polskich projektantów mody, nikt poza dzisiejszym bohaterem nie prezentuje podobnej mody męskiej. To jednak bardzo zamknięta estetyka, która nijak nie pasuje do polskiego mężczyzny, szczególnie tego, który pojawia się na pokazach – ogrom panów na tym wydarzaniu prezentowało na sobie zestaw: biała koszula + spodnie, przez co bardzo łatwo można ich było pomylić ich z kelnerami. Nie sądzę, żeby interesowały ich spodnie z efektem pieluchy.
Niestety, im bliżej było finału pokazu, tym wrażenie schizofrenii estetycznej stawało się coraz bardziej intensywne. Po tiulowym koszmarku w podrasowanym fasonie baby-doll, który nijak nie korespondował z wcześniejszymi sylwetkami, na wybiegu pojawiły się ładne (a raczej poprawne) ale i kompletnie przypadkowe, czarne transparentne kreacje. Finałowa suknia o spektakularnej formie, utrzymana w tonacji brudnej bieli, nie układała się niestety zbyt schlebiająco, szczególnie w okolicach talii. Posiadała za to wdzięczny detal – jej plecy zostały ozdobione kunsztowną aplikacją – tarczą zegara z rzymskimi liczbami. Aplikacja oczywiście nieprzypadkowa, bo nawiązująca do najnowszej ekranizacji „Alicji po Drugiej Stronie Lustra”. Jaki to ma sens w kontekście całej kolekcji? Zagadka goni zagadkę.
W informacji prasowej Woliński powołuje się na moc inspiracji – od „odwagi twórczej” Jeffa Koonsa i malarstwa Andyʼego Warhola, przez amerykańskie super-bohaterki, Dziki Zachód, aż po „pracownię francuskiego malarza”. Którego? Tego nie wiadomo. Kolejna zagadka! Równie zróżnicowane są oczywiście materiały – jedwabne satyny, które należą do najtrudniejszych w okiełznaniu tkanin, zostały zestawione z płótnem, skóry z welwetem, a całość z tajemniczym bytem, cytując informację prasową: „bawełnianym ortalionem”. Cóż to za tekstylna efemeryda? Ot, kolejna zagadka. Stylizacje wybiegowe uzupełniły buty marki Kazar, wśród których prym wiodły turkusowe klasyczne szpilki – nieinwazyjne, ale i mało porywające.
Eklektyzm zaistniał na każdym możliwym froncie. Eklektyczna była na pewno reżyseria Kasi Sokołowskiej, której stadko podopiecznych miało spore problemy z regularną dynamiką, być może z powodu nieregularnego wybiegu, rozłożonego na salę koncertową i foyer. Eklektyczna była również muzyka, niestety nie skomponowana na potrzeby pokazu, ale będąca Frankensteinem ulepionym ze skrajnie różnych utworów, w którym kawałek Big Seana pod tytułem „Pardise” (z jakże wdzięcznym refrenem: „I always wanted to stunt so hard, I always wanted to ride that whip, I always wanted to fuck that bitch, Thank you, God, I fucked that bitch”) poprzedzał utwór Davida Bowiego „I’m Derenged”, co w moim ortodoksyjnym postrzeganiu mieści się w granicach świętokradztwa. Nie chcę dyskredytować popularnego rapera, ale jaki związek z kolekcją miała jego wulgarna, ekhm, poetyka? Znów zagadka. Duży plus zdecydowanie należy się za wizaż, który może nie definiował możliwości charakteryzacji na nowo, ale był miłą odmianą od bezbrzeżnej naturalnej nudy, które serwują nam zazwyczaj polskie gwiazdki projektowania mody. Przyprószone cieniami do powiek skronie są całkiem ciekawym pomysłem, choć prezentowały się zdecydowanie lepiej z profilu, niż en face, o czym możecie się przekonać oglądając zdjęcia. O fatalnym oświetleniu pokazu można napisać wyjątkowo złośliwy pamflet, a heca, która miała miejsce w strefie dla fotografów (pouczonych w formularzu akredytacyjnym na temat odpowiedniego wieczorowego stroju, słusznie, bo zwykle wyglądają jak banda łachmaniarzy) nadaje się na arcyśmieszny skecz – wojownicy obiektywów wręcz wylewali się ze swoich miejsc wprost na wybieg, widownię i fragment redakcji magazynu Glamour.
Nie sposób ocenić tego sezonu jako całości. Choć eklektyzm był intencjonalny, to niestety najnowsza kolekcja Wolińskiego nie opowiada żadnej konkretnej historii, prezentuje się niczym zestaw pomysłów i inspiracji zbieranych skrupulatnie przez kilka ostatnich lat. Choćby kurtka ze złotej skóry, która została już tak mocno wyeksploatowana przez polską modę (miał ją praktycznie każdy projektant organizujący pokazy), że prezentowanie jej kolejnej bliźniaczej wariacji jest bezcelowe. Interpretacji tego chaosu może być wiele, ale żadna nie prowadzi do zadowalających wniosków. Całość, niestety, jawi się jako sezon projektnacko-celebrycki (ta kolejność jest jednak ważna), w którym brak skupienia i swoiste rozedrganie, charakterystyczne dla twórców opierających swój sukces na medialnym wizerunku, są ewidentne. Brawa były gromkie, gratulacje entuzjastyczne, a wywiadom i uściskom nie było końca. Coś mi jednak podpowiada, że taka sytuacja miałaby miejsce, niezależnie od tego, co Dawid Woliński pokazałby na wybiegu. To po prostu wydarzenie na, którym wypada być i wypada na nim klaskać. Biorąc jednak pod uwagę możliwości, jakimi dysponuje projektant, nie sposób uniknąć wrażenia, że ta kolekcja mogłaby być zdecydowanie lepsza, bardziej rasowa i wyrafinowana. Niemniej, choć całość się nie klei, w Art Exhibition można znaleźć kilka smaczków, zarówno na co dzień, jak i od święta. Aha! Zapomniałbym, wielbicielom wybiegania w przyszłość podpowiadam, znów powołując się na informację prasową – „Całą kolekcję można zamówić już w atelier projektanta”. Podpowiadam – sezon SS2017. I niech to będzie ostatnia zagadka.
Never Ending Freestyle Voguing
Tobiasz Kujawa
freestylevoguing@gmail.com
***
PS. Kącik stylistyczny Freestyle Voguing – na wydarzenie autor postanowił wybrać wyłącznie polskie marki i projektantów:
Kapelusz: Lidia Kalita
Okulary: Muscat
Zamszowa ramoneska i spodnie: Rage Age
Buty: Reserved
Koszula: Carbon