Zaburzenie dysocjacyjne tożsamości projektanta Mariusza Przybylskiego.

Schorzenie to zwane jest również osobowością wieloraką, osobowością mnogą, osobowością naprzemienną albo rozdwojeniem osobowości. W wielkim i bardzo laickim skrócie – polega to na tym, że w jednym człowieku siedzi kilka osób. Od dwóch wzwyż. To trochę jakby mieć nieustającą imprezę w głowie. Z tą tylko różnicą, że nie decydujemy, kogo na tę imprezę zaprosiliśmy. Poszczególne osobowości mogą posiadać różną płeć, charaktery, orientację seksualną, a nawet iloraz inteligencji i ciśnienie krwi. Można zaryzykować stwierdzenie, że ja i drugie ja nie do końca się polubią. Chociaż ilość osobowości jest podobno nieograniczona, to dziś skupię się na dość banalnym przypadku dwóch „ja”. Od razu uprzedzam, że moja znajomość tego arcyciekawego tematu bazuje na skarbnicy wiedzy wszelakiej – nieocenionej Wikipedii. I serialu „United States of Tara”. Może nie jest to imponująca podwalina pod dłuższy wywód naukowy, ale na potrzeby recenzji wczorajszego wydarzenia wystarczy w zupełności.

Czytaj dalej „Zaburzenie dysocjacyjne tożsamości projektanta Mariusza Przybylskiego.”

Robert Kupisz czyli recenzja nie pierwszej świeżości.

Do tej recenzji zabierałem się jak przysłowiowy pies do jeszcze bardziej przysłowiowego jeża. Od pokazu minął już ponad tydzień. Kto miał (albo chciał) się wypowiedzieć na ten temat pewnie już to zrobił. Tak przynajmniej podejrzewam. Mam taką zasadę, że dopóki sam sobie wszystkiego nie poukładam w głowie, przeanalizuję i przetrawię staram się nie czytać, nie rozmawiać i nie wypowiadać. Tak się złożyło, że przez ostatni tydzień zapinaliśmy na ostatnie guziki zimowy numer Fashion i ilość pracy nie pozwoliła mi zrealizować procesów psychiczno-fizjologicznych, o których wspominałem powyżej. Potem pojechałem do Wrocławia na weekend, ale tam warunki wybitnie nie sprzyjały jakiejkolwiek analizie. W końcu (!) niedzielnym wieczorem, lekko upojony grzanym winem u moich przyjaciółek (!!), wróciłem do domu i wprowadziłem w życie owe niezbędne procesy. I powstała koncepcja. Tyle o mnie. Teraz będzie o Kupiszu.

Czytaj dalej „Robert Kupisz czyli recenzja nie pierwszej świeżości.”

Spacerując z Łukaszem Jemiołem. Czyli o tym, jak powinno dotrzymywać się obietnic.

Dzisiejszą relację chciałbym zacząć inaczej. Bardziej lirycznie, na przykład od opisu ciepłego zachodzącego słońca. Rozgrzanego piasku. Mgły. Dodać do tego osobistą anegdotę. Parę wspomnień. Coś nostalgicznego, ale bez taniej ckliwości. Okazja jest przecież idealna, bo wczoraj Łukasz Jemioł zabrał nas w podróż. Wybraliśmy się na daleki kontynent, wprost do Australii. Na spacer po plaży. A może pustyni? Hala w Soho Factory (która jednym przynosi szczęście, a innym prawdziwego pecha) została zasłonięta białą tkaniną. W tym białym pudełku znalazł się wybieg usypany z piasku. W tle widniała prosta konstrukcja, dwie ściany z białego drewna. Pomarańczowe światło, krzyki ptaków. Niesamowity klimat. Prosto, ale bardzo efektownie.

O nie! Romantyzm i nostalgia nie są moją mocną stroną, dlatego skończę na samej chęci głębszego opisania tej magicznej sytuacji. A anegdoty z mojego życia zachowam dla siebie, albo na inne okazje. Mam tylko nadzieję, że choć odrobinę poczujecie ten klimat i wyobrazicie sobie okoliczności. A zamiast ckliwych opisów przyrodniczo-meteorologicznych proponuję konkrety.

Zaproszenie na pokaz miało formę przypominającą bilet. A bilet to zawsze pewna obietnica. Ekscytacji, miłych wrażeń, ciekawych przeżyć. Przygody. Wszystkich aspektów, które wiążą się z podróżą. Nasza podróż miała się zacząć o 20:30. Usiedliśmy na białych krzesłach. Widoczność nie była rewelacyjna. Ale nie było też źle. W czasie pokazu mogłem przyjrzeć się każdej sylwetce. Widziałem detale. Fryzury, makijaże, stylizacje. Opóźnienie było minimalne. Chyba zbyt dobrze rozmawiało mi się z moją towarzyszką, bo nie zwróciłem na nie najmniejszej uwagi. Rozmowa dotyczyła kolekcji, którą mieliśmy już okazję zobaczyć na Fashion Weeku w Łodzi. O stylu Łukasza. O konsekwencji jego projektów i ciągłości, którą utrzymuje w swoich
kolekcjach.

Czytaj dalej „Spacerując z Łukaszem Jemiołem. Czyli o tym, jak powinno dotrzymywać się obietnic.”

Rodrigo De La Garza czyli recenzja do góry nogami.

Podobno dobra recenzja powinna zaczynać się od pozytywów. Kiedy już wylejemy konkretną ilość miodu i cukru można (najlepiej nieśmiało i z zawstydzeniem) przejść do krytyki. Dlaczego? Bo inaczej nie wypada. Tak sobie pomyślałem, że w ramach eksperymentu odwrócę tę logikę. Bo czemu nie? Inni ludzie też powinni robić wiele rzeczy i jakoś ich nie robią. Podobno trzeba sortować śmieci, ustępować staruszkom miejsca w tramwaju i zakręcać kran, kiedy myjemy zęby. Każdy kolejny dzień uświadamia mi, że ludzie tego o tym zapominają. A ja nie. Dlatego czuję się rozgrzeszony. Tym bardziej, że projektant, który decyduje się zrobić pokaz i zaprasza na niego gości powinien (podobno?) pokazać dobrą kolekcję. I tu następuje zgrzyt.

Czytaj dalej „Rodrigo De La Garza czyli recenzja do góry nogami.”

Czy Król jest nagi?

O Macieju Zieniu mówi się „Król Polskiej Mody”. Nie do końca wiem, kto i kiedy wpadł na taki szalony pomysł. Nie wiem też, czy sam projektant lubi być tak nazywany. Mam szczerą nadzieję, że nie. Coś mi jednak mówi, że konwencja „fashion royale” może być dość intrygująca. Dlatego posłużę się nią w wyjątkowych okolicznościach relacji. Tym bardziej, że wczoraj Król Zień udzielił nam audiencji! I to nie byle jakiej – mogliśmy zobaczyć co monarchia będzie nosić w sezonie wiosna / lato 2012. Look at Me!

Czytaj dalej „Czy Król jest nagi?”

Kuczyńska na pokaz aka window shopping.

Po piątkowym pokazie Ani Kuczyńskiej wróciły do mnie pytania, które zadaję sobie od dłuższego czasu. Dla kogo i po co właściwie są organizowane pokazy mody? Dla prasy? Stylistów? Znajomych? Rodziny? Gwiazd? Pasjonatów mody? A może po prostu dla wszystkich? Jest takie całkowicie oklepane i sztampowe angielskie powiedzenie – „a jack of all trades is master of none”. W prostym tłumaczeniu – jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Coś mi mówi, że ta klisza językowa bardzo dobrze opisuje okoliczności w jakich odbył się pokaz. I nie piszę tego z perwersyjną satysfakcją – jest okazja żeby wbić szpilkę, bo nie o nią tu chodzi. Głównym punktem programu było niestety słowo „rozczarowanie”. A miało być tak fajnie.

Więc oto jesteśmy. Tak jak prosiła Ania w zaproszeniu punktualnie o 20:30 na ulicy Mokotowskiej, przed jej butkiem. Jest miła atmosfera, dookoła te same twarze które oglądaliśmy w Łodzi na FW. I nie tylko. Uśmiechamy się, zagadujemy, witamy. Podgryzamy pięknie zapakowane złote migdały, zastanawiając się jak będzie wyglądać pokaz. Pomysł jest ciekawy. Zamknięta ulica, światła latarni. Jest klimatycznie. Mimo listopadowego chłodu dookoła panuje pozytywna atmosfera. Możemy chwilę pomarznąć, w końcu czekamy na sporą dawkę dobrej mody i charakterystycznego stylu Kuczyńskiej. Jesteśmy jednak trochę zdezorientowani bo nie ma tradycyjnego wybiegu. Tylko przestrzeń ulicy ograniczona sporym tłumem. Przyznaję, frekwencja na piątkę. W końcu pokaz się zaczyna. Opóźnienie jak na warszawskie warunki minimalne. Tym razem nie musieliśmy czekać aż pani „x” aktorka serialu „y”, aktualna twarz makaronu/mydła/proszków na odchudzanie zrobi sobie zdjęcie na ściance sponsorskiej. Wiem wiem, sponsorzy, publicity, pudelek i inne „obligi”, które są czasami konieczne ale i tak pozostawiają duży niesmak. Zaczynamy! Muzyka. Światła. Modelki pojawiają się w butiku, wchodzą po kolei na obrotową platformę, odgrywają swoją scenę „swobodnego i improwizowanego” tańca po czym… Zastygają w oknach witryny. I tak przez piętnaście minut. W tym momencie bardzo żałuję, że mam klaustrofobię i nie posiadam zdolności rozpychania się w tłumie. Być może trzeba było w imię mody wbić komuś łokieć pod żebro (albo w nerkę) i przedrzeć się do miejsca z lepszą widocznością. I jeszcze ten stres, który podpowiada mi, że za mną stoi kolejna porcja widzów, którym prawdopodobnie zasłaniam widoczność. Bardzo chciałem zobaczyć ubrania, niestety widziałem tylko głowy. Przyznaję – fryzury i makeup były fantastyczne. Muzyka rewelacyjna. Ciuchy? Czarno-białe. Trochę luźnych sylwetek. Nie napiszę więcej bo byłoby to nieprofesjonalne z mojej strony. W końcu nie wypada pisać o czymś czego się nie widziało. Na koniec modelki „wyszły do ludzi” ale zakrył je tłum fotografów. Nastąpiła szybka ewakuacja bo śpieszyłem się na urodziny przyjaciółki.

Wnioski? Założenia były na prawdę ciekawe. Bardzo doceniam niebanalny pomysł, miejsce i muzykę. Zabawę w modelkę, która staje się też manekinem uwięzionym w szklanej witrynie. Jednak był to pomysł nietrafiony. Jest szansa, że okażę się jedynym malkontentem. Być może innym podobała się się ta konwencja. I tutaj następuje ten moment gdzie musimy zweryfikować swoje oczekiwania. Ja przyszedłem na pokaz Ani zobaczyć ubrania. Efekt? Zmarnowałem 45 minut. Szkoda.

Aha, w pokazie wystąpiła Doda. Najwyraźniej droga do USA biegnie przez ulicę Mokotowską.

Tobiasz Kujawa

PS. Nagranie z pokazu możecie zobaczyć na FB K Maga.